Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

10 czerwca 2020, 14:18 • 5 min czytania 9 komentarzy

A jeśli to się nie rozhula? Wczoraj miałem wątpliwą przyjemność przeanalizować 46 goli, które stracił Łódzki Klub Sportowy w tym sezonie Ekstraklasy. Początkowo wydawało mi się, że trochę demonizujemy ten destrukcyjny wpływ „tiki-taki”, najpierw w wydaniu Kazimierza Moskala, teraz według wizji Wojciecha Stawowego. Ale po dokładnym obejrzeniu tych 46 noży w sercach wszystkich kibiców, po raz pierwszy zobaczyłem, jaki jest koszt tej małej rewolucji, którą zaproponowano w ŁKS-ie. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Nie chcę się powtarzać, więc zapraszam przede wszystkim do tego obszernego rozłożenia wszystkich goli utraconych przez łodzian w tym sezonie. Generalne wnioski są trzy:

  • niezależnie od tego, kto jest trenerem, ŁKS traci bramki, albo przynajmniej tworzy sytuację dla rywali, poprzez nieudane podania od obrońców do rywali
  • niezależnie od tego, kto akurat jest na boisku, ŁKS traci bramki, albo przynajmniej tworzy sytuację dla rywali, poprzez nieudane podania od obrońców do rywali
  • ŁKS nie chce od tej skrajnie ryzykownej gry odchodzić

Najpierw wydawało się, że problemem jest Sobociński, potem że może jednak Rozwandowicz, a ostatnio takie kardynalne błędy – choćby z Górnikiem – popełnił Maciej Dąbrowski. Mogło się wydawać, że problemem jest Kazimierz Moskal, ale za Wojciecha Stawowego strategia jest identyczna. Co więcej – ŁKS dobierał trenera właśnie pod kątem zachowania tej filozofii futbolu. Filozofii, która czasem daje naprawdę widowiskowe efekty w grze ofensywnej, ale bardzo często wywołuje jedynie frustrację Arkadiusza Malarza, wyjmującego kolejną piłkę z własnej siatki.

Na pewno trzeba dostrzegać, że ŁKS niespecjalnie ma jakąkolwiek alternatywę. Tani, niezbyt doświadczony skład, w dodatku bardzo niski i jednak dość młody to nie jest ekipa na wojnę. Trudno mi sobie wyobrazić ten zespół, który pod wodzą na przykład Macieja Bartoszka sunie do przodu jak Korona Kielce. To nie ten zestaw charakterów i kompetencji, bardziej spodziewałbym się, że po serii faulów na własnej połowie kolejni rywale kompletowaliby po parę bramek z samych dośrodkowań po rzutach wolnych. W ŁKS-ie jest dziewięciu nominalnych obrońców, tylko Dąbrowski i Sobociński mają powyżej 185 centymetrów wzrostu. W linii pomocy najwyższy jest nastoletni Przemysław Sajdak, 1,82 metra. W meczu z Rakowem to momentami wyglądało kabaretowo – Petraska jeszcze jakoś dało się przykryć, ale przecież tam byli jeszcze głowę wyżsi od swoich obrońców Musiolik czy Piątkowski.

„Trzeba było kupić wyższych i bardziej walecznych” – ktoś zaproponuje.

Reklama

Ale ŁKS właśnie podporządkował tej filozofii wszystko, od polityki transferowej, przez wybór trenera, aż po sposób pracy we wszystkich rocznikach akademii. 4-3-3, odwróceni skrzydłowi, mała gra z pierwszej piłki, dużo bujanki, ścięcia do środka, obieganie schodzących skrzydłowych przez ofensywnie usposobionych obrońców, wychodzenie klepką spod pressingu, defensywny pomocnik raczej jako pierwszy rozgrywający niż typowy przecinak-destruktor. Momentami w I lidze to faktycznie wyglądało jak Ajax, nawet barwy się zgadzały. Tyle że cwaniakowanie skończyło się po awansie, gdzie napastnicy przestali już być wyrozumiali dla naszych stoperów, a obrońcy nie patrzyli z podziwem na kolejne dryblingi, tylko kasowali je twardymi odbiorami.

Te porównania do Ajaksu są zresztą tym zabawniejsze, że nasz de Ligt z I ligi w Ekstraklasie totalnie nie dojechał na miejsce, nasz Tadić z kolei czaruje już w Lechu Poznań.

Jeśli ŁKS faktycznie chciałby zejść z tej obranej drogi, musiałby przeprowadzić rewolucję na wszystkich poziomach. Do wymiany byłoby gdzieś 3/4 kadry, trener oraz oczywiście dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła, który jest jednym z głównych propagatorów takiej wizji futbolu. Innymi słowy: ŁKS musiałby się wymyślić na nowo i to też bez gwarancji, że nie skończyłoby się pójściem szlakiem któregoś z klubów wiecznie snujących się między Ekstraklasą a I ligą. Jak wyjdzie wrzuta na wysokiego przy rzucie rożnym, to będzie trochę wyżej w tabeli, jak nie wyjdzie, to trochę niżej. Jak uda się znaleźć typa, co zakurzy z rzutu wolnego, to można walczyć o awans, jak nie – to będzie kręcenie się w środku tabeli.

Bylejakość, przeciętność, trwanie, wegetacja – jakkolwiek to nazwać, to są realne zagrożenia takiego dryfowania bez stawiania sobie ambitniejszych celów. I tak źle, i tak niedobrze.

A przecież pamiętajmy o niesłychanie ważnym czynniku, który kompletnie się przy recenzjach ŁKS-u pomija. Łodzianie przez prawie cały sezon betonowali dno tabeli, w dodatku przez ponad połowę sezonu grali składem praktycznie bez jakiegokolwiek doświadczenia w Ekstraklasie. A jednak, już zimą sprzedali dwóch zawodników ofensywnych do dwóch najmocniejszych polskich klubów. Nie jest wielką tajemnicą, że w paru notesach z miejsca pojawiło się nazwisko Ratajczyka, że raczej nie zabraknie ofert na Carlosa Morosa Gracię, o ile oczywiście ŁKS będzie chciał go sprzedać.

Ta strategia ŁKS-u buduje samych piłkarzy, nawet w tak katastrofalnych okolicznościach jak 17 porażek w 28 meczach. Nie wiem, czy warto się jej trzymać sportowo – na razie mamy za sobą jeden bardzo udany i jeden bardzo nieudany sezon. Na pewno warto się jej trzymać finansowo, bo ŁKS od początku odbudowy klubu praktycznie nie sprzedawał swoich piłkarzy za więcej niż frytki.

Reklama

Nieprawdopodobnej wagi nabiera ten kolejny sezon. Albo Wojciech Stawowy udowodni, że da się te błędy przy wyprowadzaniu piłki zminimalizować, a w przodzie wykorzystać atuty, albo ŁKS utknie w martwym punkcie, z filozofią piękną na papierze, ale praktycznie przekreślającą dobry wynik sportowy. A jeśli ŁKS po trzech latach prób i gigantycznej cierpliwości, jeśli ŁKS po dwóch trenerach z identyczną wizją, którzy otrzymali ogromne zaufanie od prezesa, dyrektora a nawet samych kibiców, będzie musiał uznać, że tak się w Polsce grać nie da… To czy ktokolwiek jeszcze długofalowo takiej strategii spróbuje?

Widzę po swoich znajomych, widzę też po sobie, że coraz bardziej nęci zawrócenie z trasy i budowanie klubu w bardziej tradycyjny sposób. Ale kurczę, narzekaliśmy na to tyle lat, by teraz wręcz żądać powrotu do starych zwyczajów? Zwłaszcza w takiej sytuacji, gdy nasi rywale w walce o utrzymanie mają zawodników zarabiających dwa-trzy razy więcej, nie wspominając o tym, że prawie wszyscy mają cztery razy więcej trybun? Żeby wrócić do elity musieliśmy przejść przez IV-ligowe piekło. Być może żeby w końcu grać ładnie, trzeba przejść przez piekło spadku z trylionem straconych w głupi sposób goli.

Jeszcze staram się w to wierzyć. Zbyt wiele razy odtwarzałem wymianę zdań Janusza Korwin-Mikkego z Dariuszem Szczotkowskim, by tak łatwo zapomnieć, że kto nie ryzykuje, ten nie je.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

9 komentarzy

Loading...