Reklama

Gytkjaer i casus Hamalainena? Duńczyk zawiesił poprzeczkę finansową bardzo wysoko

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

16 czerwca 2020, 15:42 • 4 min czytania 90 komentarzy

Internet wrze, bo z kilku stron docierają do ludzi informacje o tym, że Legia planuje powtórkę sprzed czterech lat i chce wyciągnąć z Lecha Poznań jej kluczowego piłkarza. Christianowi Gytkjaerowi kończy się latem kontrakt z Kolejorzem i będzie co wzięcia bez kwoty odstępnego. Czy w Poznaniu muszą obawiać się kolejnego wytargania za ucho przez rywala z Warszawy?

Gytkjaer i casus Hamalainena? Duńczyk zawiesił poprzeczkę finansową bardzo wysoko

Zasadniczo sprawa Gytkjaera nie jest i jeszcze przez następne półtora miesiąca raczej nie będzie klarowna. To znaczy – nie zostanie rozstrzygnięta. Duńczyk ma czas. Napinał się na występ na Euro 2020, bardzo chciał pojechać z Duńczykami na ten turniej. Ale doskonale wiemy, że nie ma gdzie jechać. Podpisał aneks do umowy z Lechem, że dogra w Poznaniu sezonu do końca i lechici są bezpieczni w kontekście obsady ataku do ostatniej kolejki.

Ale co będzie dalej?

Cóż, na ten moment i Lech, i Gytkjaer znają swoje wzajemne oczekiwania. Gytkjaer przedstawił agentom swoje warunki. Napastnik zawiesił poprzeczkę wysoko. Bardzo wysoko – na polskie warunki to oczekiwania, których nikt w historii jeszcze nie spełnił. Dzisiaj Duńczyk zarabia w Kolejorzu około 30 tysięcy euro miesięcznie samej podstawy, do tej w grę wchodzą wejściówki i rozmaite premie. Przy dobrych wiatrach jest w stanie wyciągnąć co miesiąc z klubowej kasy 150 tysięcy złotych. Po oczekiwanej podwyżce chciałby zarabiać ponad dwa razy tyle.

Lecha na te warunki najzwyczajniej w świecie nie stać. Gytkjaer przy takim rozwiązaniu zarabiałby ponad trzy razy więcej od drugiego najlepiej zarabiającego zawodnika w drużynie. Stałby się też najlepiej opłacanym zawodnikiem nie tylko w historii Kolejorza, ale i w historii Ekstraklasy. Do tego on sam chciałby dostać kasę za sam podpis na kontrakcie. Już przy przyjściu do Poznania mógł dyktować warunki – miał kartę na ręku, przychodził bez kwoty odstępnego, więc Lech położył mu na stole milion euro za samo związanie się z klubem. Dziś Duńczyk swoim agentom mówi o takich samych pieniądzach.

Lech finansowo będzie za krótki

Budżet Lecha w przyszłym sezonie będzie prawdopodobnie oscylował w graniach 50 milionów złotych (zależy to od wielu zmiennych – letniego okna transferowego, sprzedaży Jóźwiaka czy Marchwińskiego). Nawet roczne utrzymanie Gytkjaera oznaczałoby, że Kolejorz musiałby za swojego snajpera wybulić w skali roku przynajmniej 10% całorocznych wydatków.

Reklama

Dlatego jeśli dziś ktoś zastanawia się – czy Lecha stać na przedłużenie umowy z Gytkjaerem na warunkach, których dziś oczekuje, to odpowiadamy, że nie. Sytuacja może się zmienić, piłkarze może obniżyć swoje oczekiwania, Kolejorz może powtórzyć znakomite okienko, na którym przytuli około 10 milionów euro. Ale zwracamy uwagę na słowo „może”. Dziś Lech jest na Gytkjaera po prostu za krótki.

No dobra, ale co z tematem Legii? Zainteresowanie ze strony wicemistrzów Polski faktycznie jest. Ale czy kogokolwiek to dziwi? Legia interesuje się każdym wyróżniającym się piłkarzem ligi. Natomiast i w tym przypadku kluczową kwestią pozostają pieniądze. Nawet Artur Jędrzejczyk nie zarabia u lidera Ekstraklasy tyle, ile chciałby Gytkjaer (zarobki piłkarzy Ekstraklasy ujawnione w „Stanowisku”). I ponownie – dzisiaj Legii nie stać na spełnienie aktualnych oczekiwań Duńczyka.

Gytkjaer będzie przebierał w ofertach

Sytuacja wygląda zatem tak – Gytkjaer zawiesił poprzeczkę wysoko i teraz czeka na to, aż ktoś do tej poprzeczki doskoczy. Mówienie, że Legia chce Gytkjaera jest prawdą. Ale Gytkjaera będzie też chciało (lub już chce) kilkanaście, albo i kilkadziesiąt klubów. Na ten moment duński snajper nie ma konkretnych ofert na stole. Ma za dużo relatywnie sporo czasu na podjęcie decyzji, a czas działa na jego korzyść. Ostatnio jest w znakomitej formie strzeleckiej, niemal na pewno zostanie królem strzelców Ekstraklasy, pewnie złamie jeszcze granicę 25 goli w sezonie. Nie musi spieszyć się na Euro, może w spokoju podjąć decyzję w kontekście swojej przyszłości. Licytacja pewnie lada dzień ruszy. Ani Legia, ani tym bardziej Lech nie są dziś faworytami w tym wyścigu.

Ale jeśli nie znajdzie się nikt z zagranicy, kto będzie w stanie spełnić jego bardzo wysokie oczekiwania, to wówczas faktycznie Legia i Lech wrócą do gry. W kontekście Legii istotne jest też to, jak drogo uda się sprzedać Michała Karbownika. I co stanie się z Jose Kante oraz Tomasem Pekhartem. Zresztą z tego co słyszymy, dyrektor sportowy Legii Radosław Kucharski ceni bardziej napastników typu Pekharta. Czyli wysokich, silnych, nawet nieco słabszych technicznie. Czy Gytkjaer wpisuje się w ten profil? Nie do końca. Ale na poziomie Ekstraklasy w klubie klasy Legii jest gwarantem ponad 20 goli na sezon.

Gra dopiero się zacznie

W kwestii Lecha to z kolei gra o ambicję i zachowanie klasy sportowej. Potrafimy sobie wyobrazić sytuację, że latem Gytkjaer opuszcza klub. Do tego Timur Żamaletdinow nie zostaje przez Kolejorza wykupiony – i słusznie, bo przez to półtora roku nie spełnił oczekiwań. Prawdopodobnie odejdzie też Paweł Tomczyk, który jest sfrustrowany brakiem szans w pierwszym zespole. Kolejorz może zostać zatem bez napastnika.

Gra o Gytkjaera jeszcze na poważnie się nie zaczęła. Gytkjaer mówi „czekam”, zainteresowane kluby dopiero szukają pieniędzy na niego. Ale póki co (podkreślamy – na dziś i na obecne oczekiwania piłkarza) nie stać dwóch najbogatszych polskich klubów.

Reklama

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Patryk Fabisiak
0
Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Komentarze

90 komentarzy

Loading...