Reklama

Krzysztof Przytuła – osąd bohatera

redakcja

Autor:redakcja

25 lipca 2020, 14:50 • 17 min czytania 18 komentarzy

Z jednej strony człowiek, który w roli dyrektora sportowego przeprowadził Łódzki Klub Sportowy z III ligi do Ekstraklasy. Z drugiej człowiek, który bierze pełną odpowiedzialność za jakość kadry łodzian w krajowej elicie – jakość, która nie pozwoliła na nawiązanie równorzędnej rywalizacji nawet z przedostatnią w lidze Koroną Kielce. Dyrektor sportowy, który jako jeden z nielicznych w Polsce otrzymał czas, zaufanie oraz realną władzę. W ŁKS-ie ma wpływ na wszystkie sportowe, a i część pozasportowych decyzji. Z prezesem Tomaszem Salskim przez trzy lata tworzył świetnie uzupełniający się duet, który wyprowadził klub z bagna niższych lig. W czwartym roku wszystko im się rozsypało. Czas więc na osąd tego kontrowersyjnego bohatera.

Krzysztof Przytuła – osąd bohatera

Zacznijmy może od rysu historycznego. Krzysztof Przytuła był bardzo średnim piłkarzem, bardzo średnim komentatorem oraz bardzo średnim trenerem, którego najgłośniejszym wyczynem było zwolnienie dyscyplinarne z ŁKS-u Łomża za działanie na szkodę klubu. W Ekstraklasie strzelił całe pięć goli, w karierze dziennikarskiej sporo czasu zajęło mu wyrobienie się na tyle, by nie irytować widzów. Najgorzej wypadła jego kariera trenerska – właściwie zaliczył wtopę w każdym kolejnym klubie, w którym pracował – a już zwłaszcza w roli asystenta Wojciecha Stawowego w Miedzi Legnica oraz Widzewie Łódź.

Gdy w 2016 roku obejmował posadę dyrektora w III-ligowym ŁKS-ie, wydawało się, że to związek skazany na porażkę. Na stanowisko wymagające potężnego zaangażowania, został zatrudniony człowiek, który potrafił opuszczać mecze prowadzonych przez siebie drużyn, by skomentować mecz w Canal+. Gdy dołożono mu do tego kompetencje koordynatora akademii, uznaliśmy, że ktoś w ŁKS-ie pomylił odwagę z odważnikiem. Cztery lata później jesteśmy już w stanie jasno określić – aż tak źle nie było. Ale nie uprzedzajmy faktów.

2015/16 – tutaj naprawę potrzebne były zmiany

Mamy czerwiec 2016 roku. Właśnie zakończył się jeden z najbardziej dramatycznych sezonów w historii klubu. Łodzianie, którzy mieli walczyć o awans do II ligi, w wyniku reformy czwartego szczebla rozgrywkowego do końca bili się o utrzymanie na tym poziomie. W ostatnim meczu przeciw Energii Kozienice ŁKS musiał zwyciężyć, by odsunąć od siebie widmo spadku na ósme miejsce – które przy pewnych założeniach spadkowych mogło oznaczać degradację do IV ligi. To byłaby tragedia dla klubu, który bardzo powoli odbudowywał się ze zgliszczy po bankructwie z 2013 roku. Gdy w 79. minucie Wiktor Putin strzelił na 1:1, kibice w klatce gości na moment zamarli.

Michał Kołba, wówczas już bramkarz ŁKS-u, opowiadał, że to były najdłuższe cztery minuty w jego życiu. Właśnie 240 sekund później z powrotem prowadzenie łodzianom dał Adam Patora i ostatecznie uratował III ligę dla łodzian.

Reklama

Trzy tygodnie później, w końcówce czerwca 2016 roku, w ŁKS-ie przeprowadzono zmiany, które z zewnątrz mogły się wydawać kosmetyczne. Prezes Łukasz Bielawski stał się wiceprezesem, wiceprezes Tomasz Salski objął stery w klubie. Równolegle do ŁKS-u trafił Krzysztof Przytuła. Nikt nie spodziewał się specjalnej rewolucji, zwłaszcza że Salski od lat współpracował z Akademią ŁKS-u, na której fundamentach stanął IV-ligowy klub w pierwszym etapie odbudowy. Jak czas pokazał – zamiana miejsc między Bielawski i Salskim oraz zatrudnienie Przytuły w praktyce rozpoczęły nową erę w klubie.

2016/17 – mały krok dla człowieka, ale dla klubu wielki

Zacznijmy może od akademii, w której zmiany były najgłębsze. Na ten moment trudno prognozować, jaki ostatecznie przyniosą efekt, ale to właśnie tam rozpętała się rewolucja. Z kadry trenerskiej ostały się pojedyncze nazwiska, choć liczba etatów drastycznie wzrosła, większość starej ekipy zakończyła współpracę z klubem. Doszło nawet do tego, że w rozgrywkach juniorskich uczestniczyły dwa zespoły pod banderą ŁKS-u – ten przypięty pod dorosłą sekcję piłki nożnej oraz autonomiczny, związany ze Stowarzyszeniem ŁKS, w którym działali starzy trenerzy.

Trudno określić Piotra Pyrdoła czy Jana Sobocińskiego jednoznacznie jako wychowanków „starego” czy też „nowego” ŁKS-u – większą część swojej piłkarskiej edukacji spędzili pod skrzydłami starych trenerów, ale za to do dorosłej piłki wchodzili już pod okiem Krzysztofa Przytuły. Pierwsze „pełnoprawne” produkty zreformowanej akademii mają dostać szansę dopiero w przyszłym sezonie I ligi, dwa występy Dawida Arndta to za mało, by określać zmiany jako sukces czy porażkę. Jedno jest pewne – ŁKS miał potężną dziurę w dostarczaniu świetnych piłkarzy do ligi. Ostatnim wychowankiem, który mocno zaistniał w Ekstraklasie jest chyba Adam Marciniak z rocznika 1988. Później? Jednostkowe przypadki w I lidze, Artur Golański w GKS-ie Bełchatów, Agwan Papikyan w Chojniczance Chojnice.

Tak naprawdę „głośni” po Marciniaku są dopiero ludzie z rocznika 1999, czyli właśnie Sobociński i Pyrdoł.

Jeden efekt Przytuła osiągnął za to z miejsca – stał się wrogiem numer jeden dla wielu wieloletnich pracowników ŁKS-u a także kibiców – bo z akademią pożegnało się wielu młodych piłkarzy, którzy „nie rokowali” na przyszłość. Najbliższe kilkanaście miesięcy pokaże, czy Przytuła wówczas dokonał niezbędnych zmian na lepsze, czy jednak zniszczył wieloletnie dziedzictwo. Na ten moment delikatnie na jego korzyść przemawiają wyniki w IV lidze, gdzie drużyna złożona niemal w całości z wychowanków akademii boksuje się w górnej części tabeli. Pamiętajmy – gdy Przytuła rozpoczynał pracę, to pierwszy zespół był o kilkanaście minut od IV ligi.

Na razie jego reformy w akademii zostawiamy bez oceny, największe pochwały zbiera tutaj prezes Tomasz Salski, który po prostu bardzo solidnie dofinansował akademię. Jego osobiste zaangażowanie przyniosło również budowę nowego ośrodka treningowego, w planach jest również hotel wraz z bursą, kwitnie współpraca ze Szkołą Gortata. Oczywiście, Przytuła ma tutaj swoje zasługi, ale dopóki z tej taśmy produkcyjnej nie zjadą pierwsze produkty, powstrzymamy się zarówno od pochwał, jak i od krytyki.

Zdecydowanie łatwiej ocenić jego III-ligowe transfery.

ŁKS sezon 2015/16 kończył w składzie: Kołba – Pyciak, Cichowlas, Ślęzak, Rozmus – Kacela, Kocot – Stryjewski, Golański, Mauricio – Patora. Pół roku później w tym składzie pojawili się m.in. Juraszek za Cichowlasa, Rozwandowicz za Kacelę, Radionow za Patorę. W ten sposób najprościej pokazać, jaka jakościowa zmiana nastąpiła na przestrzeni dwóch okienek transferowych. Piłkarzy III-ligowych zastąpili tacy, którzy z ŁKS-em dobili do tej wymarzonej Ekstraklasy.

Reklama

Kluczowy okazał się Żenia Radionow. Ukrainiec z Ursusa Warszawa był na szczycie listy potencjalnych celów transferowych – by przekonać go do przejścia do Łodzi, klub pomagał mu nawet w przeprowadzce na drugą stronę stolicy, by mógł dojeżdżać na codzienne treningi. Przy Rozwandowiczu też zadziałały stare znajomości Przytuły – obaj panowie znali się ze wspólnej pracy dla… Widzewa. Ówczesnego I-ligowca z Chrobrego Głogów Przytuła przekonał wizją oraz możliwością gry w pierwszym składzie. Z tamtego okienka warto jeszcze wspomnieć o Mateuszu Gamrocie, ściągniętym z Hutnika Nowa Huta, a więc z klubu, w którym Przytuła grał – Gamrot był przydatny jeszcze w I-ligowych czasach.

Oczywiście, były i wtopy, więcej oczekiwano od Patryka Szymańskiego czy Maksyma Kowala. Oczywiście już wtedy krążyły plotki o rzekomym „kolesiostwie” – uwagę przykuwały zwłaszcza te dwa transfery z Hutnika oraz dwóch młodych lechistów, z kierunku, z którego Przytuła mocno czerpie do dziś. Skład jednak bronił się na boisku. Hitem stał się zwłaszcza Radionow, autorski pomysł Przytuły. 19 goli, w tym trafienie w derbach, status idola, do końca walka o tytuł króla strzelców. ŁKS w sezonie 2015/16 zdobył 64 punkty, przegrywając osiem meczów. To była jeszcze III liga dwóch województw, łódzkiego i mazowieckiego. W sezonie 2016/17 ŁKS zdobył 73 punkty, przegrał tylko 3-krotnie, a liga obejmowała już cztery województwa, w tym takie ekipy jak Sokół Ostróda czy Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie.

I przy tej Drwęcy musimy się zatrzymać.

Z dzisiejszej perspektywy naprawdę niełatwo ocenić, czy sezon 2016/17 to sukces ŁKS-u. Owszem, skończył się awansem po tym, jak Drwęca nie otrzymała licencji na II ligę. Ale jednak – sportowo ŁKS zajął drugie miejsce. Rozwinął się zdecydowanie w stosunku do poprzedniego sezonu, dość napisać, że samą Drwęcę łodzianie dwukrotnie pokonali, 3:0 u siebie i 2:0 na wyjeździe. Ale do awansu na boisku brakło 2 punktów. Możemy uznać za sukces Przytuły budowę kadry mocniejszej niż Widzew, numer trzy w tej lidze – już zimą, gdy PZPN zmieniał reguły awansów w przypadku braku licencji, mówiło się, że biorące może być i drugie miejsce, niezależnie który z łódzkich klubów je zajmie. Ale sportowego awansu nie było.

Biorąc pod uwagę siłę konkurencji i zwłaszcza stan kadry, gdy Przytuła trafił do klubu – można mu za ten sezon wystawić mocną czwórkę. Ale raczej nie ocenę celującą.

Najlepsze transfery: Radionow, Juraszek, Gamrot, Rozwandowicz
Najgorsze transfery: Kowal, Michałek
Wynik sportowy: drugie miejsce, awans za sprawą wycofania Drwęcy

2017/18 – Żenia gol

Przed startem II ligi kibice ŁKS-u mieli potężne obawy. Skład, który nie potrafił wygrać III ligi, teraz trafiał do dość mocno obsadzonej stawki, w której znajdowały się kluby z wysokimi ambicjami – by wymienić choćby Radomiak czy GKS Bełchatów. Przed sezonem ŁKS pożegnał się m.in. z Dawidem Sarafińskim, kibicem i wychowankiem, ulubieńcem trybun. Odeszli też Kopka, Szymański czy Kowal, co z jednej strony potwierdziło, że Przytuła potrafi przyznać się do błędów, z drugiej – że te błędy zrobił, już w pierwszym sezonie swojej pracy. Pracę w Łodzi stracił również Aleksander Ślęzak – kapitan i filar obrony. Co ciekawe – do klubu powrócił parę tygodni temu, jako piłkarz rezerw oraz nauczyciel w Szkole Gortata, współpracującej z klubem.

Kluczowe były jednak transfery do klubu.

Zacznijmy od dwóch poważnych wtop. Filip Burkhardt oraz Tomasz Margol to piłkarze ściągani jako pewniacy do pierwszego składu oraz goście przerastający ówczesny stan posiadania ŁKS-u. Obaj z doświadczeniem i meczami w wyższych ligach, obaj z ambicjami szybkiego powrotu na zaplecze Ekstraklasy. Burkhardt? Przerażająco nierówny. Margol? W Łodzi zapamiętany głównie z fauli oraz niecelnych podań i strzałów. Natomiast trzeba przyznać – choć te najgłośniejsze transfery nie wypaliły, to świetne spisał się drugi szereg. Młodziutki Maciej Wolski zagrał niemal od deski do deski całą rundę wiosenną, kapitalnie odnalazł się też ściągnięty z III-ligowej Lechii Tomaszów Bartosz Widejko.

Kapitalnie wpasował się w realia II ligi Wojciech Łuczak, o którego usługi ŁKS rywalizował z Widzewem. Również Rafał Kujawa i Lukas Bielak, ściągnięci jeszcze w II lidze, dołożyli ogromną cegiełkę i rok później, gdy Rycerze Wiosny montowali awans do Ekstraklasy. Ogółem więc oba okienka należy zapisać na duży plus, nawet gdy zdarzali się zawodnicy jak Krystian Pieczara, który przyszedł do Łodzi latem, a odszedł zimą. Tak jak rok wcześniej Przytuła trafił z Radionowem i Rozwandowiczem, tak w II lidze dołożył do tej ekipy Wolskiego, Bielaka, Łuczaka i Kujawę. Robił się skład, który… niebawem miał zagrać razem w Ekstraklasie.

Sezon 2017/18 to jeszcze jeden nieoczywisty ruch firmowany przez Przytułę.

Wypożyczenie Jana Sobocińskiego do Gryfa Wejherowo. Młody ełkaesiak grał tam od deski do deski, jako jeden z trzech stoperów, który odpowiadał za wyprowadzanie piłki. Gryf, skazywany zimą na murowany spadek, zaliczył kapitalną wiosnę, podczas której Sobociński rozwinął skrzydła i przygotował się w pełni do występów w I lidze. Tam został jednym z odkryć sezonu, tam wpadł w oko Jackowi Magierze i Czesławowi Michniewiczowi. Nie byłoby tych wszystkich konsekwencji, gdyby nie decyzja Przytuły o wypożyczeniu w takie miejsce i na takich określonych warunkach. Jak pisał Przegląd Sportowy – wdzięczny stoper wręczył nawet dyrektorowi swoją reprezentacyjną koszulkę.

Sam sezon? 18 zwycięstw, 11 remisów, 5 porażek. 65 punktów, tyle co wygrywający ligę GKS Jastrzębie. Radionow znów z niezłym wynikiem bramkowym, dwunastoma trafieniami. ŁKS z awansem do I ligi, mimo statusu beniaminka. Tym razem ocena nie może być inna – pięć, może nawet pięć z plusem.

Najlepsze transfery: Wolski, Widejko, Łuczak, Bielak, Kujawa
Najgorsze transfery: Margol, Burkhardt, Pieczara
Wynik sportowy: drugie miejsce, awans

2018/19 – ooo, Dani Ramirez

Przed sezonem 2018/19 Krzysztof Przytuła ściągnął do Łódzkiego Klubu Sportowego Daniego Ramireza, rezerwowego w Stomilu Olsztyn. I na tym powinniśmy zakończyć jego ocenę za ten okres, szóstka w dzienniczku, proszę przynieść indeks. Ale byłoby to oczywiście zbyt proste, zwłaszcza z uwagi na to, że w I lidze Przytuła wykonał parę niepopularnych ruchów.

Po pierwsze – jeszcze przed ligą pożegnał Przemysława Kocota, Pawła Pyciaka i Bartosza Widejkę, bardzo ważnych piłkarzy w II lidze, którzy zdążyli mocno zżyć się z łódzką publicznością. Do tego doszła kolejna tura „przyznawania się do błędów” – zatrudnienie stracili ściągnięci niewiele wcześniej Burkhardt, Margol czy Zagdański. Po drugie – zmieniony został również szef całego zamieszania. Wojciecha Robaszka, który wywalczył awans do I ligi, zastąpił Kazimierz Moskal, choć już wtedy klub przymierzał się do zatrudnienia Wojciecha Stawowego. Dla Przytuły obaj byli przede wszystkim „bliscy ideologicznie” – ofensywny futbol, szanowanie piłki, katalońskie czy może raczej krakowskie inspiracje. Wówczas zadecydowały detale, w ŁKS-ie kontrakt popisał Kazimierz Moskal i trzeba przyznać – to również pewien plusik przy dyrektorze sportowym.

Jak same transfery w I lidze?

Poza Ramirezem na korzyść ŁKS-u trzeba odczytywać ściągnięcie Jana Grzesika, Adriana Klimczaka oraz Adama Ratajczyka. Przy dwóch ostatnich nazwiskach ŁKS wygrał wyścig z drużynami, którym obaj panowie wpadli w oko nieco później niż łodzianom. W I lidze sprawdzili się też Piątek, Bogusz, Kalinkowski czy Sekulski, ale nie jesteśmy w stanie zaliczyć ich po stronie udanych transferów, ze względu na to, jak funkcjonowali po awansie do Ekstraklasy. To żaden zarzut do dyrektora sportowego, ale sumienie nie pozwala, po prostu. Zwłaszcza w przypadku Bogusza i Kalinkowskiego.

Wtopy? A jakże, też były. Wojowski i Żylski to najbardziej spektakularne, ale nieudana była też próba stworzenia logicznej konkurencji w bramce. Budzyński i Brudnicki nie zagrozili Kołbie aż do jego dopingowej afery. Potem zaś stery przejął Arkadiusz Malarz. Nikt jednak o tym w Łodzi specjalnie nie mówił, bo i po co? Drużyna grała jak z nut, a co najważniejsze – było już widać pierwsze efekty tego słynnego wieloletniego planu.

Trzeba przyznać, to miało ręce i nogi:

  • skład zbudowany na młodych ludziach: Sobociński, Pyrdoł, Klimczak, Wolski, nie jako kwiatek u kożucha, ale podstawowi zawodnicy
  • skład zbudowany na ludziach z regionu: poza wymienionymi Sobocińskim i Pyrdołem to również Kołba, Bogusz, Kujawa czy Rozwandowicz
  • jeśli piłkarze z zagranicy, to o wyjątkowej jakości: Ramirez i Bielak, którzy w praktyce trzymali ofensywę i defensywę
  • utrzymani w składzie piłkarze, którzy przeszli szlak bojowy od III ligi do walki o Ekstraklasę: Rozmus, Radionow, Bryła, Pyrdoł, Rozwandowicz, Kołba, Juraszek

A przy tym i gra wreszcie zaczynała przypominać te krakowskie wzorce, które od początku próbował forsować dyrektor sportowy. Nie jest przypadkiem, że ŁKS już wtedy był bardzo niską drużną, z dużym stężeniem piłkarzy „technicznych”. To co w I lidze było ich przewagą, w Ekstraklasie stało się przekleństwem, ale za sezon 2018/19 trzeba Przytule wystawić ocenę celującą. I – uprzedzając fakty – pewnie dlatego tak będzie boleć „dwója” za Ekstraklasę.

Najlepsze transfery: Ramirez, Klimczak, Grzesik, Ratajczyk
Najgorsze transfery: Wojowski, Żylski
Wynik sportowy: drugie miejsce, awans

2019/20 – wielopoziomowa tragedia

No i nadeszła upragniona Ekstraklasa. Musimy ten okres podzielić na dwa etapy, po jednym na każde okienko transferowe, bo też tutaj ŁKS zaczął być obserwowany o wiele wnikliwiej niż w ostatnich latach. Czy wszystkie ruchy od lata 2019 były złe? Nie, tak nie da się tego określić, nie wszystkie ruchy były złe. Sęk w tym, że jakichś wybitnie dobrych nie potrafimy wskazać, za to roi się od katastrofalnych, takich jak choćby wymiana Ramireza na Domingueza.

Zacznijmy może od nieśmiałej próby usprawiedliwienia Przytuły. Po pierwsze – pracował w określonych warunkach finansowych. W ostatniej obszernej rozmowie z ŁKS TV, prezes Tomasz Salski przyznał, że swoją ocenę dyrektora wystawia również w oparciu o narzędzia, które mu wręczył. A Przytuły nie stać było ani na przekonanie Macieja Dąbrowskiego do transferu o pół roku wcześniej, ani na wygranie wyścigu po Cholewiaka, ani na utrzymanie w zespole Daniego Ramireza.

Finanse okazały się murem nie do przeskoczenia – i byłby takim murem nawet wówczas, gdyby dyrektorem sportowym był Michael Zorc z Borussii Dortmund.

Natomiast nie ma żadnych wątpliwości, że Przytuła zrobił mnóstwo błędów.

Zacznijmy od letniego okienka, w którym najistotniejszym zaniechaniem była wiara w I-ligowy zespół. Spóźniony Malarz to konieczność nie można dyrektora za ten ruch przesadnie chwalić. Sajdak i Dampc mieli być od początku melodią przyszłości, trudno ich transfery ocenić. Zostają Pirulo, Trąbka, Srnić i Guima. Cztery wzmocnienia składu, który przeszedł szlak bojowy od III ligi do Ekstraklasy. Najkrócej rzecz ujmując: to nie mogło się udać. Srnić wjeżdżał w teorii w miejsce Bielaka, który zamienił Łódź na Mielec. Trąbka wyszarpany z II ligi do formacji, która w ŁKS-ie akurat wyglądała dość dobrze. Do tego dwa egzotyczne transfery, w których pokładano największe nadzieje i które najbardziej rozczarowały.

Pirulo dopiero po roku w Polsce (!) zaczął się w miarę odkręcać, jesień w jego wykonaniu była fatalna. Guima to nierówny zawodnik, zresztą może w tej kwestii przybić piątkę z Trąbką. Całe szczęście, że udało się chociaż zatrzymać Ramireza, bo inaczej jesienny wynik łodzian mógłby być jeszcze bardziej kompromitujący. A trzeba dodać, że naprawdę dało się to zrobić lepiej – jesteśmy w stanie założyć się, że w cenie Pirulo i Guimy ŁKS mógł ściągnąć jednego stopera z prawdziwego zdarzenia, który uratowałby tę chwiejną konstrukcję w tyłach. ŁKS nie był gotowy ani na zjazd formy Sobocińskiego, ani na kontuzję Klimczaka. Czwórka defensywna z I ligi niemal w całości zawaliła ten sezon – delikatne plusiki można postawić jedynie przy Grzesiku i Klimczaku. Ale Rozwandowicz, Sobociński, Juraszek i przede wszystkim Bogusz to totalna katastrofa.

W tym samym czasie z przodu ŁKS miał istny kocioł – do grania pchali się Bryła, Ramirez, Pirulo, Trąbka, Pyrdoł i Łuczak. Na szpicy Sekulski, Kujawa, Radionow. Można ująć, że wszyscy tak samo słabi, ale w porównaniu z defensywą – inny poziom. Swoje dołożył pewnie też Moskal, który wolno wprowadzał wzmocnienia – a zdaje się, że pomoc z Trąbką i Srniciem wyglądała lepiej niż zestawienie z Kalinkowskim czy Piątkiem.

Zimą niestety nie było wiele lepiej.

Przebudowa w sumie była logiczna – do klubu trafili Dąbrowski i Moros Gracia, co z miejsca podniosło jakość gry defensywnej. Dorzucono do składu jednego snajpera, Samuela Corrala, a w miejsce schodzącego do lewej nogi skrzydłowego z Hiszpanii ściągnięto innego schodzącego do lewej nogi skrzydłowego z Hiszpanii. Problemy? Dąbrowski i Gracia zaliczyli dość szybki zjazd, Corral wyglądał na totalnie zagubionego, a Dominguez Ramirezowi mógłby ewentualnie potrzymać bidon. Wróbla i Vidmajera przez litość nie policzymy, zdaje się, że miało to być przede wszystkim podniesienie zaciętości w szatni, która miała gigantyczne problemy mentalne.

Nie da się ukryć – z hiszpańsko-portugalskich podróży Przytuła przywiózł Pirulo, Guimę, Domingueza i Corrala. Cztery grube minusy przy jego nazwisku, choć oczywiście bierzemy pod uwagę, że goście po prostu wolno się aklimatyzują i już w I lidze pokażą klasę. Problem w tym, że dyrektor sportowy tego typu rzeczy powinien przewidywać. To o tyle ważne, że przecież ŁKS miał na dłoni przykład Ramireza, przez rok bujającego się w Stomilu, zanim eksplodował z formą. Carlos Moros Gracia też nie musiał się specjalnie aklimatyzować, bo został ściągnięty ze Szwecji. Jeśli już trzeba było ściągnąć Hiszpanów, to może chociaż takich, którzy już nauczyli się żyć poza domem?

Osobna kwestia to styl pożegnań.

Przytuła w mniejszym czy większym konflikcie pozostaje właściwie z co drugim piłkarzem odchodzącym z ŁKS-u, ale styl rozstań z Bryłą, Łuczakiem czy Kujawą zostawia spory niesmak. Szczególnie w przypadku tego ostatniego, wychowanka oraz człowieka łączącego „stary” i „nowy” ŁKS, chłopaka z Łodzi. Niezależnie od kulis, zachowania na treningach czy przy negocjacjach kontraktowych, tego typu ludzi żegna się inaczej, niż poprzez półroczne zesłanie do rezerw. Niespecjalnie ciepłe pożegnanie miał też Piotr Pyrdoł, podobnie było z Patrykiem Bryłą i Kamilem Rozmusem.

To jednak tak naprawdę nieistotne pierdółki, bez wpływu na działanie klubu. Na ten moment największym cieniem na Przytule kładzie się i tak zatrudnienie Wojciecha Stawowego. Trener nie ma na ten moment zupełnie nic na swoją obronę i przynajmniej do pierwszych kilku meczów na zapleczu Ekstraklasy to nie ulegnie zmianie. Dwójka jak się patrzy za całokształt.

Najlepsze transfery: Trąbka, Moros Gracia
Najgorsze transfery: Guima, Pirulo, Corral, Dominguez
Wynik sportowy: ostatnie miejsce, spadek

WERDYKT NAJWCZEŚNIEJ W GRUDNIU

Nie trzeba wykształcenia pedagogicznego, by wyliczyć mniej więcej średnią ocen z całej pracy Przytuły dla ŁKS-u. Nawet jeśli za Ekstraklasę wystawimy mu niedostateczny, średnia kręci się gdzieś koło czwórki. Problem ŁKS-u polega na tym, że I liga może być drastycznym zderzeniem z rzeczywistością, dla całego klubu i samego Przytuły. W Łodzi liczą, że letnie i zimowe transfery, przeprowadzane w dużej mierze z myślą właśnie o sezonie 2020/21, wystarczą na walkę o awans do Ekstraklasy. Podobnie postrzega się samego Stawowego – kiepskie wyniki w końcówce tłumaczone są cięższymi treningami, już w ramach przygotowań do kolejnego sezonu.

A jeśli to nie odpali? Jeśli Dominguez nie przypomni sobie, jak gra się w piłkę nożną, jeśli Pirulo i Corral już nie powtórzą takich meczów jak z Arką i Rakowem? Jeśli Wojciech Stawowy niczego się przez te pięć lat na marginesie futbolu nie nauczył?

Wówczas ocena Krzysztofa Przytuły zdecydowanie spadnie. Zwłaszcza, że to typ człowieka uzależnionego od sukcesów. Na jego potknięcia czeka cała wataha ludzi, których pożegnał w kiepskim stylu. Dobrze widać to nawet w wypowiedziach ludzi w przeszłości związanych z ŁKS-em: niemal każdy przy okazji pochwał dla prezesa Salskiego, musi wbić szpilkę dyrektorowi Przytule. Długo wyniki broniły jego specyficzny styl bycia, ale przy takiej serii potknięć jak w ostatnich 12 miesiącach, stał się właściwie wrogiem publicznym.

Dlatego jesień może być sądnym czasem również dla niego.

Po czterech latach widać, co idzie mu najlepiej – wyciąganie z drugiego szeregu piłkarzy takich jak Trąbka, Klimczak, czy Wolski. Dobrze szło mu szukanie frontmenów – takimi zawodnikami byli Radionow w III lidze, Łuczak w II lidze i Ramirez w I lidze. Fatalnie wypada za to bilans podróży na Półwysep Iberyjski – jedyni porządni Hiszpanie to transfery ze Szwecji i z Polski. Akademii, jak już napisaliśmy wcześniej, nie podejmujemy się jeszcze oceniać. Zostaje wybór trenerów – Moskal na duży plus, Stawowy, na ten moment, na duży minus.

Przytuła nie jest ani tak dobry, jak to kreują jego najwierniejsi fani, ani tak zły, jak sądzą jego nieprzejednani krytycy. Natomiast na pewno jest w momencie dla siebie dość trudnym. Niewiele już zależy od niego – na I ligę ŁKS robi kosmetyczne ruchy, zostawia tego samego trenera. Albo to wszystko się bujnie, albo będzie potrzebny reset. Jak więc osąd bohatera? Poczekajmy z nim do grudnia.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...