Reklama

Rafał Pietrzak: Podium jest w zasięgu Lechii, chcemy też obronić Puchar Polski

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

24 czerwca 2020, 11:25 • 7 min czytania 8 komentarzy

Rafał Pietrzak niespodziewanie ze względu na sprawy prywatne zimą opuścił belgijski Mouscron i wrócił do Polski, wiążąc się z Lechią Gdańsk. Wydawało się, że wobec pozostania w drużynie Filipa Mladenovicia może być jedynie uzupełnieniem składu, a tu regularnie gra w podstawie. Jak sam przyznaje, forma nie jest jeszcze optymalna, wyczekuje też goli i asyst. Rozmawiamy o celach Lechii, fatalnym błędzie z Legią Warszawa, różnicach między ligą polską a belgijską oczami Kenny’ego Saiefa i… przejściu w przyszłości do Wieczystej Kraków. Zapraszamy.

Rafał Pietrzak: Podium jest w zasięgu Lechii, chcemy też obronić Puchar Polski
Mecz z Pogonią Szczecin: szczęście czy fart?

Adam Nawałka mówił zawsze, że nie ma czegoś takiego jak szczęście, jest tylko ciężka praca. I tak odbieram nasze zwycięstwo w Szczecinie. Dużo pracujemy, żeby nie tracić goli. To był nasz problem, dopiero po raz pierwszy od mojego przyjścia do Lechii zachowaliśmy czyste konto. Jako obrońca cieszę się więc podwójnie z wyniku na Pogoni.

Jak oceniasz swoją formę: i przed przerwą, i po niej?

Nie lubię siebie oceniać, to działka trenerów. Powiem tyle, że z meczu na mecz czuję się coraz lepiej, pewność siebie na boisku rośnie. Czas gra na moją korzyść. Zgrywam się z chłopakami z drużyny i widać postępy. Brakuje mi jeszcze asyst, jakichś ofensywnych konkretów. Mogłem mieć już 2-3 asysty, ale wierzę, że wkrótce one przyjdą.

Pocieszę cię, że masz trzy kluczowe podania, czyli brałeś udział w akcjach bramkowych.

To pozytyw, ale czekam na asysty. Z Arką po moim rzucie rożnym strzelał Łukasz Zwoliński, później Flavio skutecznie dobijał. Trochę palce już maczałem przy naszych golach, ale na papierze w tych podstawowych statystykach na razie tego nie widać, dlatego zależy mi też na liczbach.

Patrzę na twoje noty u nas. Pomijając fatalny błąd z Legią, na razie dostajesz 4 lub 5, czyli jest w miarę przyzwoicie, ale jeszcze bez błysku.

Z Legią od początku wiedziałem, że strasznie zawaliłem. Nie można tak podawać do środka. Wziąłem to na klatę, nie było się co oszukiwać. Ale to był mój drugi mecz w Lechii, pierwszy od początku, na dodatek na lewej pomocy. Pewnych automatyzmów zabrakło. Minęło sporo czasu, poszliśmy do przodu. Co do not, jest to jakiś punkt wyjścia, tragedii nie ma, ale liczę na więcej. Jak asystuję lub strzelę gola, automatycznie nota pójdzie do góry (śmiech).

Reklama
Po spotkaniu z Legią Piotr Stokowiec jakoś w żołnierski sposób dał wyraz swojego niezadowolenia?

Nie musiał mnie ochrzaniać. Jeszcze w trakcie meczu wiedziałem, jak poważny błąd popełniłem. Nie należę do osób, które robią dobrą minę do złej gry, nie uciekam od odpowiedzialności. Po meczu wziąłem tę porażkę na siebie, przeprosiłem wszystkich. Mój błąd przesądził o wyniku. Gdybym nie dał Legii tego prezentu, najpewniej byśmy zremisowali.

Długo ta wpadka siedziała ci w głowie?

Pięć minut później zostałem zmieniony, na boisku przeżywać jej nie musiałem. Narzeczona widziała po meczu, że jestem mocno zły na siebie i trochę emocji musiało ze mnie zejść. Na drugi dzień wszystko z siebie wyrzuciłem i patrzyłem już do przodu.

Mówiłeś o zgrywaniu się z drużyną. Są w wymaganiach Stokowca rzeczy stanowiące dla ciebie nowość, do których musiałeś się dłużej dostosowywać?

Raczej nie, chodzi o standardowe kwestie. Miałem na myśli poznawanie nawyków chłopaków, ich sposobu poruszania się i przekonania się, komu można zagrywać trudniejsze piłki, a komu nie.

To komu można grać trudniejsze piłki?

Kilku się znajdzie (śmiech). Wiem, że jeśli dostaną bardziej wymagające podanie, to sobie z nim poradzą.

Gdy przychodziłeś do Lechii, mogło się wydawać, że w razie pozostanie Filipa Mladenovicia, na razie będziesz uzupełnieniem składu. A tu wychodzi, że przeważnie jesteś w wyjściowym składzie.

Trener podejmuje decyzje, ja nie narzekam. Wiedziałem, jaka jest sytuacja, że Filip może odejść, ale nie musi. Nie wyczekiwałem jego transferu, chciałem wywalczyć sobie miejsce bez względu na okoliczności. Jak dotąd się to udaje i oby tak dalej.

Reklama
Sądziłeś, że na początku może być trudniej z graniem?

Na pewno. Wiadomo, jakim zawodnikiem jest Filip. W poprzednich rundach pokazywał, że wiele znaczy dla Lechii. Dla mnie to jeden z trzech najlepszych lewych obrońców Ekstraklasy. Miałem wkalkulowane, że mogą być problemy z graniem w każdym meczu, co nie znaczy, że to nie był mój cel. Nastawiałem się jednak, że gdybym musiał trochę posiedzieć na ławce, to na nikogo się nie obrażę, tylko postaram się być gotowym, gdy już szansa nadejdzie.

Rywalizację po odmrożeniu ligi zaczęliście od 4:3 w derbach Trójmiasta z Arką Gdynia. Mogło się wydawać, że będzie dużo badania, spokojnego wchodzenia na wyższe obroty, a od razu zaczęliście z grubej rury.

Jeden z najbardziej szalonych meczów, w jakich grałem. Pod kątem rzutów karnych – najbardziej szalony. Nie chcieliśmy się przyglądać. Graliśmy u siebie, musieliśmy narzucić swój styl gry i udało się, idealny start po powrocie.

Europejskie puchary to wasz jasno określony cel?

Dogonić Legię będzie bardzo ciężko, ale myślę, że podium jest w naszym zasięgu. Nie zadowolimy się szóstym czy siódmym miejscem. Praktycznie każdy mecz to teraz starcia z rywalami mającymi podobne ambicje. Jeśli będziemy wygrywać, będziemy ich przeskakiwać w tabeli. W Szczecinie wykonaliśmy pierwszy krok. Jasnym celem jest ponowne zdobycie Pucharu Polski. Bronimy trofeum, jesteśmy już w półfinale i chcemy znów unieść puchar.

Mocno dyplomatycznie zabrzmiało, że „bardzo ciężko będzie dogonić Legię”. Na sześć kolejek przed końcem tracicie do niej 17 punktów.

Jestem optymistą (śmiech). Ale dobra, wydaje mi się, że Legia jest już pewna mistrzostwa. Musiałyby się wydarzyć jakieś niewiarygodne rzeczy, żeby coś się tu zmieniło. Skupiamy się na sobie. Jeżeli wygramy komplet meczów, na pewno będziemy na podium. Wszystko w naszych nogach i rękach.

Rozkręca się wreszcie Kenny Saief, po którym dużo się spodziewano. Fakt, że dopiero co grałeś w Belgii, w której on spędził większość kariery, sprawia, że bardziej ze sobą trzymacie?

Sporo rozmawialiśmy, szczególnie na początku, ale nie jest to jakaś wyjątkowa relacja. Opowiadał, jak było w Anderlechcie, ja opowiadałem mu o Mouscron. Pytał, jak oceniałem ligę belgijską i jak się w niej czułem. Cieszymy się, że Kenny zaczyna pokazywać to, co ma najlepszego. Na treningach widać, że to wartościowy zawodnik.

Coś go w Ekstraklasie zaskoczyło?

Podkreślał, że u nas gra się agresywniej, treningi są cięższe, a mecze bardziej „fizyczne”. W Belgii za to gra się intensywniej, szybciej operuje piłką i jak mówiłem już u was, jest większe nastawienie na ofensywę.

Z perspektywy czasu wydaje się, że w dobrym momencie odszedłeś z Mouscronu. Klub ten ledwo co otrzymał teraz licencję, a zdegradowane Beveren zaskarżyło tę decyzję, uważając, że przymknięto oczy na zbyt wiele niedociągnięć.

Rozmawiałem z chłopakami, jak wygląda sytuacja. Mówili, że głównym problemem nie były finanse, a fakt, że przez chwilę prezes jednocześnie pełnił też funkcję dyrektora sportowego. Przepisy belgijskiego tego zabraniają. Władze ligi krzywo na to patrzyły, ale koniec końców klub licencję dostał. Cieszę się z tego, bo nadal dobrze życzę Mouscron.

Gdy rozmawialiśmy we wrześniu, mówiłeś o Mouscron nawet w kontekście pucharów. Zostało to dość mocno zweryfikowane, wróciliście do swojego miejsca w szeregu.

Mieliśmy nowego trenera, Bernd Hollerbach miał fajny pomysł na grę. Na początku byliśmy niedoceniani przez resztę. Pokazaliśmy, że potrafimy grać w piłkę, sprawiliśmy kilka niespodzianek. Z czasem rywale się nas „nauczyli”, byli pod nasz styl przygotowani i zaczął się gorszy okres.

Byłeś zaskoczony, że Belgowie tak szybko odpuścili próby dokończenia sezonu?

Koledzy z Mouscron mówili, że decyzje zapadały odgórnie, nie konsultowano tego szerzej. Od początku było jasne, że prawdopodobnie w tym kierunku to pójdzie.

Zimą wróciłeś do Polski ze względu na sprawy osobiste. Uchylisz rąbka tajemnicy, o co chodziło?

Wolałbym zachować to dla siebie.

Udało się te sprawy rozwiązać?

Można powiedzieć, że tak. Cieszę się, że wszystko jest już w porządku.

Spadło to na ciebie jak grom z jasnego nieba? Nie było tak, że od wielu tygodni myślałeś o odejściu?

Nie. Początkowo plan był taki, że dogram sezon w Belgii i dopiero wtedy wrócę. Mógłbym poczekać, ale dostałem jasny sygnał z Lechii, że chce mnie od razu, trener Stokowiec był konkretny. Po rozmowach z rodziną i agentami zdecydowałem się na transfer już zimą. No i patrząc na dalsze wydarzenia związane z koronawirusem, w zasadzie widzę same plusy. Mogę dalej grać, walczymy o wysokie cele, a w Belgii mecze co najwyżej oglądałbym w telewizji.

Masz jeszcze apetyt na kolejny zagraniczny wyjazd?

Mam, czasu w Mouscron nie straciłem, sportowo nie przepadłem. Ostatnio się jednak śmiałem, że jeśli się nie uda, to może na stare lata trafię do Wieczystej Kraków, gdyby potrzebowała lewego obrońcy. Ale to oczywiście żarty. Grają tam moi znajomi, trenera Przemysława Cecherza znam z Kolejarza Stróże. Nie zamykam sobie drogi.

Kiedy przychodziłeś do Lechii, często pytano cię, czy nie obawiasz się opóźnień w wypłatach. Odpowiadałeś, że po przejściach w Wiśle Kraków jesteś uodporniony. No to jak: dostałeś już jakąś pensję?

Tak, dostajemy pensje. Mogę uspokoić, wszystko idzie w dobrym kierunku. Prezes realizuje to, co wcześniej obiecał. Nie mam powodów do narzekań.

rozmawiał Przemysław Michalak

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...