Reklama

Gytkjaer: Wcale nie jest przesądzone, że odejdę z Lecha

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

16 czerwca 2020, 08:58 • 9 min czytania 22 komentarzy

We wtorkowej prasie m.in. Christian Gytkjaer daje kibicom Lecha nadzieję na pozostanie w Poznaniu, Piotr Parzyszek mówi o niedocenianiu Piasta Gliwice, a Łukasz Masłowski o swojej największe wpadce transferowej w Wiśle Płock. 

Gytkjaer: Wcale nie jest przesądzone, że odejdę z Lecha

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piotr Parzyszek uważa, że Piast Gliwice nadal jest niedoceniany.

Cierpliwość – to główna cecha Piasta?

Na tym bazujemy. To zasługa trenera, ale też naszej szatni. Potrafi my ją zachować, bo sami wymagamy od siebie
cierpliwości. Nie zawsze było łatwo. Zdarzało się, że wychodziliśmy do pressingu jak dziki. Z czasem zaczęliśmy rozumieć, że wystarczy lepiej się ustawić, niekiedy wyczekać, dopiero potem przyspieszyć, w odpowiednim momencie złapać przeciwnika. Możemy też być cierpliwi, bo wiemy, że mamy bardzo solidną obronę. Powiem więcej. Moim zdaniem mamy najlepszych stoperów, bocznych obrońców i bramkarza w ekstraklasie, ale niestety są niedoceniani. Kiedy czytałem, jacy bramkarze byli uznawani za najlepszych w rundzie zasadniczej, to prawie spadłem z krzesła. František Plach w 30 meczach wpuścił 26 bramek, najmniej ze wszystkich. Kuba Czerwiński już w zeszłym roku powinien dostać szansę w reprezentacji. Uroš Korun tak dobrze zastąpił Aleksandara Sedlara, że już nikt nie pamięta, że Serb był najlepszym obrońcą ligi.

Odejść wiele i większość osób sądziła, że Piast się posypie. A wy tymczasem znów walczycie o mistrzostwo. Miał pan obawy, jak wpłyną na was letnie osłabienia?

Odszedł Joel Valencia, bardzo ważny zawodnik, ale już w poprzednim sezonie wiedzieliśmy, że Jorge woli grać na dziesiątce, więc nie będzie problemu, by go zastąpić. Na treningach widzieliśmy, jak wysoki poziom prezentuje Uroš, więc byliśmy spokojni. Wszedł przepis o młodzieżowcu, odszedł Patryk Dziczek, więc Sebastian Milewski musiał wskoczyć do pierwszego składu. Przyzwyczaił się do gry na skrzydle i wydaje mi się, że dziś prezentuje najwyższy poziom ze wszystkich młodzieżowców. Czasem porównujemy go w klubie z Joelem, bo też gra nisko na nogach, jest szybki, dobry pojedynkach. Na początku było po nim widać młody wiek, teraz wciąż niekiedy za długo przetrzymuje piłkę, ale łapie doświadczenie, liczby. Ten chłopak ma dużo przed sobą.

Reklama

Dokładnie 55 lat temu Polonia Bytom, pokonując w finałowym dwumeczu SC Lipsk (0:3, 5:1), zdobyła Puchar Rappana. Rozgrywki znane też jako Puchar Intertoto nie miały oczywiście takiego prestiżu jak choćby Puchar Mistrzów czy Puchar Zdobywców Pucharów, ale to wciąż jedyne europejskie trofeum, które udało się wywalczyć polskiej drużynie. O sukcesie z 16 czerwca 1965 roku „Przegląd Sportowy” rozmawia z jednym z bohaterów tamtych rozgrywek, 23-krotnym reprezentantem Polski Ryszardem Grzegorczykiem.

Kto był najlepszym piłkarzem Polonii w tamtych czasach?

Wracam do tego, że wszyscy razem tworzyli interesujący zespół. No ale czołowe nazwiska są oczywiste. Mówiłem już o klasie Szymkowiaka, wielki był też Kazimierz Trampisz, potem Henryk Kempny, ale oni z Polonii odeszli wcześniej. Była również mowa o Janie Banasiu, u nas rozwijał się Zygmunt Anczok. Chwilę grał z nami też Henryk Apostel, jednak on musiał iść do wojska, przechwyciła go Legia.

Panu powołanie do armii nie groziło?

Na szczęście nie, bo razem z Jasiem Liberdą byłem zatrudniony na kopalni „Rozbark”, a górników nie brali. Mówiliśmy o wielkich piłkarzach Polonii, to oczywiście w pierwszej kolejności trzeba wymienić Jana Liberdę.

Zmarł kilka miesięcy temu…

Gdy ciężko zachorował, starałem się do niego wpadać choć raz w miesiącu, ale w końcu nie było z nim żadnego kontaktu. Siadałem przy łóżku, zagadywałem, wspominałem stare dzieje i nie wiem, czy coś do niego docierało. Jego żona wołała nawet: „Patrz, kto przyszedł cię odwiedzić”. A on nic, ani nie mrugnął. Odchodzą moi koledzy z tamtej Polonii. Połowa już nie żyje. Weźmy skład z tego niezapomnianego finałowego rewanżu. Szymkowiak nie żyje już od 30 lat. Ginter Dymarczyk jest w Niemczech. Paweł Orzechowski zmarł cztery lata temu, Walter Winkler odszedł dwa lata wcześniej. Zygmunt Anczok mieszka w Lublińcu, o Gerardzie Lukoszczyku nie mam informacji. Jerzy Jóźwiak umarł jako pierwszy z nas, w 1982 roku, miał 43 lata. Jan Banaś żyje w Polsce, no a Norbert Pogrzeba w Niemczech.

Reklama

Jeżeli Bayern wygra dziś z Werderem, zapewni sobie kolejne mistrzostwo Niemiec. Do składu wraca Robert Lewandowski.

Nasz as ma w tym sezonie już 30 bramek, co jest wyrównaniem jego rekordu kariery. Polak pewnie zmierza po piątą koronę króla strzelców Bundesligi, ale celuje też w zdobycie Złotego Buta, trofeum dla najlepszego strzelca lig Europy. Na razie RL9 prowadzi w klasyfikacji, jednak konkurencja nie śpi. Do gry wrócił już Leo Messi (20 goli i 10 spotkań do końca sezonu w La Liga), a niedługo zrobi to Ciro Immobile z Lazio Rzym (27 goli i aż 12 kolejek do końca Serie A).

Lewandowski ma jeszcze trzy mecze do wyśrubowania swojego wyniku strzeleckiego i będzie to dla niego główna motywacja w ostatnich spotkaniach w Bundeslidze. Niemieckie media znają już nawet szczegóły celebrowania tytułu, które – w związku z pandemicznymi obostrzeniami – nie będzie mogło tradycyjnie odbywać się na balkonie ratuszu na Marienplatz w Monachium. Klub planuje udostępnić wideokonferencję z mistrzowskiej fety, ale ta też będzie inna, bo niemieckie służby uważają piwny prysznic za niewskazany.

Kamil Kosowski uważa, że Legii brakuje gwiazdy z prawdziwego zdarzenia.

Mecz w Zabrzu pokazał, że Legii brakuje lidera. Aleksandar Vuković zbudował znakomitą drużynę, która jest świetnie wybiegana i zorganizowana, a jej główną siłą jest kolektyw. Jednak w takich meczach potrzeba lidera. Kogoś, kto wybiłby się ponad przeciętność. Na ekstraklasę to pewnie wystarczy, ale w pucharach czasami trzeba czegoś więcej – indywidualności, która będzie w stanie pociągnąć zespół do kolejnej rundy. Takich zawodników było w ostatnich latach w stolicy sporo: Carlitos, Guilherme, Vadis Odjidja-Ofoe, Danijel Ljuboja, Orlando Sa… Każdy z nich miał swoje wady, ale w ważnych momentach potrafił stanąć na wysokości zadania.

Łukasz Masłowski uważa, że szanse na pozostanie Dominika Furmana w Wiśle Płock są bardzo małe. Przyznaje się też do swojej największej pomyłki transferowej jako dyrektor sportowy „Nafciarzy”.

KOPROWIAK: Jaka była największa pomyłka transferowa Wisły Płock za czasów Łukasza Masłowskiego?

WĄSOWSKI: Ja mam swój typ. Harmeet Singh.

MASŁOWSKI: Nie uważam go za pomyłkę. To chłopak, który grał w Eredivisie, w Feyenoordzie. Miał nieprzeciętne umiejętności. Jego mental, religia, nie pozwoliły mu się w Płocku zaaklimatyzować, tu był problem. Nie można powiedzieć, że sportowo się nie obronił, bo zagrał dwa spotkania i zdecydował, że nie chce dłużej zostać, że źle się czuje w Płocku, postanowił, że wraca do swojego kraju. Nie uważam go za pomyłkę. Bardziej nazwałbym nią Paula Parvulescu. Liczyłem, że zabezpieczy nam lewą obronę. Piłkarz, który grał w zespole Steauy Bukareszt, w Lidze Mistrzów, w lidze austriackiej, nie spełnił naszych oczekiwań, nic nam nie dał. A dodatkowo bardzo długo się leczył, co chwila jakiś uraz.

KOPROWIAK: Pytałam o to, czy w Lechu uda się zastąpić Gytkjaera, a czy Wiśle Płock uda się zastąpić Dominika Furmana? A może jest szansa, by jednak został w Płocku?

MASŁOWSKI: Szanse na pozostanie Dominika w Płocku są bardzo małe. On zdaje sobie sprawę, że to ostatni dzwonek, by wyjechać za granicę, sprawdzić się w silniejszej lidze, przy okazji zarobić więcej. Sądzę, że będzie bardzo trudno go zatrzymać, choć różnie to bywa. Myślę, że z tyłu głowy ma ofertę, którą złożyła mu Wisła. Usłyszał, że jeśli nie znajdzie klubu, który by go satysfakcjonował, to drzwi w Płocku zawsze są dla niego otwarte. Myślę jednak, że władze klubu od dłuższego czasu liczą się z jego odejściem i jego pozycja powinna być w jakimś stopniu zabezpieczona. Przynajmniej my tak wcześniej robiliśmy. Nigdy nie działaliśmy na ostatnią chwilę, co najmniej pół roku wcześniej chcieliśmy mieć przygotowane transfery.

SPORT

Po porażce ŁKS-u ze Śląskiem we Wrocławiu już nikt nie ma wątpliwości – nawet ci, co nerwowo obliczali jeszcze różnicę punktów, dzielącą łodzian od bezpiecznego miejsca: spadek jest nieunikniony.

Jak na razie jedynym efektem pracy Stawowego jest „odkrycie” Macieja Wolskiego jako prawego obrońcy. Jego przesunięcie na tę pozycję miało wzmocnić siłę ataku, bo miał się włączać w akcje ofensywne jako skrzydłowy. W teorii to działa, w praktyce nie, bo Wolski i w ataku nie pomógł, i obrony nie wzmocnił. Przeciwko Jagiellonii nie mógł zagrać po kartkach Maciej Dąbrowski, powrócił więc do składu Jan Sobolewski, ale chyba jedyna korzyść z jego występu to sporo punktów do klasyfikacji Pro Junior System, bo Sobolewski jest wychowankiem i jego minuty liczą się podwójnie. Przypomnieć warto, że piłkarska „tarcza antywirusowa” zmieniła zasady wypłat premii za młodzieżowców – drużyna zdegradowana nie będzie jej pozbawiona całkowicie, jak przewidywał regulamin przed zmianą, a dostanie połowę uzbieranej kwoty.

Tymczasowo prowadzący GKS Tychy Ryszard Komornicki po meczu ze Stalą Mielec uznał, że nie znalazł wspólnego języka z zawodnikami.

– Na Keona Daniela od początku wznowionych rozgrywek nie mogłem liczyć, bo ma problemy mięśniowe i mówi, że nie jest w pełni gotowy do gry – wyjaśnił Ryszard Komornicki. – Twierdzi, że czuje obawy przed „depnięciem” na sto procent, więc się leczy. Jego miejsce zajął w drugiej linii Wilson Kamavuaka i w meczu ze Stalą było widać jego doświadczenie oraz piłkarską klasę, ale w grze obronnej pozwoliliśmy rywalowi uzyskać przewagę. Szkoda, że przy stanie 2:1 nie wykorzystaliśmy sytuacji bramkowych, bo wtedy nasza gra z kontry, która długo przynosiła dobry skutek w rywalizacji z czołowym zespołem, mogłaby nam dać zdobycz punktową. W sumie oczekiwałem takiego obrazu gry, ale miałem nadzieję, że wytrzymamy napór przeciwnika. Zabrakło skrzydłowych, którzy w końcówce odpowiedzialnie popracowaliby w defensywie.

SUPER EXPRESS

Christian Gytkjaer jeszcze nie przesądza swojego odejścia z Lecha Poznań.

– To twój najlepszy moment w piłkarskiej karierze?

– Jestem w momencie, w którym mam największe możliwości. To perfekcyjne połączenie – moje ciało jest wciąż na 100 proc. gotowe do gry, a do tego mam już doświadczenie, które pozwala optymalnie to wykorzystać. To, czego nauczyłem się przez ostatnie lata, procentuje i daje efekty. Skupiam się na moich atutach i z wiekiem coraz mniej martwię się tym, co nie jest moją specjalnością. Jestem w dobrym momencie i dobrym miejscu.

– Ale już niedługo, zdaje się?

– Wcale nie jest powiedziane! Wciąż nie rozstałem się z Lechem i nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, gdzie będę grał w przyszłym sezonie. Zdaję sobie sprawę, że to dobry moment, by spróbować swoich sił w mocniejszej lidze, ale wciąż nie prowadzę konkretnych rozmów z żadnym klubem i na ten moment wszystko jest możliwe. Jestem szczęśliwy w Lechu i w Poznaniu.

– Czy właśnie dajesz kibicom Lecha nadzieję, że zostaniesz?

– Nie staram się dać nikomu nadziei, ale taka jest prawda. Nie podjąłem jeszcze decyzji co dalej, z nikim nie jestem umówiony. Wiem, że to dobry moment, by spróbować czegoś nowego, ale z drugiej strony są także argumenty, by zostać w Poznaniu. Zobaczymy, co się wydarzy.

GAZETA WYBORCZA

Być może nigdy w rywalizacji o mistrzostwo Polski obrońca tytułu nie miał tak komfortowej sytuacji, jak teraz ma Piast Gliwice. I to mimo że z dość dużą stratą goni lidera.

W teorii Piast jest klubem o przeciętnych możliwościach. W tabeli przychodów obliczanych przez firmę Deloitte zajmuje dopiero 11. pozycję w ekstraklasie, prowadzi Legia zarabiająca aż cztery razy więcej (ponad 100 mln zł rocznie). Gdyby tabelę ekstraklasy stworzyć na podstawie łącznej wartości piłkarzy w drużynie, mistrz Polski byłby dopiero na 10. pozycji. Liderem znów jest Legia, której kadrę portal Transfermarkt.pl wycenia na 24,85 mln euro. Tuż za nią jest Lech Poznań (21,3 mln), drużyna Piasta ma wartość zaledwie 8,38 mln euro. Skromne możliwości obrońcy tytułu to wielki komplement dla pracy trenera Fornalika. Błysnął jako szkoleniowiec Ruchu Chorzów, ale za każdym razem, gdy odnosił sukces – na przykład wicemistrzostwo kraju w 2012 roku – szefowie klubu natychmiast sprzedawali najlepszych graczy. I Fornalik musiał budować od początku.

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
2
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

22 komentarzy

Loading...