Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

24 czerwca 2020, 15:22 • 7 min czytania 13 komentarzy

Wczoraj świętowaliśmy Dzień Ojca, wszystkie media społecznościowe zaroiły się od fotek. Tych starszych, czasami jeszcze czarno-białych, ale i tych nowszych, cykniętych wczoraj, albo w ostatni weekend. Z racji moich wybitnie szerokich zainteresowań, sporą część stanowiły podziękowania: „dzięki ci tato, że jestem ełkaesiakiem/legionistą/kibicem GKS-u Bełchatów”. Być może się mylę, być może to typowy dowód anegdotyczny, ale rola ojca w kształtowaniu sportowych fascynacji u swoich dzieci wydaje się dość spora.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

„To ja z tatą na łyżwach w 1976”. „To ja i tata na Kasprowym Wierchu w 1993”. „Z ojcem na mistrzostwach świata w hokeju na trawie, 1998”.

Już nie chodzi wyłącznie o kibicowskie preferencje, które wiążą się ze skokami frekwencji na stadionach. Mnie ojciec zaprowadził na ŁKS, więc i ja zaprowadzam synów na ŁKS, mój teść zabrał córkę na mecz na ten stadion, więc i jego córka śmiga, teraz już z mężem i dziećmi. To z perspektywy świata piłkarskiego ważne, ale mam wrażenie, że wcale nie najważniejsze.

Przejrzałem jeszcze raz te fotki. Łyżwy. Tenis. Góry. Ten cudowny bambinto… Bagminto… Badminton. Przypomniałem sobie, jak do tego podchodził mój tata, który zabierał mnie chyba na wszystkie możliwe boiska i korty, pokazując wszystkie możliwe gry i sporty. No i nadszedł moment zadania sobie trudnego pytania: co ja pokazuję swoim synom? Co my wszyscy, ojcowie z lat dwudziestych XXI wieku, pokazujemy swoim synom?

Kiedyś już pisałem dość obszernie, z czego wynika fakt, że dzieciaki na WF-ach nie potrafią wykonać przewrotu, a do zmiany potrzebne byłyby szerokie akcje uświadamiające, od polityków, przez dyrektorów szkół, aż po wuefistów, rodziców i samych uczniów. Że wychowanie fizyczne, sport, generalnie ruszanie się jest często wypychane przez wszystkich, od szczytów aż po niziny piramidy. Dyrektorzy naciskają na wuefistów, żeby nie zrażali uczniów, rodzice preferują, gdy pociecha swój czas po szkole poświęca na naukę języków, a nie bieganie na SKS-y, sami wuefiści zniechęcają się bardzo szybko i ryglują w swoich kanciapkach, wcześniej rzucając na boisko piłkę. Generalnie truizmy dla każdego, kto zetknął się z tym wszystkim od środka, niezależnie czy jako uczeń, rodzic, czy też wchodzący do zawodu nauczyciel – bardzo szybko rozczarowany światem.

Reklama

Zachęcam do lektury całego tekstu, ale wkleję ten fragment.

Niestety, to też trzeba powiedzieć wprost. Rodzice wychowują dzieci pod kloszem nie tylko poprzez trzymanie w domu. Nie tylko poprzez nakładanie tysięcy obowiązków, tak, że nie ma już czasu na kumpli pod blokiem. Nie tylko poprzez zakładanie ośmiu czapek i trzech kurtek, tak, że później pierwszy powiew wiatru wywołuje u dzieciaka przeziębienie. „Pod kloszem”, czyli także w kompletnym odcięciu od wyzwań fizycznych. Nie mówię już o bójkach za garażami, ale wyścigach bmx-ów, konkurowaniu w łażeniu po dachach, wspinaniu się na drzewa, „kto pierwszy do fontanny” i tysiąc innych, naturalnych bojów, jakie powinny toczyć małolaty z osiedla. Jeśli dziecko ma z kimś rywalizować, to co najwyżej na oceny. Siła, szybkość, wytrzymałość to cechy „tych młodocianych bandytów”, więc moje dziecko nie będzie się tym zajmować, ma w końcu intelekt.

I okej. Ale nie dziw się wówczas, kochany rodzicu, że twoje dziecko nie ma ochoty na ćwiczenia na WF-ie, uważa to wszystko za zbędne i niepotrzebne, a jeśli już zdecyduje się w to włączyć – wyraźnie odstaje od reszty. Zaniedbania z najmłodszych lat skutkują tym, że dzieciak nie lubi, nie chce i uważa, że nie potrzebuje WF-u. Dzieciaki muszą czuć, że pokonywanie ograniczeń swojego organizmu, „wbijanie poziomu” poprzez ciężki trening, to dokładnie tak samo cenne umiejętności, jak rzetelna nauka do sprawdzianu. Swoją drogą – co za paradoks. Rodzice, którzy nakręcają swoje pociechy na wyścig szczurów podczas lekcji matematyki, angielskiego, fizyki czy chemii, jednocześnie wykluczają w ogóle możliwość rywalizowania na WF-ie.

Gdy rozmawiam z trenerami młodzieżowymi czy znajomymi nauczycielami WF-u, słyszę głównie narzekanie na stan, w jakim dzieciaki trafiają w ich ręce. To właściwie praca od zera, a przecież wielokrotnie następuje już po „złotym okresie motoryczności”, gdy najłatwiej u dziecka wyrabiać pewne odruchy czy nawyki. Siłą rzeczy – jeśli nie zrobią tego rodzice w dwadzieścia minut, będą musieli zrobić nauczyciele w kilka godzin, mniej więcej tak to działa. Tata może pokazać, zadziała siła autorytetu ojcowskiego oraz biologia, która sprawia, że pięciolatek może biegać do utraty tchu. Trener czy nauczyciel muszą najpierw oduczyć nieprawidłowych nawyków, a potem żmudną pracą wyrobić prawidłowe, często zmagając się nie tylko z fizycznymi, ale mentalnymi blokadami uczniów czy podopiecznych.

Kurczę, to naprawdę nie jest trudne, sam to widzę. Nauka kozłowania, wpisana w programach nauczania gdzieś na okres, gdy dzieciaki mogłyby już powoli przymierzać się do wsadów, jest w zasięgu o wiele młodszych uczniów. Podobnie sprawa wygląda z najróżniejszymi ćwiczeniami koordynacyjnymi, wspinaniem po drabinkach, skokami, rzutami. Wystarczy trochę czasu i cierpliwości oraz oczywiście chęci.

Najpopularniejszy zarzut? Brak koordynacji, ale taki totalny, uniemożliwiający poprawne wykonywanie najprostszych ćwiczeń. Czasem nawet u dzieci, które trenują już w jakichś szkółkach czy akademiach. To zazwyczaj jednak godzina, może półtorej dość specjalistycznych ruchów, kopania czy rzucania. Najlepiej wyglądają ci, którzy od wczesnych lat trafili do lekkiej atletyki – potrafią biegać i skakać, to zazwyczaj wystarczy jako podstawa do gier zespołowych i trudniejszych ćwiczeń. Na jeszcze wyższym poziomie są ci, którzy mieli styczność z akrobatyką – bo do biegania i skakania dokładają jeszcze poprawne przewroty, salta, odmyki i wymyki. Do koordynacji dorzucają siłę mięśni.

Reklama

Na Dzień Ojca warto sobie zadać pytanie, co zrobiłem, żeby mój synek czy córeczka byli porządnie „wychowani fizycznie”. Z pewnością każdy z nas ofiaruje serce na dłoni, każdy z nas dba, kocha i walczy o to, by przyszłość wykonawców wczorajszych laurek była jak najpiękniejsza. Ale czy zawiera się w tym również dbanie o to, by byli to zdrowi, skoordynowani i wysportowani ludzie? Nie w wąskiej dyscyplinie, ale po prostu – tak jak ci goście na czarno-białych zdjęciach, którzy na plaży najpierw wymiatali w siatkówce na piasku, potem przepływali całe jezioro a na koniec nie odstawali na squashu i koszykarskim parkiecie?

Czytałem trochę o sukcesach Słowenii, która ma graczy ze światowego topu właściwie we wszystkich najważniejszych sportach zespołowych. Luka Doncić kosi w NBA, Oblak, Handanović czy Ilicić na murawach, siatkarzy nie znam z nazwiska, ale widziałem, że zdobyli choćby srebro Mistrzostw Europy w ubiegłym roku. Dwa lata wcześniej słoweńscy szczypiorniści zdobyli brąz na mundialu. W wywiadach z ludźmi z tych stron przebija się właśnie ten kult wielosekcyjności od najmłodszych lat. Bramkarze już w podstawówce bronią w i piłce nożnej, i w ręcznej, koordynację szlifuje się w kilku sportach, generalnie każdy Słoweniec potrafi nie tylko kopnąć, ale też rzucić, złapać, skoczyć i dobiec. Ponoć ogromną rolę odgrywa szkoła, ale mam też wrażenie, że nie byłoby tego bez pozytywnych wzorców – w tym wypadku ze świata tego największego sportu.

U nas za wzorce powinni robić rodzice, tak jak zresztą działo się to latami, tak jak działo się to w naszym dzieciństwie.

Jeden rachunek sumienia już miałem. Na górce, w pobliżu miejsca, w którym mieszkałem jako dziecko i mieszkam nadal, rokrocznie starsi koledzy wylewali zimą wodę na ślizgawkę. Wcześniej oczywiście łaziliśmy po drzewach i dachach, ale zimą uczyli nas jazdy figurowej na lodzie. Ślizgawka była tradycją, aż starsi koledzy się nie zajęli dorosłym życiem. Ja i moi rówieśnicy przegapiliśmy moment, gdy to my staliśmy się tymi starszym kolegami. Zamiast wylać młodym ślizgawkę, cięliśmy w CS’a na spiraconych serwerach.

Byłoby naprawdę fajnie, gdyby wuefiści nie narzekali na naszych synów, że nie wiedzą, do czego służy paletka, drążek widzą po raz pierwszy w życiu, a co najgorsze – kopią piłkę do siatkówki. Na Dzień Ojca wszystkim – sobie oczywiście najmocniej – życzę, byśmy przekazali synom jak najwięcej. Nie tylko podrzucili klimatyzowanym autem na trening do szkółki piłkarskiej, ale pokazali też trzepak, krążek hokejowy i rakietę tenisową. Z korzyścią dla nas samych, dla synów i dla tego słynnego „dobra polskiego sportu”.

***

ŁKS z kolei spadł z ligi. Za mojego życia po raz czwarty, raz jeszcze nie dograł sezonu do końca. Za długo już jeżdżę na ten stadion, by uwierzyć, że kiedyś po dwóch latach sukcesów przyjdzie trzeci rok sukcesów, a nie spotkanie z glebą. Widocznie tak musi być. A widząc co dzieje się wokół klubu i drużyny, czekam już spokojnie na kolejne jakże przyjemne niespodzianki. Matematyka nie kłamie – od połowy lat dziewięćdziesiątych na każde udane dwa lata przypadało sześć nieudanych.

Przynajmniej synek pierwszy wyjazd zaliczył!

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Podolski potwierdził, że ktoś nasłał na niego policję. „To znaczy, że się mnie boją”

Patryk Fabisiak
0
Podolski potwierdził, że ktoś nasłał na niego policję. „To znaczy, że się mnie boją”
Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

13 komentarzy

Loading...