Reklama

Dadełło: Nie spisujemy tego sezonu na straty, ale budujemy niemalże od zera

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

29 sierpnia 2020, 10:48 • 9 min czytania 3 komentarze

Miedź Legnica to jeden z największych przegranych ubiegłego sezonu I ligi. Spadkowicz z Ekstraklasy wydawał się głównym faworytem do awansu, więc nic dziwnego, że celem było miejsce w pierwszej dwójce. Zamiast tego „Miedzianka” ledwo weszła do baraży, w których nie miała większych szans z Radomiakiem. Jeszcze w trakcie rozgrywek Dominika Nowaka zastąpił Ireneusz Kościelniak, a teraz za sterami stanął Jarosław Skrobacz. To już będzie zupełnie inny zespół. O zmianie trenera, kompleksowej przebudowie składu, rozczarowaniach i planach na przyszłość rozmawiamy z właścicielem Miedzi, Andrzejem Dadełło. Zapraszamy. 

Dadełło: Nie spisujemy tego sezonu na straty, ale budujemy niemalże od zera
0:4 z Radomiakiem Radom w Pucharze Polski zasiało w waszych szeregach ziarno niepewności przed nowym sezonem?

Na pewno nie można nad tym wynikiem przejść do porządku dziennego. Zespołowi z aspiracjami nie wypada tak wysoko przegrywać, nawet jeśli był osłabiony kadrowo i po ciężkich treningach. Taki mecz nie powinien się przytrafić. Z drugiej strony mamy świadomość, że drużyna znajduje się w fazie dużej przebudowy, że to początki nowego trenera. Niektórzy piłkarze zostali zweryfikowani negatywnie. Dostali od nas kolejną szansę i nie zdali egzaminu, ale będziemy ich dalej obserwować.

Dlaczego postawił pan akurat na Jarosława Skrobacza? Nie jest to wybór szokujący, ale też niekoniecznie oczywisty.

Przede wszystkim chcemy grać ofensywnie. Gdy odchodził Dominik Nowak, wzięliśmy Ireneusza Kościelniaka preferującego bardziej defensywny styl. Widzieliśmy, że zespół był wyraźnie wolniejszy od rywali, dlatego uznaliśmy, że lepiej zminimalizować ryzyko i skupić się na uspokojeniu sytuacji w obronie. Granie zbyt otwartej piłki przy charakterystyce drużyny sprawiało, że nawet nasz udział w barażach stawał się zagrożony. Powiedzmy, że do pewnego momentu, do pierwszej połowy meczu z Radomiakiem, to się sprawdzało. Docelowo jednak nadal interesuje nas futbol ofensywny, w którym dominujemy. Chcemy, żeby zespół podchodził wysoko i w ten sposób odbierał piłkę, co zresztą jest teraz jednym z głównych trendów na świecie.

Drugi czynnik – przyglądaliśmy się trenerom, którzy teraz wywalczyli awans do Ekstraklasy i żaden z nich nie był nazwiskiem „oczywistym”. Tego rodzaju szkoleniowcy dobrze radzą sobie w I lidze. Z trenerem Skrobaczem już od pewnego czasu byliśmy w kontakcie, rozmawialiśmy. Podoba nam się to, jak patrzy na futbol i to, co robił w GKS-ie Jastrzębie. Osiągał tam wyniki zdecydowanie ponad realną jakość posiadanej kadry i budżetu klubu. Stworzył ekipę wybieganą, waleczną, zdeterminowaną w dążeniu do celu, a tego typu cech charakteru ostatnio Miedzi brakowało.

Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy pomyślał, że Jarosław Skrobacz mógłby być trenerem Miedzi?

Tak, pod koniec sezonu 2018/19, gdy Jastrzębie zajęło piąte miejsce w tabeli. Zaczęliśmy go uważniej obserwować. Nie ukrywam, że nawiązaliśmy też wtedy kontakt – podobnie jak z kilkoma innymi trenerami – który potem co jakiś czas odświeżaliśmy, rozmawiając o przyszłej wizji na Miedź. Podobała nam się gra jego drużyny, także przeciwko samej Miedzi, gdy jeszcze za trenera Nowaka bardzo szczęśliwie zremisowaliśmy 2:2. Równie dobrze mogliśmy tam przegrać 1:4. GKS nas zdominował, grał ofensywnie. Był to kolejny plus, który postawiliśmy przy tym nazwisku.

Reklama
Ogłaszając zatrudnienie trenera Skrobacza powiedział pan, że nie stawiacie mu konkretnych celów, bo chcecie przebudować i odmłodzić zespół. Brzmi to jak zapowiedź sezonu przejściowego.

Nie spisujemy tego sezonu na straty i chcemy powalczyć. Awansują trzy zespoły, chętnie widzielibyśmy się w tym gronie. To oczywiste. Z drugiej strony – teraz do Ekstraklasy weszły Podbeskidzie, Stal i Warta, czyli drużyny, których trzon budowano dłużej niż jeden sezon. Gdy my awansowaliśmy, zespół był już gotowy. Najpierw przez dwa lata tworzył go Ryszard Tarasiewicz. Potem do niemal już gotowego zespołu przyszedł Dominik Nowak, sprowadził kilku zawodników, których znał i nawet logika kazała oczekiwać awansu. Teraz w zasadzie budujemy od zera, z nowym trenerem. Wcześniej kilka razy głośno mówiliśmy o Ekstraklasie i nic z tego nie wychodziło. Chcemy więc najpierw zobaczyć na boisku cechy, których ostatnio brakowało: waleczność, agresję, ambicję. Jeżeli będziemy wiedzieli, że zmierza to w dobrym kierunku, postawimy przed drużyną konkretne cele. Na razie jesteśmy na początku drogi, a historia każe nam na tym etapie zachowywać dużą pokorę. Ale tak jak mówię: robimy wszystko, żeby ten skład dojrzał jak najszybciej i był gotowy udźwignąć bagaż bardziej sprecyzowanych oczekiwań.

Czyli to nie było tak, że Ireneusz Kościelniak jakoś mocniej zawiódł oczekiwania, tylko po prostu na dłuższą metę nie pasował swoją charakterystyką?

Tak, docelowo chcemy grać inną piłkę. Na tamtą chwilę potrzebowaliśmy jednak czegoś innego. Odstawaliśmy od czołowych zespołów, byliśmy wolni, dlatego gdy podchodziliśmy wysoko, kończyło się to katastrofą. Już mniejsza z tym, czy chodziło o przygotowanie fizyczne, czy o dobór piłkarzy. Wróciliśmy do taktyki standardowej, klasycznej, która zakłada, że formacje są blisko siebie. Trener Kościelniak wprowadził takie rozwiązania i długo dobrze to wyglądało, zaczęliśmy regularnie punktować. Dopiero w meczu z Radomiakiem się posypaliśmy. W pierwszej połowie mieliśmy lepsze sytuacje, ale przegrywaliśmy. Przy stanie 0:1 zaatakowaliśmy wyżej i wtedy już przeciwnik silniejszy fizycznie, szybciej operujący piłką, był od nas wyraźnie lepszy. Dziś wracamy do naszych głównych założeń. Chyba każdy chce prezentować atrakcyjny futbol i odważny pressing, dlatego wybór Jarosława Skrobacza pod tym kątem był naturalny.

Mimowolnie w sporym stopniu zdiagnozował pan problemy Miedzi w ostatnich miesiącach pracy Dominika Nowaka. Trener nie miał planu B, gdy podstawowe założenia przestawały działać?

Trener Nowak dostawał wcześniej ileś szans, ale w pewnym momencie coś się wypaliło. Monitorowaliśmy sytuację w szatni i widzieliśmy, że zmienia się nastawienie zawodników, którzy wcześniej dużo Nowakowi zawdzięczali. Zmiana była niezbędna, konieczna. Stało się oczywiste, że dotychczasowy trener już tych piłkarzy nie pobudzi. Drużyna musi wierzyć w wizję szkoleniowca, to bardzo ważne. Tutaj już tego nie dostrzegaliśmy. Nie chodziło jedynie o wyniki wiosną, bo jesienią rywale również często nad nami dominowali. Zimą trener Nowak przeprowadził transfery pod swoje korekty, niestety nie przyniosły one poprawy.

Jestem zwolennikiem dawania szans trenerom. Oni też są tylko ludźmi i mogą się mylić, dlatego trzeba im umożliwić wyciągnięcie wniosków i naprawienie błędów. Doszliśmy jednak do punktu, w którym trener Nowak otrzymał kilka takich możliwości i uznaliśmy, że pora dać się wykazać komuś innemu. Ireneusz Kościelniak to bardzo interesujący trener, nie żałuję, że go w tamtym okresie zatrudniliśmy. Patrzę zresztą na I ligę – awans z Wartą Poznań wywalczył Piotr Tworek, który pierwszą szansę na samodzielną pracę otrzymał właśnie w Miedzi. Trzeba szukać nowych twarzy i stwarzać im możliwości.

Z pana słów wynikałoby, że na linii trener Nowak-zespół wystąpiło zmęczenie materiału.

Tak. Myślę, że to bardzo dobre określenie.

Sprowadziliście już czternastu zawodników, z czego prawie wszyscy to Polacy. Od początku założenie było takie, że dojdzie do tak dużych zmian i będą to głównie piłkarze krajowi?

Z Polakami zawsze jest łatwiej. Można lepiej dane nazwisko prześwietlić, zebrać więcej informacji. Ryzyko pomyłki staje się mniejsze. Mamy rozbudowaną sieć zagranicznych kontaktów, udawało nam się ściągać ciekawych obcokrajowców, ale nie zawsze jest to możliwe. Tego lata obcokrajowiec, którego chcieliśmy pozyskać, wybrał drugą ligę włoską. Trzeba też jasno powiedzieć, że na rynku dostępnych było więcej dobrych Polaków niż zazwyczaj. Na początku nawet nie przystępowaliśmy do walki o takiego Michała Bednarskiego, bo wydawało się, że znajduje się poza naszym zasięgiem. Wyszło, że jest inaczej. Bardzo się cieszę z jego transferu, zwłaszcza że Bednarski wciąż znajduje się w rozwojowym wieku. Zakontraktowaliśmy też na przykład Wiktora Pleśnierowicza z Romy oraz Bartosza Bartkowiaka i Pawła Tupaja z Lecha Poznań, którzy byli mistrzami Polski juniorów i ograli się w drugoligowych rezerwach „Kolejorza”. Jeżeli możemy ściągać tak utalentowaną młodzież, to korzystamy.

Reklama

Zagraniczne zakupy to większe prawdopodobieństwo pomyłki, ale można wyłowić takie perły jak Marquitos czy Forsell, który długimi chwilami przerastał tę ligę. Będziemy dalej szukać i próbować. W ostatnim czasie skorzystaliśmy z faktu, że w Holandii i Belgii nie dokończono rozgrywek. Na tamtejszych rynkach panowała większa nerwowość i ściągnęliśmy kilku obiecujących chłopaków, których od momentu odmrożenia futbolu w kraju mogliśmy sprawdzać w rezerwach. Od nich zaczynają, ale mają naprawdę duży potencjał. Ich umiejętności są zdecydowanie wyższe niż pozostałych zawodników z drugiej drużyny. Pod względem technicznym przewyższają nawet niektórych z pierwszoligowej kadry, natomiast trzeba jeszcze z nimi popracować nad przygotowaniem fizycznym. David Panka już zadebiutował w pierwszym zespole i sądzę, że będzie sukcesywnie wprowadzany, podobnie jak pozostali. Nie ma jednak co ukrywać: w kontekście tego sezonu mowa o uzupełnieniach.

Latem pożegnaliście kilka postaci, które dotychczas dużo znaczyły, na czele z Marquitosem.

Jak mówiłem, chcemy drużynę przebudować i odmłodzić. Nie zaproponowaliśmy Marquitosowi przedłużenia kontraktu, to była nasza decyzja.

Który transfer z ubiegłego sezonu najbardziej pana rozczarował?

Trudno wymienić jeden konkretny. Kilka ruchów okazało się rozczarowujących. Życzę tym piłkarzom jak najlepiej, żeby odnaleźli się w innych miejscach. U nas coś nie zagrało. Różnie to bywa, czasami zawodnik akurat ma słabszy okres, albo przy danym trenerze i jego taktyce nie potrafi pokazać pełni możliwości. Przyczyn jest wiele, nie zawsze da się je przewidzieć, ale nie ma co ukrywać: sporo piłkarzy zawiodło. Dotyczy to również tych, którzy pozostali w klubie. Od wielu oczekiwaliśmy lepszej dyspozycji. W barażu z Radomiakiem poza Maciejem Śliwą, który wszedł i strzelił gola, w zasadzie wszyscy nie podołali i zagrali poniżej swojego potencjału.

Czyli mieliście świadomość po przegranym barażu, że byliście słabsi?

Tak, rywal wygrał zasłużenie. Chcieliśmy pod wodzą trenera Kościelniaka zacząć grać z większym cwaniactwem, ale akurat na Radomiaka to nie wystarczało.

Koronawirus mocno dał się we znaki Miedzi Legnica? Kilka miesięcy temu mówił pan, że pana firmy mocno zwolniły obroty. Jak to wygląda aktualnie?

Jest lepiej niż było, ale daleko nam jeszcze do stanu sprzed koronawirusa. W samej Miedzi sytuacja jest trochę lepsza. Wzrosła sprzedaż karnetów, porozumieliśmy się z drużyną w sprawie obniżki płac, co pozwoliło nam uniknąć większych turbulencji. Można powiedzieć, że mamy stabilny budżet. Niższy niż rok temu, nadal wysoki jak na I ligę, ale na pewno nie tak wysoki jak u paru konkurentów.

Koronawirus zmienił trochę realia rynku transferowego, piłkarze są ostrożniejsi w żądaniach czy trzeba płacić tyle samo, co dotychczas?

Dla klubów, które mają ambitne cele, sytuacja się skomplikowała. Gdy w ubiegłym roku staraliśmy się o danego piłkarza, finansowo w I lidze przeszkodzić mogła nam głównie Termalica. Teraz doszły 2-3 kluby znajdujące się na tym samym pułapie, więc jest trudniej, choć sama liga dzięki temu stanie się silniejsza. W tym okienku nieraz przegrywaliśmy rywalizację o jakiegoś zawodnika z innymi pierwszoligowcami. Często o jednego piłkarza walczyliśmy z paroma klubami, mogącymi zaoferować porównywalne pieniądze. Tak było też z Bednarskim, miał z tego szczebla jeszcze trzy oferty, ale tym razem wygraliśmy wyścig. Jeśli natomiast chodzi o zespoły z dolnej połowy tabeli, na pewno mogą nieco zejść z wysokością kontraktów biorąc zawodników, którzy nie załapali się w lepszych klubach. Oni już nie będą stawiali tak wysokich żądań.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Archiwum DSA

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...