Reklama

Nastolatkowie z Korony obnażyli niekompetencję działaczy na pożegnanie z Ekstraklasą

redakcja

Autor:redakcja

18 lipca 2020, 20:14 • 4 min czytania 21 komentarzy

Były chwile wzruszeń, kiedy z boiska schodził Marcin Cebula, a pożegnalne uściski od partnerów zbierał Jacek Kiełb. Nie zabrakło też momentów euforii, gdy 16-letni Iwo Kaczmarski został najmłodszym zdobywcą gola w Ekstraklasie od czasu Włodzimierza Lubańskiego, a 18-letni Daniel Szelągowski ośmieszył defensywę ŁKS-u Łódź i przypieczętował triumf gospodarzy. No i bywało też zabawnie, kiedy piłkarze obu ekip kompletnie odpięli taktyczne wrotki, a futbolówka fruwała wprost z jednego pola karnego pod drugie. Summa summarum obaj spadkowicze pożegnali się dziś z najwyższym poziomem rozgrywek w dość przyjemnej atmosferze.

Nastolatkowie z Korony obnażyli niekompetencję działaczy na pożegnanie z Ekstraklasą

Nie był to dobry mecz patrząc pod kątem czysto piłkarskiej jakości. Jedni i drudzy uprawiali naprawdę radosną twórczość w defensywie, ale właściwie z tego chaosu zrodziło się całkiem miłe dla oka widowisko.

Niezły początek

Już pierwsza połowa spotkania zaczęła się bardzo obiecująco. Kto spodziewał się dziś totalnego paździerzu, ten mógł być miło zaskoczony. Obie strony wyraźnie miały bowiem ochotę, by ustawić mecz pod siebie szybko zdobytym golem. Niezłą sytuację do wyjścia na prowadzenie miała w pierwszej fazie gry Korona, dobrymi akcjami odgryzał się także ŁKS. Jeżeli starcie dwóch zdegradowanych już ekip potraktować jako „mecz o honor”, to jedni i drudzy rzeczywiście o ten honor starali się walczyć. Nie wyszli dziś na murawę tylko po to, by odbębnić ostatnie spotkanie i mieć wreszcie z głowy ten koszmarny sezon. No, tak to się przynajmniej układało przez pierwszych kilkanaście minut.

Niestety – im dalej w las, tym bardziej tempo gry zmieniało się ze żwawego w ślamazarne. Co paradoksalnie miało też swoje plusy dla widowiska. Momentami wystarczyło tylko jedno dobre, długie podanie, przeszywające dwie formacje przeciwnika, by wykreować całkiem groźną akcję pod bramką. Na murawie zrobiło się mnóstwo miejsca i jeśli już udało się dostarczyć futbolówkę do napastnika bądź skrzydłowego, zwykle miał on możliwość do wejścia w pojedynek z zupełnie osamotnionym obrońcą. Niby ŁKS momentami starał się zakładać wysoki pressing, lecz brakowało łodzianom niezbędnej intensywności, by odbierać gospodarzom piłkę na ich połowie.

W środkowej strefie obie ekipy urządziły coś w rodzaju strefy niczyjej. Czasem ktoś tam kogoś naturalnie kopnął w kostkę, ale żadnej wielkiej walki o piłkę nie było. Mecz toczył się w trybie akcja za akcję.

Reklama

Minimalnie groźniejsi byli gospodarze, choć nie znalazło to odzwierciedlenia w statystykach. Po stronie ŁKS-u mógł się z kolei podobać Pirulo, nieźle wyglądał także Ratajczyk, ale obu brakowało dobrych pomysłów na sfinalizowanie akcji, gdy piłka znalazła się już w polu karnym Korony. Albo zawodziło ostatnie podanie, albo strzał. Kielczanie wypracowywali sobie nieco bardziej klarowne sytuacje, lecz po ich stronie także szwankowała skuteczność. Cebula spokojnie mógł mieć przed przerwą ze dwa gole na koncie.

Błysk młodzieżowców

W drugiej połowie obejrzeliśmy już zupełnie zwariowane widowisko. Tak Korona, jak i ŁKS po prostu zrezygnowały z gry defensywnej. Kolejni zawodnicy marnowali jednak stuprocentowe sytuacje. Brylował w tym wspomniany Ratajczyk, który w niebywały wręcz sposób przegrywał kolejne pojedynki z bramkarzem Korony. To, w jaki sposób kielczanie próbowali po przerwie łapać przeciwników na ofsajd… To była taktyczna podróż do przeszłości, nawet w Ekstraklasie od lat nie popełnia się aż takich wielbłądów w ustawieniu. A już na pewno nie robi się tego seriami. W całej lidze znajdzie się tylko jeden zespół, który mógłby nie skorzystać z takich prezentów. Na szczęście dla Korony, tym zespołem jest właśnie ŁKS.

Niewykorzystane sytuacje zemściły się na gościach. W 72. minucie gry Daniel Szelągowski wykorzystał nieporadność defensorów ŁKS-u i wstrzelił piłkę w pole bramkowe, a ta dość szczęśliwie odbiła się od stopy Iwo Kaczmarskiego. Tym samym szesnastolatek został pierwszym graczem z rocznika 2004, który ma na swoim koncie trafienie w Ekstraklasie.

Sam Szelągowski – naprawdę świetnie dysponowany – asystą się jednak dzisiaj nie zadowolił. Tuż przed końcem meczu przeprowadził kapitalną indywidualną akcję, którą po profesorsku wykończył, pozbawiając przyjezdnych jakichkolwiek marzeń o remisie na pożegnanie z ligą. I nie chcemy teraz opowiadać, że gdyby w Koronie od początku sezonu stawiano raczej na Szelągowskiego, a nie na Cecaricia czy Djuranovicia, to teraz kielczanie mieliby utrzymanie w kieszeni. Nie powiemy również, że gdyby więcej zaufania otrzymał Kaczmarski, a nie Gnjatić, to klub miałby o kilkanaście punktów więcej. Być może Korona i tak zostałaby zdegradowana. Dzisiaj obie ekipy potraktowały defensywne obowiązki z dużym przymrużeniem oka, a to pozwoliło ofensywnym graczom na błyśnięcie indywidualnymi możliwościami.

Mamy jednak poczucie, że Korona niczego by nie straciła stawiając na swoich wychowanków. Mogłaby tylko zyskać. Finansowo, sportowo. Ale też pod względem atmosfery. Ci dwaj – Szelągowski i Kaczmarski – zapewnili dzisiaj kibicom kieleckiego klubu więcej frajdy niż cała ta zgraja Zalazarów i Theobaldsów przez pozostałą część sezonu.

Reklama

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...