Reklama

„O zwolnieniu z Arki dowiedziałem się z internetu”

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

15 lipca 2020, 10:07 • 14 min czytania 15 komentarzy

– Zatrudniono mnie w kwietniu, Arka była w ciężkiej sytuacji. Szykowano ten klub do pierwszej ligi. Nie było załatwionego obozu, sparingpartnerów, bo wszyscy się bali, że będzie pierwsza liga. Jednak się utrzymaliśmy. Więc skoro wchodzi trener i utrzymuje zespół, to wypada mu dać trochę cierpliwości. Nawet jak początek sezonu był mało udany, ale trzeba było się z tym liczyć, to myślę, że zwolnienie nastąpiło za wcześnie. Co lepsze, na parę dni przed moim zwolnieniem doszło do wizyty prezesa i właściciela w szatni. Mówili, że stoją murem za trenerem. Po czterech dniach zostałem zwolniony. Ale już wiedziałem, że coś się dzieje i ta wizyta mnie utwierdziła w tym przekonaniu – mówi Jacek Zieliński, który zaczynał ten sezon w Arce. Trener niespecjalnie szczypie się w język: rozmawiamy o Vejinoviciu, którego przyjście podzieliło szatnię, o Łukasiewiczu i Żurowskim, za których szkoleniowiec nie dałby sobie uciąć ręki, o klubie postawionym na głowie. Zapraszamy.

„O zwolnieniu z Arki dowiedziałem się z internetu”
Siedzi panu jeszcze ta Arka w głowie, czy już wyszła?

Zawsze się wspomina, ale bez żadnej wielkiej napinki. Trochę czasu minęło.

Chwilę po zwolnieniu była napinka?

Nie jest to przyjemny moment. Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć. Tym bardziej że kulisy tego rozstania i jego geneza były dość specyficzne. Ja się dowiedziałem o zwolnieniu z internetu. Dopiero następnego dnia właściciele powiadomili mnie o tym fakcie. Było to trochę mało profesjonalne. Ale trudno. Życie.

Pierwszy raz się pan z czymś takim spotkał?

Byłem zwalniany w różny sposób, więc jestem uodporniony. Natomiast ta sytuacja była dziwna. W poniedziałek przetoczyła się przez media informacja, że jestem zwolniony, a do Gdyni jedzie już trener Stawowy. O tym drugim sam wiedziałem, więc było to średnio przyjemne. Natomiast w tym zawodzie trzeba się liczyć z różnymi sytuacjami.

Czterech prezesów, czterech trenerów, dwóch właścicieli było w tym sezonie w Arce. To się chyba nie mogło udać?

To jest najlepsza odpowiedź na pytanie, dlaczego Arka spadła. Potoczyło się to nie w tym kierunku, co trzeba. Przychodziłem w kwietniu 2019 roku do innej Arki. Był to klub w ciężkiej sytuacji, ale poukładany finansowo. Bez wielkich planów mocarstwowych. Wymknęło się to spod kontroli, natomiast nie wiem dlaczego.

Reklama
Właściciele chcieli budować duży klub bez dorzucania pieniędzy.

To nie jest kwestia samych planów, jednak żeby mieć plany, trzeba mieć fundamenty. Arka weszła do ligi i rok w rok broniła się przed spadkiem, praktycznie do ostatnich kolejek. Oczywiście był Puchar Polski, dwa razy Superpuchar, ale można mówić o tych wynikach jako takich ponad stan, prawda?

Tak.

W lidze ten zespół był cały czas zaangażowany w walkę o utrzymanie. Cały czas osłabiany. Myśmy zrobili bardzo dobrą robotę, tyle że odeszli Zarandia, Janota i Vejinović. Wcześniej odchodzili Marcjanik czy Szwoch. Nie przychodzili w ich miejsce piłkarze tej samej klasy, a ambitne plany rosły. Tylko nie wiem na jakiej podstawie i na jakiej zasadzie.

Czuł pan wówczas, że zbierają się nad panem czarne chmury? Znów: to nie mogło się udać.

Byłem realistą i po utrzymaniu mówiłem, że po odejściu wspomnianej trójki straciliśmy 70% siły uderzeniowej. Nie można było twierdzić, że gramy o wyższe cele. Oczywiście świetnie by było, gdyby Arka mogła to robić – to jest fajne miasto, świetni kibice, porządni ludzie w klubie. Mam dobre wspomnienia. Natomiast plany i marzenia nie zostały poparte realistycznymi fundamentami. To się wymknęło spod kontroli i stało się tak, jak się stało.

Rozmawiał pan z właścicielami, że za planami muszą iść odpowiednie kroki, a nie tylko marzenia?

Bardzo często. Jednak ja zostałem zatrudniony, gdy prezesem był Wojtek Pertkiewicz. I dopóki Wojtek był prezesem, to rozmawialiśmy codziennie i nasze rozmowy chodziły po ziemi. Wiedzieliśmy, na co ten zespół stać. Tylko na utrzymanie. Nie ma co mamić kibiców planami sci-fi. Po utrzymaniu nie było ruchów transferów, dzięki którym moglibyśmy powiedzieć: Arka będzie silniejsza. My, utrzymując się właściwie w przedostatniej kolejce, graliśmy lepszym składem.

Ja mam Midaków za grabarzy tego klubu na poziomie Ekstraklasy. Pan też?

Byłem w klubie za krótko, żeby oceniać Włodka i Dominika Midaków, natomiast gdy przychodziłem, Arka była klubem wypłacalnym. To nie były duże pieniądze, ale jednak płacone na bieżąco. Wówczas nie mogłem powiedzieć, że coś się złego działo.

Tyle że później klub przestał być wypłacalny.

Tak. Ja też to odczułem, bo Arka mi przestała płacić. Dopiero teraz po zmianie właścicielskiej i kilku rozmowach z panem Jarkiem Kołakowskim, spisaliśmy porozumienie i mam nadzieję, że ta sytuacja się wyjaśni. Sportowo w lidze mieliśmy słaby początek, natomiast biorąc pod uwagę to, jakim składem dysponowaliśmy, można się było liczyć z tym, że nie będziemy straszyć tej ligi. Ale później zapunktowaliśmy, wygraliśmy z Górnikiem, na ŁKS-ie, zremisowaliśmy po dobrym meczu z Piastem. 31 sierpnia dotarł do drużyny Vejinović. Był to niespodziewany ruch, nie liczyłem się z tym, że on wróci, ale nie poszło mu w Alkmaar. Wrócił, ale nie wiem, czy jego powrót wzmocnił szatnię. Później się okazało, że przyszedł za olbrzymie pieniądze, o których tylko mogli marzyć inni zawodnicy. Posadzeni w pięciu czy sześciu na jednej ławce zarabiali tyle co jeden Marko. Zaczęły się tworzyć rysy w szatni. Ten zespół był za późno wzmacniany i nie tak jak trzeba. Czytałem dzisiaj wywiad z Irkiem Mamrotem i się z nim zgadzam, mówiłem to w maju: tej drużynie brakuje szybkości. Zawodników, którzy przyspieszyliby grę. Trudno było jednak takich ściągać. A po roku jest ta sama diagnoza. Tyle że Arka jest już w pierwszej lidze.

Reklama
Być może Vejinović broniłby się z tą gażą, gdyby grał na poziomie z końcówki 18/19.

Ale nie grał. On wtedy przychodził do Arki w innej sytuacji – chciał się odbudować po urazie. Zrobił to doskonale i ciągnął zespół. A za drugim podejście Arka była jego ostatnim kołem ratunkowym. Nie miał gdzie grać. Podejrzewam, że wybrał Arkę tylko dlatego, bo dostał takie pieniądze. Nie ma co się dziwić: miasto mu się spodobało, zobaczył, że liga nie jest taka zła, ale jego dyspozycja nie była już taka jak sezon temu. Natomiast to nie jest tak, że to tylko jego wina. To byłoby uproszczenie sytuacji, która się nawarstwiała od pewnego czasu. Szatnia widziała, co się dzieje w klubie.

Jak objawiały się te rysy, które pan dostrzegł po przyjściu Vejinovicia?

Pewnych rzeczy się z szatni nie wynosi. Natomiast prawda jest taka, że byłem z chłopakami na co dzień i słyszałem różne wstawki, docinki, rozmowy po meczach… To mimo wszystko narastało.

Był podział na obcokrajowców i zawodników z Polski?

Wiadomo, że obcokrajowcy trzymali się bardziej ze sobą. Jednak zawsze się szuka podziałów, jak nie idzie. Gdy wiosną 18/19 nam szło, nikt o tym nie mówił.

Ale wtedy nie było Busuladzicia, Serrarensa, Vejinovicia, którzy zarabiali z pewnością więcej niż Zarandia, a to Gruzin grał lepiej.

No tak, reszta chłopaków wiedziała, że oni przyszli na zupełnie innych warunkach. Prawda jest też taka, że Fabian Serrarens nie była naszym pierwszym wyborem. Nie wyszło, tamci wybrali inne kluby i szukaliśmy innych rozwiązań. Kto się mógł spodziewać, że facet, który parę bramek w Eredivisie strzelił, który miał ich bardzo dużo na zapleczu, nie odpali? Liczyliśmy, że to będzie „to”, ale się nie udało. Azera Busuladzicia oglądałem parę razy. Przychodząc w kwietniu nie miałem możliwości robienia skautingu, sezon trwał, nie było wiadomo, gdzie będziemy grali. Oglądając go jednak na InStacie, liczyłem, że grając tak jak w Atromitosie da tej drużynie dużo. Przepadł. Ale wciąż uważam, że to dobry zawodnik.

Skoro pan naciskał na transfer, tak słyszałem, to mówimy o pańskim błędzie?

Oczywiście, że podpisuję się pod tym transferem. Grał w czołowym zespole ligi greckiej, więc może nie liczyłem, że będzie drugim Marko Vejinoviciem, ale że jakoś te wyrwę załatamy.

To jest defensywny pomocnik. Po co brać kogoś na taką pozycję za takie pieniądze? Nie lepiej poszukać w kraju?

Można było poszukać, ale o pieniądzach ja już nie decydowałem.

Gdyby pan usłyszał, ile ma zarabiać, jednak by pan stwierdził, że nie jest aż tyle wart?

Na pewno taka sugestia z mojej strony by była. Ale usłyszałem: okej, dogadaliśmy się, trzeba było dać trochę więcej, ale jest nasz. Potrzebowaliśmy też chłopaka z dobrej ligi, by pokazać, że Arka nie robi byle jakich transferów. Nie trafiliśmy. To się zdarza w piłce.

Arka była bardzo dziwnie budowana. Ściągnięto masę piłkarzy do środka pola, a zapomniano o skrzydłach.

Szukaliśmy piłkarzy na skrzydła, natomiast naszym pomysłem było zapełnienie jednego młodzieżowcem. Mieliśmy Młyńskiego, ściągnęliśmy Antonika, ogranego w drugiej lidze. Sądziliśmy, że ze swoimi parametrami tych dwóch da sobie radę. Ale Młyński złapał kontuzję, Antonik odbił się od ściany i powstał problem. Szukaliśmy dalej młodzieżowców: Wawszczyka, Stępnia, Łosia, jednak nie wypaliło. Na drugie skrzydło przyszedł Samanes, zagrał w jednym czy drugim sparingu, złapał kontuzję i tyle go widziałem na boisku.

Antonik to był pana pomysł?

Tak. Ale nie mówiłem, że on będzie podstawowym zawodnikiem. Braliśmy go jako alternatywę za Młyńskiego. Kontuzje Mateusza pokazały jednak, że nie wyglądało to tak, jak trzeba.

Pierwszy mecz Antonika był całkiem niezły.

Uważam, że miał też bardzo dobry mecz na Pogoni, kiedy miał piłkę meczową na nodze i Stipica mu wybronił. Gdyby trafił, kto wie, jakby to było.

Jakby miał bardzo dobry mecz to by strzelił.

Też prawda. Chłopak przyszedł z drugiej ligi, było to ryzyko, ale wcale nie było łatwo znaleźć młodzieżowca. Dawaliśmy szansę swoim, ale to nie był poziom Ekstraklasy.

Na zaciąg hiszpański miał pan jakiś wpływ?

Przeglądałem tych piłkarzy, sortowałem, ale oni byli podsyłani ze świetnymi referencjami od kogoś, kto jest obeznany na rynku hiszpańskim. Tak to niestety działało.

Odwieczny polski problem.

Tak. Przychodzą do Polski też dobrzy Hiszpanie, ale generalnie oni różnie się aklimatyzują. Nando to był wariacki ruch, ale też nie chłopak z trzeciej ligi, tylko drugiej i miał tam dużo występów. Kto liczył, że przyjedzie do polskiej ligi i nagle się okaże, że to jest tylko powiew zawodnika, którego gdzieś tam widzieliśmy?

Mało go widzieliście.

Mało. Sytuacja była ciężka. Ktoś chciał pokazać, że Arka będzie robić transfery.

Jaką miał pan relację z dyrektorami Żurowskim i Łukasiewiczem?

Normalną. Natomiast czy oni stali do końca za mną murem? Nie dam sobie ręki uciąć. Ona mi będzie jeszcze potrzebna.

Nie stali. Rozmawiałem z Łukasiewiczem po pańskim zwolnieniu i irytował mnie, mówiąc, że transfery potrzebują czasu, że klub potrzebuje czasu. Tylko dziwnym trafem jedynie trener nie potrzebował czasu.

Dlatego nie będę tego dalej komentował.

Został pan zwolniony za szybko?

Tak uważam. Zatrudniono mnie w kwietniu, Arka była w ciężkiej sytuacji. Szykowano ten klub do pierwszej ligi. Nie było załatwionego obozu, sparingpartnerów, bo wszyscy się bali, że będzie pierwsza liga. Jednak się utrzymaliśmy. Więc skoro wchodzi trener i utrzymuje zespół, to wypada mu dać trochę cierpliwości. Nawet jak początek sezonu był mało udany, ale trzeba było się z tym liczyć, to myślę, że nastąpiło to za wcześnie. Co lepsze, na parę dni przed moim zwolnieniem doszło do wizyty prezesa i właściciela w szatni. Mówili, że stoją murem za trenerem. Po czterech dniach zostałem zwolniony. Ale już wiedziałem, że coś się dzieje i ta wizyta mnie utwierdziła w tym przekonaniu.

Mam wrażenie, że został pan zatrudniony, by utrzymać zespół, ale potem już szukano pretekstu do zwolnienia.

Być może, ale ja rozmawiałem dość sporo z Włodkiem Midakiem i mieliśmy dobre relacje. Natomiast dookoła są doradcy, podpowiadacze i coś się musiało zmienić.

Pytanie więc, ile warte są takie dobre relacje.

Starałem się żyć ze wszystkimi jak normalny człowiek. Miałem dobre relacje z drużyną, sztabem, ludźmi w klubie. Wiele sobie zarzucać nie muszę. Z podniesioną głową odchodziłem z Gdyni i zawsze tam wrócę z uśmiechem na ustach.

Słyszałem jednak, że część piłkarzy narzekała na pana metody treningowe.

Takie głosy do mnie nie dochodziły. To mnie śmieszy. Najlepsza odpowiedzią będzie to, że Arkę prowadziło czterech trenerów, a zespół spadł. Wszystkie metody były złe?

Chodzi tu głównie o obcokrajowców.

Powinni się więc przy innych trenerach wznieść na wyżyny umiejętności, a to się im nie udało. Być może to nie trenerzy byli źli w Arce?

Ja się z tym zgadzam. No bo czy ten Serrarens, tak szczerze, on w ogóle potrafi grać w piłkę?

Tak. W pierwszych dniach po przyjściu robił duże wrażenie. W sparingu z Omonią Nikozja wyglądał bardzo dobrze, wydawało się, że mamy mocnego napastnika. Ale później było coraz gorzej. Z drugiej strony – był to chłopak, który przyszedł z innej kultury grania, trafił do drużyny, który nie operowała nie wiadomo jak piłką, bazowała na fizyce. Sytuacji nie było dużo, a te, które miał, nie wykorzystywał i może tego nie wytrzymał.

Znów to jest problem skautingu – piłkarz od technicznego grania idzie do drużyny od fizycznego grania.

Mam zdanie na temat skautingu w polskich klubach i to wcale nie wygląda tak różowo. W Arce mogłem liczyć praktycznie tylko na Janusza Kupcewicza. Jeździliśmy wspólnie na mecze po utrzymaniu, ale robiąc to, przygotowywaliśmy transfery tak naprawdę na zimę, bo było za późno. Ale tak, z Januszem można było porozmawiać i posłuchać jego opinii. On wie, o co chodzi. Poza tym jednak Arka nie ma żadnych skautów. O czym my więc mówimy?

Dyrektor Żurowski stwierdził, że Arka nie jest przygotowana do robienia transferów. To po tylu latach w lidze dość dziwne.

Z takie słowa ktoś powinien dyrektora Żurowskiego rozliczyć, bo to bije w klub i profesjonalizm. Wbrew pozorom Arka to fajne miejsce, tyle że pewne rzeczy są postawione na głowie.

Nie był pan zirytowany, że pan odpowiedział za wyniki, a dyrektorzy nie?

Zawsze tak jest, że jest wielu ojców sukcesu, a ojciec porażki jeden. Trener. To się nigdy nie zmieni. Miałem to wkalkulowane w momencie podpisywania umowy. Tyle że potem słyszałem różne opinie, wywiady. Były one śmieszne i żenujące.

Który najbardziej pana zażenował?

Usłyszałem parę dni po zwolnieniu, że nie zdołałem wykorzystać potencjału drużyny, bo on jest na pierwszą ósemkę. Po takich słowach na koniec sezonu ktoś powinien popełnić harakiri.

Łukasiewicz to powiedział, jeśli mnie pamięć nie myli.

Nie wiem, nie znam się…

Wspomniany Kupcewicz mówił też, że Arka jest słaba na bokach, raz, że na skrzydłach, ale dwa na bokach obrony. Zbozień z Marciniakiem mieli bardzo słaby sezon.

To są bardzo solidni i porządni chłopcy, ale apogeum najwyższego poziomu mają już za sobą. Myśmy sobie zdawali z tego sprawę, że nie będą lepiej grać w piłkę. Wiedzieliśmy, że będą grać na odpowiednim, wysokim poziomie, ale nie będzie nie wiadomo jakich skoków jakości. Szukaliśmy zmienników i dublerów, ale z kim zostałem na bokach w czerwcu, można było zobaczyć czytając kadrę.

Marciniak i Zbozień to nie był „odpowiedni i wysoki poziom” w tym sezonie.

Rzeczywiście początek mieli koszmarny, byli w dołku i cierpieliśmy na tym. Trzeba im było pomóc, dając zmienników, by w takiej sytuacji można było reagować. A myśmy nawet tego nie mogli zrobić i wystawialiśmy ich nawet wtedy, gdy wyglądali bardzo źle. Prosili się o ławkę, ale nie było takiej możliwości.

Po raz kolejny można powiedzieć, że zamiast ściągać tylu graczy do środka, trzeba było zadbać o boki.

Próbowaliśmy, ale niestety te plany spaliły na panewce.

Kto w największej mierze decydował o transferach?

Był przemiał zawodników. Docierały informacje, że warto kogoś obejrzeć, ale mając krótki okres przygotowawczy, trudno bym skupiał się na jeżdżeniu i oglądaniu. Ktoś powinien być za to odpowiedzialny. Ale to nie jest tak, że brakowało takiej osoby tylko wtedy, w Arce tak się sprawy mają od dwóch-trzech lat. Można było dać większe możliwości Januszowi Kupcewiczowi, bo to był świetny piłkarz i jest porządny człowiek. Zawsze się z jego zdaniem liczyłem. Był Michał Globisz, którego zupełnie nie wykorzystano w Arce. Ale teraz jest już za późno. Jest spadek, który mają na swoim koncie wszyscy, łącznie ze mną. Teraz trzeba wrócić do Ekstraklasy.

Z panem Arka by się utrzymała?

Trudno powiedzieć. Nie dane mi było spróbować, mimo że utrzymałem ją w trudniejszej sytuacji. Gdyby pomyślano, można było okazać więcej cierpliwości. Ale nie, były inne pomysły.

Chciano tak punktować, żeby po jesieni być tuż za górną ósemką.

Życie przyniosło swój scenariusz. Ja byłem realistą, Wojciech Pertkiewicz też. On miał rację, jeśli chodzi o sprawy finansowe, a ja, jeśli chodzi o sprawy sportowe. Natomiast nas już nie ma w klubie.

Miał pan oferty po odejściu z Arki?

Coś się działo, ale jestem w domu i odpoczywam.

Czyli nie były one satysfakcjonujące?

Czasem oferty przychodzą w takich momentach, że człowiek się zastanawia, czy to jest szczególnie uczciwe i etyczne, by akurat wtedy przejmować zespół.

Wyobrażam sobie, że czeka pan na poukładany klub, który panu zaufa. Tylko gdzie taki znaleźć?

Nie jest tak źle. Coraz więcej klubów wygląda lepiej, jeżeli chodzi o bazę i organizację. Nie wszyscy będą walczyć o mistrzostwo, ale nieraz nie jest to najważniejsze. Ważne, by spotkać fajnych ludzi, fajny zespół, mieć plan, realizować go.

I mieć zaufanie.

Tak jest. Patrzeć rano w lustro i widzieć swoja twarz.

Rozmawiał PAWEŁ PACZUL

 

Fot. FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

15 komentarzy

Loading...