Reklama

Gimnastycy, akrobaci, koszykarze – jak inne sporty pomogły rozwinąć się piłkarzom?

redakcja

Autor:redakcja

22 lipca 2020, 16:01 • 20 min czytania 7 komentarzy

Przyglądając się coraz liczniejszym szkółkom piłkarskim, otwierającym rekrutację już dla przedszkolaków, można dojść do wniosku, że specjalizacja od najmłodszych lat to doskonała droga do zawodowego sportu. Ale rozmawiając z praktykami, którzy zjedli zęby na wychowaniu sportowców, wnioski mogą być odwrotne. Gimnastycy. Lekkoatleci. Bokserzy. Judocy. Karatecy. Niemal każdy nasz rozmówca ze środowiska piłkarskiego przyznaje, że w młodości uprawiał przynajmniej dwa sporty.

Gimnastycy, akrobaci, koszykarze – jak inne sporty pomogły rozwinąć się piłkarzom?

Przemysław Płacheta był sprinterem. Rodzina Bednarków korzystała z doświadczenia ojca, absolwenta AWF-u, który ciągnął swoich synów na wszystkie możliwe boiska, parkiety i korty. Kamil Piątkowski trenował gimnastykę, Jakub Kamiński akrobatykę, Daniel Ściślak reprezentował Szkołę Mistrzostwa Sportowego na turniejach biegowych.

Zresztą, o pozytywnym wpływie judo na swoją karierę opowiadał Robert Lewandowski, co właściwie powinno zamykać wszelkie dyskusje. Ale dlaczego to właściwie takie ważne? Pochyliliśmy się nad zagadnieniem wraz z ekspertami oraz samymi zawodnikami.

OD ZAWSZE TAK BYŁO

Zacznijmy może od rysu historycznego, który w tym przypadku jest szalenie istotny. Gdy oglądamy materiały kanału „Łączy Nas Piłka”, na których Łukasz Fabiański trafia kolejne koszykarskie „trójki”, widzimy sportowca w starym stylu, który jest w stanie dać z siebie sporo na każdym rodzaju boiska. Polskie tradycje sportowe wywodzą się w końcu z klubów wielosekcyjnych, w których piłkarze trenowali tuż obok koszykarzy, siatkarze obok bokserów, a hokeiści… No nie, hokeiści nie mogli śmigać w łyżwach na trawie, co nie znaczy, że nie zapisali się w historii futbolu.

Jeśli przedwojenna piłka, to Lwów. Jeśli Lwów, to Pogoń. A Pogoń – to Wacław Kuchar, niekwestionowana legenda klubu oraz całej piłki nożnej w Polsce. Człowiek, który w pierwszym meczu w historii niepodległej Polski strzelił pięć goli to idealny przykład zjawiska, które przetrwało do dzisiaj. Dwukrotny król strzelców, czterokrotny mistrz Polski, wieloletni filar reprezentacji oraz powojenny trener kadry – to wierzchołek jego sukcesów piłkarskich. Ale Kuchar poza futbolem aktywnie uprawiał i inne sporty. Dziewięciokrotnie zdobywał mistrzostwo Polski w różnych dziedzinach lekkoatletycznych, od biegów przez płotki po skok wzwyż. Wystąpił na Mistrzostwach Europy w łyżwiarstwie szybkim, zdobył wicemistrzostwo Europy jako hokeista, a w 1933 roku, wciąż jako aktywny piłkarz, został także mistrzem Polski hokeja w barwach Pogoni Lwów.

Reklama

ALE KUCHARÓW BYŁO W POLSCE WIĘCEJ

W oczy rzuca się zwłaszcza Władysław Król, który łączył sekcje piłki nożnej oraz hokeja na lodzie w Łódzkim Klubie Sportowym. Najlepszy strzelec w historii klubu, prawie 100 goli w krajowej elicie, reprezentant Polski oraz uczestnik eliminacji mundialowych z 1934 roku. Po wojnie trener, jeden z największych w historii Łodzi – zapamiętany przede wszystkim jako szkoleniowiec „Rycerzy Wiosny”, którzy zdobyli Puchar Polski w 1957 oraz mistrzostwo Polski w 1958 roku. Ale to tylko sukcesy futbolowe. Poza tym Król grał na Igrzyskach Olimpijskich jako hokeista, uczestniczył też w Mistrzostwach Świata w 1938 roku. A co najlepsze – tutaj też po wojnie postawił na fach trenerski. Jako hokejowy coach zdobył m.in. wicemistrzostwo Polski 1949, był też selekcjonerem reprezentacji Polski.

A Tadeusz Świcarz? Powstaniec warszawski tuż po wojnie został futbolowym mistrzem Polski w barwach Polonii Warszawa, a już kilka lat później trzykrotnie zdobywał mistrzostwo w hokeju na lodzie. Już jako… legionista. Reprezentant Polski w obu dyscyplinach. Henryk Jaźnicki, piłkarski reprezentant Polski, trzykrotny mistrz siatkarski, wicemistrz kraju w piłce ręcznej i koszykarz uczestniczący w Mistrzostwach Europy. Wiesław Jańczyk, mistrz Polski w koszykówce i piłce nożnej.

Tak, sprzyjał ku temu klimat – kluby w okresie komunizmu były prawdziwym kombajnami, w których prowadzono jednocześnie po kilkanaście sekcji. Często nie opuszczając klubowego budynku można było zaliczyć trzy czy cztery treningi jednego dnia, w podobny sposób funkcjonowało szkolenie młodzieży. Uzdolniony biegacz był pod okiem kilku trenerów różnych sekcji, piłkarze z klas sportowych po zdjęciu butów do futbolu chwytali za kolce lekkoatletyczne. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że to po prostu przynosiło efekty.

CZASEM EFEKTY DOŚĆ…. NIESPODZIEWANE

Nie wspominamy tu bowiem o całkiem interesującym wątku obyczajowo-społecznym. Jeśli macie w rodzinie lub wśród znajomych piłkarza grającego w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych, to podpytajcie go przy okazji o to, jak lubił spędzać czas przed lub po treningu. Wielu z nich odpowie, że lubił zajrzeć na halę, w której trenowała inna sekcja. Konkretnie – sekcja kobieca. Związki piłkarsko-siatkarskie czy piłkarsko-koszykarskie były kilka dekad temu na porządku dziennym. Powstawały rody sportowe – by daleko nie szukać, rodzice Marcina Gortata to bokser i siatkarka.

Ale to tylko ciekawostka obyczajowa. Historia pokazuje jednak dość klarownie, że multisekcyjność była niezwykle atrakcyjna dla piłkarzy – bo mogli za dzieciaka wypracować sobie wzorce ruchowe nie tylko na trawiastym boisku.

Reklama

DLACZEGO TO TAKIE WAŻNE?

Moglibyśmy w tym miejscu postawić prostą tezę, która klei się nawet tak na chłopski rozum – każdy sportowiec powinien być sprawny, a piłkarz nie jest tu wyjątkiem od reguły. Ale byłoby to zbyt wielkim uproszczeniem. Poza tym byłoby też spłyceniem tematu do rzucenia mało skomplikowanej recepty. Najlepiej odwołać się w tym miejscu do badań.

A te mówią wprost – wczesna specjalizacja piłkarzy działa na ich szkodę. Brooke de Lench, badaczka sportu młodzieżowego, przeprowadziła badania, z których jasno wynika, że sportowcy uprawiający przed dwunastym rokiem życia wiele dyscyplin mają mniej kontuzji i cieszą się dłuższą karierą. – Wczesna specjalizacja jest niekorzystna pod tym względem, że dzieci przed okresem dojrzewania nie mają na tyle rozwiniętych organizmów, by ich ciało mogło poradzić sobie z obciążeniami wynikającymi z uprawiania tego samego sportu przez cały rok bez przerwy.

Przełóżmy to na przykład młodego piłkarza. W trakcie treningów i meczów juniorskich dzieciak kopiący piłkę bardzo mocno obciąża mięśnie dwugłowe i czworogłowe nóg. W trakcie roku wykonuje kilka tysięcy kopnięć. Ale zdecydowanie mniej pracuje ramionami, plecami, mięśnie brzucha dostosowują się do specyficznego ruchu przy strzale. Po kilku latach odtwarzania podobnych ruchów jego ciało jest w pewnych elementach bardzo rozwinięte, a w innych ma spore niedostatki. Młody organizm prędzej czy później odczuje wyeksploatowanie mięśni, które są najbardziej aktywne. A te, które są zaniedbywane, prędzej czy później też się odezwą z pretensjami.

A PLUSÓW WBREW POZOROM NIE MA

Być może ktoś powie – no dobra, ale skoro piłkarz ma przez 30 lat kopać piłkę, to niech pracuje nad kopaniem, po co mu umiejętność rzucania? Niech skupia się na tym, za co będą mu płacić!

I znów odnosimy się do badań – nie ma prac, które wykazywałyby, że wczesny intensywny rozwój w kierunku danej dyscypliny jest niezbędny do osiągnięcia elitarnego poziomu w danym sporcie. Innymi słowy – jeśli chcesz, żeby twój syn był piłkarzem, to nie znaczy, że musi kopać w klubowej akademii od piątego roku życia. Możesz wysłać go na tenis, może pójść na sekcję siatkówki, może chodzić dwa razy w tygodniu z kumplami na boisko do koszykówki. I prawdopodobnie zyska na tym więcej, bo – jak pisze de Lench – „badania dowodzą, że wczesna dywersyfikacja sportowa zwiększa prawdopodobieństwo doprowadzenia do sukcesu”. Inny badacz, Craig Duncan, również dowodzi, że wczesna specjalizacja przynosi zazwyczaj krótkotrwałe efekty, ale długofalowo nie ma wpływu na karierę zawodniczą, natomiast prowadzi do negatywnych konsekwencji, takich jak wyższa podatność na kontuzje specyficzne dla danej dyscypliny.

Jeśli zresztą przywołaliśmy już ten słynny chłopski rozum – czy nie jest po prostu tak, że do życia sportowca od dzieciaka katującego tylko jeden sport wkrada się znużenie, nuda, zniechęcenie? Badacze, tacy jak Craig Duncan, odkryli, że korzyści płynące z wczesnej specjalizacji są zazwyczaj krótkotrwałe i wkrótce pojawiają się negatywne konsekwencje pracy nad pojedynczą dyscypliną w młodym wieku, takie jak kontuzja.

WYKORZYSTAĆ CZAS, GDY DZIECKO CHŁONIE JAK GĄBKA

Organizm każdego dziecka w najmłodszych latach powinien być wystawiany na różne bodźce. Im więcej, tym lepiej. Im będą one z szerszego zakresu, tym lepiej dla młodego sportowca. Do dwunastego roku życia mówimy o złotym okresie w rozwoju człowieka. To nie jest tak, że po dwunastych urodzinach dziecko już się niczego nie uczy, ale do dwunastu lat ten rozwój jest najbardziej dynamiczny. Dziecko chłonie nowe umiejętności jak gąbka. I oczywistym jest, że byłoby najlepiej, gdyby tego wachlarzu ruchów przyjęło z jak największej liczby sportów – mówi Jakub Grzęda, trener przygotowania motorycznego w akademii Lecha Poznań.

W pracach naukowych często przejawiającym się hasłem jest „słownictwo ruchowe”. I ta metafora lingwistyczna jest całkiem zgrabna. Bo przecież najłatwiej uczą się języka osoby, które w dzieciństwie mieszkały w kilku krajach. Za przykład może posłużyć nam tu córka Wojciecha Kowalczyka. Mieszkała w Hiszpanii z „Kowalem”, nauczyła się hiszpańskiego. Później przeprowadzka na Cypr – śmiga po angielsku. Polski – wiadomo, w domu na porządku dziennym. Do tego dołożyła sobie niemiecki już jako nastolatka.

I ze zdolnościami sportowymi jest podobnie. Dziecko pójdzie na koszykówkę – będzie dobrze skakać, szybko zmieniać kierunki biegu, nauczy się koordynacji oko-ręka. Pójdzie na łyżwy – zwinność, gibkość, praca nóg. Trafi na boisko piłkarskie – koordynacja, siła nóg, koordynacja oko-noga.

Bardzo szybko widać po piłkarzach to, kto z nich uprawiał jakiś inny sport w swoich młodzieńczych latach. My pracowaliśmy w akademii z Kubą Kamińskim, który trenował akrobatykę. I w oczy rzucało się to, jak szybko zmienia kierunki biegu, jak eksplozywny jest oraz to, że potrafi w prawidłowy sposób upaść czy szybko wstać po tym upadku – wyjaśnia Grzęda: – Staramy się wplatać w treningi zajęcia gimnastyczne. Chociażby w elementy rozgrzewki. Kiedyś za taką ogólną sprawność u piłkarzy odpowiadał trzepak, na którym dzieci spędzały wiele godzin. Ale świat się zmienił i widzimy, że u niektórych z zawodników są w tych kwestiach deficyty.

Z CZEGO TO WYNIKA?

Wiemy zatem, że wczesna specjalizacja dzieciaków na piłce nożnej może mieć zły wpływ na ich podatność na urazy i wąski wachlarz sprawności. Dlaczego więc kluby i tak to robią? Przede wszystkim – przez rywalizację. Trwa właśnie wyścig o talenty. W Anglii wielkie kluby wyrywają sobie z rąk nawet co zdolniejszych siedmiolatków. Gdy Chelsea otworzyła zajęcia dla pięciolatków, Arsenal odpowiedział sekcją dla czterolatków. W Polsce wielkie kluby otwierają zajęcia piłkarskie w całej Polsce – Lech ma swoje Lech Poznań Football Academy, Legia ma Legia Soccer Schools. Z jednej strony chwali się, że polscy giganci działają w ten sposób. Bo zwiększają sito, żaden zdolny dzieciak nie ucieknie im przez palce skautingu, bo skauting opiera się wtedy na trenerach działających w terenie.

Ale to też nakręca wczesną specjalizację do poziomu, jakiego nigdy wcześniej nie znaliśmy. Dziecko nie podejmuje decyzji zgodnie z własnymi upodobaniami, a jest pchane przez rodzica na trening skrzatów czy żaków, bo rodzic chce widzieć syna w koszulce ukochanego klubu.

Dlatego kolejne kluby na zachodzie zamykają lub ograniczają swoje sekcje dla graczy poniżej dziewiątego roku życia. Prowadzą nabory, ale zajęcia nie są prowadzone z tak dużą intensywnością i częstotliwością, by zabierać dziecku każde popołudnie w tygodniu. Nawet jeśli prowadzone są tam treningi piłkarskie, to i tak dominują na treningach zajęcia ogólnorozwojowe – wyścigi, berki, zabawy ruchowe. Borussia Dortmund w pewnym momencie uznała, że zamyka swoje sekcje U8 i niższe, a do poważniejszej rekrutacji przechodzi dopiero wtedy, gdy chłopiec ma jedenaście lat. W Dortmundzie wyszli z założenia, że wolą wszechstronnego sportowca niż juniora, który piłkę do koszykówki widział tylko na okładce książki Michaela Jordana.

DZIŚ TEŻ ZNAMY DOWODY NA POTWIERDZENIE TEJ TEZY

Przerzuciliśmy się nazwiskami już w leadzie, ale to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej złożonej ze sportowców multisekcyjnych. Koordynacja, wszechstronność, zwrotność, można wyliczać, jakie atuty przynosi piłkarzom doskonalenie się w innych sekcjach, nawet tych w teorii odległych od futbolu. Ba, być może właśnie im bardziej odległa dyscyplina, tym większe korzyści? Przypominamy sobie chociażby tych gimnastyków czy akrobatów, ale i wspomnianych zwłaszcza w rysie historycznym hokeistów.

Dziś w lidze mamy chociażby byłego akrobatyka – Jakuba Kamińskiego z Lecha. Od dziecka trenował właśnie w hali, piłka przyszła dopiero później. Wszystko przez to, że jego rodzice prowadzili w Rudzie Śląskiej klub akrobatyczny. Mama i tata z sukcesami uprawiali ten sport, dla Kuby nie było innej drogi. Do piątej klasy podstawówki jeździł po turniejach, przywoził do domu medale.

– Wtedy może i kręciłem trochę na to nosem, ale dzisiaj widzę, że wiele zawdzięczam rodzicom w kwestii gibkości czy zwinności. Czasami widzę, że piłkarze bez tego przygotowania koordynacyjnego nie potrafią sensownie upaść na boisko po starciu w powietrzu i czasami łapią przez to urazy. Wystarczy popatrzeć na zawodników z europejskiego topu, by zobaczyć, że takie wykształcenie sprawnościowe z innych sportów naprawdę się przydaje. Zlatan Ibrahimović czy Robert Lewandowski są tego najlepszymi przykładami – wyjaśnia wychowanek Kolejorza.

Piotr Celeban potrafił zagrać dwa pełne sezony bez odpuszczenia choćby minuty na boisku. Grał twardo, ale nie łapał w ogóle urazów. Sekret niezniszczalności? Za dzieciaka uprawiał judo. – Od dzieciństwa nigdy nie byłem na kolonii, na żadnych wczasach, tylko najpierw obozy judo, później łączyłem to z piłką, aż przeszedłem w stu procentach na piłkę. Cały czas kult treningu wpajany przez ojca – mówił.

PIŁKARZ Z HALI, TORU LEKKOATLETYCZNEGO CZY BASENU

Maciej Dąbrowski z kolei jako młodziak grał w piłkę ręczną. – Kiedyś próbowałem grać w piłkę ręczną i nawet mi to wychodziło. Podejrzewam, że w razie czego poszedłbym w tym kierunku. Jako junior miałem wybór: albo szkółka szczypiorniaka, albo piłkarska i wybrałem drugi wariant. Miałem wtedy już bodajże 16 lat, czyli poważne kopanie zacząłem dość późno – opowiadał na łamach portalu „2×45”.

Mateusz Piątkowski odnosił sukcesy w skoku wzwyż, pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Maciej Żurawski z Pogoni przez ponad pięć lat trenował skoki na trampolinie. Martin Pospisil czy Kasper Hamalainen grali w hokeja na lodzie. Karol Danielak uprawiał gimnastykę i akrobatykę. Przemysław Płacheta biegał na krótkich dystansach. W przeszłości Tomasz Łapiński grał w koszykówkę, piłkę ręczną, siatkówkę. Jarosław Jach i Łukasz Poręba spędzali godziny w basenie na zajęciach pływania. Robert Lewandowski – wiadomo, judo.

Takie historie moglibyśmy mnożyć. Spoza Polski też mamy mnóstwo przykładów na to, że wszechstronne wykształcenie sportowe może tylko pomagać. Zlatan Ibrahimović uprawiał sztuki walki. Harry Maguire trenował rugby i hokej. Ivan Perisić próbował swoich sił w siatkówce plażowej. I każdy z wyżej wymienionych przyznawał po latach, że doświadczenia z innych sportu tylko pomagały mu w byciu lepszych piłkarzem.

ZACZYNA SIĘ OD WF-U

Nie ma wątpliwości – kluczowy w krzewieniu miłości do innych sportów niż piłka nożna jest szkolny WF. To właśnie tam, przynajmniej w teorii, powinna się rozpoczynać przygoda ze wszystkimi możliwymi sportami, tak indywidualnymi, jak i zespołowymi. I to nie na zasadzie rzucenia piłki do siatkówki pomiędzy grupę dzieciaków, ale rzetelnego wprowadzenia młodzieży w świat sportu.

W idealnym świecie (no i w podstawach programowych), wuefista to pierwszy trener piłki nożnej, siatkówki, koszykówki, piłki ręcznej oraz hokeja, ale również wychowawca kolejnych pokoleń lekkoatletów, gimnastyków i akrobatów. Jak wygląda szkolna rzeczywistość – nie trzeba nikogo przekonywać, napisaliśmy o tym spore teksty, choćby w tym miejscu tutaj.

Ale mamy też pozytywne przykłady i co najważniejsze – one płyną prosto ze szkół o charakterze sportowym. By daleko nie szukać – Szkoły Marcina Gortata. On sam o wielosekcyjności mógłby powiedzieć sporo – karierę rozpoczynał jako obiecujący junior piłkarskich sekcji ŁKS-u Łódź, dopiero jako nastolatek zamienił murawę na parkiet. Obecnie jego szkoły współpracują jednocześnie z wieloma sekcjami różnych sportów. Choć najczęściej pisze się o współpracy piłkarskiej akademii ŁKS-u ze Szkołą Gortata (jej uczniem jest chociażby znany z Ekstraklasy Adam Ratajczyk), to równolegle projekt wychowuje choćby siatkarki, koszykarki czy hokeistów.

Każda z tych grup od najmłodszych lat wychodzi daleko poza specjalizację swoich sportów.

– W naszej szkole wychodzimy z założenia, że te najmłodsze roczniki muszą mieć dużo treningów ogólnorozwojowych i właśnie takie im zapewniamy. Co trzeci trening odbywa się z osobnym trenerem lekkoatletyki, on współpracuje z nami przez cały rok. To przede wszystkim sztuka prawidłowego biegu, skoku, podstawy, których często brakuje nawet sportowcom aktywnie trenującym w danej sekcji czy dzieciakom ogólnie dość sprawnym fizycznie – mówi w rozmowie z Weszło Michał Feter, dyrektor Szkoły Gortata w Łodzi. – Zresztą, Marcin jest tego doskonałym przykładem. Uczęszczał do jednej z bałuckich szkół, gdzie pod okiem specjalistów w klasie sportowej o profilu lekkoatletycznym bardzo szybko nauczył się prawidłowo biegać. Trenerzy, nawet w NBA, bardzo mocno to cenili, mimo warunków bardzo szybko się poruszał, biegał sprawnie i do ataku, i później, wracając do obrony. 

AKADEMIE TEŻ TO WIDZĄ

W przypadku Gortata działała ta wielosekcyjność, o której wspominaliśmy od początku. Zaczynał jako piłkarz ŁKS-u, potem, nie zmieniając klubu, trafił do sekcji koszykarskiej, równolegle trenując w szkole z profilem lekkiej atletyki. Efekty mówią same za siebie – spędził ponad dziesięć lat w najbardziej elitarnej lidze świata. Nic dziwnego, że i Szkoła Gortata, i akademie, w tym współpracująca z SG akademia ŁKS-u, mocno się tym przykładem inspirują.

– Oczywiście lekkoatletyka to nie wszystko, poza tymi trzema treningami ogólnorozwojowymi, w tym z trenerem lekkiej, mamy też dwie jednostki treningowe praktycznie dla całej szkoły. Jedna to trening ze specjalistyczną firmą, zajmującą się nauką pływania oraz przygotowaniem motorycznym poprzez zajęcia w wodzie. Można na basenie zrobić dużo świetnych rzeczy, których nie dałoby się wykonać na boisku piłkarskim. Paweł Drechsler, pracujący i w akademii, i w szkole, opracował wraz z tą firmą specjalny program treningowy pod młodych piłkarzy. Zatoka Sportu, czyli obiekt, na którym trenujemy w ten sposób, pozwala na regulację dna, to stwarza naprawdę ogromne możliwości. Piąty trening to judo, wdrożyliśmy to w tym roku, ale niestety musieliśmy przerwać przez pandemię. Od września ruszamy z powrotem z treningami właśnie tej sztuki walki – objaśnia Feter.

Jak wygląda ten basen? Opowiada sam pomysłodawca, Paweł Drechsler.

Nasz projekt jest chyba dość unikalny, bo zazwyczaj basen ma charakter zajęć regeneracyjnych. My też tak funkcjonowaliśmy przez dwa lata, ale teraz jeden trening w tygodniu przeznaczamy na zajęcia w wodzie o charakterze wydolnościowym lub kształtującym siłę dynamiczną. Złapaliśmy współpracę ze świetną firmą, która specjalizuje się właśnie w zajęciach, które stanowią dobre uzupełnienie klasycznego treningu siłowego czy wytrzymałościowego. Oczywiście, mamy cały czas możliwość regulowania obciążeń, po cięższym meczu wracamy do regeneracyjnej funkcji basenu. 

A sztuki walki? Często są używane nawet w seniorskiej piłce, trochę jako straszak, trochę jako motywator, trochę jako sposób na rozbudzenie ducha walki. Najczęściej piłkarze korzystają z sekcji, w których trenują kibice, co generalnie umacnia więzy w całym klubie.

U dzieciaków oczywiście ma to zupełnie inne funkcje.

– Krystian Kierach, koordynator szkolenia w akademii ŁKS-u, wprowadzał to już w czasie swojej pracy dla GKS-u Bełchatów. Trenerzy bardzo sobie chwalą sztuki walki jako te sporty uzupełniające. To sztuka prawidłowego upadania, uników, ale też koordynacji – to wszystko się bardzo mocno przydaje i na boisku, i na parkiecie. Poza tym nam wszystkim zależy, by dzieci uczące się w naszej szkole po prostu wyrosły na wysportowanych ludzi. Nawet jeśli nie zostaną zawodowcami, będą mogli w czasie wolnym pograć i w kosza, i w siatkę, o aspektach zdrowotnych nawet nie trzeba wspominać. Nie boimy się więc tych innych sekcji i uczulam wszystkich trenerów, również tych piłkarskich, żeby jak najczęściej sięgali po inne sporty. Choć przyznaję, czasem, gdy uczą dzieci koszykówki, sam przejmuję trening! – uśmiecha się Feter, który do świata sportu trafił poprzez treningi koszykówki, oczywiście w ŁKS-ie.

Z Feterem oczywiście zgadza się jego bliski współpracownik, wspomniany Paweł Drechsler, który łączy pracę w Szkole Gortata z Akademią ŁKS-u Łódź.

O judo nawet nie wspominam, bo to już jest klasyk, z którego korzystają praktycznie wszyscy. Sporty, które możemy nazwać sportami uzupełniającymi, są bardzo przydatne nie tylko dla piłkarzy, ale dla każdego sportu drużynowego – podkreśla Drechsler. – Nasz pomysł jest taki, by w klasach 1-4 zawsze były wprowadzane zajęcia z innego sportu, prowadzone przez trenera z tej dziedziny. Mieliśmy zajęcia w hali z trenerami siatkówki czy lekkiej atletyki, sami wprowadzamy chętnie koszykówkę, bo to mój drugi sport. Do tej ostatniej zachęcam zresztą wszystkich trenerów i nauczycieli, wzmacnianie górnych partii mięśniowych i rozwijanie koordynacji to naprawdę wielkie korzyści dla młodego piłkarza. W naszej szkole od razu zamontowałem kosz na sali gimnastycznej, bo początkowo go nie mieliśmy.

Drechsler, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, dostrzega zresztą sporą przemianę w szkołach – przemianę, którą obserwujemy również my.

OD WSZYSTKIEGO WCALE NIE ZNACZY DO NICZEGO

Piłkarskie zajęcia SKS-u? Kowalski, Nowak, Piotrowicz. Turniej koszykówki? Kowalski, Piotrowicz, Nowak. Sztafeta cztery razy czterysta? Kowalski, Piotrowicz, Nowak i dobierzcie sobie czwartego. Brzmi pewnie znajomo dla każdego, kto piętnaście czy dwadzieścia lat temu chodził do szkoły. Wówczas reguła była jasna – kto trenował w klubie, zazwyczaj wymiatał we wszystkich sportach jednocześnie. Nie we wszystkich był najlepszy, ale w każdym sobie radził – koszykarz potrafił zazwyczaj logicznie zagrać w piłkę nożną czy ręczną, w najgorszym razie na bramce. Piłkarz zawsze był w stanie pobiec w sztafecie, siatkarz dawał radę w skoku w dal.

Teraz takie sytuacje są rzadsze i nie ukrywam, że sporo w tym winy samych trenerów – ocenia Drechsler. – W efekcie musimy szukać sportów uzupełniających, zamiast po prostu korzystać z wszechstronnego szkolenia wyniesionego z placówek edukacyjnych. Kiedyś to były biegi przełajowe, licealiady czy gimnazjady w różnych sportach, zazwyczaj młodzi sportowcy trenujący wyczynowo dany sport, w szkole zaliczali turnieje czy zawody z innych dziedzin. Natomiast przez ostatnie lata sami szkoleniowcy wręcz zakazywali zawodnikom uczestniczenia w zawodach innych dyscyplin. U nas jest odwrotnie, zachęcamy do uczestnictwa i trenowania. 

Trenerzy czasem obawiają się – a, bo pojedzie na te biegi przełajowe i wróci z kontuzją. Ale czy takie myślenie ma w ogóle rację bytu w wyczynowym sporcie?

Przykład z ubiegłego sezonu, zgłosiłem Mieszka Lorenca i Michała Snochowskiego, piłkarzy IV-ligowych rezerw, do turnieju trzy na trzy w koszykówkę. Czy podnosimy jakoś znacznie ryzyko kontuzji uczestnicząc w takim turnieju? No nie, przecież może się nabawić urazu na każdym treningu, każdym meczu, każdej przebieżce po parku. Ostatnio rozważaliśmy też opcję z brazylijskim jiu-jitsu – stabilizacja dynamiczna, mocowanie w parterze, w stójce, uruchamianie partii mięśni, które trudno aktywizować na przykład w grze treningowej – opowiada Drechsler.

U NAS W AMERYCE

Allen Iverson, numer jeden w koszykarskim drafcie, jeszcze na studiach wygrał nagrodę Zawodnika Roku w futbolu amerykańskim. Scott Burrell, wybrany w pierwszej rundzie draftu zarówno w NBA, jak i w baseballowym MLB. Tom Brady zanim stał się jednym z najlepszych futbolistów amerykańskich, został wybrany w drafcie baseballa. Terrell Owens, ponad 200 meczów w NFL oraz… występy w Lidze Letniej w barwach koszykarskiego Sacramento Kings. No i Tim Duncan, legenda San Antonio Spurs. Skrzydłowy i center zanim został wybrany z numerem pierwszym w drafcie NBA, miał uczestniczyć w Igrzyskach Olimpijskich w 1992 roku jako… pływak.

W USA o zawodnikach często mówi się wręcz: gdyby nie zgłosił się do draftu w NBA, mógłby iść do NFL. A jeśli nie do NFL, to do MLB. Wszechstronność wynika tam zarówno ze specyfiki nauki w uczelniach, jak i dość zbliżonego zakresu umiejętności, które są wymagane w każdym z tych trzech „amerykańskich” sportów. To tam oczywiście też kwestia jest najdokładniej przebadana – nie bez kozery „amerykańscy naukowcy” stali się internetowym memem. Natomiast nie ma sensu tego tematu lekceważyć – jeśli Michael Jordan po prostu zamienił sobie w pewnym momencie koszykówkę na baseball, widzimy doskonale, jak to w USA działa.

Na pytanie „czy łączyć sporty”, Stany Zjednoczone dawno odpowiedziały, łączyć. Tam jesteśmy już szczebel wyżej – czy można je jeszcze połączyć z nauką. Bardzo ciekawe wyliczenia przedstawia USA Today – według ankiety wśród zawodników z najwyższych lig akademickich, aż 71% piłkarzy uprawiało również wyczynowo inne sporty. Odsetek ten rósł nawet do 91% w przypadku biegaczy. Hokej? 45% hokeistów uprawiało jeszcze jedną dyscyplinę przed 12 rokiem życia.

Wśród rozlicznych zalet tych rozwiązań, które zreferowaliśmy powyżej znajduje się jedna, o której czasami zapominają rodzice.

TAK JEST FAJNIEJ

Drugi czy trzeci sport to po prostu duża frajda.

– Odskocznia od codziennej pracy i zwyczajna rozrywka – przyznaje Paweł Drechsler ze Szkoły Gortata i Akademii ŁKS-u. – Przydaje się to zwłaszcza jesienią i zimą, gdy na trzy czy cztery miesiące kończymy z ligowym graniem. Oczywiście są sparingi, ale to już nieco inny poziom rywalizacji. Dni się dłużą, jest ciemno, zimno, na boiskach zalega śnieg. Wtedy taka ucieczka ze świata obowiązków związanych z piłką nożną może być zbawienna. 

Nie da się ukryć – trudniej też o syndromy wypalenia. Znużenie, znudzenie, wręcz zniechęcenie tą pierwszą dyscypliną pojawi się później, albo nie pojawi się w ogóle, jeśli regularnie trening będzie urozmaicany zajęciami z innych dyscyplin. Pomijając dostęp do fachowców, z których każdy zwraca uwagę na inne aspekty koordynacyjne czy siłowe.

***

Wniosek? Mamy nadzieję, że kluczowy wyciągniecie wy, nasi czytelnicy, którzy jednocześnie są rodzicami. Jeśli naprawdę zależy wam na wychowaniu sprawnego fizycznie dziecka, które będzie sobie radziło na boisku, ale i po prostu, będzie zdrowym człowiekiem z pasją, nie skupiajcie się wyłącznie na piłce nożnej. Kluczowy jest dobry, rzetelny, aktywny udział w lekcjach WF-u, ale i otwartość na świat. W końcu przecież o to właściwie chodzi, by dziecko rozwijało się i kapitalnie bawiło. Nie ma na to lepszego sposobu, niż wszechstronność.

A jak pokazuje rodzimy futbol – to także potężne wsparcie na drodze do sukcesów piłkarskich.

JAKUB OLKIEWICZDAMIAN SMYK

fot. NewsPix/400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Patryk Fabisiak
1
Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...