Reklama

Analiza – ile goli zawalił Thomas Dähne?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

10 czerwca 2020, 08:26 • 6 min czytania 8 komentarzy

Prawdopodobnie uznacie nas za masochistów, ale po tym jak obejrzeliśmy wszystkie interwencje Mickey’ego van der Harta i dokonaliśmy osądu bohatera, postanowiliśmy iść za ciosem i rozłożyć na czynniki pierwsze obecny sezon w wykonaniu gościa niedzielnej Ligi Minus Thomasa Dähne. Okoliczności są wymarzone, bo po 25 meczach niemieckiego bramkarza zgromadziliśmy sporo materiału dowodowego, który z każdą kolejką dostarcza Radosławowi Sobolewskiemu argumentów, by w końcu zapadł wyrok na niekorzyść Niemca.

Analiza – ile goli zawalił Thomas Dähne?

Nie chcemy uprzedzać faktów, ale naszym zdaniem wisi on w powietrzu. Innymi słowy – nie wyobrażamy sobie, by Dähne dotrwał do końca sezonu między słupkami Wisły Płock. Zwłaszcza, że na swój debiut czeka w kolejce Krzysztof Kamiński, który udowodnił już parę razy w swojej karierze, że zna się na swoim fachu. Dlaczego jeszcze nie dostał szansy? Dlaczego na placu melduje się Dähne, który jest tykającą bombą? I najważniejsze – ile goli zdążył już zawalić Thomas Dähne?

Asysty przy bramkach

Wisła Płock straciła najwięcej bramek w tym sezonie w całej lidze (47). Nie uważamy, że całe zło pochodzi od Thomasa Dähne i gdyby na bramce stał ktoś inny, Wisła nagle byłaby w górnej ósemce. Radosław Sobolewski przykłada dużą wagę do przesuwania, zamykania korytarzy i zdarza się, że pod kątem organizacji gry płocczanie mają całkiem solidne mecze. Gdy już jednak zasieki zostaną sforsowane i pod bramką zrobi się smród – linia defensywy często pomaga przeciwnikom.

Ale Dähne także może sobie przypisać kilka asyst.

Jesienny mecz z ŁKS-em. Prosty strzał sprzed pola karnego. Dähne próbuje łapać piłkę, lecz w rękawicach brakuje kleju. Sekulski ma banalną sytuację i oczywiście ją wykorzystuje.

Reklama

Mecz z Lechią. Dähne daje się złapać jak przedszkolak – Wolski widzi rozpędzonego Niemca, więc wypuszcza sobie piłkę i czeka, aż zostanie staranowany. 

W tym samym spotkaniu Niemiec „broni” nogą wcale nie tak groźny strzał Fili. Uderzenie niby zablokowane, ale wystarczy dobić je do pustaka.

Reklama

Spotkanie sprzed dwóch tygodni z Koroną. Sekwencja zdarzeń była na tyle komiczna, że spory udział przy bramce może sobie dopisać także Uryga, ale wszystko zaczęło się od Dähne – znów prosty strzał, znów nie potrafił ani go złapać, ani zgrać w bezpieczny sektor. W efekcie Uryga wali głową w słupek, a potem Forsell korzysta z pierdołowatości rywali.

Potencjalną asystą była też strata we własnym polu karnym w meczu z Rakowem. Na szczęście bramkarza – częstochowianie nie potrafili skorzystać z prezentu.

Jakkolwiek to brzmi – w porównaniu do swoich początków w Polsce, pod względem idiotycznych baboli Dähne nawet się ogarnął. Co nie znaczy, że one mu się nie zdarzają. Zdarzają. Za często.

Problem ze strzałami po ziemi

Dähne całkiem nieźle radzi sobie z piłkami, które lecą górą i przy których nie ma rozkminy „łapać czy odbijać”, bo są zbyt trudne, by w ogóle próbować je chwytać w ręce. Tak było chociażby przy uderzeniu Kante.

Jeśli polski ligowiec chce pokonać Dähne strzałem z nieco dalszej odległości, powinien próbować strzelać po ziemi. Raczej to nie kwestia refleksu, bo z tym elementem rzemiosła golkiper Wisły Płock raczej nie ma większych problemów, na pewno też nie warunków fizycznych (193 cm) – bardziej naturalnej gibkości, której momentami brakuje, a także problemów z przeniesieniem ciężaru ciała (do nich jeszcze dojdziemy).

Strzał Listkowskiego, piłka przelewa się przez ręce, trochę zabrakło.

Strzela Kante, Dähne znów nie jest w stanie sięgnąć piłki. Symptomatyczna jest zwłaszcza ta interwencja – spójrzcie, że Dähne rzuca się tak właściwie w miejscu.

Wolny po ziemi, Dähne bez reakcji. Wiadomo, zawiodła też kalkulacja i wyczekiwanie na to, aż ktoś przetnie strzał.

Słabą ruchliwość Dähne wykorzystał też Spiridonović, który stając z nim oko w oko walnął pod korpusem rzucającego się bramkarza (inna sprawa, że zostawił sporo wolnego miejsca).

Przeniesienie ciężaru ciała

Ostatni gol przepuszczony przez niemieckiego bramkarza wywołał różnicę zdań wśród sympatyków Ekstraklasy. Jedni uważali, że rykoszet w pełni usprawiedliwia Dähne, inni (w tym my), że było to spokojnie do wyjęcia. I tak jak rykoszet jest pewną okolicznością łagodzącą, tak Dähne od długiego czasu ma problemy z zachowaniem kontroli nad własnym ciałem. 

Pierwszy przepuszczony gol w tym sezonie. Choć pozornie miał niewiele do powiedzenia, to interwencja mogła okazać się skuteczna, gdyby po oddaniu strzału przez Sobiecha Dähne nie przeniósł ciężaru ciała na prawą nogę (choć piłka idzie w jego lewą stronę). Zanim daje radę przenieść ciężar na lewo, jest już po herbacie.

Mecz z Zagłębiem. Zanim piłka dochodzi do Bohara, Dähne już leży na glebie. Tak jest, musiał przenieść ciężar ciała, ale się wywrócił.

Nie ratuje

Błędy byłyby o wiele łatwiejsze do wybaczenia, gdyby Dähne przynajmniej raz na jakiś czas ratował tyłek swojej drużynie. Tymczasem to nie jest bramkarz, który daje coś ekstra. Zdarzają mu się pewne mecze z przyzwoitymi interwencjami, ale to zwykle tak zwane minimum przyzwoitości. Nikt w tym sezonie nie powiedział w Płocku „Dähne wyratował nam mecz”.

Sytuacje, w których był na straconej pozycji, a powstrzymał rywala przed strzeleniem gola? Wyłuskaliśmy trzy.

Dobry strzał głową w meczu z Górnikiem, Dähne nieźle się wyciąga.

Uderzenie Sobiecha z bardzo bliskiej odległości, refleks zachowany.

Mecz z Lechem, wyjęte sam na sam Gytkjaera w klasowy sposób.

I to by było na tyle. W tym sezonie każda obrona Dähne na zasadzie „ale nic nie zawalił” powinna zostać skontrowana – ale co uratował?

Czas na zmianę w bramce?

Latem Marek Jóźwiak próbował dokonać rzeczy niemożliwej – sprzedaży niemieckiego bramkarza. Był na to ostatni dzwonek, bo obecna umowa kończy mu się w lipcu i – jak zakładamy – przedłużona raczej nie zostanie. Kupiec się nie znalazł – no jakoś nas to nie dziwi. Jesienią jedyną konkurencję dla Dähne stanowili Wrąbel i Żynel, więc było to w pełni zrozumiałe, że Wisła obstawiała przy swoim pierwszym wyborze na bramce. Wiosną pojawiła się rywalizacja, ale Dähne wciąż cieszy się zaufaniem.

Na jak długo? W obu spotkaniach po powrocie Ekstraklasy Dähne popełniał błędy. Owszem, na przestrzeni czasu Dähne poprawił wyjścia do dośrodkowań, przy których zdarzały mu się obcinki (częściej zostaje teraz na linii) oraz – o czym wspomnieliśmy – ograniczył babole. Mimo to nie jest to bramkarz, w którego warsztacie da się zakochać. Na tle innych kolegów po fachu wypada blado – w tym sezonie notuje 67,2% obronionych strzałów, spośród regularnie broniących golkiperów gorszy jest tylko Michał Buchalik.

Nie jest to na pewno typ obcokrajowca, który przyjechał do Polski zgarnąć trochę siana i czmychnąć przy pierwszej lepszej okazji. Uczy się polskiego, jest dobrym duchem szatni, można usłyszeć głosy o jego wysokim profesjonalizmie. Jeśli chodzi o podejście do zawodu – bramkarz bez zastrzeżeń. Zdążyliśmy go już poznać jednak na tyle, by wiedzieć, że stawianie na Dähne jest jak spanie na bombie – korzyść z tego żadna, w najlepszym razie nie dojdzie do dramatu. 

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...