Reklama

Cracovia wybiła Legii dublet z głowy

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

07 lipca 2020, 22:18 • 5 min czytania 102 komentarzy

Widać było, że w dzisiejszym półfinale Totolotek Pucharu Polski zmierzyły się ze sobą drużyny, dla których ewentualny awans do finału rozgrywek miał zupełnie inne znaczenie. Inny wymiar. Dla Cracovii zwycięstwo w pucharze to w tym momencie kwestia absolutnie kluczowa. Prawdopodobnie jedyna szansa na uratowanie rozczarowującego sezonu. Dla Legii? Miły, prestiżowy, ale tylko dodatek do ligi. Dokładnie tak to wyglądało na boisku, gdzie podopieczni Michała Probierza rozegrali najlepsze spotkanie od miesięcy, a osłabiona Legia na tle tak dysponowanych rywali wyglądała nader przeciętnie. Gdyby to był mecz toczony w spokojnym tempie, pełen kunktatorstwa z obu stron, to być może goście mogliby wyjść z tej konfrontacji zwycięsko. Ale Cracovia docisnęła dziś gaz do dechy. Narzuciła rywalom warunki tak trudne, że ci po prostu im nie sprostali i sromotnie polegli.

Cracovia wybiła Legii dublet z głowy

Jazda bez trzymanki

Trochę się właściwie obawialiśmy, że dzisiejsze spotkanie będzie po prostu nudne i przepełnione kalkulacjami z obu stron. W końcu do finału pozostał już tylko jeden kroczek, a to zawsze skłania trenerów do ostrożności. Poza tym – obie ekipy mają w ostatnim czasie swoje problemy. Jednak piłkarze Cracovii bardzo szybko rozwiali nasze obawy.

Już po czternastu minutach gospodarze prowadzili 2:0. Najpierw na listę strzelców wpisał się Mateusz Wdowiak, a potem Michał Helik. Nie były to z pewnością bramki, które będziemy wspominać latami. Pierwsze trafienie padło po szalonym ping-pongu w polu karnym, który został zapoczątkowany przez długi wyrzut z autu. Również przy drugim golu futbolówka wpadła do siatki po szeregu rykoszetów i niefortunnych interwencji. Wspomniany Helik wręcz wepchnął ją swoim ciałem do bramki. Sporo roboty mieli potem sędziowie VAR z analizowaniem tych poplątanych akcji. No ale mecz piłkarski to nie skoki narciarskie, tutaj not za styl się nie przyznaje. Liczy się efekt. A oba trafienia Cracovii zostały koniec końców uznane.

Zresztą o ile same bramki uznać trzeba za niezbyt piękne, tak całościowo Cracovia prezentowała się przed przerwą naprawdę nieźle. Imponowała przede wszystkim intensywność gry „Pasów”, z którą Legia Warszawa nie bardzo potrafiła sobie poradzić. Choć także i „Wojskowi” mieli swoje szanse bramkowe. Jeszcze przy stanie 1:0 dla gospodarzy oko w oko z Lukasem Hrosso stanął Luquinhas. Brazylijczyk uderzył szpicem buta a’la Romario, lecz wyszło mu to bardzo kiepsko. Trafił wprost w nogi golkipera, zamiast ominąć go strzałem. Mimo wszystko, Luquinhas był chyba najjaśniejszym punktem Legii w pierwszej połowie. Wygrywał pojedynki, napędzał akcje.

Jako jeden z nielicznych w zespole Legii potrafił przyjąć narzucone przez Cracovię warunki. Na przeciwnym biegunie Tomas Pekhart – zbyt powolny, zagubiony, totalnie odcięty od gry. Bez podań od pomocników po prostu nie zaistniał.

Reklama

Żelazna defensywa Cracovii

Czy druga połowa przyniosła uspokojenie gry?

Otóż nie, choć już po godzinie rywalizacji widać było, że piłkarze Cracovii zaczynają lekko spuszczać z tonu. I nie ma co się dziwić, bo właściwie wszyscy – zwłaszcza ofensywni zawodnicy – włożyli w dzisiejsze spotkanie olbrzymie nakłady energii. Trudno sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widzieliśmy Pelle van Amersfoorta tak mocno zaangażowanego w grę defensywą. Albo kiedy ostatnio oglądaliśmy Rafę Lopesa tak często wycofanego w okolice koła środkowego i uwikłanego w siłowe batalie z obrońcami.

Legia nie bardzo miała jednak pomysł na to, by wykorzystać fakt, iż „Pasy” cofają się coraz głębiej i swoje ataki ograniczają w dużej mierze do długich piłek na wolne pole do samotnego zawodnika ustawionego gdzieś na szpicy. Aleksandar Vuković szukał innych wariantów. W przerwie zdjął z boiska Andre Martinsa, a w jego miejsce oddelegował na boisko Macieja Rosołka. Po godzinie gry z murawy zszedł również wspomniany już Pekhart, z którego nie było żadnego pożytku. W jego miejsce na placu gry zameldował się Paweł Wszołek. Ale czy któraś z tych zmian wpłynęła diametralnie na przebieg gry? No nie. Cracovia po przerwie naprawdę świetnie ustawiła się w defensywie.

Gospodarze nie bali się też gry faul, zgodnie ze staropolską zasadą, że piłka może przejść, ale rywal nie. Odbierali Legii całą ochotę do gry kombinacyjnej. A kiedy zdesperowani goście szukali prostszych sposobów, takich jak dośrodkowania, to gracze „Pasów” bez najmniejszych trudności gasili wszelkie zagrożenie w zarodku. W to im graj. Zresztą stoperzy Cracovii – Michał Helik oraz David Jablonsky – siali spustoszenie nie tylko we własnym polu karnym, ale również w szesnastce przeciwnika. Mieli udział przy golach, w paru innych sytuacjach mocno zagrozili bramce strzeżonej przez Wojciecha Muzyka. Obaj mocno popracowali na status bohaterów dzisiejszego spotkania.

Nie będzie dubletu

Trochę ich jednak odarł z tej chwały Mateusz Wdowiak. To za jego sprawą genialna w swej prostocie strategia Cracovii na drugą połowę zaowocowała trzecim golem dla gospodarzy, który zakończył emocje w dzisiejszym spotkaniu. W 82. minucie gry Wdowiak w pojedynkę ruszył z szaleńczą szarżą, inicjując rajd jeszcze na własnej połowie. Objechał obrońcę, a potem ze stoickim spokojem wykończył akcję. Już sama ta szarża zasługuje na wielkie uznanie, ale jeszcze większy podziw budzi jej kontekst. Objechanym obrońcą Legii Warszawa był bowiem Paweł Stolarski, a zatem piłkarz wprowadzony na boisko… minutę wcześniej. Jak to możliwe, że Wdowiak wyprzedził tak świeżego przeciwnika niczym Gareth Bale niegdyś Marca Bartrę? Stolarski się przemęczył na rozgrzewce czy o co chodzi?

Nie mamy wątpliwości, że Vuković zapyta o to swojego podopiecznego po meczu i coś nam się wydaje, że nie będzie to dla zawodnika Legii miła rozmowa. Kompromitujący błąd, który zupełnie przekreślił szanse Legii na awans do finału. W ogóle cała ta akcja bramkowa jest w pewnym sensie bardzo symboliczna dla całego spotkania.

Reklama

Tak czy owak – nie będzie dubletu „Wojskowych” w sezonie 2019/20.

Po warszawskiej drużynie wyraźnie już widać, że chciałaby, aby rozgrywki już się po prostu zakończyły. Mniejsza jednak o pokonanych, ponieważ po raz pierwszy od dawna jest okazja, by bardzo mocno chwalić Cracovię. „Pasy” zagrały być może swój najlepszy mecz w całym sezonie. Kilka świetnych pomysłów taktycznych Michała Probierza, niesamowita intensywność, doskonała organizacja w tyłach. Oglądało się krakowską ekipę z dużą przyjemnością. Nawet wtedy, gdy koncentrowała się już tylko na dowiezieniu korzystnego rezultatu. W takiej formie Cracovia na pewno może się pokusić o triumf w finale pucharu. A jeśli tak, to ten sezon – wydawałoby się, że zupełnie rozczarowujący i stracony – uda się jeszcze rzutem na taśmę osłodzić.

CRACOVIA 3:0 LEGIA WARSZAWA
(M. Wdowiak 5′ 82′, M. Helik 14′)

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

102 komentarzy

Loading...