Reklama

Najbrzydszy awans świata

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

25 lipca 2020, 20:30 • 7 min czytania 79 komentarzy

Budżet Podbeskidzia, które awansowało do Ekstraklasy? 11.5 miliona złotych w 2019. Ostatni raport finansowy Widzewa, jaki znamy? 2018 rok, przychody RTS – 14.7 miliona złotych.

Najbrzydszy awans świata

Z tym, że wtedy jeszcze była robiona górka. Dziś Widzew górki nie robi. Obecny awans był robiony za wszelką cenę. I głowa boli gdy się pomyśli jak żałosną drużynę zbudowano za tak astronomiczne pieniądze.

Widzew zrealizował cel, ale po – jak słusznie to ujął Andrzej Klemba – najbrzydszym awansie świata.

Na mecz jechałem autobusem wypełnionym kibicami Widzewa, więc wiem dobrze, że czuć było w otoczeniu kibiców optymizm. A raczej: taki luzik. W rytm myślenia: wiadomo, było ciężko. Ta runda postarzyła niejednego. Upiorny refren poprzedniej wiosny. Znowu waliło się, paliło, no ale jednak jedzie się na happy end.

Bo już tylko Znicz. U siebie, gdzie ostatnio pewnie Widzew ograł Stal Stalową Wola. Awans we własnych rękach, bez oglądania się na nikogo – tylko wygrać z rywalem, którego Widzew ograł na jego terenie jesienią 6:0. Nawet jakieś drobnostki wskazywały na Widzew – Zniczowi wypadł Marcin Bochenek, talizman z meczów z łodzianami, który w zeszłym sezonie strzelił RTS-owi gole w obu meczach, co przełożyło się na cztery punkty.

Reklama

I taka atmosfera utrzymywała się mniej więcej do pierwszego gwizdka. Ale potem sam sobie przypomniałem: przecież ten Widzew u siebie potrafił przegrać z Legionovią. Przecież zazwyczaj razi niesłychanie toporną grą.

Niby dlaczego Znicz ma być łatwym rywalem?

Znicz walczący o utrzymanie, Znicz dźwignięty z kolan przez 31-letniego trenera Artura Węskę, który odkąd spadochroniarsko zameldował się na stołku trenerskim wygrał większość meczów? Oczywiście po przerwie na koronawirusa łapiący punkty znacznie regularniej?

Nie ma przecież żadnej pewności co zagra Widzew. Bombonierka Forresta Gumpa. Z tym, że z cukierkami, jakie swego czasu wywołały aferę w polskich marketach – z robakami.

No i trafiła się potężna robaczywka.

Reklama

Po straconej bramce – oczywiście festiwal komicznych błędów – wyrzucałem sobie: jak mogłem się nabrać, że tu będzie spokojnie? Taki stary, taki głupi.

A przecież jedyne, co wiadomo o drużynie Widzewa, to że ma drużynę drogą, nie dobrą.

Mecz był upokorzeniem. Myślę, że każdemu kto sympatyzuje z Widzewem, oglądanie tego paździerza sprawiało fizyczny ból. Być może kibice Legii czy Miedzi będą się solidaryzować, być może nie, ale oglądanie Ojamyy grającego dla twoich barw jest traumatycznym doświadczeniem. Możdżenia może podsumować ta sztuczka techniczna. Chyba wiedział co mówi, gdy w przerwie wywołanej pandemią mówił, że najchętniej skończyłby sezon.

Ta drużyna ma kilka dobrych ogniw. Robaka raczej żal, że musiał w tym zespole grać. Tanżyna miewa słabsze mecze, ale nie ma szans kwestionować jego zaangażowania, dzisiaj próbował mocno nawet w ataku, ale nie wyszło. Podniósł się też po potężnym zderzeniu z Wolańskim. Zrywy – choć czasem irytujące – ma Gutowski. Na swoim fachu w dostatecznym jak dla mnie stopniu zna się Poczobut. Brak stałych fragmentów Kosakiewicza był aż nadto widoczny.

Ale i tak mam wrażenie, że Widzew est definicyjnym przykładem zespołu budowanego bez większej myśli. Bez pomysłu, bez wizji, bez tego czego faktycznie potrzeba. Tylko: jest Ojamaa dostępny, ma jak na II ligę niezłe CV? No to weźmy, a mniejsza, że ma szesnaście klubów w karierze. Mniejsza, że nie mamy pojęcia co prezentuje. Mniejsza, czy ktoś o takich predyspozycjach się wpasuje do zespołu.

Tak jakby liczono, że liczbą meczów w ESA i pierwszej lidze, siłą rozpoznawalności nazwisk, zrobi się różnicę.

Nie.

Na boisko zawsze wychodzą dwie drużyny.

Musisz je zmontować. Musisz tych ludzi do siebie dopasować. Drużyna to nie masa, suma umiejętności – to bardziej programowanie, tworzenie mechanizmu. A Widzew może i miał przydatne części, ale nie by zrobić szwajcarski zegarek, tylko o, tu faktycznie fajne koła zębate, ale tam ze dwa gaźniki od Stara.

Był taki moment, gdy kibice spod zegara zaczęli pokazywać oprawę. Oprawy na Widzewie bywają minihistoriami. Tutaj najpewniej zmierzała do narracji: żegnaj druga ligo.

I choć to finalnie się spełniło, tak nikt tą oprawą dalej nie szafował.

Bo jak cieszyć się z takiego awansu. Z walenia głową w mur, z porażki z ambitnym Zniczem, któremu należały się w tym meczu brawa. Wszędzie wokół mnie, im bliżej było do końca meczu, odmieniano przed wszystkie przypadki słowo: wstyd. Zerkanie nerwowe na wynik GKS-u – jedna wielka żenada.

I jeszcze ta symulka Daniela Mąki w doliczonym czasie gry.

Na żółtą kartkę.

Nie ma słów by wyrazić jak się patrzyło na ten dobitny dowód zaprzeczenia tego, co kiedyś szumnie określano widzewskim charakterem, a czym już tak często wycierano sobie gębę, że należałoby wdrożyć odgórny zakaz używania owego określenia do odwołania.

Przyznam, nie chcąc uchodzić za wróżbitę Macieja, ale jednak zdradzając, że w przerwie doszedłem do wniosku, iż ważny jest tylko mecz w Katowicach. Widzew maksymalnie wrzuci jedną, ale remis w przypadku wygranej GKS nic nie dawał. Dwóch nie wciśnie. Nie bez stałych fragmentów gry, nie z tą szarpaniną.

I co się stało?

GKS.

Każdy, kto śledzi polską piłkę wie: trafił swój na swego.

Mam znajomych wśród kibiców z Katowic i nie znam chyba nikogo, kto byłby większym czarnowidzem. Ale weź tu bądź optymistą po takich jajach – rok temu miała być walka o ESA, a zakończyło się spadkiem po golu bramkarza. Teraz mieli powrót na talerzu, Widzew podał złotą tacę, a nie udało się.

Niemniej nie zapominajmy, że pod względem ekonomicznym, siły przebicia transferowego, nawet – nie owijajmy w bawełnę – samego stadionu, Widzew jest w zupełnie innym miejscu. Tak, RTS może awansował, a GKS spadł do baraży, ale i tak to, co wycisnęły w tym sezonie piłkarsko Katowice, jest godne dużo większego szacunku niż to co zrobił Widzew.

Na pensje ilu piłkarzy GKS-u wystarczyłby koszt Ojamyy?

To co zdarzyło się po ostatnim gwizdku oczywiście jest dopełnieniem obrazu. Nie wiem co dokładnie zaszło między piłkarzami a kibicami na murawie – większość kibiców chyba sama nie wiedziała po co tam wbiegła. Ale widziałem na nagraniu przynajmniej jedno popchnięcie, czyli i tak granica została przekroczona.

Wygrana ze Zniczem tak naprawdę, patrząc z pewnej perspektywy, jakoś bardzo by obrazu tego sezonu nie zmieniała – ale dałaby możliwość, żeby jednak się pocieszyć. Przeżyć pozytywne emocje. Żadne katharsis – ot, frajda z kibicowanie drużynie piłki nożnej.

A były przeraźliwe gwizdy i gromkie „wypierdalaj”. Piłkarze snuli się po murawie, w tle tańczył Znicz.

Potem policja biegnąca przez murawę, migawki z innych czasów, polewaczka czająca się w rogu boiska.

To też poszło w świat, na całą piłkarską Polskę. A przecież byłem tu na meczu z Legią jesienią. Jaka paradoksalna porażka: tam cel niezrealizowany, Widzew odpadł. Dziś awansował. Ale to wtedy szedł przekaz, że Widzew znów pokazał trochę dawnej tożsamości, powalczył, stworzył widowisko i zrobił atmosferę.

Wracam czasem myślą do momentu, w którym zatwierdzono budowę stadionu Widzewa. Punkt zwrotny w historii. Ale to była kwestia na ostrzu noża. RTS już wtedy szedł w rozsypkę. Pamiętacie? Widzewowi, grającemu wyżej niż ŁKS, stawiano cały obiekt; ŁKS-owi, grającemu niżej, trybunę.

A chwilę potem wylot w powietrze. Widzew startuje od IV ligi. Jest nigdzie.

Naprawdę nie brakowało wiele, a podnosiłby się z kolan na starym, klimatycznym, ale archaicznym obiekcie. Wygrał wtedy los na loterii. Nowy obiekt zażarł jak nigdzie – wszędzie pojawia się moda chodzenia na nowo postawiony obiekt, ale w Widzewie nie mija. Wzniecono te emocje, które buzowały od lat, zbudzono uśpionych wcześniej kibiców. Na tym wciąż w dużej mierze opiera się budżet – sprawdźcie ile kosztują karnety, zobaczcie ile to kasy rocznie wychodzi. Wiem, że wszyscy w Polsce już do porzygu mają informacji o tych widzewskich karnetach, ale nie zmienia to faktu, że mówimy o – a jakże – społecznym fenomenie w Łodzi. Fenomenie, którego nie można roztrwonić. Który nie może zostać zmarnowany.

Stadion i moda na Widzew nie może być jednak jedynym gwarantem.

Nie może wszystkiego przykrywać.

Glasgow Rangers po reaktywacji w IV lidze zaczynali tak samo. Pełne Ibrox mecz w mecz. I jeszcze nim wrócili do szkockiej ekstraklasy, znowu narobili długów. Znów mieli problemy. Nie wyciągnęli żadnych wniosków z tak świeżej historii.

 LESZEK MILEWSKI

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

79 komentarzy

Loading...