Reklama

Legia zwycięska, ale daleka od mistrzowskiej szosy

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

22 sierpnia 2020, 22:55 • 5 min czytania 62 komentarzy

Czy doskonale znany na Łazienkowskiej, Henning Berg, prowadzący rywala Legii w drugiej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów, Omonię Nikozję, mógł uśmiechnąć się oglądając ten mecz? Oj, mógł, mógł, bo choć ptaszki ćwierkają, że Cypryjczycy są dalecy od wysokiej formy i generalnie nie ma sensu niepotrzebnie się ich obawiać, to mistrzowi Polski też do wybitności bardzo, ale to bardzo daleko. W Bełchatowie zagrali wolno, nieprzekonująco, bez większego pomysłu i o mało nie stracili punktów z grającym w dziesiątkę Rakowem, który jednak chyba ma już w kodzie genetycznym zapisane przegrywanie spotkań, w których wcale nie musi przegrać. 

Legia zwycięska, ale daleka od mistrzowskiej szosy

Mistrzowsko Legia wyglądała tylko przez pierwsze piętnaście minut. Wtedy akcje się kleiły, na skrzydełku wózek ciągnęli Karbownik z Luquinhasem, było jakieś tempo, była jakaś intensywność. Mogło to się podobać, nawet biorąc pod uwagę fakt, że oprócz marnego wolnego Rochy i pudła Rosołka nic z tego nie wynikło. Ale to by było na tyle. Koniec dominacji. Do głosu doszedł Raków.

Łotewski odpowiednik duetu Musiolik-Brown Forbes

Częstochowianie to fajne chłopaki są. Takie, co wcale nie jeżdżą codziennie na Jasną Górę, żeby modlić się o szczęście i cudem wpakowaną jedną bramkę, która – daj Boże – przesądzi o losach meczu. Nie, oni wolą brać sprawy w swoje ręce i to się może podobać. Legia, nie-Legia, z każdym można pograć swój futbol. Podobał nam się Tudor, bardzo podobał nam się Tijanić – obaj mają charakter, ale też umiejętności. Nie bazują tylko na walce i zapieprzaniu na tyłkach (to też nam się podoba), ale przede wszystkim na tym, że umieją kopać. Piętka Tijanicia między nogami Antolicia, napędzająca akcję Gutkovskisa – palce lizać!

No właśnie, skoro wspomnieliśmy już Łotysza. Statystycznie to on stwarzał największe zagrożenie pod bramką Artura Boruca. Problem w tym, że kompletnie mu nie siedziało. Oddał trzy strzały, trzy niecelne, trzy – umówmy się – fatalnie wykonane. Miał niezłe pozycje strzeleckie, ale nie wyglądał na kogoś, kto wiedziałby, co z tym fantem zrobić. Labilna sylwetka, wzrok w nogi i koślawe kopnięcie przed siebie, które nie sprawiało żadnego zagrożenia. I ok, poza tym pokazał się z całkiem fajnej strony, bo tutaj wziął Wieteskę na plecy, tam napędził Cebulę, tu zszedł głęboko i zdobył przestrzeń, kiedy indziej jeszcze ładnie balansem ciała zmylił Jędzę i Slisza, ale cholera jasna, to jest napastnik! NAPASTNIK. Nie przyszedł do Częstochowy, żeby być połączeniem Browna Forbesa i Musiolika (trochę przyszedł, ale pozwólcie dokończyć), ale po to, żeby do tego wszystkiego, co umie on i co umieją oni, dołożyć jeszcze skuteczność.

Skuteczność, której na razie nie zaprezentował.

Reklama

Mistrz prostych goli w akcji

Przy tym powinien on wziąć korepetycje u Tomasa Pekharta. Czech dzisiejszy mecz skończył z dwoma golami. Golami na wagę zwycięstwa, a przy tym dwoma golami całkowicie w swoim stylu. W pierwszej akcji dołożył głowę do wstrzelenia Jędrzejczyka, a w drugiej nogę do pięknie przedłużonego przez Rosołka (pozazdrościł Praszelikowi) podania od Luquinhasa. Mistrz łatwych bramek. Skarb dla każdego trenera. Miał dwie sytuacje i dwie sytuacje wykorzystał. Tak to powinno wyglądać – snajper nie musi rozbijać wszystkich stoperów wokół, żeby zrobić dobrą robotę.

Przy tym podkreślmy: Legia wygrała ten mecz ledwo, ledwo. Właściwie to przepchnęła go kolanem. Raków miał utrudnione zadanie, bo KATASTROFALNE zawody zagrał Maciej Wilusz. Facet trochę widział. Przyjechał z silnej ligi, gdzie, kiedy był zdrowy, grał regularnie, a wykartkował się jak junior na Luquinhasie. Przez niego Raków zaczynał drugą połowę w dziesiątkę, ze Schwarzem w trójce defensorów, i choć walczył dzielnie, grając z Legią, jak równy z równym, to trochę stał na straconej pozycji. Nie pomogła nawet świetna akcja Marcina Cebuli, który wziął na karuzelę Wieteskę, i równie dobre wykończenie Patryka Kuna, który generalnie z dobrych wykończeń wcale nie słynie.

Raków nie mógł wygrać tego meczu. I to nie tylko z powyższych powodów, tej gry w dziesiątkę i faktu gry z Legią, ale też dlatego, że to aż absurdalne, jak bardzo w genotypie tego klubu zapisane jest przegrywanie takich spotkań. Poprzedni sezon – frajerskie porażki z Wisłą Kraków 2:3, Arką Gdynia 2:3 czy Piastem Gliwice 1:2. Świeże rany. I teraz tej porażki może nie nazwiemy frajerską, to byłoby za dużo powiedziane, ale na pewno dało się tutaj wyciągnąć punkt.

Legia bez stylu

Bo Legia znów zagrała nieprzekonująco. Jedynym gościem w formie na Ligę Mistrzów jest Luquinhas. Kiwa. Drybluje. Prowadzi. Miał dwa kluczowe podania. Po faulach na nim wypadł Wilusz. Próbował przyspieszać, motywować swoich kolegów, ciągnął grę. Ale nie miał wsparcia. I to jest największy problem Legii. Trochę brakuje takiego ofensywnego ładu i składu, choć przecież ma kto grać. Rosołek jest w niezłej formie, choć bywa irytujący. Od Gwilii trzeba oczekiwać więcej inwencji, bo z Rakowem głównie się przyglądał. Slisz wyglądał na zagubionego. Zresztą, znowu to samo, bo tak samo było z Linfield. Antolić zagrał słabszy mecz, ale jemu wybaczamy, gorszy dzień, zdarza się. Niezłą zmianę dał Martins (potrafi uderzyć!), ale to za mała próba.

No i last but not least (angielski akcent specjalnie dla niego) – zadebiutował Bartosz Kapustka. Jak było? Raczej mocno średnio. Zaliczył dwie bardzo głupie straty, nie wszedł w drybling w bardzo dobrej ku temu okazji i zamiast tego za mocno podał do Mladenovicia, ale też zaliczył jedno fajne dośrodkowanie zmarnowane przez Serba i jeden niezły odbiór na Petrasku. Czekamy na więcej.

Generalnie Legia zaczyna sezon w czystymi papciami – wygrana na start Pucharu Polski, eliminacji Ligi Mistrzów i na inaugurację Ekstraklasy. Ale żeby to jeszcze nie jest Legia, o której powiemy, że dominuje i z ręką na sercu nam się podoba. Nawet ten Artur Boruc taki jakiś niemagiczny – nie krytykujemy, ale przy bramce Rakowa chyba mógł zrobić więcej. Ale dobra, sami nie wiemy, może zwycięstwa dodadzą tej ekipie barwy, tak jak może kolejna taka porażka nauczy czegoś Rakowa…

Reklama

 

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

62 komentarzy

Loading...