Reklama

Gdy koszmar zamienia się w bajkę. Fenomenalny sezon Ingsa

Wojciech Piela

Autor:Wojciech Piela

25 lipca 2020, 14:45 • 12 min czytania 3 komentarze

Każdy sezon ma bohaterów nieoczywistych. Kiedyś w Ekstraklasie ni stąd ni zowąd Dawid Jarka wpakował cztery gole w meczu Górnika Zabrze z Zagłębiem Sosnowiec i niektórzy widzieli go nawet w reprezentacji Polski. To był jednak jednorazowy wyczyn, a jego bohater mimo wcale nie podeszłego wieku znajduje się na peryferiach poważnej piłki. Znacznie trudniej jest zachować regularność, zwłaszcza kiedy twój zespół nie należy do najlepszych w lidze. Danny Ings w tym sezonie brał udział w najwyższej klęsce w historii Premier League. Jego Southampton przegrał z Leicester 0:9, ale Anglik postanowił odgryźć się losowi.  

Gdy koszmar zamienia się w bajkę. Fenomenalny sezon Ingsa

Przed ostatnią kolejką jego marzenia o koronie króla strzelców wcale nie należą do gatunku science-fiction. Gdyby on i jego koledzy w pewien deszczowy październikowy wieczór nie byli tak gościnni, dziś nie musiałby gonić Jamiego Vardy’ego. Miałby nad nim jednego gola przewagi. Southampton cały sezon próbuje jednak zerwać z łatką ekipy, która dała się zlać w tak bardzo okrutny sposób i odszczekuje się prześladowcom z pańskiego dworu. Triumf Ingsa nad Vardym w ostatniej kolejce smakowałby więc szczególnie i byłby dopełnieniem pięknej historii. Mówimy bowiem o zawodniku, który nie tylko wówczas musiał przełknąć gorycz srogiej porażki. Za nim bowiem poważna kontuzja, druga poważna kontuzja i… trybuny w finale Ligi Mistrzów. Poznajcie gościa, który w polu karnym rywala czuje się niczym Nikodem Dyzma na słynnym raucie u Prezesa Rady Ministrów. 

Stary znajomy kibiców Bournemouth

19 lipca 2020 roku. Danny Ings po raz kolejny w swojej karierze pojawia się na obiekcie Bournemouth – Vitality Stadium. Kiedyś to właśnie tutaj strzelał pierwszego gola w profesjonalnej przygodzie z futbolem w Anglii. – Wprowadzałem go do dorosłego futbolu. Zaimponował nam na wypożyczeniu w Dorchester w siódmej lidze. Skróciliśmy je, bo mieliśmy problemy z kontuzjami i potrzebowaliśmy go na miejscu. Zawsze chciał dotrzeć na sam szczyt i ciężko pracował. Oczywiście do tego potrzebny jest też talent, ale on miał go pod dostatkiem – wspomina menedżer Wisienek Eddie Howe.

W pierwszym sezonie zdobył siedem goli, a jego ekipa zakwalifikowała się do baraży o awans do Championship. Wówczas gra na zapleczu dla skromnej drużyny z południa Anglii to był szczyt marzeń. Dziś? Powrót w otchłań po pięciu latach pięknej przygody w Premier League. Postać Ingsa jest więc dla Bournemouth nieco tragiczna. Wtedy jego gole nie wystarczyły, bo w półfinale lepsze okazało się Huddersfield, a teraz, gdy przywdziewa obce barwy – jego trafienie właściwie przesądziło o losie Wisienek. Zresztą od zawsze marzył on o grze dla Southampton. W młodości odrzucono go, bo był zbyt mały i w ten sposób trafił do lokalnego rywala. Dzisiaj zdecydowanie wyrasta ponad St. Mary’s Stadium, a jego dorobek stanowi niemal połowę wszystkich goli strzelonych przez Świętych. 

Reklama

Wychowywał się w Netley, przedmieściach Southampton w domu z dwiema siostrami. Od małego ganiał za piłką do tego stopnia, że opuszczał lekcje, aby dołączyć do innej klasy, która akurat miała WF. Jego rodzice rozstali się, gdy Danny miał 10 lat, a on zaczął mieszkać z tatą i jego nową partnerką Sue. Oni ukształtowali go nie tylko życiowo, ale też piłkarsko. – Nie pozwoliłbym mu wrócić do domu, gdyby na koniec treningu nie trafił w poprzeczkę z 40 metrów bez dotykania ziemi – wspomina ojciec Shane Ings.

Nic dziwnego, że zwracał u młodego uwagę na technikę – jego idolem była ówczesna gwiazda Świętych – Matt Le Tissier. Tata starał się go wspierać również w późniejszych latach, gdy musiał podwozić go niemal 50 km do Bournemouth. Raz jednak samochód zepsuł się na autostradzie i Danny musiał dzwonić po kolegę. Inaczej spóźniłby się na mecz, choć ojciec oczywiście dojechał na drugą połowę.

Szczególną więź między nimi podkreśla tatuaż na sercu, na którym widać małego chłopca z piłką pod pachą prowadzonego w kierunku światła przez tatę. Nawet jeśli nie może być na stadionie, to ogląda mecze w telewizji, dzwoni do mnie i jest pierwszym recenzentem. Nie mogłem prosić o lepszego tatę, który byłby dla mnie mentorem i pomógł mi zostać piłkarzem, jakim jestem dzisiaj – opowiadał Ings, który kilka lat temu kupił swojej rodzinie nowy dom mniej więcej milę od miejsca, gdzie się wychował. Shane i Sue mogli więc zamieszkać w lepszych warunkach jednocześnie nie opuszczając znajomych rejonów. 

Po dobrym sezonie w League One 19-latek zaczął wzbudzać zainteresowanie Liverpoolu czy Celticu, a grające w Premier League Fulham płaciło 400 000 funtów. Bournemouth chciało jednak więcej i ostatecznie oddało swojego asa za milion do Burnley czyniąc go tym samym najdrożej sprzedanym graczem w historii klubu. Ings od samego początku nie mógł czuć się samotnie, gdyż na Turf Moor spotkał wspominanego już Eddiego Howe’a. Po raz pierwszy w życiu okazało się jednak, że w gwiazdach nie jest mu zapisana łatwa i przyjemna kariera. Już na pierwszym treningu doznał kontuzji kolana, co sprawiło, że w nowym zespole zadebiutował po niemal pół roku. Później z klubu odszedł również Howe, jednak okazało się, że dopiero wraz z przyjściem jego następcy kariera Ingsa nabrała rozpędu.  

Wzlot w elicie

– Gdy grał u nas, prawdopodobnie był swoim największym krytykiem. Zawsze wszystko chciał lepiej, szybciej i mocniej. Nie zawsze było to dobre, ale dzięki temu strzelał mnóstwo goli – przypominał w lutym przed meczem Southampton – Burnley menedżer gości Sean Dyche. Znany jako “Rudy Mourinho” 49-letni Anglik przejął zespół w październiku 2012 roku i już w swoim pierwszym pełnym sezonie doprowadził The Clarets do awansu do Premier League. Ings na początku pozostawał w cieniu Charliego Austina, jednak po transferze napastnika do QPR, wyrósł na prawdziwą gwiazdę. Do spółki z Samem Vokesem wpakowali oni aż 41 goli, co stanowiło ponad połowę wszystkich trafień Burnley. Ich duet spokojnie mógłby nosić imię Dusana Radolsky’ego, który swego czasu w Groclinie Grodzisk chwalił się współpracą “dużego” Grzegorza Rasiaka z “małym” Andrzejem Niedzielanem.

– Mniejszy był oczywiście Danny, ale rozumieliśmy się bez słów. Niestety na początku sezonu w Premier League doznałem poważnej kontuzji i wróciłem dopiero na Boxing Day. Czy gdybyśmy mogli grać razem od początku, losy Burnley potoczyłyby się inaczej? Nigdy nie wiesz, ale na pewno fajnie byłoby się sprawdzić. Pamiętam, jak jeszcze grając w Championship mierzyliśmy się w Pucharze Anglii z Southampton. Przegraliśmy 3-4, ale obaj strzeliliśmy po golu, co pokazało, że z lepszymi również dawaliśmy radę – wspomina Vokes. Ings mógł jednak tym razem dziękować niebiosom za cały sezon bez problemów zdrowotnych, co pozwoliło mu strzelić w debiutanckim sezonie w elicie 11 goli. Wobec spadku Burnley stało się więc jasne, że jego pozostanie na Turf Moor trudno będzie sobie wyobrazić.  

Reklama

Ings opuszczał Burnley nie tylko jako znakomity piłkarz, ale również człowiek, który założył fundację zrzeszającą ponad 600 niepełnosprawnych dzieci marzących o karierze sportowca. Dodatkowo, wszystkich poruszył obrazek po jednym z meczów w trakcie kampanii 2013-14, gdy Burnley pruło w kierunku wymarzonej Premier League. Podczas spotkania wykonywałem rzut rożny i chwilę porozmawiałem z dzieciakiem stojącym na trybunie tuż za linią. Po końcowym gwizdku podszedłem do niego i dałem mu buty i koszulkę. Gdy zobaczyłem jego radość na twarzy pomyślałem sobie: jeśli takim prostym gestem jestem w stanie uczynić dla kogoś tak wiele, to czemu tego nie rozszerzyć? Wtedy powstał pomysł na założenie fundacjiopowiada Ings.

Danny wyrósł w niełatwym środowisku, więc teraz ma chęć pomagania. Zawsze staraliśmy się mu ułatwiać życie, ale czasem do Bournemouth na treningi musiał dojeżdżać sam, a na tydzień dostawał 40 funtów. Nie jest to może skrajna bieda, ale w domu się nie przelewało – wtóruje mu tata Shane 

Transfer na Anfield

Gdy w czerwcu 2015 roku w wieku 23 lat podpisywał kontrakt z Liverpoolem wydawało się, że The Reds zaklepują sobie go na najlepsze lata kariery. Ings wraz z Christianem Benteke i Roberto Firmino mieli stworzyć zupełnie nowy atak Liverpoolu po rozczarowującym sezonie, gdy kibice na Anfield musieli męczyć się z Balotellim, Lambertem czy Borinim. Okazało się jednak, że te transfery były łabędzim śpiewem Brendana Rodgersa, który już w październiku opuścił klub. Aczkolwiek, dla Ingsa sam początek sezonu był obiecujący. Udało mu się choćby strzelić gola w derbach z Evertonem, a także po raz pierwszy otrzymać powołanie do reprezentacji Anglii.

Dowiedzieliśmy się o tym w trakcie robienia zakupów. W trakcie przerwy na kadrę Danny miał bowiem przyjechać do nas i chcieliśmy wybrać się na ryby. Shane od razu spytał: zdajesz sobie sprawę, że przez ciebie muszę zrezygnować z całkiem niezłej przynęty?! – z uśmiechem opowiadała po latach Sue, która dla Danny’ego była kimś w rodzaju matki. Ings zadebiutował wchodząc z ławki przeciwko Litwie, a na Anfield nastał czas Jurgena Kloppa. Szybki piłkarz ze zmysłem do szukania sobie wolnej przestrzeni na pewno przydałby się w układance niemieckiego menedżera, jednak w jego życiu powróciły stare demony. Na pierwszej sesji treningowej pod okiem nowego trenera Ings poczuł ból w lewym kolanie. Diagnoza brzmiała jak wyrok: zerwane więzadła i pauza do końca rozgrywek.  

Determinacji Ingsowi w szybkim powrocie do zdrowia nie brakowało. Udało mu się zagrać bowiem jeszcze w ostatnim meczu sezonu z West Bromem. Po letnim okresie przygotowawczym reprezentant kraju zaczął strzelać na potęgę w rezerwach i szykował się do powrotu do pierwszego zespołu. Klopp powoli zaczął tworzyć swoją maszynę, gdyż w składzie byli już Sadio Mane oraz wspomniany wcześniej Firmino, ale dla Ingsa również miało znaleźć się miejsce. 25 października 2016 po niewinnie wyglądającym starciu z Kevinem Wimmerem z Tottenhamu padł jednak na ziemię i po raz kolejny poczuł wielką bezsilność.

Na dziewięć miesięcy wypadł ze składu Liverpoolu, który miał być przecież dla niego trampoliną do trofeów, nagród i chwały. – Moje myśli tamtego wieczoru były zupełnie inne. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek zagram jeszcze w piłkę. Może nie będę tego nazywał depresją, ale psychicznie byłem zdewastowany – trudno dziwić się Anglikowi, który na początku listopada po raz drugi w Liverpoolu rozpoczął żmudną rehabilitację.  

– Każdy fałszywy ruch mógł mieć fatalne konsekwencje. Jestem niesamowicie wdzięczny Mattowi Konopinskiemu, który na nowo nauczył mnie biegać. Naprawdę, nawet z tym miałem problem. Matt i jego ludzie siedzieli u mnie w domu całymi dniami. Niezwykle to doceniam, bo przecież każdy ma swoje rodziny. Mogliby pójść do nich i z nimi spędzić czas po pracy. Czy oni uratowali moją karierę? Myślę, że tak. Zdecydowanie – mówi 28-latek.

Jego problemy zdrowotne były tym bardziej bolesne, że poza boiskiem także stanowił wartość dodaną dla zespołu. Wraz z Jordanem Hendersonem, Adamem Lallaną czy Jamesem Milnerem lubili dłużej posiedzieć przy posiłkach, aż ochrzczono ich klubem śniadaniowym. Czasem już po transferze dosiadał się do nich Virgil Van Dijk, który niegdyś podczas wyświetlania filmów ze starymi meczami Liverpoolu zagaił do Milnera: Milly, z którym grasz numerem?

Żarty pomagały mu się odstresować, ale największą ulgę poczuł, gdy w końcu udało się wrócić. 19 września 2017 roku wszedł na boisko w przegranym meczu Pucharu Ligi z Leicester. Od momentu transferu dwa lata wcześniej był to jego dopiero dwunasty występ w koszulce The Reds. Z zespołu rozbitego zastał już prawdziwy gwiazdozbiór – z Salahem, Wijnaldumem czy coraz mocniej wchodzącymi do zespołu Alexandrem-Arnoldem i Robertsonem.

Do końca sezonu wytrwał już bez żadnych problemów zdrowotnych i nawet strzelił gola w meczu z West Bromem, ale na sam koniec nie załapał się na ławkę rezerwowych w finale Ligi Mistrzów z Realem. – To pomogło mi podjąć decyzję o odejściu, choć z klubu nikt mnie nie wypychał. Jurgen Klopp zaproponował mi nawet propozycję nowego kontraktu, ale wiedziałem, że przy takiej rywalizacji w Liverpoolu nie mam szans. Pod koniec sezonu dostałem szansę gry w wyjściowym składzie i stojąc w tunelu poczułem motyle w brzuchu. Chciałem odejść i przeżywać to co tydzień, a nie tylko od święta. W Liverpoolu nie pokazywałem swojego zdenerwowania, więc wszyscy mnie lubili. Ale w domu zamykałem się z psami i przesiadywałem na kanapie. Musiałem odbudować swoją markę – opowiada napastnik.

Ostatecznie najpierw na wypożyczenie, a potem już w ramach transferu definitywnego powrócił do macierzy – wzmocnił Southampton za 20 milionów funtów. Co ciekawe, tylko za milion mniej przeniósł się w podobnym czasie do Bournemouth Dominic Solanke. W minioną niedzielę, jak na dłoni było widać, kto zrobił lepszy interes.  

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Niektórzy fani Świętych uważali, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Wątpliwości nie pomógł rozwiać pierwszy sezon. Ings strzelił w nim siedem goli, ale znów trapiły go drobne problemy, przez co opuścił w sumie sześć spotkań ligowych. Obecne rozgrywki nie pozostawiają już jednak cienia złudzeń, a przed ostatnią kolejką były napastnik Burnley nadal ma realne szanse, aby stać się pierwszym w historii królem strzelców Premier League przywdziewającym barwy Southampton. Wszyscy zachwycają się jego prawą nogą, z której strzelił ponad połowę swoich goli w tym sezonie, ale on sporo zawdzięcza również swojej dziewczynieAnastacii. To ona przekonała go do ćwiczeń pilates, dzięki którym jest bardziej rozciągnięty i nie odczuwa dyskomfortu pod kolanami. Dodatkowo, jego diety pilnuje prywatny kucharz, dzięki czemu w piątkowy wieczór może pozwolić sobie nawet na kawałek ulubionej szarlotki.  

Gole strzelał w tym sezonie niemal w każdy możliwy sposób. Korzystał choćby z głupich błędów bramkarzy (przykładem pomyłki Adriana z Liverpoolu i Llorisa z Tottenhamu) i obrońców (Nakamba z Aston Villi, Kelly z Crystal Palace), co było efektem powrotu do dobrej formy psychicznej. – Tłumaczyłem mu, że nie może się bać o zdrowie, tylko cały czas musi naciskać obrońców. Tak jak to robił kiedyś w Burnley za Seana Dyche’a. Dzięki temu, że szedł do końca, zdobył kilka goli – opowiadał trener Southampton Ralph Hassenhuttl.

Anglik potrafił jednak również przerzucić piłkę nad Tobym Alderweireldem i wpakować do bramki w stylu Paula Gascoigne’a z EURO 1996. Najczęściej próbuje on natomiast podkręcać futbolówkę w boczną siatkę, co sprawia, że jest ona często poza zasięgiem bramkarza. Nieprzypadkowo również Ings jest w czołówce rankingu zawodników, którzy trafiali w tym sezonie w słupek albo poprzeczkę. Większość ze swoich goli zdobył na wyjeździe, gdzie często ma więcej przestrzeni w okolicach pola karnego, gdyż zespoły nie bronią tak głęboko, jak wtedy, gdy przyjeżdżają na St. Mary’s Stadium. Taktyka Świętych opiera się na dużej liczbie przejęć piłki, a dzięki temu Ings może wykorzystać niepoczytalność rywali. A mówimy o nie byle jakich zespołach, bo 28-latek trafiał w tym sezonie przeciwko wspomnianym Tottenhamowi i Liverpoolowi, ale również Chelsea i Arsenalowi. Od początku poprzedniego sezonu tylko Sergio Aguero ma więcej goli w meczach przeciwko TOP6.  

Przebywając blisko domu rodzinnego odzyskał radość z gry na tyle, że nauczył się grać na gitarze piosenki Eda Sheerana. Oczywiście wychodzi mu to gorzej niż strzelanie goli, ale kto by się przejmował. W reprezentacji Anglii licznik jego występów zatrzymał się na jedynce tylko dlatego, że nadeszła pandemia koronawirusa i w tym roku nie odbyły się mecze. Gareth Southgate ma go bowiem w swoim notesie, a wśród komentatorów coraz bardziej znaczące są głosy nawołujące do powołania na EURO 2020.

– Jeśli utrzyma formę, może go czekać turniej na miarę Toto Schillaciego czy Diego Forlana – mówił w styczniu były świetny napastnik Arsenalu Ian Wright. Oczywiście, EURO zostało przełożone, ale dlaczego po takim sezonie należałoby to rozpatrywać jako problem? W przeciwieństwie do Vardy’ego napastnik Southampton nie zrezygnował z występów w kadrze i jest jeszcze przed trzydziestką. Nadal spokojnie może więc marzyć o pozycji nr 2 w ataku tuż za kapitanem kadry Harrym Kanem. Po tylu przejściach kolega klubowy Jana Bednarka wśród kibiców na pewno znajdzie wielu zwolenników, a jego historia zdecydowanie może być inspiracją dla wszystkich poszukujących światełka w tunelu.  

WOJCIECH PIELA

fot. Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Anglia

Anglia

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek
0
Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
6
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

3 komentarze

Loading...