Reklama

Leeds United 1991/92, czyli opowieść o zapomnianym mistrzostwie

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

22 lipca 2020, 10:45 • 26 min czytania 7 komentarzy

Powstanie Premier League stanowi swego rodzaju datę graniczną dla angielskiego futbolu. Początek nowej epoki. Zrewolucjonizowanie rozgrywek w 1992 roku okazało się strzałem w dziesiątkę i uczyniło z angielskiej ekstraklasy najpotężniejszą ligę świata. A już na pewno najbardziej ociekającą pieniędzmi. Obecnie mówi się więc głównie o tytułach zdobytych w erze Premier League. O rekordzistach ery Premier League. O najwybitniejszych trenerach ery Premier League. I tak dalej, i tak dalej. Na dalszy plan zepchnięte zostały dokonania sprzed rewolucji. Na czym chyba najmocniej ucierpiała drużyna Leeds United. Ostatni mistrzowie Anglii w czasach First Division.

Leeds United 1991/92, czyli opowieść o zapomnianym mistrzostwie

Dzisiaj na Elland Road trwa święto. Właściwie całe miasto oszalało z euforii, widać to w mediach społecznościowych. „Pawie” wskoczyły na najwyższy poziom rozgrywek po szesnastu latach niepowodzeń i smętnej tułaczki. Klub otarł się w tym czasie o całkowity upadek, a kolejne próby powrotu do czasów dawnej świetności paliły na panewce, często w wyjątkowo bolesnych okolicznościach. Wreszcie jednak ekipa Marcelo Bielsy wdarła się do Premier League. I od razu nasuwa się ciekawa analogia, bowiem ostatni raz sztuka awansu do ekstraklasy udała się Leeds w 1990 roku. Ledwie dwa lata przed zdobyciem mistrzostwa kraju, trzeciego i ostatniego w dziejach klubu.

Oczywiście powtórzenie tego sukcesu w 2022 roku będzie graniczyło z cudem, ale przecież przed trzydziestoma laty również nikt się nie spodziewał, że beniaminek lada moment zasiądzie na tronie.

– To zupełnie zapomniany sukces – uważa Lee Hicken, autor dokumentu „Do you want to win?”, opowiadającego historię mistrzowskiej drużyny z sezonu 1991/92. – Ludzie o nim nie mówią, bo wydarzył się w ostatnim sezonie przed startem Premier League. A przecież jeśli wierzyć mediom, to piłkę nożną wymyślono dopiero w 1992 roku. Tymczasem mistrzostwo Leeds to romantyczna historia, do której warto powracać. Zaczęliśmy na dnie drugiej ligi. Następnie wywalczyliśmy awans do ekstraklasy, czwarte miejsce w lidze, aż wreszcie tytuł. To wszystko rok po roku. Dokonaliśmy większego cudu niż Leicester City.

Przesada? Tak. Ale nie tak znowu wielka.

Reklama

Łatka boiskowych bandytów

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia drużyna Leeds United wytrwale pracowała na miano najmniej lubianej w całym kraju. To wtedy przylgnął do niej wielce wymowny przydomek „Dirty Leeds”.

Zespół skonstruowany przez Dona Reviego przez niemal dekadę należał do ścisłej czołówki w kraju, a także w Europie. United dwukrotnie wygrali ligę, dokładając też do tego również triumf w Pucharze Anglii. Dwa zwycięstwa w Pucharze Miast Targowych oraz udział w finale Pucharu Europy, gdzie lepszy okazał się Bayern Monachium. W naszym rankingu stu najlepszych drużyn powojennej Europy sklasyfikowaliśmy tę ekipę na 44. miejscu. Jednak osiągnięcia osiągnięciami, styl to zupełnie inna para kaloszy. „Pawie” były powszechnie oskarżane o podłą, brutalną grę. Revie słynął z tego, że przed każdym spotkaniem przywiązywał sporo uwagi do drobiazgowego rozpracowania przeciwnika, co w jego czasach stanowiło rzadkość nawet na najwyższym poziomie. Konkurencja stała jednak na stanowisku, że całe to „rozpracowywanie” sprowadza się do planowania zamachów na zdrowie najzdolniejszych piłkarzy w zespole rywala.

– Pierwszy raz pojęcie „Dirty Leeds” pojawiło się w oficjalnym przewodniku opublikowanym przez federację przed sezonem 1964/65 – opowiada Daniel Chapman, autor książki „100 years of Leeds United”. – W pewnym sensie federacja usankcjonowała ten przydomek, doprowadzając do furii Dona Reviego. To było tuż po awansie do pierwszej ligi. W przewodniku ukazał się obszerny artykuł, opisujący sukces United przez pryzmat cynicznej, brudnej taktyki. Tekst okraszono też tabelą przedstawiającą kluby, których zawodnicy obejrzeli najwięcej kartek w poprzednim sezonie. Leeds zajmowało pierwsze miejsce w tym zestawieniu.

Don Revie

Okazało się, że dane w tabelce były odrobinę zmanipulowane. Jej twórca podsumował kartoniki, którymi ukarani zostali wszyscy piłkarze w danym klubie. Łącznie z juniorami, trampkarzami. W takim rankingu rzeczywiście prowadziło Leeds. Jednak pierwsza drużyna „Pawi” wcale nie grała aż tak krwiożerczo i nie zbierała aż tak wielu napomnień, o zawieszeniach nie wspominając. Don Revie zwęszył w tym spisek, lecz mleko się rozlało. Łatka na dobre przylgnęła do klubu. Przed meczami z Leeds przeciwnicy szykowali się na boiskową rąbaninę, więc ekipa z Elland Road nie miała innego wyjścia, jak tylko przyjmować wyzwanie i odpowiadać jeszcze zajadlej. – Piłkarze Leeds wychodzili na boisko z myślą: „Umiemy grać, ale jeśli wy wolicie się z nami bić, to możecie mieć pewność, że łatwo się nie poddamy”. Tym sposobem wizerunek „Dirty Leeds” stał się czymś w rodzaju samospełniającego się proroctwa – uważa Chapman.

Reklama

Inna sprawa, że „Pawie” naprawdę nie olśniewały pięknem swej gry, nawet w meczach, które akurat nie przerodziły się w polowanie na kości. Podczas gdy na początku lat siedemdziesiątych piłkarski świat zaczynał się już pomału fascynować totalnym futbolem Rinusa Michelsa, Leeds zmierzało w zupełnie innym kierunku. Inspiracje czerpiąc z Włoch.

W 1957 roku jeden z najwybitniejszych brytyjskich piłkarzy w dziejach, John Charles, został sprzedany z Leeds do Juventusu. Ten transfer otworzył klubowi z West Yorkshire furtkę do nawiązania licznych kontaktów na Półwyspie Apenińskim. Efektem tych znajomości były z kolei pouczające mecze sparingowe. Na Elland Road wcześniej nikt nie miał świadomości, że w piłkę nożną można grać aż tak bezpardonowo jak czynią to Włosi. – Kiedy Charles powrócił z Turynu, zaczął opowiadać nieprawdopodobne historie o tym, w jaki sposób rywale demolowali go w Italii. Wówczas w Leeds odkryto, że istnieje spory margines pomiędzy tym, jak walczy się o piłkę w Anglii, a jak w innych europejskich krajach. Revie postanowił wykorzystać tę wiedzę w stu procentach – twierdzi Chapman.

„Dzisiaj kluby płacą analitykom tysiące funtów za dane, które mój ojciec i jego współpracownicy przygotowywali własnoręcznie w notesikach”

Duncan Revie, syn Dona

Metody stosowane przez managera Leeds i wcielane w życie na boisku przez jego podopiecznych – mniejsza z tym, czy nazwiemy je brudnymi czy nie – przyniosły spektakularne efekty. Wspomniane już sukcesy to tylko wierzchołek góry lodowej. Revie odmienił klub na wielu płaszczyznach. Poczynając choćby od symbolicznej. Jego decyzją była zmiana strojów pierwszej drużyny na śnieżnobiałe, stylizowane na Real Madryt. Ten drobny ruch pokazuje, jak wysoko mierzył manager „Pawi”. Peter Lorimer, napastnik Leeds w tamtych czasach, wspominał na łamach brytyjskiego Guardiana: – Kiedy spotykaliśmy się z piłkarzami innych klubów podczas zgrupowań reprezentacji narodowych, wszyscy byli zdziwieni naszymi opowieściami o treningach w Leeds. Ćwiczyliśmy zupełnie inaczej niż inni. Revie wyprzedzał swoje czasy. Być może dlatego pracowało nam się z nim aż tak przyjemnie.

Przykład? Revie wysyłał swoich zawodników na lekcje tańca, by pracowali w ten sposób nad koordynacją ruchową. Po ojcowsku interesował się również ich życiem prywatnym. Namawiał swoich wychowanków do jak najszybszego założenia rodziny, ustatkowania się. Wychodząc z założenia, że żonatemu piłkarzowi łatwiej jest skoncentrować się wyłącznie na futbolu.

To właśnie triumfy odniesione w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uczyniły z Leeds miasto zafiksowane na punkcie futbolu. Wcześniej znacznie większym zainteresowaniem cieszył się tam krykiet oraz bardzo mocna drużyna rugby – Leeds Rhinos. Revie swoją mistrzowską ekipę zbudował jednak wokół graczy ukształtowanych w klubowej szkółce, a to wykreowało wokół United specyficzną, nieomal rodzinną atmosferę. Fani bardzo chętnie utożsamiali się z taką swojską paczką.

Rozsypka

Jako się jednak rzekło, historia nie obeszła się zbyt łaskawie ani z samym trenerem, ani z całym zespołem Leeds. Oczywiście „Pawie” zaskarbiły olbrzymią sympatię lokalnej społeczności, lecz w pozostałych zakątkach kraju traktowano je z olbrzymią niechęcią.

Sam Revie relatywnie rzadko bywa wspominany i nie dorobił się na Wyspach równie kultowego statusu co Brian Clough, Jock Stein, Bobby Robson, Matt Busby, Bill Shankly czy Alf Ramsey, choć niewątpliwie był fachowcem tego samego kalibru co wymienieni. Właśnie Clough zastąpił zresztą Reviego na stanowisku managera Leeds. Przetrwał w klubie dokładnie 44 dni. Podczas jednego z pierwszych treningów z nowym zespołem miał ponoć oznajmić: – W mojej ocenie wszystkie swoje medale i puchary możecie wyrzucić do śmietnika. Nie zostały wywalczone uczciwie. W rozmowie z mediami stwierdził natomiast: – Ci gracze byli mistrzami, ale nieprawdziwymi mistrzami. Nie nosili korony jak należy. Ten zespół powinien być uwielbiany. Chcę tu wnieść trochę ciepła, uczciwości. Trochę siebie.

Brian Clough nie należał do miłośników Dona Reviego, to można powiedzieć z całą pewnością. Ba, był jego nieprzejednanym wrogiem. W telewizji doszło nawet do bezpośredniej konfrontacji obu szkoleniowców. W studio zasiadł zwolniony już Clough oraz Revie, wówczas pełniący obowiązki selekcjonera drużyny narodowej. Posypały się iskry.

Słynna dyskusja Briana Clougha z Donem Reviem

Burzliwa przygoda Clougha z Leeds została po latach przedstawiona w świetnym filmie „Przeklęta liga” i to chyba jedyny pozytyw, jeżeli chodzi o ten nieudany mariaż. Niemniej, Clough szybko się odkuł. Objął posadę managera Nottingham Forest i zdobył z tym klubem dwa Puchary Europy z rzędu, co do dziś może uchodzić za jedno z najbardziej niewiarygodnych osiągnięć w dziejach futbolu. Revie – zafascynowany przecież madryckim Realem – zawsze marzył o triumfie w tych rozgrywkach, lecz ani razu nie udało mu się tego osiągnąć. Na dodatek poniósł całkowitą klęskę jako trener reprezentacji i pracował już potem wyłącznie na Półwyspie Arabskim. Z kadrą rozstał się w atmosferze gigantycznego skandalu, oskarżono go także o próbę korumpowania rywali jeszcze za czasów pracy na Elland Road. Dorobił się nie do końca zasłużonej reputacji złośliwca, krętacza i paranoika.

„Dirty Leeds”. To jego dziedzictwo. Dwa tytuły mistrzowskie i szereg innych sukcesów. Wywalczonych w – jak się przyjęło uważać – paskudnym, godnym wzgardy stylu.

***

W 1982 roku – osiem lat po drugim triumfie w lidze – Leeds United zostało zdegradowane. Misji ratunkowej podjął się niebawem Billy Bremner – wieloletni kapitan w zespole Reviego, niekwestionowana legenda klubu. Nie udało mu się jednak wprowadzić zespołu z powrotem na najwyższe piętro. „Pawie” zaczęły się pogrążać w marazmie.

Lata osiemdziesiąte były również okresem bodaj największej eksplozji chuligańskich wybryków w brytyjskim futbolu. Ich najbardziej pamiętnym przejawem jest rzecz jasna tragedia na Heysel. Przed finałem Pucharu Europy doszło do starć między kibicami Liverpoolu i Juventusu, w efekcie których życie straciło prawie 40 osób, a angielskie kluby zostały na wiele lat wykluczone z europejskich pucharów. Pseudokibice przez lata czuli się bezkarni, co rozzuchwaliło ich ponad wszelkie wyobrażenie. Leeds nie jest tutaj wyjątkiem. Już wspomniany finał Pucharu Europy z 1975 roku zakończył się skandalem z udziałem sympatyków tego klubu.

Kontrowersje z finału Pucharu Europy 1975

Arbiter podjął w tamtym spotkaniu kilka wątpliwych decyzji. Zniesmaczeni Anglicy w geście protestu zaczęli… demolować stadion i ścierać się ze służbami porządkowymi. Leeds zostało ukarane za te ekscesy dwuletnim zakazem występów w Europie. Nie była to jednak sankcja szczególnie bolesna dla klubu, który akurat wypadł z krajowego topu i przestał się kwalifikować do kontynentalnych rozgrywek.

Chuligani, z których lwia część zrzeszyła się w organizacji Leeds United Service Crew, na tym jednak nie poprzestali. W styczniu 1987 roku reputacja otaczająca klub była już do tego stopnia zszargana, że Telford United odmówili przyjęcia Leeds na własnym stadionie w ramach trzeciej rundy Pucharu Anglii. Teoretycznie dla tak małego klubu była to wprost wymarzona okazja dla zorganizowania w mieście futbolowego festynu, ale działacze Telford wiedzieli, że przyjazd bandytów towarzyszących „Pawiom” będzie się wiązał w najlepszym wypadku ze zdewastowaniem stadionowych toalet, a w najgorszym z krwawymi zamieszkami w mieście. W 1985 roku podczas stadionowej bitwy, którą stoczyli między sobą chuligani Birmingham City i Leeds, zginął 15-letni kibic United.

Problem chuligaństwa oczywiście nie zniknął całkowicie. Osiem lat temu Chris Kirkland, wtedy golkiper Sheffield Wednesday, został znokautowany przez pseudokibica Leeds, którego później widziano ponownie na trybunach, choć w teorii otrzymał dożywotni zakaz stadionowy. No ale obecnie mówimy rzeczywiście o incydentach, wybrykach.

W latach osiemdziesiątych stadionowe awantury były natomiast w Leeds ponurą codziennością. Przed stadionem aktywiści skrajnie prawicowego Frontu Narodowego kolportowali na szeroką skalę swoje gazetki, na łamach których prowadzono dość specyficzną rubrykę sportową, w tym zestawienie zwane „Tabelą Rasizmu”. Punkty były przyznawane klubom, których kibice wykazali się podczas danego spotkania największą aktywnością w intonowaniu rasistowskich przyśpiewek i buczeniu na czarnoskórych zawodników. Fani Leeds byli nawet niekiedy widywani w kostiumach Ku Klux Klanu.

„Kiedy wychodziłem na murawę Elland Road, kibice Leeds przywitali mnie nazistowskimi salutami”

Leroy Rosenior

„Pawie” sypały się zatem na wszelkich możliwych płaszczyznach. Finansowo, moralnie, organizacyjnie. I sportowo. Po dziewięciu kolejkach sezonu 1988/89 Leeds United pruło w stronę spadku do trzeciej ligi. Zapisało na swoim koncie zaledwie jedno zwycięstwo i aż pięć porażek. Wspomniany Billy Bremner nie miał już żadnego pomysłu na wydobycie zespołu z kryzysu. Totalny kataklizm. Prezes klubu, Leslie Silver, rozpoczął poszukiwania nowego szkoleniowca, lecz szło mu jak po grudzie. Działał dość rozpaczliwie, a kolejni kandydaci spławiali go niczym natrętnego akwizytora. Nazwa „Leeds United” jesienią 1988 roku zwyczajnie odstraszała.

Kto chciałby się dobrowolnie wpakować w takie bagno?

Znalazł się jednak ryzykant. Howard Wilkinson. Polecił go Bobby Robson, po tym jak sam odmówił podjęcia pracy na Elland Road. – Rozmawiałem po latach z żoną Howarda – wspomina Bill Fotherby, były dyrektor Leeds. – Była wtedy przerażona. Powiedziała mu: „Howard, błagam. Pracuj wszędzie, tylko nie w Leeds. To mafia. Nie idź tam”. Ale on już podjął decyzję.

Wszystko na jedną kartę

Wilkinson nie był nigdy wielkim piłkarzem, lecz jako trener rozwijał się w szybkim tempie. W wieku czterdziestu lat objął posadę szkoleniowca Sheffield Wednesday i najpierw wprowadził klub na najwyższy poziom rozgrywek, a potem wskoczył z nim do ligowej czołówki. Działacze Sheffield uznawali te rezultaty za więcej niż zadowalające, co drażniło ambitnego managera. Wilkinson liczył, że zarząd pójdzie za ciosem i zagwarantuje mu wzmocnienia, które pozwolą „Sowom” włączyć się na stałe do gry o ligowy tron. Nie doczekał się jednak transferowej ofensywy. Dlatego skusiła go propozycja objęcia Leeds. Wspomniany Silver obiecał, że celem United jest nie tylko błyskawiczny powrót do angielskiej ekstraklasy, lecz ponowne występy na europejskich arenach.

– Postawiłem sprawę jasno. Powiedziałem, że będę potrzebował dwóch milionów funtów na transfery. Tylko w pierwszym okresie naszej współpracy, bo potem te potrzeby wzrosną wraz z poprawą pozycji zespołu. Uścisnęliśmy dłonie. Silver sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania, więc zdecydowałem się objąć Leeds – opowiada Wilkinson. – Wiedziałem, jak wygląda sytuacja finansowa klubu. Jeśli Silver chciał ze mną współpracować, musiał dosypać forsy z własnego majątku.

Nowy manager „Pawi” natychmiast zaczął wyraźnie artykułować potrzebę przeprowadzenia gruntownych zmian w klubie. Stał się katalizatorem swoistej rewolucji. Nie bał się nawet krytykować haniebnych zachowań kibiców, a na trybunach Elland Road coraz częściej do głosu dochodzili fani stojący w opozycji do chuligaństwa i rasizmu. Założona w 1987 roku grupa „Leeds Fans United Against Racism and Facism” uzyskała otwarte poparcie trenera i prezesa, a jej działania zaczęły stopniowo przynosić pożądane efekty. Wśród piłkarzy Wilkinson dorobił się natomiast przydomka „Sierżant”, ponieważ zaordynował im bardzo wymagające i żmudne treningi, oparte przede wszystkim na bieganiu. Momentami te zajęcia przypominały trochę szkolne lekcje wychowania fizycznego.

W czym nie ma zresztą nic zdumiewającego, gdyż Wilkinson pracował przez pewien czas jako wuefista.

Howard Wilkinson

Progres w wynikach nastąpił szybko. Leeds zakończyło rozgrywki Second Division na dziesiątym miejscu, z dala od strefy spadkowej. Jednak Wilkinson nie przybył do West Yorkshire po to, by zadowolić się lokatą w środkowej części tabeli zaplecza ekstraklasy.

Jedną z pierwszych podjętych przez niego decyzji było usunięcie z szatni i jej okolic wszelkich pamiątek związanych z sukcesami Dona Reviego. Nie żeby Anglik chciał pójść w ślady Clougha i budować swoją pozycję w kontrze do klubowej legendy. Po prostu uważał, że w Leeds za bardzo żyje się przeszłością. – Powiedziałem prezesowi: „Musisz zmienić podejście. Musisz zmienić kulturę zarządzania klubem. Tkwisz w przeszłości, chcesz przeżyć jeszcze raz erę Dona Reviego. To się nie wydarzy, nie masz już tak mocnej drużyny. Nie masz tych samych zawodników. Jako biznesmen osiągnąłeś sukces w branży artystycznej. Nie poszłoby ci chyba tak dobrze, gdyby twoi ludzie starali się wciąż malować dokładnie taki sam obraz jak piętnaście lat wcześniej”.

Wilkinson głęboko wierzył w siłę tkwiącą w podświadomości. W potęgę wizualizacji. Dużą wagę przywiązywał do kwestii diety. Procesu treningowego uczył się nie tylko na kursach. Czerpał również wiedzę z książek, niekoniecznie poświęconych piłce nożnej.

Jego największą inspiracją był Vince Lombardi, gigant futbolu amerykańskiego. Triumfator pierwszej edycji Super Bowl w roli trenera Green Bay Packers. – Nie mogłem wyjść z podziwu dla tego człowieka. Objął drużynę z miasta liczącego ledwie 35 tysięcy mieszkańców. I uczynił z niej najlepszy zespół w historii futbolu amerykańskiego. Całkowicie mnie urzekł – przyznał Wilkinson w rozmowie z „The Coaches’ Voice”.

„Chciałem dwóch milionów funtów na nowych piłkarzy. Nie po to, by od razu wydać całą tę kwotę. Potrzebna mi była jedynie świadomość, że w razie czego mam do dyspozycji te pieniądze i mogę złapać jakąś okazję. Poza tym, oczekiwałem od władz klubu nowego ośrodka treningowego i nowej akademii. Miałem plan na Leeds”

Howard Wilkinson

Wiosną 1989 roku Leeds zaczęło przeprowadzać przyobiecane managerowi wzmocnienia.

Chris Fairclough został wykupiony z Tottenhamu za pół miliona funtów. Czarnoskóry defensor szybko wyrósł na lidera formacji obronnej i zyskał sympatię kibiców Leeds. Również za jego sprawą rasistowskie zachowania zaczęły zanikać na trybunach Elland Road. Poza tym, na przeprowadzkę nad rzekę Aire dał się niespodziewanie namówić słynny Gordon Strachan. Wcześniej przez lata reprezentujący barwy Aberdeen i Manchesteru United. Szkot miał już za sobą trzydzieste urodziny, ale wciąż mógł uchodzić za gwiazdę brytyjskiej piłki. Transfery tego kalibru stanowiły demonstrację siły ze strony Leeds. Widać było, że drużyna naprawdę ma zamiar wreszcie powrócić na najwyższy poziom rozgrywek. Na zaplecze trafiali piłkarze nawet nie tyle pierwszoligowego, co wręcz europejskiego formatu.

Strachan i Fairclough nie wylądowali zresztą w zespole zupełnie pozbawionym wartościowych zawodników. Do sezonu 1989/90 United przystąpili również z takimi graczami jak Lee Chapman, Mel Sterland czy Ian Baird. Plus wschodzące gwiazdy brytyjskiej piłki – Gary Speed oraz David Batty. No i rzecz jasna nieustraszony Vinnie Jones, który stworzył ze Strachanem morderczy duet środkowych pomocników.

Surowy i nieprzejednany Wilkinson znalazł sposób na okiełznanie brutalnego pomocnika. Jones w sezonie 1989/90 obejrzał tylko trzy żółte kartki. – Przed sezonem odbyliśmy rozmowę całą drużyną, podczas której przyznano opaskę kapitańską. Wybór sprowadzał się do mnie i Gordona Strachana – opowiada Vinnie. – Nie miałem wątpliwości, że to Gordon bardziej zasługuje na opaskę. Szanowałem go. Z kolei David Batty był dla mnie jak młodszy brat. Wziąłem go pod skrzydła. Zaprowadziłem nawet do sklepu, żeby kupił sobie pierwszy krawat. Uwierzycie, że ten mały gremlin nie miał w szafie ani jednego krawata? (…) Kiedy trafiłem do Leeds, targały mną wątpliwości, czy postąpiłem słusznie. Potem poznałem jednak Davida i dzięki niemu liznąłem trochę rodzinnego życia. Zyskałem młodszego braciszka. Jego rodzice byli dla mnie bardzo uprzejmi, potraktowali mnie jak syna. To był być może najlepszy czas w moim życiu.

Vinnie Jones w swoim żywiole. Na wślizgu atakuje synka Gordona Strachana

Znacząco wzmocniona drużyna powróciła do First Division. W 1990 roku „Pawie” wygrały drugą ligę angielską, choć nie bez kłopotów. Losy bezpośredniego awansu ważyły się do ostatniej kolejki, lecz ostatecznie udało się przypieczętować długo wyczekiwany sukces poprzez skromne zwycięstwo nad Bournemouth. Gola na wagę kompletu punktów zdobył niezawodny Lee Chapman. Jeden z wielu zawodników, których Wilkinson namówił do gry w Leeds, ponieważ poznał ich jeszcze za czasów pracy w Sheffield.

Byli podopieczni chętnie za nim podążali. Niekoniecznie dlatego, że nie mieli korzystniejszych ofert.

– W piątek przed decydującym meczem z Bournemouth kontuzji nabawił się Bobby Davison, nasz podstawowy zawodnik. Powiedziałem jemu oraz fizjoterapeucie, by nikomu nie mówili o tym urazie. Miałem swoje powody. Oznajmiłem Bobby’emu: „Musisz zagrać z Bournemouth. Nie interesuje mnie, czy wytrzymasz na boisku choćby minutę. Musisz się znaleźć w podstawowym składzie” – wspomina Wilkinson. – Carl Shutt, zmiennik Bobby’ego, był jeszcze nieopierzonym zawodnikiem. Obawiałem się, że jeśli poinformuję go o występie w tak ważnym meczu z wyprzedzeniem, to chłopak nie prześpi nocy i się spali. Dlatego Bobby pojawił się w wyjściowej jedenastce, ale już po kilku chwilach na boisko wszedł w Shutt. Nieświadomy, że wszystko było wcześniej ukartowane. Zagrał świetnie.

Nie może dziwić, że szkoleniowiec uciekł się do podstępu. W żadnym innym klubie zaplecza angielskiej ekstraklasy presja związana z awansem nie była tak przytłaczająca jak w Leeds. Trener z wysokiej półki, kosztowne wzmocnienia, inwestycje infrastrukturalne… Gdyby tego wszystkiego nie udało się spuentować promocją do First Division, United znaleźliby się w finansowej matni. Mówimy o czasach przed powstaniem Premier League, gdy kluby nie otrzymywały fortuny od telewizji. Zwłaszcza kluby z zaplecza ekstraklasy. O czasach, gdy liga angielska próbowała się dopiero mozolnie wygrzebać ze sportowego, wizerunkowego i ekonomicznego kryzysu.

Mistrzowski falstart

Gordonowi Strachanowi zdecydowanie służyła ta napięta atmosfera. Sądzono po cichu, że na Elland Road szkocki pomocnik chce leniwie doczekać emerytury. Tymczasem on podsycił w kolegach apetyt na sukces. – Do Leeds trafiłem z klubu, w którym nikt już we mnie nie wierzył. Otrzymałem opaskę i zastrzyk energii, który wydłużył mi karierę o ładnych parę lat. Awans z Leeds to w ogóle moje największe osiągnięcie. Może się to wydawać dziwne, ale taka jest prawda. Leeds to jedyny klub, w którym od początku słyszałem tylko jedno: „musimy tego dokonać”. Osiągnięcie założonego celu przy tak dużej presji zapewniło mi mnóstwo frajdy.

Nie tylko jemu. Wielu członków tamtej ekipy – co trochę paradoksalne – z większym rozczuleniem wspomina sam fakt powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej niż to, co się w niej później wydarzyło. Co tylko dowodzi, jak olbrzymie było ciśnienie na awans. – Zakładałem, że po awansie będę czuł się definitywnie spełniony i odwieszę buty na kołku, lecz szybko zmieniłem zdanie. Rozpędziliśmy się niczym śniegowa kula – dodaje Strachan.

Rzeczywiście. W sezonie 1990/91 United zajęli czwarte miejsce w ekstraklasie, co było doskonałym rezultatem dla beniaminka. Z zespołu odszedł wprawdzie Vinnie Jones, lecz w jego miejsce sprowadzono innych znaczących zawodników. Chrisa Whyte’a, Johna Lukica i Gary’ego McAllistera. Przed startem kolejnych rozgrywek udało się natomiast dokooptować Steve’a Hodge’a, Roda i Raya Wallace’ów i Tony’ego Dorigo. Wszyscy ci gracze kosztowali w sumie kilka milionów funtów, lecz Howard Wilkinson nie dobierał ich bynajmniej na chybił-trafił, byle tylko nafaszerować ekipę cenionymi na Wyspach nazwiskami. Kolejne puzzle pasowały do układanki.

Na dodatek David Batty i Gary Speed nabrali wystarczająco doświadczenia, by brać na siebie odpowiedzialność za postawę zespołu.

– Gary Speed był piłkarzem idealnie skrojonym pod moje potrzeby – twierdzi Wilkinson. – Mam wrażenie, że przez te wszystkie lata nie wypróbowałem go wyłącznie na bramce. Jeżeli chodzi o pozostałe pozycje na boisku, mógł wystąpić na każdej z nich. Cytowany już Lee Hicken dodaje z kolei: – W środku pola powstał kwartet Batty-Speed-McAllister-Strachan. Doskonała mieszanka. Strachan w Leeds otrzymał drugie życie. To niesamowite, na jaki poziom się wzniósł, będąc przecież grubo po trzydziestce. Wilkinson był dowódcą w szatni, ale na boisku to Strachan dopilnowywał, by taktyka była właściwie realizowana.

Sheffield Wednesday 1:6 Leeds United (25. kolejka First Division 1991/92)

29 grudnia 1991 roku „Pawie” miały za sobą 23 mecze ligowe, z czego tylko dwanaście udało im się zwyciężyć, ale zaledwie jeden przegrali. Stało się jasne, że będą się liczyć w grze o mistrzostwo Anglii.

Manager martwił się jednak, że eksplozja formy nastąpiła zbyt szybko. Zakładał pierwotnie, że na walkę o tytuł przyjdzie czas cztery lata po awansie do ekstraklasy. Wcześniej chciał skoncentrować się na układaniu wymarzonej drużyny i rozwijaniu klubowych struktur, zwłaszcza tych odpowiedzialnych za szkolenie młodzieży.  – Drużyna zaczęła się zmieniać, lecz wciąż nasza gra opierała się na prostych pryncypiach. Podawaj piłkę wysoko, odbieraj ją szybko. Bądź szybszy, silniejszy i lepiej zorganizowany niż przeciwnik – mówi Wilkinson. – Zatrudniłem specjalistę od przygotowania atletycznego, by pomagał zawodnikom we właściwych treningach. Sam też chętnie studiowałem medycynę sportową. Wiedziałem wszystko o regeneracji, długu tlenowym, specyfikacji treningowej. Poprosiłem nawet urologa, by pomógł nam w sporządzaniu napojów regeneracyjnych wedle indywidualnego zapotrzebowania danego gracza.

Wszystkie te zabiegi na pewno się przydały, lecz po latach Wilkinson przyznał również, że kadrowo „Pawie” nie były przygotowane do rywalizacji o tytuł. Brakowało jakości nawet w wyjściowej jedenastce, o zmiennikach nie wspominając.

Głównym konkurentem Leeds w sezonie 1991/92 był Manchester United. Alex Ferguson miał już wówczas na swoim koncie kilka trofeów wywalczonych z ekipą „Czerwonych Diabłów”. Puchar Anglii, Puchar Zdobywców Pucharów… Wciąż jednak czekał na swoje pierwsze mistrzostwo. Na Old Trafford szkocki manager wylądował o dwa lata wcześniej niż Wilkinson na Elland Road. Niech to też zaświadczy, jak dynamicznie sprawy toczyły się w Leeds, jeśli porównać to z Manchesterem.

Rywalizacja z „Czerwonymi Diabłami” jeszcze mocniej napędzała do boju Strachana, który miał coś do udowodnienia swojemu byłemu klubowi, a w zasadzie to osobiście Fergusonowi. – Wydawało mi się, że jestem świetnym piłkarzem. Gwiazdą ligi. Potem trafiłem do Leeds i zacząłem trenować u boku Strachana. Zrozumiałem, że wiele mi jeszcze brakuje do najwyższego poziomu – przyznał Gary McAllister.

Zimą na Elland Road wylądowała jeszcze jedna wielka indywidualność. Eric Cantona.

„Od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z wybitnym zawodnikiem”

Gary McAllister

Francuzowi przeprowadzkę do Anglii doradził ponoć jego psychoanalityk. W ojczyźnie nikt nie miał wątpliwości co do skali talentu Cantony, lecz jego wybuchowy charakter budził olbrzymie kontrowersje. Eric na Wyspy przeprowadził się jako 26-letni zawodnik, a zatem przeżywał swój piłkarski prime-time. Miał jednak na swoim koncie zdecydowanie więcej skandali niż trofeów. Dość powiedzieć, że postawiono na nim krzyżyk w Olympique’u Marsylia, czyli najsilniejszym francuskim klubie początku lat dziewięćdziesiątych. Zresztą Anglicy i tak potraktowali CV francuskiego zawodnika z daleko idącym lekceważeniem. Cantona został zaproponowany Liverpoolowi, lecz manager The Reds grzecznie odmówił. Potem piłkarz udał się na testy do Sheffield Wednesday, jednak także i w tym klubie nie znalazł zatrudnienia. Wziął tylko udział w absurdalnym meczu sparingowym. Sześciu na sześciu, na dodatek na hali. I pewnie tułałby się tak, biedaczysko, od drzwi do drzwi w poszukiwaniu klubu, gdyby nie zlitowali się nad nim działacze Leeds United.

Dla buńczucznego Cantony był to potężny prztyczek w nos. Pierwszy raz potraktowano go w ten sposób. Nie okazano bezwarunkowej wiary w jego niebagatelne przecież możliwości, lecz poddawano testom, sprawdzianom. Kręcono nosem.

Howard Wilkinson poinformował nowego podopiecznego z brutalną szczerością, że nie będzie przeprowadzał specjalnie dla niego przemeblowania w wyjściowym składzie, o zmianie taktyki nie wspominając. – Angielskie kluby wykazywały wtedy olbrzymią nieufność wobec obcokrajowców – wspomina Cantona. – Futbol na Wyspach opierał się na pojedynkach powietrznych, ciągłym bieganiu i wślizgach, które może przetrwać tylko perfekcyjnie przygotowane do gry ciało. Całe szczęście, że wspierali mnie Michel Platini i Gerard Houllier. Tylko dzięki nim w ogóle znalazłem klub w Anglii.

Eric Cantona

Rola Cantony na finiszu sezonu 1991/92 często bywa niekiedy przeceniana ze względu na jego późniejsze dokonania, nota bene w barwach Manchesteru United. Choć Francuz na pewno nie przeszkodził zespołowi. Nie wysadził szatni w powietrze. Błysnął technicznym kunsztem w zwycięskim starciu z Chelsea, dorzucił też trafienia z Luton Town i Wimbledonem. Ale miewał i gorsze momenty, jak choćby wówczas, gdy knocił dogodne sytuacje w konfrontacjach z Arsenalem i West Hamem, a „Pawie” traciły cenne punkty. Nie wskoczył na stałe do podstawowego składu, nie wyrósł momentalnie na lidera drużyny. Swoje najlepsze mecze w lidze Leeds niewątpliwie rozegrało bez niego w wyjściowej jedenastce. Co nie zmienia faktu, że fani szybko pokochali Francuza, otaczając go wręcz swoistym kultem. Najwyraźniej wyczuli nieomylnym instynktem kibica, że mają do czynienia z boiskowym czarodziejem, na dodatek diablo charakternym.

Jednak w systemie gry Leeds dla Cantony zwyczajnie nie było optymalnego miejsca. United grali staromodny futbol. Atakowanie przez środek pola nie leżało w ich naturze, a to właśnie w centralnej części pola gry Cantona był najgroźniejszy. – Nie będzie żadnej francuskiej rewolucji. To nie my mamy się dostosować do Cantony, ale Cantona do Leeds – irytował się Wilkinson.

„Podawaj piłkę wysoko” – tak brzmiało jedno z cytowanych już pryncypiów Anglika. Mordercze dla większości atutów Cantony.

„Pawie” na tronie

I być może brak spodziewanego impulsu ze strony Francuza sprawił, że na przełomie marca i kwietnia tytuł zaczął wyślizgiwać się „Pawiom” z rąk. Leeds zremisowało kolejno starcia z Arsenalem i West Hamem, by w kolejnym spotkaniu zebrać srogie cięgi od Manchesteru City. Porażka 0:4 z „Obywatelami” była jak kubeł zimnej wody, wylany na głowy rozgrzane marzeniami o triumfie. Jednak podopieczni Alexa Fergusona również notorycznie gubili punkty, zauważalnie wycieńczeni morderczym terminarzem. W ostatnim sezonie First Division rozgrywane były aż 42 ligowe kolejki. To oznaczało, że na finiszu rozgrywek niekiedy angielscy ligowcy byli zmuszeni do gry z taką częstotliwością, jaką nawet w postpandemicznych realiach trudno sobie wyobrazić.

Terminarz „Czerwonych Diabłów” wyglądał tak:
  • 18 kwietnia – Luton Town (wyjazd)
  • 20 kwietnia – Nottingham Forest (dom)
  • 22 kwietnia – West Ham United (wyjazd)
  • 27 kwietnia – Liverpool FC (wyjazd)
  • 2 maja (ostatnia kolejka) – Tottenham Hotspur (dom)
Z kolei terminarz Leeds tak:
  • 11 kwietnia – Chelsea FC (dom)
  • 18 kwietnia – Liverpool FC (wyjazd)
  • 20 kwietnia – Coventry City (dom)
  • 26 kwietnia – Sheffield United (wyjazd)
  • 2 maja – Norwich City (dom)

U jednych i drugich rozpiska wygląda okrutnie, lecz nie da się ukryć, że to Manchester stanął przed trudniejszym zadaniem. I poległ z kretesem. Ekipa z Old Trafford straciła prowadzenie w tabeli po remisie z Luton, a potem przegrała trzy kolejne mecze. Szanse na pierwszy mistrzowski tytuł od 1967 roku zostały pogrzebane. Na domiar złego – na Anfield. Trudno sobie wyobrazić jeszcze bardziej bolesny scenariusz. Ferguson obiecywał publicznie  że ostatnie mistrzostwo w erze First Division padnie łupem „Czerwonych Diabłów”, lecz słowa nie dotrzymał. Po porażce w starciu z The Reds wygłosił wściekłą tyradę na temat układu spotkań. – Fergie nie był zadowolony – ze śmiechem opowiada McAllister. – Stwierdził, że to nie Leeds zdobył tytuł, ale Manchester go wypuścił z rąk. Cóż, nie przeszkodziło nam to w świetnej zabawie. Najpierw u Lee Chapmana, a potem w restauracji Flying Pizza w Leeds.

„Pawie” miały podwójne powody do przewrotnej radości. Decydujące o ich sukcesie okazało się bowiem zwycięstwo 3:2 z Sheffield United, odniesione w kuriozalnych okolicznościach. Gdyby w 1992 roku istniały media społecznościowe i profile spod szyldu „out of context”, wycinki z tego starcia dostarczyłyby mnóstwo uciechy internautom. Aż trudno uwierzyć, ze mecz okraszony taką liczbą kiksów zadecydował o losach tytułu mistrza Anglii. Zwłaszcza jeśli porównamy to z poprzednią edycją Premier League, gdy rywalizację Liverpoolu i Manchesteru City rozstrzygały precyzyjne co do centymetra interwencje systemu Hawk-Eye.

Sheffield United 2:3 Leeds United (43. kolejka First Division 1991/92)

W zasadzie skrót powyższego spotkania stanowi zatem odpowiedź na pytanie, dlaczego mistrzostwo Leeds z 1992 roku nie jest obecnie popularnym tematem ballad, albo przynajmniej wspominkowych artykułów.

Imponujący jest cały kontekst tego niewątpliwie wielkiego sukcesu. Błyskawiczne przemierzona przez Leeds droga z dna tabeli drugiej ligi na mistrzowski tron. Odkurzenie paru weteranów, wykreowanie nowych gwiazd. Niemniej, jeżeli chodzi o sam przebieg rozgrywek, „Pawie” nie pokazały niczego szczególnego. To nie była ekipa zasługująca na przydomek „Dirty Leeds”, lecz z pewnością podopieczni Howarda Wilkinsona nie zapracowali także na miano „Pretty Leeds”. United okazali się po prostu szybsi w wyścigu ślimaków. Angielska prasa pisała zresztą o „tytule, którego nikt nie chce zdobyć”. – Graliśmy prosty, bezpośredni futbol – mówi David Batty. – Dbaliśmy o fundamentalne kwestie. Ciężka praca w odbiorze, stałe fragmenty gry. Do tego mieliśmy w składzie McAllistera, Speeda i Chapmana – wszyscy potrafili się odpowiednio odnaleźć w polu karnym. A trener Wilkinson nie tracił głowy. Nie pozwalał, by media wyprowadziły go z równowagi.

„Przez całą ligową kampanię Howard powtarzał nam: „Walczymy tylko o wicemistrzostwo. Jeśli to się uda, będę szczęśliwy”. To było bardzo sprytne zagranie z jego strony. Sztuczka psychologiczna. Cała presja spoczęła na Manchesterze United. Nie udźwignęli jej, padli na finiszu. Ale nas niestety nie doceniono należycie za nasz sukces. Piłka nożna naprawdę nie zaczęła się w Anglii wraz z powstaniem Premier League”

Lee Chapman

Pewnym paradoksem jest fakt, że Leeds w swoim mistrzowskim sezonie zmierzyło się z Manchesterem United aż czterokrotnie. W lidze padły dwa remisy, natomiast w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi Angielskiej lepsze okazały się „Czerwone Diabły”. Zresztą już w kolejnym sezonie upragniony tytuł powędrował na Old Trafford, a „Pawie” zajęły katastrofalne, siedemnaste miejsce w stawce.  Skąd ta nagła zapaść? Decydująca nie mogła być przecież sprzedaż Cantony do Manchesteru. Francuz nie pełnił kluczowej roli w układance Wilkinsona.

– Dziwny rok – wspomina z zadumą McAllister. – Wygraliśmy jeden mecz wyjazdowy. Ostatni w sezonie. Bogu dzięki, że wtedy nie spadliśmy. To by była wielka kompromitacja dla obrońcy tytułu.

Michael Cox, analityk piłkarski i znawca dziejów Premie League, jest zdania, że o dramatycznym regresie formy Leeds zadecydowała zmiana przepisów. Bramkarzom zakazano łapania piłki podanej przez partnera z zespołu. „Pawiom” odpadł zatem ulubiony sposób konstruowania akcji. – Nasz bramkarz łapał piłkę i wywalał ją daleko w pole, w naszym kierunku – przyznaje Steve Hodge. – Po zmianie przepisów musiał częściej wykopywać ją z ziemi i nie leciała już tak daleko. Stwarzaliśmy mniejsze zagrożenie, ponieważ futbolówka nie lądowała na skraju pola karnego przeciwnika, tylko w środkowej części boiska.

Piłkarze Leeds świętują triumf

Z dzisiejszej perspektywy trudno nie dostrzec, iż taktyka Leeds w sezonie 1991/92 była tyleż skuteczna, co zwyczajnie prymitywna. I chyba nie ma przypadku w tym, że Howard Wilkinson jest ostatnim angielskim managerem, który poprowadził zespół do mistrzostwa w rodzimej ekstraklasie. Tego rodzaju metody musiały się w końcu przeterminować. Być może nad Elland Road krąży więc jakaś klątwa, która sprawia, iż największe sukcesy United z takich czy innych względów są deprecjonowane, w następstwie czego popadają w zapomnienie. Jeśli tak, to z pewnością Marcelo Bielsa jest odpowiednią osobą, by zdjąć z „Pawi” ten złowrogi urok. Nie ma bowiem wątpliwości, że jeśli on powiedzie Leeds do mistrzostwa, będzie się o tym mówiło latami. I nie zabraknie taktycznych fajerwerków.

Choć sam Alex Ferguson po latach zwrócił honor oponentom z Elland Road. – Mogę wymienić wiele powodów, dla których nie udało nam się zdobyć mistrzostwa w 1992 roku, ale najważniejszym z nich była niewątpliwie znakomita postawa Leeds United. Wytrwali do końca i potrafili utrzymać nerwy na wodzy. Howard Wilkinson wspaniale to rozegrał.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Anglia

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
7
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”
Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...