Reklama

Lata niepowodzeń i jednorazowy wyskok, czyli jak Lyon próbował podbić Europę

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

19 sierpnia 2020, 11:18 • 11 min czytania 7 komentarzy

75 minuta spotkania w Madrycie. Lisandro Lopez dostaje piłkę w polu karnym, zgrywa ją „na ścianę” do Miralema Pjanicia. Bośniak niczym rasowy snajper wpada w „szesnastkę” i mocnym strzałem pokonuje Ikera Casillasa. 1:1, Real ma ogromne kłopoty. Został mu kwadrans na strzelenie dwóch bramek, żeby uniknąć wpadki i pożegnania się z Ligą Mistrzów na etapie 1/8 finału. „Królewscy”, rzecz jasna, tego nie robią. Olympique Lyon sensacyjnie przechodzi dalej, co dało początek pięknej historii. Pięknej i w zasadzie jedynej związanej z Ligą Mistrzów, jaką Les Gones mogą się pochwalić.

– Myślę, że po pierwszym meczu to oni powinni bać się tego, do czego jesteśmy zdolni – wypalił przed pierwszym gwizdkiem na Santiago Bernabeu 19-letni Miralem Pjanić. Odważne stwierdzenie, jak na kogoś, kto dopiero wchodzi do świata wielkiej piłki. Odważne też w kontekście całej drużyny, bo przecież Lyon właśnie zakończył złotą erę, słynny marsz zakończony siedmioma tytułami mistrza Francji z rzędu. W sezonie 2008/2009 poprzedzającym wydarzenia z Madrytu Les Gones zajęli dopiero trzecie miejsce w lidze, więc aby w ogóle dostać się do grupy Ligi Mistrzów, musieli przejść czwartą rundę eliminacji.

Lato 2009 też było bolesne. Juninho Pernambucano, legenda klubu, zaakceptował ofertę katarskiej Al Gharafy. Karim Benzema odszedł z kolei do Realu Madryt, co przyniosło Francuzom 35 milionów euro. Kto by wtedy pomyślał, że Lyon zajdzie dalej niż „Królewscy”? Kto pomyślałby o tym, gdy francuski zespół kończył rozgrywki w grupie na drugim miejscu, ustępując Fiorentinie, absolutnemu kopciuszkowi na europejskiej arenie?

Nikt. Zupełnie jak ponad dekadę później nikt nie zakładał, że Olympique odprawi z kwitkiem Juventus i Manchester City.

Hegemon we Francji, kopciuszek w Europie

Owszem, Lyon miał za sobą lata dominacji na krajowym podwórku. Tyle że ta legendarna paczka miała ogromny problem, żeby choć w małym stopniu przenieść tę dominację na arenę europejską. Les Gones mieli za sobą trzy lata upokorzeń, bo tak trzeba nazwać wylatywanie za burtę tuż po fazie grupowej.

Reklama
  • 2006/2007 – Lyon odpada na tym samym etapie, co Lille. Eliminuje go Roma, która chwilę później dostaje 1:7 od United
  • 2007/2008 – znów 1/8 finału to szczyt marzeń. Dalej dociera nawet Fenerbahce, które eliminuje Sevillę
  • 2008/2009 – bolesna lekcja od Barcelony, 2:5 w rewanżu

Mówimy o zespole, który pełny był gwiazd i młodych talentów. Patrząc na listę najlepszych strzelców i asystentów poszczególnych edycji Ligi Mistrzów od początku XXI wieku, gdy w tych rozgrywkach na stałe zagościł Lyon, znajdziemy mnóstwo znanych nazwisk reprezentujących Olympique. Juninho rządził od lat, byli też Florent Malouda, Michael Essien czy Karim Benzema. W 2006 roku, gdy Francja sięgała po wicemistrzostwo świata, w ekipie „Trójkolorowych” największą kolonię stanowili piłkarze mistrza kraju. Było ich pięciu, a Lyon wysłał na mundial także Portugalczyka Tiago, czy trzech Brazylijczyków: Juninho, Crisa i Freda. Łącznie w kadrach drużyn, które rywalizowały na niemieckiej ziemi, znalazło się 10 piłkarzy Les Gones. Tyle samo przedstawicieli oddelegował na mundial Real Madryt.

Pewnie myślicie, że w Lidze Mistrzów 2005/2006 Lyon pozamiatał? A skąd. Owszem, udało się wygrać grupę z Realem, nie przegrywając choćby meczu. Tak, potem potężne lanie dostało PSV, a po pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym Gregory Coupet mógł się pochwalić passą 319 minut bez straconej bramki. Ale na tym się skończyło, bo w rewanżu Milan wygrał 3:1 i znów trzeba było obejść się smakiem.

Lyon, czyli bolid bez kierowcy

– Lyon doświadczał niesamowitej huśtawki nastrojów w Europie. We Francji panowała euforia, gdy pokazywał miejsce w szeregu klubom silniejszym od siebie. Chwilę później zastępował ją smutek, gdy nie udawało się przełożyć dominacji na Ligę Mistrzów, a rewelacyjnej gry starczało na jedno spotkanie – czytamy na „These Football Times”.

Weźmy choćby wspomniany dwumecz z Milanem. Olympique był pewien awansu jeszcze na dwie minuty przed końcem podstawowego czasu gry. Remis 1:1 na San Siro premiował Francuzów dzięki zasadzie bramek strzelonych na wyjeździe. Emocji starczyłoby, żeby rozdzielić je na kilka innych spotkań. Było wybicie piłki z linii, była obrona Częstochowy. I co? I w 88. minucie spotkania Andrij Szewczenko uderza, piłka odbija się od dwóch słupków. Nie wpada do bramki, ale jeśli tak, to wiadomo już, pod czyje nogi spada. Pippo Inzaghi przyciąga takie sytuacje niczym magnes. Gol, 2:1. W doliczonym czasie gry Szewczenko już się nie myli, kładzie bramkarza i strzela na pewniaka. 3:1, marsz zatrzymany. Po raz trzeci z rzędu.

A przecież słynny Gerard Houllier oceniał szanse na fifty-fifty i przestrzegał Milan podobnie, jak uczyni to parę lat później Pjanić – to wy się bójcie, przecież my zawsze strzelamy na wyjazdach. Strzelili, nie wystarczyło. Dlatego Houllier, mimo pasma sukcesów we Francji, rok później odszedł z klubu. Jean-Michel Aulas, prezydent Les Gones w „złotej erze” miał czterech trenerów. Każdy miał podobne zadanie – podbój Europy. To o tyle zabawne, że Aulas przez lata twierdził, że to nie trener „robi robotę”. – Najważniejszy jest samochód, a nie kierowca. To jak Formuła 1 – zwykł powtarzać.

Reklama

Cóż, nie da się ukryć, że samochód Francuzi mieli niezły. W ciągu dekady, do 2010 roku, zarobili na transferach 250 milionów euro. Mieli gwiazdy, mieli kapitalną akademię, która do dziś produkuje klasowych piłkarzy. A jednak brakowało pilota.

2010 – ostatnie podrygi wielkiego Lyonu

Czy był nim Claude Puel? Być może. W 2010 roku to on, legenda AS Monaco, przypuścił ostatni atak na wymarzony przez Aulasa tron. Trzeba przyznać, że prezydent mocno mu w tym pomógł. Kiedy tracisz takich liderów jak Juninho i Benzema, musisz wyłożyć kasę na stół, bo inaczej nie ma co liczyć, że Europa przed tobą uklęknie. Aulas ją wyłożył. Być może transfer Lisandro Lopeza wydaje się niezbyt głośnym ruchem, ale fakty są takie, że Argentyńczyk w Porto ładował aż miło i był idealnym kandydatem na snajpera Lyonu. Dalej?

  • Michel Bastos, który właśnie zanotował 14 goli i 15 asyst w Ligue 1 w barwach Lille
  • Bafetimbi Gomis – 16 wypracowanych bramek w Ligue 1, 6 kolejnych w Pucharze UEFA
  • Aly Cissokho, podstawowy lewy obrońca Porto, które dotarło do ćwierćfinału Ligi Mistrzów

Poza tym kilku młodych zdolnych – Timothee Kołodziejczak plus młodzież z akademii: Alexandre Lacazette, Maxime Gonalos, Clement Grenier. Przed meczem z Anderlechtem, który miał zadecydować o tym, czy niedawni dominatorzy francuskiego podwórka w ogóle znajdą się w Lidze Mistrzów, wyglądało to solidnie. A jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to spotkanie z Belgami szybko je rozwiało.

Początek spotkania, nie minęło jeszcze 10 minut. Miralem Pjanić ustawia piłkę, rzut wolny. Strzał, gol, 1:0. Idealny początek sezonu dla kibiców, którzy dopiero co opłakiwali stratę Juninho. Ale to nie koniec. Pięć minut później w polu karnym faulowany był Lopez, 2:0. Mało? Bastos jeszcze przed przerwą pokazał, dlaczego warto było wyłożyć za niego 18 milionów euro.

Gola do szatni dorzucił także Gomis, a mecz ostatecznie skończył się wynikiem 5:1. Kwestia awansu rozstrzygnęła się we Francji, ale w Belgii Lyon chciał jeszcze potwierdzić dominację. Show dał więcej Lisandro Lopez.

  • Wykorzystane podanie od obrońcy, 1:0
  • Skuteczne wykończenie centry, 2:0
  • Odbiór w środkowej strefie, 3:0

8:2 w dwumeczu. Pozamiatane.

Zabójcze końcówki

Sugerując się spotkaniami z „Fiołkami” można było przypuszczać, że takich Les Gones przyjdzie nam oglądać. Ofensywny zespół, który będzie umiał zabić mecz, zanim ten na dobre się zacznie. Ale w fazie grupowej Lyon pokazał też inne oblicze. Po pierwsze był świetnie zorganizowany w defensywie. Lloris – Cissokho, Cris, Toulalan/Clerc/Boumsong, Reveillere – tak wyglądała czołowa defensywa jesieni w Lidze Mistrzów. Brązowi medaliści mistrzostw Francji stracili tylko trzy bramki, co było drugim najlepszym wynikiem na Starym Kontynencie. Ale kluczem do sukcesu okazała się kliniczna wręcz precyzja w zadawaniu ciosów. Lyon w eliminacjach punktował Anderlecht od pierwszej minuty, ale w fazie grupowej potrafił wyczekać i wyszarpać punkty rzutem na taśmę.

  • 76 minuta meczu z Fiorentiną – gol na wagę 3 punktów
  • 90 minuta spotkania z Liverpoolem – uratowane „oczko”
  • 72 i 91 minuta z Liverpoolem – wyrwane zwycięstwo

Szczególnie ważne były rzecz jasna punkty zdobyte z The Reds, bo to ekipa z Anfield pożegnała się z Ligą Mistrzów już na pierwszym etapie. Łatwo się domyślić, że gdyby nie umiejętność odwrócenia losów spotkania, na miejscu Anglików byłby Lyon. Poza wspomnianą dwójką i Violą w grupie był też węgierski Debreczyn. I wtedy widzieliśmy już Olympique ze starć z Anderlechtem. Ofensywa, piąty bieg i dwa razy po 4:0. Popis w obydwu spotkaniach dał Miralem Pjanić. Gol i asysta z rzutów wolnych, dwie wrzutki z narożnika zamienione na gole. Całkiem nieźle, jak na 19-latka.

Pjanić nowym Juninho

– Rok gry z nim, to była przyjemność. Pamiętam, że był zawzięty, żeby trenować ze mną i podpatrywać, co robię. Powtarzałem mu, że w rzutach wolnych najważniejszy jest trening. Trzeba ćwiczyć swój strzał aż do znudzenia – tak sekret Pjanicia tłumaczył po latach Juninho, po którym Bośniak przejął nie tylko rolę wykonawcy stałych fragmentów gry, ale i numer na koszulce – 8. Prawdziwy spadkobierca.

Lyon z grupy wszedł, jednak przed wiosenną częścią rozgrywek sezonu 2009/2010 statystyki były brutalne. Olympique nie wygrał żadnego z ośmiu ostatnich meczów rundy pucharowej. Nie wygrał także żadnego z sześciu dotychczasowych spotkań ćwierćfinałowych. Niezbyt dobry zwiastun, biorąc pod uwagę, że już w 1/8 finału Francuzi trafili na Real Madryt. Co było potem, wiadomo. Najpierw Jean Makoun rozbił bank kapitalnym strzałem z dystansu. Później odżyły nadzieje „Królewskich”, gdy do siatki trafił Cristiano Ronaldo, a słupek ustrzelił Gonzalo Higuain. I wreszcie opisany na wstępie gol Pjanicia, który przypieczętował awans do ćwierćfinału. Co ciekawe – już po raz czwarty Les Gones rozstrzygnęli ważny mecz w jego końcowych minutach.

Francuska wojna domowa

W walce o półfinał Lyon czekał bratobójczy bój z Girondis Bordeux. Dla Francji była to chwila historyczna, bo wiadomo było, że „Trójkolorowi” będą mieli przynajmniej jeden team w czołowej czwórce, co przez lata było nieosiągalnym sufitem. Faworytem byli „Żyrondyści”, ówcześni mistrzowie Francji z Laurentem Blankiem za sterami. W składzie kilku kozaków, jak Yoann Gourcuff, Maroune Chamakh, czy Jaroslav Plasil. Aulas nazwał to starcie wojną. Określenie tym trafniejsze, że prezydent Lyonu sam ją wywołał, krytykując władze Ligue 1 za zmianę terminu ligowego spotkania Les Gones. Sprawa miała się tak: gdy okazało się, że Olympique zagra w ćwierćfinale, przesunięto jego mecz na piątek, żeby piłkarze mogli odpocząć. Kiedy jednak wylosowano Lyonowi rywala, mecz został ponownie przełożony – na niedzielę, żeby i Lyon i Bordeaux, które grało wówczas finał Pucharu Ligi, miały równe szanse. Komisja Ligi ukarała Aulasa, stwierdzając, że ten stracił okazję, żeby postąpić w myśl zasad fair play.

Skoro taki przedsmak zafundowano w kuluarach, na murawie zapowiadała się wojna. I rzeczywiście tak było. Już od pierwszych minut. Najpierw sprytem popisał się Lisandro, chwilę później Gourcuff zrobił wiatrak z obrońców i po kwadransie było już 1:1. Potem kapitalnego podania nie wykorzystał Cesar Delgado, a w rewanżu Hugo Lloris cudem wyciągnął strzał piętą Yoana Gouffrana. Po 30 minutach gry Lyon znów wykorzystał obcinkę obrońcy – na 2:1 po podaniu Pjanicia trafił Bastos. Po przerwie Lloris znów wyciągnął strzał z pięciu metrów, a Wendel trafił w poprzeczkę. Lyon z kolei swoją szansę – z rzutu karnego – wykorzystał, a w końcówce rywale wybili z linii bramkowej piłkę, która zapewne przyklepałaby awans Les Gones. W każdym razie Francuzi zaserwowali nam wspaniałą bitkę, która przeciągnęła się na rewanż. Bordeaux znów trafiło w obramowanie, a przy prowadzeniu 1:0 zmarnowało piłkę, która mogłoby dać im awans rzutem na taśmę.

Wojnę domową wygrał Lyon.

Bayern uciął nadzieje

W zasadzie na tym zakończyła się najpiękniejsza przygoda, jakiej Lyon kiedykolwiek doświadczył w Europie. Półfinał był już popisem Bayernu Monachium, choć trzeba przyznać Francuzom, że nie wykorzystali swojej szansy. W całej przygodzie Bawarczyków z Ligą Mistrzów sezonie 2010, były tylko dwa kluby, które nie zdołały strzelić im bramki. Maccabi Hajfa i właśnie Les Gones. Maccabi jeszcze da się zrozumieć, ale Olympique miał karty w ręku. Jasne, do 20 minuty pierwszego spotkania Bayern mógł prowadzić i 4:0. Tyle że potem Franck Ribery wyłapał kiera i wydawało się, że Lyon coś ugra.

Ale Lyon koncertowo spartolił sprawę.

Najpierw na życzenie Francuzów siły na boisku się wyrównały, potem Bayern trafił do siatki. O rewanżu nie ma nawet co wspominać, chyba że jest się Ivicą Oliciem. Chorwat zepsuł najważniejszy wieczór w historii francuskiego klubu. Zepsuł go w wyjątkowo perfekcyjnym stylu.

  • 1:0 – gol z pół-obrotu, prawa noga
  • 2:0 – ładna podcinka, klasowe wykończenie lewą nogą
  • 3:0 – centra Lahma, precyzyjny strzał głową

Hattrick idealny. Lyon zostaje w domu, Bayern jedzie do Madrytu na finał

***

Dla siedmiokrotnych mistrzów Francji przygoda sprzed dekady była ostatnim pięknym akcentem. Po latach hossy przyszła bessa – mistrzowskiego tytułu nie uświadczyli w Lyonie do dziś, a sukcesem stawało się samo wejście do Ligi Mistrzów. Olympique co prawda zaliczył po drodze półfinał Ligi Europy, ale to nie to samo. Zupełnie jak wtedy, gdy w latach 60. Nestor Combin doprowadził Les Gones do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Niby sukces, ale jednak na przedsionku Europy. Zresztą, gdy już udawało się coś ugrać w fazie grupowej, to potem rozstania z Ligą Mistrzów były bolesne. Lyon dostał w czapkę od APOEL-u Nikozja, a Barcelona go zwyczajnie rozbiła, wygrywając 5:1.

Dlatego dziś, gdy historia się powtarza i naprzeciw Francuzom znów staje Bayern Monachium, każdy zdaje sobie sprawę, że Olympique i tak zaszedł daleko. Prezydent Aulas już nie marzy o podbiciu Europy, bo OL od dawna nie ma nawet prawa o tym marzyć, gdy nie dominuje nawet na własnym podwórku. Niemniej, czy dziś te marzenia nie są bardziej realne, niż gdy Lyon rozpychał się łokciami w elicie? Spytajcie o to w Turynie i Manchesterze. Tam odpowiedź na to pytanie zdążono już poznać.

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Komentarze

7 komentarzy

Loading...