Reklama

Alex Sobczyk: Erik Grendel powtarzał mi, że pasuję do Ekstraklasy

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

13 sierpnia 2020, 11:12 • 12 min czytania 2 komentarze

Alex Sobczyk to kolejny Polak, który dorastał w Austrii ze względu na emigrację rodziców, a teraz próbuje swoich sił w Ekstraklasie. Niecałe dwa tygodnie temu pozyskał go Górnik Zabrze. Przy Roosevelta z dobrej strony dał się zapamiętać Daniel Sikorski, więc mają tam pozytywne punkty odniesienia. 23-letni napastnik na austriackiej ziemi nie zaistniał mocniej w seniorskiej piłce, natomiast z dobrej strony pokazał się ostatnio w lidze słowackiej w Spartaku Trnava. Rozmawiamy z nim o próbie przebicia się w Rapidzie Wiedeń, mało udanych wypożyczeniach, występach z kilkoma dzisiejszymi kozakami ze składu Salzburga, księdzu-trenerze mentalnym, który wyprowadził go z mentalnej pustyni, typowych dylematach przy wyborze reprezentacji i obywatelstwa oraz słowackim przełomie. Zapraszamy. 

Alex Sobczyk: Erik Grendel powtarzał mi, że pasuję do Ekstraklasy
Jak pierwsze wrażenia?

Naprawdę pozytywne. Wszyscy dają z siebie sto procent, dobrze to wygląda. Cieszę się, że tempo na treningach jest tak wysokie. Liczę, że przeniesiemy je na mecze, a wtedy będzie super.

Transfer do Górnika wymagał dłuższego namysłu?

Kilka innych klubów z Ekstraklasy też było chętnych, ale największe zaufanie dostałem w Górniku. Z tym klubem mogę się też najbardziej identyfikować pod kątem swojego charakteru. Tutaj wszystko wygląda tak jak w Rapidzie Wiedeń czy Spartaku Trnava: tradycja, kibice, gra o coś. Wiadomo, że to nie są jedyne czynniki przy wyborze klubu, ale zwracam na nie uwagę. W takich okolicznościach czujesz większą adrenalinę podczas meczów i to mi się podoba.

Jeśli chodzi o inne ekipy z Ekstraklasy, w mediach padała jeszcze nazwa Zagłębia Lubin.

Coś tam było, ale nie chcę już o tym rozmawiać. Koncentruję się na Górniku.

Od dawna byłeś w kontakcie z Górnikiem?

Tak. To nie działo się na zasadzie, że wczoraj zadzwonili, a dziś podpisałem kontrakt. Zdążyliśmy odbyć sporo rozmów, poczułem, że klub we mnie wierzy, że to może być kolejny krok do przodu.

Reklama
Zawsze dopuszczałeś myśl o grze w Polsce czy ona pojawiła się dopiero z czasem, gdy w Austrii nie wyszło w jednym lub drugim przypadku?

Zawsze brałem pod uwagę ten wariant. Rodzice z Polski, nazwisko polskie, język polski. Fajnie będzie zagrać na najwyższym szczeblu w kraju, z którego pochodzi moja rodzina.

No właśnie, jesteś nową postacią na polskich boiskach, ale nie jest dla ciebie nowością pobyt w Polsce.

Moi rodzice do dziś mieszkają w Wiedniu, ale są Polakami. Starszy brat urodził się jeszcze w Polsce, ja już w Austrii. W domu rozmawiamy wyłącznie po polsku, dlatego nie mam problemów z językiem. Co roku raz lub dwa razy starałem się być u rodziny w Tarnowie i Kielcach. Teraz siłą rzeczy będzie okazja do częstszych odwiedzin.

Dobrych kilka lat temu powiedziałeś w „Przeglądzie Sportowym”, że gdybyś mógł wybrać, grałbyś dla Polski.

Miałem bodajże 15 lat… Wtedy nie byłem jeszcze w żadnej reprezentacji, ale niedługo potem odezwali się Austriacy i grałem dla nich w kilku młodzieżówkach. Nie miałem polskiego paszportu, w Austrii nie możesz mieć podwójnego obywatelstwa. Gdybym zmienił paszport, byłoby mi znacznie trudniej w klubie ze względu na ograniczenia z liczbą obcokrajowców, dlatego pozostałem przy austriackim.

Był dylemat, gdy Austriacy się odezwali?

Z jednej strony się cieszyłem, w Wiedniu się urodziłem i dorastałem. Z drugiej strony, polskie podejście do piłki bardziej mi odpowiada. Na stadionach panuje bardziej żywiołowa atmosfera. Byłem ostatnio na meczu Austria – Polska i koledzy mówili, że w Polsce ta otoczka jest lepsza, ludzie żyją piłką. W Austrii w sumie też, ale na inny sposób, ładunek emocjonalny jest mniejszy.

Komu kibicowałeś w tym meczu?

Często dostaję to pytanie (śmiech). Trudno mi odpowiedzieć. Najlepiej, gdyby zawsze padał remis! Albo gdy ktoś ma lepszy dzień i ładniej gra, cieszę się, gdy właśnie ta drużyna wygrywa. Na dużych turniejach zawsze trzymałem kciuki i za Polskę, i za Austrię.

Będąc już na Słowacji, mówiłeś tamtejszym mediom, że bliżej jest ci do polskiej mentalności.

Potwierdzam. Posiadam cechy z obu stron, w Austrii dużą wagę przywiązuje się do dyscypliny, ale ogólnie bardziej czuję się Polakiem. W tym języku rozmawiamy w domu, wszystkie uroczyste chwile typu Boże Narodzenie przeżywamy typowo po polsku. W Wiedniu mam też wielu kolegów z Polski, kontakt zawsze był. Rodzice jednak nigdy nie zmuszali mnie do czytania jakichś lektur czy oglądania polskich filmów. Dali mi żyć, tak jak chcę, żebym był szczęśliwy.

Reklama
Odchodziłeś na Słowację, ponieważ chciałeś czy musiałeś, bo w Austrii już nic dobrego by cię nie czekało?

Chciałem. Zależało mi na zmianie kraju, nigdy wcześniej nie grałem w zagranicznej lidze. Wiedziałem, że Spartak miał dobre dwa wcześniejsze lata. Pamiętałem, że wyeliminował z pucharów Legię Warszawa, do tego wywalczył mistrzostwo Słowacji i krajowy puchar. Ten klub miał określoną markę, również w Austrii, bo pracował tam trener Nestor El Maestro, który w ostatnim sezonie prowadził Sturm Graz. To wszystko zachęciło mnie do transferu. Czas pokazał, że dobrze zrobiłem. Dzięki temu teraz jestem w Górniku.

Przejście do Spartaka wydaje się przełomem. Wreszcie na poważnie zaistniałeś w seniorskiej piłce.

Bardzo udanie się wprowadziłem do zespołu, dobry początek zawsze wiele znaczy. Pierwszy mecz w wyjściowym składzie – gol w eliminacjach Ligi Europy. Pierwszy mecz od początku w lidze – efektowny gol przewrotką, wybrano go trafieniem miesiąca w lidze. I jakoś poszło, złapałem wiatr w żagle. Nie zawsze było kolorowo, ale dużo daje mi praca z trenerem mentalnym i jednocześnie księdzem Krzysztofem Pelczarem. To też Polak, jest kapelanem Rapidu Wiedeń. Współpracuje z wieloma piłkarzami. Traktuję go już bardziej jako przyjaciela niż trenera. Nie spotykamy się na godzinę raz na jakiś czas, tylko praktycznie codziennie jesteśmy w kontakcie. W danym dniu mocniej przerabiamy jeden element, potem inny. Patrzymy na błędy, ale myślimy pozytywnie. Twoja sytuacja w piłce może się zmieniać co tydzień i musisz być na to przygotowany. Ksiądz Pelczar pomógł mi w trudnych sytuacjach, w pewnym okresie wyprowadził mnie z mentalnej pustyni. Ciężka praca zaprocentowała i wyszedłem na prostą.

Prowadzi cię typowo pod kątem psychologicznym czy bardziej duchowym?

W zasadzie jedno i drugie tu pasuje. Często rozmawiamy o życiowych sprawach czy problemach. Naprowadza mnie, żebym nie tracił energii na niepotrzebne rzeczy i spożytkował ją podczas treningu. Albo potrafił się wyluzować. Nie brakuje też jednak dyskusji o Bogu, który jest dla mnie bardzo ważny.

Najcenniejsza rada lub zdanie jego autorstwa?

Znamy się odkąd trafiłem do zespołu U-13 Rapidu. Zawsze we mnie wierzył. No i powoli idę do przodu. Byłem w Salzburgu, zadebiutowałem w Rapidzie, pokazałem się w Spartaku, przeszedłem do Górnika. Ciężka praca, dyscyplina, wiara w siebie i wiara w Boga prędzej czy później przyniosą sukces – to chyba najcenniejsza rzecz, którą mi przekazał.

Wspominałeś o mentalnej pustyni. Który okres był dla ciebie najtrudniejszy?

Było kilka trudnych momentów. W Rapidzie podpisałem na trzy lata swój pierwszy profesjonalny kontrakt, ale w klubie dochodziło do wielu zawirowań. W jednym sezonie mieliśmy trzech trenerów. Dyrektor sportowy zdecydował, że wszystkich, którzy podpisywali tak jak ja, wyśle na wypożyczenie. A wiadomo, jak to nieraz wygląda, gdy jesteś gdzieś tylko na chwilę. Pół roku tu, pół roku tam – trudno było mi się identyfikować z kolejnymi klubami. Wreszcie stwierdziłem, że czas pójść tam, gdzie mnie naprawdę chcą i tak trafiłem do Spartaka, wykonując krok do przodu.

Zwątpiłeś, że austriacka ekstraklasa jest dla ciebie? W Rapidzie przez dwa sezony zaliczałeś po jednym epizodzie z ławki. Na wypożyczeniu w St. Poelten dostałeś kilka szans, a później poszedłeś w odstawkę.

Czasami tak bywa, gdy masz 20 lat i schodzisz na trochę niższy poziom będąc wcześniej w czołowym klubie. Tym bardziej doceniam, ile mi dał pobyt na Słowacji.

Po St. Poelten Rapid wypożyczał cię jeszcze do drugiej ligi. Dlaczego tak słabo poszło ci w Wiener Neustadter? Na początku rozegrałeś trzy mecze i tyle.

Tu nie do końca chodziło o kwestie sportowe. W sezonie 2017/18 zdążyłem już wcześniej zagrać dla Rapidu i St. Poelten, a przepisy mówią, że w trakcie jednego sezonu nie możesz występować w trzech różnych klubach. W Wiener uzmysłowili to sobie dopiero po fakcie, gdy już kilka meczów zaliczyłem. Niby można to było podpiąć pod tzw. Kooperationsspielen, który pozwala zawodnikom w Austrii grać w trzech klubach w ciągu roku, ale nie chcieli ryzykować. Walczyli o awans i choć za tamte mecze ich nie ukarano, bali się jakichś problemów w przyszłości. Woleli mnie już nie wystawiać. Było za późno na zmiany, więc tylko trenowałem. Straciłem praktycznie całą rundę. To też był czas mojej mentalnej pustyni. Udało mi się jednak odzyskać optymizm. Zawsze byłem pracowity i dość pokorny, nie należałem do urwisów.

Nie zaczynałeś wątpić czy w ogóle nadajesz się do poważniejszego grania?

Nie. Wielu chciałoby grać w piłkę i nigdy nie było im to dane. Ja mogłem codziennie chodzić na treningi i walczyć o szansę. Trzeba być wdzięcznym, że ma się takie możliwości. Życie piłkarza to najlepsze, co może być, więc trzeba dawać z siebie wszystko.

Znacznie więcej pograłeś na drugim wypożyczeniu, we Floridsdorfer. Tak się jakoś składało, że najlepsze mecze zaliczałeś przeciwko FC Liefering, w którym debiutowałeś w dorosłym graniu. Najpierw dwa gole, później dwie asysty. Byłeś podwójnie zmotywowany?

Do każdego meczu staram się podchodzić tak samo, po prostu wtedy sporo rzeczy mi wychodziło.

Całościowo trzy gole i trzy asysty w 27 meczach. Kiepski dorobek jak na napastnika.

Dolicz jeszcze bramkę i asystę z Pucharu Austrii. Pamiętaj, że przychodziłem tam po półrocznym okresie bez gry, musiałem się odbudować. No i był to tak naprawdę mój pierwszy normalny sezon w seniorskim futbolu. Musiałem okrzepnąć, złapać pewność. Liczbowo szału nie zrobiłem, ale ogólnie dużo zyskałem. Przekonałem się, że ten profesjonalny poziom mnie nie przerasta i z tym przekonaniem odszedłem na Słowację. W Spartaku przyspieszyłem – licząc wszystkie rozgrywki, strzeliłem 12 goli i dołożyłem trzy asysty.

Traktowałeś wypożyczenie do Floridsdorfer jako swoją ostatnią szansę?

Nie, bardziej jako pierwszą porządną szansę, żeby się ograć. Myślałem pozytywnie. Rapid też mi wtedy zaufał, poszedłem na to wypożyczenie z dwoma czy trzema kolegami z klubu.

Z kilkoma ciekawymi zawodnikami w tamtych czasach rywalizowałeś. Chociażby z Joelintonem, który dziś jest w Newcastle.

Graliśmy razem w sparingu z Monaco. To jest naprawdę byk! Jeden z najlepszych napastników, z którymi miałem styczność.

Grając w Liefering, dzieliłeś szatnię z kilkoma dzisiejszymi kozakami.

Od czasu do czasu trenowałem też z pierwszą drużyną Salzburga i tam mogłem się przekonać, jak dobry jest Naby Keita. Gdybym miał wskazać najlepszego zawodnika, którego spotkałem, to byłby właśnie on.

A jeśli chodzi o tych, z którymi grałeś w Liefering? Upamecano, Hwang, Schlager czy Okugawa to już dziś panowie piłkarze.

Największe wrażenie robił na mnie Upamecano. Od razu wiedziałem, że czeka go poważna kariera. Nie spotkałem wcześniej młodego obrońcy tak dobrze przygotowanego fizycznie, tak bardzo górującego w tym aspekcie nad resztą. Nie mieliśmy z nim szans (śmiech). Poza tą czwórką, w drużynie byli jeszcze na przykład Dimitri Oberlin czy Raphael Dwamena, który dziś gra w Levante. Mógłbym wymienić połowę tamtej kadry. W zasadzie każdy, kto wchodził do składu Salzburga lub Liefering, był topowym talentem w Europie czy na świecie. Tylko takich chcą tam brać i dalej rozwijać.

W kolejnych klubach często trafiałeś na zawodników, z którymi mogłeś porozmawiać po polsku.

Nadal mam dobry kontakt z Bartkiem Żynelem, z którym byłem w Liefering i Davidem Stecem, którego poznałem w St. Poelten. Bartek lubi przyjeżdżać do Wiednia i zawsze wtedy dzwoni do mnie, żeby spotkać się na kawie. We Floridsdorfer był z kolei Martin Pajączkowski. Co nie znaczy, że ograniczałem się tylko do takich znajomości. Do dziś moim dobrym kolegą jest Dmitri Skovintsev, obecnie zawodnik Dynama Moskwa. No a w Spartaku Trnava było wielu chłopaków, którzy wcześniej występowali w Polsce – na czele z Erikiem Grendelem, który dopiero co grał właśnie w Górniku Zabrze.

Konsultowałeś z nimi pójście do Ekstraklasy?

Rozmawialiśmy. Erik był naszym kapitanem, zawsze powtarzał, że widzi mnie w Ekstraklasie, że pasowałbym swoim stylem gry. Opowiadał o atmosferze w Zabrzu, kibicach. Także z tego powodu zdecydowałem się na Górnika, mimo że miałem oferty z Belgii, Cypru, Węgier i z samej Austrii również. Ale nie było tak, że musiałem wypytywać o wszystko, dowiadywać się od zera. Zawsze mniej więcej wiedziałem, jak wygląda polska liga. Byłem na łączach z Bartkiem i Davidem, a nieraz samemu oglądałem mecze w Canal+. Mamy w domu polską telewizję.

W „PS” przed laty wspominałeś o kibicowaniu Lechowi Poznań i Wiśle Kraków. To aktualne?

Nadal mam jakiś sentyment do tych klubów, ale dziś Górnik jest dla mnie numerem jeden. Nie chodziło mi o jakieś wielkie kibicowanie z zaciśniętymi kciukami. Po prostu z tą dwójką mam najprzyjemniejsze skojarzenia dotyczące konkretnych meczów lub zawodników – na przykład Robert Lewandowski i Lech. Cieszę się z każdego zwycięstwa polskich drużyn w europejskich pucharach, wszystkim dobrze życzyłem.

Kilka razy wspominałeś o swoim stylu gry. Jesteś postrzegany jako walczak, który ciągle gnębi obrońców, wyskakuje do każdej główki, dużo biega.

Trenerzy zawsze tak mnie charakteryzowali, mówili, że podoba im się taki sposób grania. Doceniali, że dzięki moim staraniom inni w ofensywie mają więcej miejsca i dochodzą do sytuacji. Wykonuję czarną robotę, która jest bardzo ważna, choć czasami się jej nie widzi. Ale wiadomo – najbardziej lubię strzelać gole.

Opisując ligę słowacką mówiłeś tam, że jest ona niezwykle wyrównana i każdy może wygrać z każdym. Wypisz-wymaluj to samo dotyczy Ekstraklasy.

Mówiłem to na początku pobytu w Spartaku. Teraz, po rozegraniu całego sezonu, uważam, że na Słowacji różnice pod względem poziomu poszczególnych drużyn są większe. Ekstraklasa jest tak wyrównana, że już bardziej chyba się nie da. Co do charakterystyki całych rozgrywek, liga słowacka stanowi dobry miks grania siłowego i technicznego. Na Dunajskiej Stredzie było bardzo ciężko, Slovan dokładał więcej piłkarskiej jakości. Nie przez przypadek w grupie Ligi Europy pokonał Besiktas i remisował z Bragą. Pierwsza szóstka jest bardzo dobra, potem różnica jakościowa się zwiększa. Słabsze zespoły mocno stawiają na siłowy futbol.

Z pobytu w Spartaku wycisnąłeś maksimum?

Indywidualnie myślę, że tak. Do czasu koronawirusa jako zespołowi też szło nam bardzo dobrze, zajęliśmy czwarte miejsce w sezonie zasadniczym. Na tydzień przed powrotem do gry zwolniony został jednak trener Ricardo Cheu, odeszło kilku zawodników i zrobiło się trochę chaosu. Przegraliśmy decydujący mecz z Rużomberokiem o eliminacje Ligi Europy i lekki niedosyt pozostał. Ja nie mogłem wystąpić z powodu pauzy za kartki.

Byliście zaskoczeni powrotem do gry? W pewnym momencie już przecież oficjalnie zdecydowano, że liga słowacka kończy sezon po dwudziestu dwóch kolejkach, gdy akurat każdy z każdym zmierzył się po dwa razy.

To był dla nas lekki szok, oczywiście pozytywny. Szybka akcja, mieliśmy około dwóch tygodni normalnych treningów  grupowych przed pierwszym meczem. Co prawda play-offy zostało lekko okrojone, rozegraliśmy pięć spotkań zamiast dziesięciu, ale dobre i to. Czuło się niesamowitą radość, gdy mogło się znów wybiec na boisko po trzech miesiącach. No i dzięki temu wrócił nam rytm meczowy, inaczej miałbym dziś już ponad czteromiesięczną przerwę w graniu.

Nie mógłbyś się odkuć nawet w sparingach, bo Górnik podobnie jak przed odmrożeniem ligi ich nie rozgrywa.

Nigdy wcześniej nie miałem takich przygotowań. To dla mnie wyzwanie, bo po 8-9 dniach treningów z nowym zespołem jest pierwszy mecz. Staram się jak najszybciej wdrożyć, próbuję łapać wszystkie informacje. Ale nie narzekam, cieszę się, że w ogóle możemy grać. Żałuję tylko, że kibice nie mogą jeszcze przychodzić w komplecie. Jestem jednak pewny, że fani Górnika nawet przy 50-procentowej frekwencji zrobią różnicę.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...