Reklama

Jechali po złoto, polegli w grupie. Największa klęska Marcelo Bielsy

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

28 lipca 2020, 09:20 • 27 min czytania 14 komentarzy

Na mistrzostwa świata do Korei Południowej i Japonii reprezentacja Argentyny pojechała w składzie, w którym aż roiło się od kultowych dziś zawodników. Gabriel Batistuta, Diego Simeone, Roberto Ayala, Juan Sebastian Veron, Ariel Ortega, Javier Zanetti… Długo można wyliczać słynne nazwiska. Albicelestes wylądowali wprawdzie w grupie śmierci, razem z Anglikami, Szwedami i Nigeryjczykami, ale i tak mieli powody, by do turnieju przystępować z marzeniami o końcowym triumfie. Przez eliminacje przeszli jak burza. Prezentowali ekscytujący futbol. Jednak mundial zakończył się dla nich klęską. Za którą selekcjoner argentyńskiej kadry – Marcelo Bielsa – odpokutował po latach trzymiesięcznym pobytem w klasztorze.

Jechali po złoto, polegli w grupie. Największa klęska Marcelo Bielsy

Argentyna pożegnała się z turniejem po trzech meczach. 12 czerwca 2002 roku podopieczni Bielsy zremisowali 1:1 ze Szwecją i w efekcie zajęli zaledwie trzecie miejsce w grupie F. Faza pucharowa mistrzostw jeszcze się nie zaczęła, a już można było wskazać głównych kandydatów do miana największego rozczarowania turnieju. Francja i Argentyna. Jedni i drudzy polegli na całej linii, lecz ci pierwsi dopiero co nasycili się przecież triumfami w poprzednich wielkich turniejach. Albicelestes na znaczący sukces czekali znacznie dłużej.

O tym, co działo się w argentyńskiej szatni po remisie ze Szwecją krążą dzisiaj legendy. Według jednej z wersji, Bielsa miał kompletnie stracić nad sobą panowanie. Ponoć zaczął miotać się po pomieszczeniu, tłukąc w szafki. Najpierw pięściami, a potem czołem, w akcie skrajnej frustracji. Inna opowieść głosi natomiast, że w pomeczowym zachowaniu El Loco mniej było – nomen omen – szaleństwa, a więcej bezgranicznej rozpaczy. Bielsa po prostu się rozkleił. Zalał łzami, podobnie jak jego współpracownicy ze sztabu szkoleniowego, Claudio Vivas i Lucho Torrente. – To najsmutniejsza chwila w mojej karierze – wspominał po latach Juan Sebastian Veron.

– Zobaczyć łzy Bielsy… W szatni wszyscy byliśmy rozproszeni. Jedni pochowali się po kątach, inni po prostu położyli się na środku podłogi. Starali się znaleźć w sobie siłę, by przetrwać tę porażkę. Wszystkim po kolei uścisnąłem dłoń. Bielsa natomiast łkał, siedząc razem ze swoimi asystentami. Minęło naprawdę wiele czasu, zanim zdołał cokolwiek nam powiedzieć. Mówił krótko, urywanymi zdaniami. Nie pamiętam dokładnej treści jego przemowy. Prawdę mówiąc, w ogóle nie chcę pamiętać tamtych momentów – dodał Veron.

„Straszna porażka. Jedna z najgorszych w historii Argentyny. Gdy dziennikarze pytają mnie, gdzie został popełniony błąd, odpowiadam zawsze: „Nie wiem”. Mieliśmy za sobą doskonałe, wręcz obsesyjne przygotowania. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale na boisku wyglądało to źle”

Gabriel Batistuta
Reklama

Kiedy selekcjoner odczarował już grobowe milczenie panujące w argentyńskiej szatni, nieśmiało zaczęli się odzywać również inni.

Batistuta głośno utyskiwał na swojego pecha do występów na mistrzostwach świata. Słynny napastnik podczas azjatyckiego turnieju miał już 33 lata, zbliżał się do końca swojej wielkiej kariery. Był to dla niego trzeci mundial w karierze. Trzeci zakończony rozczarowaniem. Musiał zatem zdawać sobie sprawę, że kolejnej szansy na złoto już się nie doczeka. Z kolei Roberto Ayala uskarżał się, że nie było mu dane pomóc drużynie na boisku. Środkowy obrońca Valencii na rozgrzewce przed pierwszym meczem fazy grupowej nabawił się urazu, który wykluczył go z udziału w turnieju. O dziwo nie odzywał się inny z weteranów, Diego Simeone. – Cholo na boisko wychodził zwykle ze sztyletem w zębach, ale po meczu ze Szwecją ten sztylet utkwił w jego sercu – opisywał Sergio Maffei, argentyński publicysta.

Bielsa już w trakcie spotkania sprawiał wrażenie człowieka, któremu grunt ucieka spod stóp. Rywale Argentyny wyszli na prowadzenie w 59. minucie, po spektakularnym trafieniu z rzutu wolnego autorstwa Andersa Svenssona. Już trzy minuty później selekcjoner Albicelestes wyprztykał się ze zmian. Im bliżej było do końcowego gwizdka arbitra, tym bardziej żywiołowe i desperackie stawały się jego reakcje przy linii bocznej boiska. W końcu Veron postanowił stanowczym gestem uspokoić swojego szkoleniowca.

Te obrazki szybko zrobiły furorę w argentyńskich mediach:

Szwecja 1:1 Argentyna (mistrzostwa świata 2002).
Reklama

– Jego wrzaski nie pozwalały mi się skupić – przyznał po latach Veron. Ostatni rzut wolny w wykonaniu pomocnika został kompletnie popsuty. Nie udało się przeprowadzić akcji rozpaczy. – „Mocno! Dograj mocno, szukaj środkowych obrońców!”. Do dzisiaj mam w głowie te oczywiste komendy. W połączeniu z hałasem napływającym z trybun, stały się one nie do zniesienia.

Argentyńczycy wyrównali na dwie minuty przed końcem podstawowego czasu gry. Ariel Ortega wprawdzie zmarnował rzut karny, ale do dobitki dopędził wprowadzony z ławki Hernan Crespo, który wpakował futbolówkę do siatki. W momencie uderzenia Ortegi rozpędzony El Polaco znajdował się już właściwie na tej samej wysokości co strzelec, lecz trafienie zostało uznane. Wielkiej kontrowersji z tego jednak nie było. Szwedzi dzięki remisowi tak czy owak wygrali grupę, a Albicelestes definitywnie pożegnali się z mistrzostwami świata.

WIELKA DEPRESJA

Jak to często bywa, zwłaszcza w krajach Ameryki Południowej, udział w mundialu miał dla Argentyńczyków wymiar nie tylko sportowy, ale i społeczny. Wystarczy sobie przypomnieć w jakim stanie znajdował się ten kraj na przełomie wieków. W 1998 roku budżet państwa po prostu trzasnął w szwach. Argentyna pogrążyła się w straszliwym kryzysie ekonomicznym, który sparaliżował wiele obszarów działania państwa. W ciągu czteroletniej zapaści argentyńska gospodarka skurczyła się o prawie 30%. Kataklizm.

A przecież kiedy znaczna część świata pogrążyła się w piekle II Wojny Światowej, akurat Argentyńczycy przeżywali okres dynamicznego rozkwitu. Jeżeli chodzi o wysokość dochodu narodowego w przeliczeniu na jednego mieszkańca, plasowali się wówczas wśród dziesięciu najzamożniejszych nacji na świecie. Aspirując nawet do pierwszej piątki rankingu. Sielanka skończyła się jednak wraz z dojściem do władzy Juana Perona – wojskowego i polityka, a poza tym – choć może należałoby napisać: przede wszystkim – męża ubóstwianej przez klasę robotniczą aktorki. Evity, czyli Evy Duarte de Peron. To właśnie ta dwójka wykreowała w Argentynie ruch społeczny, nazwany przez historyków w skrócie „peronizmem”. Charyzmatyczna Evita karmiła obywateli opowiastkami o sprawiedliwości społecznej, które jej mąż – jak się okazało, na nieszczęście dla Argentyny – wcielał w życie.

Rozmachu małżonce Perona pozazdrościliby nawet współcześni wirtuozi politycznej propagandy. Evita nie ograniczała się do wizytowania fabryk, szpitali czy sierocińców. Podczas swoich wieców często ciskała w kierunku publiczności pieniędzmi, chcąc najdobitniej jak się da zaakcentować swoją dobroczynność i bezinteresowność. Kobieta całowała również trędowatych i syfilityków, by dodać im otuchy. Jej mityczny status został ostatecznie przypieczętowany przedwczesną śmiercią. Zmarła na raka szyjki macicy w wieku zaledwie 33 lat.

W dniu pogrzebu na ulicach Buenos Aires pojawiło się około trzech milionów żałobników.

Madonna – „Don’t cry for me, Argentina” (piosenka z filmu „Evita”).

Daniel Nijensohn z Akademii Medycznej w Yale dowodzi jednak, że prawda na temat śmierci Pierwszej Damy jest znacznie bardziej mroczna niż się powszechnie sądzi. Wedle jego badań Evita została poddana zabiegowi lobotomii przedczołowej. Mało tego – zdaniem naukowca celem lobotomii niekoniecznie było uśmierzenie bólu związanego z nowotworem. Chodziło raczej o „modyfikację osobowości”.

Miała to być rzekomo rozpaczliwa próba uciszenia Evity, zlecona osobiście przez jej męża. – Evita wygłosiła swoje ostatnie przemówienie na sześć dni przed śmiercią – zauważa Nijensohn. – 1 maja 1952 roku, w dniu Święta Pracy. To była mowa wymierzona w jej wrogów. W podobnym tonie utrzymany był także podyktowany przez nią dokument: „Moja wiadomość”. Mówiła o „wrogach ludu”, którzy są „niewrażliwi i odrażający” oraz „zimni jak ropuchy”. Wywyższała „święty ogień fanatyzmu”. Nakazywała Argentyńczykom podjęcie zbrojnej walki z oligarchią.

Oczywiście informacji o lobotomii nie podano nigdy oficjalnie do wiadomości publicznej. Naród płakał nad śmiercią umiłowanej trybunki ludowej. Jednak ekonomiczne i polityczne efekty peronizmu również były opłakane.

Prężnie rozwijająca się gospodarka została w błyskawicznym tempie rozmontowana, a Argentyna pogrążyła się w trwającym dekady chaosie, z rzadka tylko przerywanym okresami stabilizacji i prosperity. Idea peronizmu-populizmu nie umarła bowiem wraz z Evitą, ani nie przepadła wraz z obaleniem samego Perona. Zmieniła argentyńską klasę polityczną na dobre. No i jej długofalową konsekwencją okazał się właśnie kryzys z przełomu wieków. Epicentrum nastąpiło w 2001 roku. Władze kraju ogłosiły wówczas zamrożenie depozytów bankowych, co w praktyce oznaczało próbę położenia łap na oszczędnościach obywateli. Popchnęło to rozjuszonych Argentyńczyków do masowych, agresywnych protestów. Zginęło prawie 40 osób, w tym siedmioro dzieci. Tysiące zostało rannych.

Wizerunkiem anioła jadącego na rowerze zwykło się upamiętniać postać Pocho Leprattiego. 19 grudnia 2001 roku Lepratti został zastrzelony przez policję, gdy próbował powstrzymać mundurowych przed szturmem na szkolną stołówkę. „Nie strzelać, skurwysyny, tutaj tylko jedzą dzieci” – to jego ostatnie słowa.

Niedługo potem prezydent Adolfo Rodríguez Saa ogłosił tymczasowe wstrzymanie spłaty długu zagranicznego. Zadłużona po uszy Argentyna stała się niewypłacalna. W praktyce – po prostu zbankrutowała. Bezrobocie objęło prawie 30% obywateli. Mniej więcej połowa mieszkańców kraju znalazła się poniżej umownej granicy ubóstwa. Stąd nie może dziwić, że reprezentanci Albicelestes przed mistrzostwami świata w Korei i Japonii otwarcie zapowiadali, że jadą na turniej, by dostarczyć swoim rodakom odrobinę radości w tak ponurych czasach. Argentyńczycy znowu chcieli poczuć narodową dumę.

Politycy ich z tej dumy odarli, więc społeczeństwo całą nadzieje ulokowało w piłkarzach.

TRUDNE POCZĄTKI

Jako się rzekło, to dla Argentyny nic nowego, że udział w mistrzostwach świata ma znaczenie dalece wykraczające poza kwestie czysto sportowe. W 1978 roku Albicelestes zatriumfowali u siebie, ku uciesze krwiożerczej wojskowej junty, która władała wówczas państwem. Osiem lat później Diego Maradona mścił się na Anglikach za wojnę o Falklandy (czy raczej Malwiny, mówiąc z argentyńskiej perspektywy).

Sukcesu odniesionego na meksykańskich boiskach w 1986 roku nie udało się jednak Argentyńczykom powtórzyć na kolejnych turniejach, choć wielokrotnie przedstawiano ich jako faworytów do tytułu. Cztery lata później Albicelestes ponownie dotarli do finału, lecz tam lepsi okazali się Niemcy. Na mundialu w Stanach Zjednoczonych argentyńska kadra poległa z kolei sensacyjnie w starciu z Rumunią, a cieniem na jej występie położył dopingowy skandal z udziałem Maradony. W 1998 roku podopiecznych Daniela Passarelli wyrzucili za burtę Holendrzy po kultowym już dzisiaj trafieniu Dennisa Bergkampa. Po drodze udało się wprawdzie dwukrotnie zatriumfować podczas Copa America (1991, 1993), lecz później nawet kontynentalne mistrzostwa stały się dla Albicelestes powodem wyłącznie do zgryzot.

Tę niemoc miał przełamać 43-letni Marcelo Bielsa.

El Loco w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych cieszył się już olbrzymim szacunkiem w ojczyźnie. Pochodzący z Rosario szkoleniowiec na szerokie wody wypłynął właśnie w swoim rodzinnym mieście, jako szkoleniowiec Newell’s Old Boys. Najpierw z wielkimi sukcesami prowadził grupy młodzieżowe, potem przejął kontrolę nad pierwszym zespołem i natychmiast potwierdził swoją klasę. Już pal licho ligowe tytuły. Bielsa zaczął z powodzeniem wcielać w życie rewolucyjne koncepcje taktyczne. Argentyńscy trenerzy dzielili się na naśladowców Cesara Luisa Menottiego oraz Carlosa Bilardo. Czyli, mówiąc w uproszczeniu, na romantyków i pragmatyków. Bielsa nie zapisał się ani do szkoły menottisme, ani bilardisme. Chciał odnieść sukces po swojemu, a nie kopiować rozwiązania mistrzów świata z 1978 i 1986 roku.

– Spędziłem szesnaście lat życia na słuchaniu tych trenerów. Osiem przy Menottim, osiem przy Bilardo. Zaczerpnąłem od nich to, co najlepsze – zapewniał Bielsa, gdy jesienią 1998 roku nominowano go na trenera drużyny narodowej. Mówiło się, że na treningach u Bielsy pracuje się ciężko jak u Bilardo, by potem grać grać pięknie jak u Menottiego.

Marcelo Bielsa podczas zgrupowania kadry.

Żeby poprowadzić reprezentację, Bielsa bez mrugnięcia okiem porzucił Espanyol Barcelona, w którym podjął pracę ledwie kilka tygodni wcześniej. W stolicy Katalonii nie zaczął zresztą z przytupem. Poprowadził „Papużki” w sześciu meczach ligowych i zwyciężył zaledwie raz. Nie ulega wątpliwości, że myślami był już w ojczyźnie i tylko czekał, aż działacze Espanyolu znajdą dla niego następcę. W ostatnim spotkaniu pod jego wodzą Katalończycy przegrali 1:2 z Realem Valladolid, a Bielsa zanotował spektakularną wywrotkę podczas typowej dla siebie, żywiołowej gestykulacji przy linii bocznej boiska. Jednak potknięcia El Loco w Espanyolu – ani dosłowne, ani metaforyczne – nie miały najmniejszego znaczenia dla władz argentyńskiej federacji.

Media były nieco mniej entuzjastyczne wobec tej nominacji. Dziennikarze zastanawiali się z niepokojem, czy Bielsa będzie próbował zastosować w reprezentacji swoją ulubioną formację, czyli 3-3-3-1. Piłkarzy również to frapowało.

– Po zakończeniu pierwszego treningu z kadrą Bielsa wręczył każdemu piłkarzowi kawałek papieru i ołówek. Kazał zawodnikom napisać na tej karteczce, czy wolą grać w systemie z czwórką, czy trójką obrońców. Kiedy wszyscy wykonali polecenie, Bielsa zaczął odczytywać odpowiedzi. „Czwórka z tyłu, czwórka z tyłu, czwórka, czwórka, czwórka… Wygląda na to, że wolicie system z czterema obrońcami. Mam zatem dla was wiadomość – od dziś będziemy grali trójką z tyłu. Do zobaczenia na kolejnym treningu”- stwierdził i opuścił salę. Kupił tym zespół. Zaraził piłkarzy swoim spojrzeniem na futbol – opowiadał Tim Vickery z BBC.

Pierwszym wielkim wyzwaniem stojącym przed Bielsą było Copa America w 1999 roku. Selekcjoner powołał na turniej największe gwiazdy ekipy Boca Juniors, która wówczas imponowała znakomitą formą. Juan Roman Riquelme, Hugo Ibarra, Diego Cagna, Walter Samuel, Martin Palermo, Guillermo Barros Schelotto – wszyscy załapali się do zespołu.

„Bielsa zmienił moje spojrzenie na futbol. Dzięki niemu zacząłem zwracać uwagę na takie elementy gry, których wcześniej w ogóle nie zauważałem”

Walter Samuel

Występ na paragwajskim turnieju nie udał się jednak Argentyńczykom. Wylecieli za burtę już w pierwszej rundzie fazy pucharowej, pokonani przez odwiecznych rywali, Brazylijczyków. Choć chyba jeszcze boleśniejsza była dla nich klęska w grupie, gdzie przerżnęli 0:3 z Kolumbią. Martin Palermo zapisał się wtedy na kartach historii futbolu, partacząc trzy rzuty karne w trakcie jednego spotkania. Znany z perfekcjonizmu Bielsa szalał z furii na widok takiej fuszerki. W końcu sędzia musiał wyrzucić go na trybuny. Po końcowym gwizdku szkoleniowiec publicznie przeprosił arbitra za swoje komentarze i nadpobudliwe zachowanie. – Nie mam zwyczaju komentować pracy arbitrów. Dzisiaj jednak to zrobię. Decyzja sędziego o wyrzuceniu mnie na trybuny była właściwa. Zachowywałem się w sposób, który nie przystoi trenerowi – oznajmił Argentyńczyk. Dla Palermo miał mniej litości.

– Powiedział mi, że jestem samolubem, który nie dba o zespół. Stwierdził, że trzecią jedenastkę powinienem był odpuścić. Ja jednak czułem, że to mój obowiązek – wspominał z goryczą Palermo. – Mecz z Kolumbią to najgorszy moment mojej kariery. Miałem po prostu nadzieję, że murawa mnie pochłonie i zniknę z boiska. Czułem się na nim samotny jak porzucony kundel.

Kolumbia 3:0 Argentyna (Copa America 1999).

Na kolejny występ w narodowych barwach Palermo czekał dziesięć lat. Z kolei Riquelme prawdziwą szansę rehabilitacji za nieudany turnieju dostał tak naprawdę dopiero w 2005 roku. O ile po tym pierwszym nikt specjalnie nie płakał, tak kibice i dziennikarze często domagali się, by Bielsa przypomniał sobie o istnieniu Riquelme. Jednak El Loco – co dla niego typowe – pozostał głuchy na tego rodzaju sugestie. Reprezentacją rządził wyłącznie według własnego uznania. Sami zawodnicy również nie mogli liczyć na to, że szkoleniowiec utnie sobie z nimi przyjacielską pogawędkę, w której wprost opowie o swoich odczuciach. O zawiłościach taktycznych potrafił rozprawiać godzinami, jego konferencje prasowe ciągnęły się niekiedy niczym przemówienia Fidela Castro. Ale bardziej osobiste sprawy? Tymi Bielsa nie dzielił się z piłkarzami, nawet jeśli grali oni dla niego przez wiele lat. – Zostaniemy kumplami, ale dopiero w dniu, gdy zakończysz karierę – usłyszał kiedyś od Bielsy jeden z jego podopiecznych w Newell’s.

Riquelme nie potrafił się pogodzić z tym, że został odpalony, lecz ewidentnie nie pasował Bielsie do koncepcji taktycznej. – Kierując ofensywą Boca, Roman dysponował olbrzymią swobodą. W taktyce Bielsy nie było miejsca dla takiego zawodnika. Poza tym, Roman lubił ataki budowane powoli, podczas gdy Bielsa preferował dynamiczne akcje. Błyskawiczne przejścia z obrony do ofensywy – zauważył Jose Avendano, autor książki poświęconej karierze Riquelme. Sam Bielsa wygłosił natomiast spostrzeżenie natury ogólnej, które można przypisać do tej sprawy: – Jeżeli jeden organ wymaga całej krwi, można go utrzymać w zdrowiu tylko kosztem choroby pozostałej części organizmu. A po co zdrowy organ w martwym ciele?

Z kolei Riquelme brak powołań skomentował dość wymownie, gdy jeden z dziennikarzy zapytał go wprost, czy jego zdaniem selekcjonerowi nie pasuje styl jego gry. – Nie wiem. Nigdy mi o tym nie powiedział.

DYLEMATY

W eliminacjach do mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii podopieczni Bielsy uczynili jednak wiele, by kibice puścili w zapomnienie kontrowersyjne posunięcia selekcjonera i niepowodzenie na Copa America. Argentyna przegrała zaledwie jedno z osiemnastu kwalifikacyjnych spotkań i wygrała grupę z rekordowym dorobkiem punktowym oraz olbrzymią przewagą nad resztą stawki. Albicelestes radzili sobie o dwie klasy lepiej niż Brazylijczycy, którzy z niemałym trudem załapali się w ogóle do grona zespołów bezpośrednio zakwalifikowanych na mundial. Co tu dużo mówić, Argentyna zdobyła w eliminacjach 42 gole. O dziewiętnaście więcej niż drugi w tabeli Ekwador. Jedenaście więcej niż trzeci w stawce Canarinhos. Deklasacja.

Reprezentanci sprawiali wrażenie zachwyconych możliwością współpracy z Bielsą. Wychwalali jego przenikliwość, metody treningowe. Niektórzy zresztą znali się z trenerem od lat. Jak choćby Gabriel Batistuta i Mauricio Pochettino.

Obaj wskoczyli na najwyższy poziom dzięki współpracy z Bielsą w Newell’s Old Boys. – Nigdy nie lubiłem pseudonimu El Loco, który doklejono Bielsie. Wiem, że to pochwała dla odmiennego sposobu myślenia. Lecz dla mnie to jest niezwykłe, a nie szalone. Kto dziś potrafi w sposób tak inteligentny rzucać na futbol inne światło? Teraz rozumiem Bielsę lepiej niż kiedykolwiek, a na pewno lepiej niż wtedy, gdy byłem piłkarzem – przyznał po latach Pochettino. Z kolei „Batigol” stwierdził:– Bielsa jest najważniejszym trenerem w moim życiu. Kiedyś, po dwudziestu dniach ciężkich treningów w jego zespole, wchodząc do szatni pomyślałem sobie, że przez niego nigdy nie zostanę profesjonalnym piłkarzem. Myliłem się. To właśnie on nauczył mnie wszystkiego. Nauczył mnie ciężkiej pracy, nauczył mnie, że trzeba ostro trenować nawet w deszczowy dzień.

Marcelo Bielsa i Gabriel Batistuta.

Bielsa również potrzebował wiele samozaparcia, by ani na moment nie odpuścić. Kryzys ekonomiczny, od którego zapłonęła Argentyna, naturalnie nie ominął również federacji piłkarskiej. Kiedy ustalano z selekcjonerem warunki jego kontraktu, wartość argentyńskiego peso była jeszcze zrównana przez tamtejszy Bank Centralny z wartością dolara amerykańskiego. Kiedy się z tego wycofano, wypłata Bielsy z dnia na dzień stała się de facto wielokrotnie niższa. Potem szkoleniowiec przestał otrzymywać premie za zwycięstwa. Bonusu za awans na mistrzostwa świata również nie zobaczył na oczy.

Aż wreszcie, na kilka miesięcy przed startem mundialu, zamrożono wszystkie jego zarobki. – Bielsa nie otrzymywał wynagrodzenia za swoją pracę prawie przez rok. Federacja była mu również winna wypłatę zaległych premii o wartości niespełna pół miliona dolarów – dowodzi Tim Rich w książce „The Quality of Madness: A life of Marcelo Bielsa”.

Brak wypłat nie był jedynym problemem, z jakim musiał się zmagać El Loco po wywalczeniu awansu. Na pewnych pozycjach szkoleniowiec cierpiał z powodu kłopotu bogactwa. Choćby wśród napastników. Bielsa opierał ofensywę Argentyny tylko na jednej typowej dziewiątce, podczas gdy miał do dyspozycji kilku doskonałych strzelców. Gabriel Batistuta i Hernan Crespo cieszyli się statusem wielkich gwiazd włoskiej ekstraklasy. Javier Saviola błyszczał w Hiszpanii. Claudio Lopez odbudowywał formę w Lazio i starał się nawiązać do swojej wielkiej dyspozycji z czasów gry w Valencii. O jeszcze jednej szansie na złoty medal mistrzostw świata marzył także Claudio Caniggia. Gdzieś w odwodzie znajdowali się Julio Ricardo Cruz czy Marcelo Delgado. Część z nich nadawała się również do gry w bocznym sektorze boiska, ale niektórzy dobrze czuli się wyłącznie pełniąc rolę centralnej postaci w ataku.

Znacznie bardziej problematyczna była jednak kwestia kiepskiej formy Juana Sebastiana Verona, który po hitowym transferze do Manchesteru United nie potrafił wznieść się na wyżyny możliwości. Pomocnik w 2002 roku cieszył się w ojczyźnie niezwykłą estymą. Wiele sobie obiecywano po jego występie w Azji, lecz postawa Argentyńczyka w Premier League nie zwiastowała cudów.

„Grałem z Veronem przed dwa lata, ale prawdę mówiąc nie potrafiłbym dzisiaj określić jego ulubionej pozycji”

Ryan Giggs

– Veron zwyczajnie snuł się po boisku, sporadycznie popisując się wspaniałymi długimi podaniami. Koledzy z zespołu mówili w wywiadach o umiejętnościach, jakimi Argentyńczyk popisywał się na treningach. Ferguson nazywał go „cholernie dobrym piłkarzem”. Ale koniec końców nie spełnił nadziei, jakie w nim pokładano. Można dziś ewentualnie silić się na udowadnianie, że Veron trafił na Wyspy o kilka lat za wcześnie, gdy w angielskiej piłce nie przyjęli się jeszcze imponujący elegancją pomocnicy – skwitował Michael Cox, znawca historii Premier League.

Na domiar złego, kolejni zawodnicy – często bardzo istotni dla układanki Bielsy – zaczęli łapać przed turniejem urazy. Selekcjoner postawił wśród powołanych na wiekowego Caniggię kosztem Savioli, choć miał świadomość, że ten pierwszy zostanie przez lekarzy doprowadzony do stanu używalności dopiero na fazę pucharową mistrzostw. Zresztą już samo powołanie nadgryzionego zębem czasu 35-latka z Glasgow Rangers kosztem 21-letniej gwiazdy FC Barcelony budziło spore wątpliwości. Po urazie kolana do odpowiedniej formy nie zdążył wrócić także Diego Simeone. Na bóle uskarżał się Juan Pablo Sorin. W kiepskiej dyspozycji fizycznej znajdował się wspomniany Veron. Z blokadą grali Hernan Crespo, Matias Almeyda i Marcelo Gallardo. Jeśli doliczymy do tego wspomniany uraz, jakiego tuż przed pierwszym spotkaniem turnieju nabawił się Roberto Ayala, może się zaraz okazać, iż Bielsie z takich czy innych przyczyn rozsypało się pół zespołu.

Trener Albicelestes przed wyjazdem na turniej stanął zatem przed trudnym dylematem. Trzymać się ludzi, którzy wypracowali awans na boisku, czy zamieszać nieco w kadrze i postawić na zawodników mniej sprawdzonych, lecz będących w topowej formie fizycznej. Zdecydował się na tę pierwszą opcję. Zabrał na mistrzostwa świata jedynie trzech zawodników poniżej 26 roku życia. – Dla wielu graczy, w tym dla mnie, to była ostatnia szansa na mistrzostwo świata. Doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę – mówił Batistuta.

KLĘSKA

Do mistrzostw Bielsa przygotowywał się w swoim stylu. Na granicy perfekcjonizmu i szaleństwa. Zabrał ze sobą do Japonii 1800 nagrań do analizy. Potem dosłano mu z Argentyny jeszcze kilkaset taśm, ponieważ uznał, że brakuje mu kilku istotnych fragmentów, które chciałby jeszcze raz wnikliwie prześledzić. Jak opowiadał John Carlin z brytyjskiego Guardiana, wśród tych materiałów znajdowały się takie rarytasy jak choćby dziesięciominutowy występ Caniggii przeciwko Aberdeen.

– Nikt nie może zarzucić Bielsie, że nie odrobił pracy domowej przed turniejem – pisał angielski publicysta. – Gdyby jakikolwiek inny trener czy w ogóle człowiek oglądał w ciągu czterech ostatnich lat futbol jeszcze dokładniej, skończyłby zamknięty w miejscu odosobnienia. Bielsa przezornie samego siebie w takim umieścił. Zaszywał się na długie miesiące na swoim ranczo w Pampas, 320 kilometrów na północ od Buenos Aires. Nie robił tam nic innego poza oglądaniem futbolu. Bielsa zawsze ma przy sobie kolekcję różnokolorowych długopisów i kilka zeszytów. Jeden z czystymi kartkami, następny w linie, kolejny w kartkę. Analizując dany mecz, argentyński trener dzieli go na pięciominutowe segmenty, a potem odpowiednim długopisem wypisuje kolejne istotne elementy gry. To żmudna praca. Bielsa ślęczy nad swoimi notatkami od dziesiątej rano do dziesiątej wieczorem. Nagrywa, montuje, ogląda, spisuje, koloruje. Krótko mówiąc – dzień po dniu rozbudowuje największą piłkarską bibliotekę na planecie.

W pocie czoła pracował nie tylko sztab Bielsy, do którego włączono dwie osoby odpowiedzialne za odróbkę materiałów wideo. Podobny kierat trener narzucił zawodnikom. Gdy podczas jednego z ostatnich treningów poprzedzających pierwszy mecz turnieju Sorin i Veron pozwolili sobie na żarty, więc Bielsa wywalił ich z zajęć. Choć ten drugi był kapitanem zespołu.

– Bielsa nienawidzi niesubordynacji – opowiadał Jorge Valdano. – To człowiek żelaznych zasad. Kiedyś, po zdobyciu drugiego mistrzostwa z zespołem Newell’s Old Boys, pozwolił podopiecznym na udział w weselu. Zaznaczył jednak, by piłkarze opuścili imprezę o północy, bo zespół miał jeszcze przed sobą mecz pucharowy. Zawodnicy nie posłuchali go, bawili się do rana. Bielsa zażądał, by ukarano nieposłusznych piłkarzy. Władze klubu odmówiły, więc uniósł się dumą i odszedł.

2 czerwca 2002 roku mogło się jeszcze wydawać, że ta żelazna dyscyplina się sprawdza. Argentyna w pierwszym meczu mistrzostw świata pokonała 1:0 Nigerię po trafieniu Gabriela Batistuty.

Argentyna 1:0 Nigeria (mistrzostwa świata 2002).

Piłkarze piali z zachwytu. „Bielsa wie wszystko o wszystkim” – mówił Batistuta. „Bielsa to nasza tajna broń” – ekscytował się Veron. Niepokoić mogła wyłącznie nieskuteczność Albicelestes. Jednak szkoleniowiec nie chciał nawet słyszeć o przejściu na system gry z duetem Batistuta – Crespo. – Bielsa, w przeciwieństwie do polityków, zawsze robi to, co wcześniej zapowiada – przyznał z niechęcią Diego Borinsky, publicysta z pisma El Grafico. – Od początku kadencji El Loco ostrzegał, że Batistuta i Crespo nie mogą grać razem. I konsekwentnie ich nie łączył, nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, gdy trzeba było gonić wynik w ostatnich minutach gry. Można naturalnie zachwalać jego determinację w trzymaniu się przyjętych założeń, ale aż trudno uwierzyć, by tak wytrawny taktyk nie potrafił opracować innego modelu gry, skoro miał do dyspozycji dwóch czołowych strzelców włoskiej ekstraklasy.

Brak planu B. Szybko wyszło na jaw, że to największy problem Argentyńczyków.

W drugim meczu fazy grupowej Albicelestes przegrali 0:1 z Anglią. Zaprezentowali się przeciętnie. Bielsa oddelegował na boisko Simeone, Verona i Sorina. Trzech zawodników, którzy narzekali na problemy zdrowotne, miało wypracować przewagę w środkowej strefie. W konfrontacji z Davidem Beckhamem, Paulem Scholesem, Nickym Buttem i Owenem Hargreavesem. To się musiało źle skończyć. Tym bardziej że szkoleniowiec rywali, Sven-Goran Eriksson, znał Verona jak własną kieszeń jeszcze z czasów ich współpracy w rzymskim Lazio. Butt, Scholes i Beckham również czytali ruchy „Małej Wiedźmy” niczym otwartą księgę.

Inna sprawa, że „Synowie Albionu” jedyną bramkę zdobyli po rzucie karnym, którego raczej być nie powinno. Michael Owen z pełną premedytacją oszukał Pierluigiego Collinę.

„Owen zanurkował jak pływak w basenie”

Mauricio Pochettino

Rozgoryczeni Argentyńczycy czuli się pokrzywdzeni przez arbitra. Choć znając kontekst ich rywalizacji z reprezentacją Anglii, można powiedzieć: nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. – Nie wierzcie, że Anglicy kierują się zasadami fair play – użalał się Pochettino, wrobiony przez Owena w faul. Sam napastnik wspominał natomiast: – Pochettino mnie dotknął. Choć rzeczywiście to było o wiele za mało, bym stracił równowagę. Miałem jednak w pamięci, że kilkanaście minut wcześniej inny Argentyńczyk sfaulował mnie w polu karnym, a ja utrzymałem się na nogach, chcąc zdobyć gola. Chciałem potem protestować, ale Collina powiedział mi tylko: „Michael, jeśli chcesz karnego, musisz się przewrócić”. Wtedy pomyślałem: „Dobra, następnym razem wyłożę się jak długi”.

Cóż – jak postanowił, tak uczynił, a Beckham wytrzymał ciśnienie i nie pomylił się z jedenastu metrów.

Było to dla niego arcyważne trafienie. Trzeba bowiem pamiętać o kontekście. W 1998 roku Argentyna wyeliminowała Anglię w 1/8 finału mistrzostw, a Becks obejrzał czerwony kartonik po prowokacji ze strony Diego Simeone. Gwiazdor Manchesteru United stał się po tamtym meczu wrogiem publicznym numer jeden w całej Anglii. – Michael [Owen] był gotowy, by samemu wykonać jedenastkę. Zapytał, czy strzelam. Wziąłem to na siebie – pisał Beckham w swojej autobiografii. – Sędzia, bramkarz i – a jakże! – Diego Simeone stanęli naprzeciwko mnie. Simeone przechodząc obok wyciągnął nawet rękę w moim kierunku. Sądził, że ją uścisnę? Bez szans. Butt i Scholes go odepchnęli. Porządni kumple. (…) Przed wzięciem rozbiegu zerknąłem jeszcze na piłkę. Zakręciło mi się w głowie. Zacząłem się dusić. Nigdy wcześniej nie czułem takiej presji. W końcu wziąłem dwa głębokie wdechy i po prostu uderzyłem najmocniej jak się da.

Uderzył i trafił. Jak się okazało – na wagę zwycięstwa dla „Synów Albionu”. Dalsze losy Albicelestes podczas azjatyckiego turnieju zależeć miały zatem od rezultatu starcia ze Szwedami. Bielsa usadził na ławce Simeone i Verona, którzy nie nadawali się do gry w pełnym wymiarze czasowym, ale nie wniosło to ożywienia do gry jego zespołu. Remis oznaczał powrót do domu. Argentyńczycy mieli przywieźć ze sobą do ojczyzny złote medale na pocieszenie dla rodaków, tymczasem zabrali za sobą z Japonii jedynie łzy.

Wściekły Bielsa.

Bielsa znalazł się pod ostrzałem mediów. – Plan B? Gdybym sądził, że może się okazać skuteczny, zastosowałbym go zamiast planu A – odgryzał się. – Trenera zatrudnia się dla konkretnego stylu gry. My ten styl realizowaliśmy od początku mojej kadencji. Żałuję, że nie przyniósł on spodziewanego sukcesu podczas mistrzostw.

Mimo wszystko, wiele spraw trener Albicelestes mógł i pewnie powinien był rozwiązać lepiej. Można mu darować pominięcie Riquelme, który w 2002 roku miał sporo problemów pozaboiskowych i był daleko od topowej formy, w której mógłby stanowić alternatywę dla Verona. Ale zabranie na turniej Caniggii okazało się całkowicie chybionym pomysłem. Weteran wsławił się na mistrzostwach wyłącznie tym, że obejrzał czerwoną kartkę w starciu ze Szwedami, choć nie pojawił się na boisku nawet na minutę. Ustawienie w bramce Pablo Cavallero kosztem Germana Burgosa również nie było w pełni zrozumiałe, bo to ten drugi występował regularnie w drugiej części eliminacji.

Kiedy po ostatnim meczu fazy grupowej Burgos zbliżył się do Bielsy, wielu zawodników spodziewało się, że znany z krewkiego charakteru golkiper da upust skrywanej frustracji i uderzy trenera. Ale on tylko przytulił łkającego Bielsę do serca.

To w sumie dość wymowna anegdotka. Argentyńczycy przegrywali mundiale z rozmaitych powodów. Czasami mieli po prostu zbyt cienki skład, by rywalizować o najwyższe cele, Ot, choćby w 2018 roku. Niekiedy brakowało im trenera cieszącego się pełnym poparciem zespołu. Tu najlepszym przykładem może być Daniele Passarella, który przed mistrzostwami świata we Francji zaczął otwarcie zwalczać niektórych zawodników. Zwłaszcza długowłosych. Problemem Albicelestes bywały konflikty wewnętrzne w drużynie, kiedy dwóch czy trzech gwiazdorów aspirowało do roli lidera. Do tej wyliczanki można też dorzucić kwestie obyczajowe. Jednak w 2002 roku nic takiego nie wystąpiło. Drużyna pojechała na turniej w dobrych nastrojach, z pełnym poparciem kibiców. Zespół był bezwarunkowo posłuszny Bielsie.

A jednak mundial zakończył się bolesną katastrofą. – O porażce zadecydowała suma niuansów – uważa Diego Borinsky. Nie bez znaczenia był fakt, że Argentyńczycy wycofali się z Copa America 2001. Być może zabrakło im tego dodatkowego, turniejowego przetarcia.

POKUTA

Przedwczesny wylot z Azji nie był miłym doświadczeniem. Argentyńczycy nie oglądali żadnych meczów mistrzostw świata. Prawdopodobnie ani jeden z nich nie widział Cafu, który 30 czerwca 2002 roku wzniósł nad głowę puchar. Piąty raz zdobyty przez Brazylijczyków. – Mój świat się zatrzymał po ostatnim gwizdku sędziego w meczu ze Szwecją – wspominał Batistuta. – Nie pamiętam, co się działo dalej. Przez kilka dni poruszałem się jak w transie, nie miałem na nic ochoty. Po prostu cierpiałem.

– Jadąc na mistrzostwa uważaliśmy się za najlepszy zespół na świecie – stwierdził Kily Gonzalez. – Czuliśmy się tak do momentu, gdy arabski sędzia zakończył spotkanie ze Szwecją i powiedział nam: „Spadajcie, chłopaki”. Jestem przekonany, że w 2002 roku mieliśmy najmocniejszą kadrę na turnieju. Zresztą wszyscy to mówili, a nasze wyniki w eliminacjach tylko to potwierdzały. Gdybyśmy wyszli z grupy, poszlibyśmy po złoto. Ale zostaliśmy wyeliminowani i nic więcej nie dało się zrobić. Stworzyliśmy ze Szwecją dwadzieścia sytuacji podbramkowych, a straciliśmy gola z rzutu wolnego! Arbiter nie chciał, żebyśmy wygrali ten mecz. Z Anglią również spotkanie skomplikował nam sędzia. I co dalej? Mogłem tylko iść do kościoła i płakać. Długo płakałem po tej porażce. Nie zasłużyliśmy na nią. Nie obejrzałem nigdy żadnego podsumowania tego mundialu. Żadnego skrótu. Nic. 

Kibice na głównych winowajców mundialowej porażki wytypowali Verona i Bielsę. Ten drugi w ciągu dwóch tygodni stracił cały szacunek i zaufanie, jakim go powszechnie darzono. Przed startem mistrzostw Bielsa uważany był za nieco zdziwaczałego i tajemniczego, ale jednak mędrca. Po remisie ze Szwecją stał się w oczach opinii publicznej oszołomem, nieudacznikiem i głupcem.

– Veron uciekł przed głosami krytyki. Odciął się od mediów, wyłączył telefon – pisał cytowany już Sergio Maffei. – Bielsa starał się natomiast zaprzeczyć głosom, że jest zamknięty na krytykę. Po przylocie z Azji stał na lotnisku przez czterdzieści minut i odpowiadał na trudne pytania. „Oczywiście, że obwiniam siebie za tę porażkę” – przyznał. Potem jednak on również odciął się od dziennikarzy. Jeden z nich dopadł go podczas joggingu, ale Bielsa natychmiast go przepędził. Media zaczęły się zresztą zastanawiać nad następcą selekcjonera. Na okładkach gazet pojawiali się potencjalni kandydaci. Nie brano pod uwagę pozostania El Loco na stanowisku. Nie po takiej wtopie.

„Wojna o sukcesję”. Lipcowe wydanie El Grafico z 2002 roku.

Z drugiej strony, jak tu zrezygnować z trenera, za którym szaleją zawodnicy?

  • J. Veron: – Odpadnięcie z mistrzostw świata to nasza wina. Trener Bielsa nie popełnił żadnego błędu w przygotowaniach. Kto go obwinia, ten nie ma pojęcia o czym mówi.
  • D. Placente: – Bielsa nauczył mnie rzeczy, które zostaną ze mną do końca kariery.
  • P. Aimar: – Bielsa to wybitny trener. Uczynił nas lepszymi piłkarzami.
  • D. Simeone: – Marcelo Bielsa to doskonały nauczyciel futbolu.
  • K. Gonzalez: – To popieprzone, gdy po Bielsie musisz się przyzwyczaić do innego trenera. Nie jestem w tej opinii odosobniony. Jeśli masz okazję, by grać dla Bielsy, nie chcesz już żadnego innego szkoleniowca.

Ku niezadowoleniu kibiców Bielsa pozostał więc na stanowisku selekcjonera. I rozpoczął powolną naprawę zszarganej reputacji. 25 lipca 2004 roku jego podopieczni po rzutach karnych przegrali finał Copa America przeciwko Brazylii. Miesiąc później Albicelestes sięgnęli natomiast po olimpijskie złoto. Trudno oczywiście powiedzieć, by te wyniki pozwoliły komukolwiek zapomnieć o mundialowej klapie, no ale Bielsa delikatnie zasygnalizował, że drużyna rozwija się w odpowiednim kierunku, a przemiana pokoleniowa w argentyńskiej kadrze przebiega sprawnie. Podczas Copa America do głosu doszli już tacy zawodnicy jak Carlos Tevez, Javier Mascherano czy Andreas D’Alessandro. Wydawało się, że El Loco jest na właściwej drodze, by na mistrzostwa świata 2006 wysłać równie potężną ekipę co cztery lata wcześniej. Lecz media wciąż nie dawały mu spokoju. Podważano wszystkiego jego posunięcia.

– Argentyna nie wygrała niczego od dziesięciu lat, dlatego nasz sukces na Igrzyskach przyjęto z uznaniem – opowiadał Kily Gonzalez. – Żałuję tylko, że na turnieju nie było wszystkich chłopców z poprzedniego mundialu.

We wrześniu 2004 roku Bielsa poprowadził reprezentację w ósmym meczu eliminacji do mistrzostw świata w Niemczech. Albicelestes wygrali na wyjeździe z Peru 3:1. Reakcją selekcjonera na to zwycięstwo była… rezygnacja ze stanowiska. Ku zaskoczeniu wszystkich – włącznie ze swoimi przełożonymi i podopiecznymi – El Loco po prostu powiedział „pas”. Miał już dość.

Peru 1:3 Argentyna (eliminacje do mistrzostw świata 2006).

Rezygnację z posady Bielsa uzasadnił brakiem energii na kontynuowanie pracy selekcjonera. Presja medialna wyssała z niego resztki radości z prowadzenia drużyny narodowej. Argentyńczyk na trzy miesiące zaszył się w klasztorze. – Nie było tam telefonu, telewizji. Żadnego kontaktu z zewnętrznym światem. Zabrałem książki i czytałem. Nie sądzę, by ktokolwiek kiedykolwiek przeczytał tyle o futbolu co ja. Wytrzymałem kwartał, ale zaczynałem już gadać do siebie. Uznałem, że czas wyjść, bo skończy się to źle – opowiadał po latach Bielsa.

Piękne. El Loco musiał opuścić klasztor, bo bał się, że odejdzie od zmysłów. Później stwierdził, że szukał wśród zakonnic klucza do zrozumienia, czym jest szczęście.

Braku wielkiego sukcesu z reprezentacją Argentyny obecny szkoleniowiec Leeds zapewne nie przebolał do dziś. Roberto Abbondanzieri, który strzegł dostępu do argentyńskiej bramki w finale Copa America w 2004 roku, kilka lat później otrzymał list od Bielsy. – Trener gratulował mi świetnej formy i transferu do Getafe, ale nie to było powodem, dla którego do mnie napisał. Chciał się dowiedzieć, dlaczego przy rzucie wolnym dla Brazylii, po którym straciliśmy gola na 1:1, ustawiłem aż czterech zawodników w murze. Nie mógł przeboleć, że aż tak bardzo odsłoniliśmy się w polu karnym i w konsekwencji Brazylijczycy zaskoczyli nas dośrodkowaniem.

Bielsa na ławkę trenerską powrócił dopiero po trzech latach, tym razem w roli selekcjonera reprezentacji Chile. Później jego kariera ponownie nabrała tempa, lecz El Loco długo nie potrafił zerwać z reputacja specjalisty w dziedzinie pięknych katastrof. Wydaje się jednak, że wreszcie – osiemnaście lat po nieudanym mundialu w Korei i Japonii – udało mu się tej łatki pozbyć.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl, GettyImages

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
0
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
2
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Weszło

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

14 komentarzy

Loading...