Reklama

Dwa stracone lata. Sam Cristiano Ronaldo Ligi Mistrzów Juventusowi nie wygra

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

08 sierpnia 2020, 14:08 • 7 min czytania 23 komentarzy

Sześć meczów – tyle w fazie pucharowej Ligi Mistrzów zagrał Juventus, od kiedy Cristiano Ronaldo dołączył do ekipy z Piemontu. Sześć meczów, z których wygrał tylko dwa. Przegrał trzy, jeden zremisował, ale co ważniejsze – tylko raz awansował. Wtedy, gdy Portugalczyk wkurzył się na swoich kolegów i zapakował trzy bramki Atletico Madryt. Zresztą Ronaldo strzelał nie tylko wtedy. We wspomnianych sześciu meczach fazy pucharowej Juventus strzelił siedem bramek. Zgadniecie, kto był autorem każdej z nich?

Dwa stracone lata. Sam Cristiano Ronaldo Ligi Mistrzów Juventusowi nie wygra

Tak. Cristiano Ronaldo.

Włoskie media nazwałyby to zapewne Ronaldodipendenza. Uzależnienie od Cristiano jest w tym sezonie widoczne ponad miarę. W tamtym roku, gdy „Stara Dama” była jeszcze cynicznym, wyrachowanym i nastawionym na minimalizm zespołem Massimiliano Allegriego, niektórzy twierdzili, że Portugalczyk obniżył loty. Liczono, że wyścig o Capocannoniere wygra w cuglach, a tak naprawdę Juventus nie był jednoosobową armią. Malkontenci muszą jednak tęsknić za tymi czasami, gdy Juve nie było uzależnione od postawy CR7. Wiosną tego roku tę zależność było już widać jak na dłoni. Ofensywna, efektowna (w założeniach) machina Maurizio Sarriego funkcjonowała tylko wtedy, gdy jej tryby napędzali Ronaldo lub Paulo Dybala. Wyglądało to trochę jak słynny mem o robotnikach, gdzie większość przygląda się harującej dwójce.

A mówimy przecież o Serie A. O rozgrywkach, w których – z całym szacunkiem – Juventus mierzy się z Lecce, Hellasem Werona czy Bolonią. W Lidze Mistrzów być może rywale też nie powalali na kolana. Ajax i Lyon trzeba było przejść. Dla mistrza Włoch takie porażki to kompromitacja. Ale wciąż – to medaliści mistrzostw kraju. Medalistów poważnych europejskich lig nie pokona się w pojedynkę, nawet jeśli jest się najlepszym strzelcem fazy pucharowej Ligi Mistrzów w całej jej historii, i Bianconeri właśnie brutalnie się o tym przekonali. – Co zostaje tej drużynie, po wyjęciu z niej Ronaldo? Nic. Nie stwarza żadnego zagrożenia, jest wolna i nieprecyzyjna – głosi dzisiejsza „La Gazzetta dello Sport”.

No tak, taktyka „wszystko do Cristiano” uda się raz – jak z Atletico – a potem trzeba już wymyślić coś nowego. Juventus nie wymyślił.

Reklama

Wróciły wspomnienia o Conte

– Jeśli istniałaby tabela Ligi Mistrzów, bylibyśmy na drugim lub pierwszym miejscu. A tak, jesteśmy poza turniejem. Dlatego jest mi niesamowicie przykro. Teraz rozumiem, dlaczego mówi się, że dla Juventusu to przeklęte rozgrywki – podsumował mecz Maurizio Sarri. On mówi o klątwie, świat mówi o pechu. Przecież w pierwszym meczu Lyon zdobył bramkę, gdy rywal był chwilowo osłabiony brakiem opatrywanego Matthijsa De Ligta. Przecież w rewanżu sędzia podjął kontrowersyjną decyzję o rzucie karnym dla Francuzów. No i ten Dybala. Paulo Dybala, który pechowo wypadł z gry i mimo że chciał pomóc drużynie, musiał szybko opuścić boisko. Nieszczęścia „Starej Damy” są niepodważalnym faktem. Tak samo, jak faktem jest to, że mamy za sobą zwariowany sezon. Sarri próbował się tłumaczyć, mówił, że przerwa w rozgrywkach nie pozwalała normalnie przygotować się do wyczerpującego finiszu. Zapomniał chyba jednak, że Lyon nie grał wcale.

Zresztą, nieważne, jakiej wymówki użyją osoby związane z Juventusem, wpadkę w meczu z drużyną, której w przyszłym roku zabraknie w europejskich pucharach (chyba że wygra Ligę Mistrzów), ciężko wytłumaczyć. Tak samo, jak ciężko wytłumaczyć statystyki Bianconerich z sześciu poprzednich meczów fazy pucharowej.

  • Juventus: 77 strzałów, 18 celnych, 7 goli
  • Cristiano Ronaldo: 33 strzały, 9 celnych, 7 goli

Ani pragmatyczny Allegri, ani lubiący fajerwerki Sarri, nie zdołali odmienić oblicza drużyny w meczach pucharowych. Jak nadzieje mistrza Włoch spoczywały na barkach Ronaldo rok temu, tak spoczywały i teraz gdy stało się jasne, że potrzeba będzie trzech bramek, by wyeliminować Lyon. A skoro trzy bramki, to skojarzenia z rewanżem z Atletico, nasuwały się same. Tyle że powtórki z rozrywki nie było i CR7 odpadł z gry o Ligę Mistrzów na najwcześniejszym etapie od dawna. Bianconeri zatoczyli natomiast koło, cofając się do czasów, gdy Antonio Conte narzekał na „zbyt cienki portfel na taką restaurację”, odpadając po zaciętych bojach z Kopenhagą i Galatasaray.

Juventus bez Cristiano Ronaldo…

Ktoś powie, że przyjście Cristiano Ronaldo do Juventusu miało głębsze pobudki niż tylko chęć sięgnięcia po Ligę Mistrzów. Dzięki niemu „Stara Dama” stała się marką na rynku globalnym, rozwijają się na tak wielu płaszczyznach, że pewnie i w samym Turynie mogliby się pogubić przy ich wyliczaniu. Ale nie ma co ukrywać – klan Agnellich na punkcie Pucharu Europy ma świra. Juventus może sobie nieprzerwanie dominować we Włoszech przez dekadę, czy nawet dłużej, jednak bez diamentu w koronie, ta dominacja niewiele będzie dla szefów klubu warta, bo rodaków już dawno wyprzedzili. Dlatego rozwój rozwojem, marketing marketingiem, ale najważniejsze było to, że Ronaldo może poprowadzić Bianconerich do wyczekiwanego od 24 lat sukcesu. Agnelli mieli prawo myśleć, że plan się uda. W końcu w pięciu edycjach przed przyjściem Portugalczyka drużyna z CR7 w składzie cztery razy grała w finale, wszystkie zresztą zwyciężając.

Dla samego Ronaldo też był to magnes. Jasne, w Italii i tak rozbił bank, jeśli chodzi o pensję. Ale jeszcze więcej dostałby w którymkolwiek z egzotycznych krajów, więc wabikiem musiały być trofea. Wprowadzić Juventus na tron po przerwie trwającej blisko ćwierć wieku? Tak przechodzi się do historii.

Nic więc dziwnego, że po drugim z rzędu niepowodzeniu, włoskie media znów przywołają temat odejścia CR7 z Juventusu. Można żartować, że to stały, powracający od miesięcy temat, a tamtejsza prasa wręcz uwielbia podsycać takie plotki. Ale coś w tym musi być, tak, jak w tekście „France Football” sprzed tygodnia, w którym stwierdzono, że Ronaldo być może nie jest w Turynie nieszczęśliwy, ale szczęśliwy także nie. Jak ma się do tego osoba Maurizio Sarriego? Cóż, możemy się domyślać.

Reklama

I choć Juve to nie Barcelona, tu nie zwalnia się trenera z powodu niezadowolenia jednego z zawodników, nawet jeśli jest to największy z zawodników, to nie ma wątpliwości, że rodzinę Agnellich czeka bardzo poważna rozmowa. Bo nie chodzi tylko o to, żeby uszczęśliwić Ronaldo. Trzeba pamiętać, że jego szczęście jest też szczęściem innych. Poświęcić starego palacza, żeby zatrzymać największą gwiazdę? Brzmi jak plan.

… albo Juventus bez Sarriego

Co tu dużo mówić, CR7 przyszedł do Turynu wygrywać trofea. Sam jeszcze niedawno mówił, że jeśli mógłby wybierać, grałby tylko w „dużych meczach”. Pierwszym sezonem – mimo porażki w Lidze Mistrzów – zapełnił sobie jeszcze gablotę. Ale drugim? Bądźmy szczerzy, Maurizio Sarri przegrał wszystko, co było do przegrania.

  • Puchar Włoch? Przegrany.
  • Superpuchar? Przegrany.
  • Liga Mistrzów? Przegrana.

Ktoś powie, że pierwsze dwa trofea to tylko przystawki. Może i tak, ale faktem było, że kiedyś włoska tripletta była dla Juventusu normą. A teraz stała się nieosiągalna. Dlatego też słowa Sarriego, którego dziennikarze zdążyli już rzecz jasna spytać o to, czy nie obawia się zwolnienia – „nie sądzę, żeby dyrektorzy wielkich klubów podejmowali decyzje bazując na jednym meczu” – mogą być dla niego samego przekleństwem. Bo prawda jest taka, że poczciwy Maurycy byłby w znacznie lepszej sytuacji, gdyby w Turynie patrzono na tę wpadkę tylko przez pryzmat pojedynczego potknięcia, a nie kolejnego pucharu, który umknął jemu, a nie umykał jego poprzednikom. Andrea Agnelli już wczoraj oddał mu co słuszne – dojść z ligi amatorskiej do wygranej w Serie A, to wielka rzecz.

Ale dodał też, że ma w drużynie najlepszego piłkarza w historii Ligi Mistrzów i w najbliższych dniach, po ocenie całego sezonu, zastanowi się, jak podejść do kolejnego.

We Włoszech oczywiście nie mają już wątpliwości. Z okładek dwóch czołowych gazet sportowych w kraju – „Tuttosport” i „Corriere dello Sport” – nie biją do nas pytania: czy Sarri zostanie w Juventusie? Bije okrzyk: Sarri out. Teraz Agnelli musi ocenić, które ryzyko jest większe. Zostawienie Sarriego i pozwolenie mu na zbudowanie zespołu po swojemu, bo przecież nie należy zapominać, że dziś oczekujemy sarrismo od ekipy, która nie była pod tę taktykę skrojona, czy może raczej pogonienie w diabły i zatrudnienie gościa, który sprawi, że powiedzenie „do trzech razy sztuka”, stanie się faktem. Nawet bez zbędnej magii, czy elegancji. Być może to ostatnia szansa, żeby Juventus i Cristiano osiągnęli razem to, co sobie zakładali.

Szkoda byłoby ją stracić.

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
0
Arsenal pokazał na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
3
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Liga Mistrzów

Komentarze

23 komentarzy

Loading...