Reklama

Niezły start, przykry finał, no i remis z Barceloną. Gdańska przygoda Michała Probierza

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

09 czerwca 2020, 08:56 • 25 min czytania 3 komentarze

Michał Probierz niechętnie wraca do swojej krótkiej trenerskiej przygody z Lechią Gdańsk. Latem 2013 roku podpisał z biało-zielonymi dwuletni kontrakt, lecz bez wątpienia liczył, że jego kadencja nad Bałtykiem potrwa zdecydowanie dłużej. Mówiło się, że jest wymarzonym trenerem Andrzeja Kuchara, ówczesnego właściciela klubu. Że będzie mógł w Gdańsku budować zespół po swojemu, mniej więcej w taki sposób, jak teraz w Cracovii. Że dostanie odpowiednie narzędzia, by stworzyć drużynę europejskiego formatu. Szytą na miarę olbrzymiego stadionu, postawionego w mieście z okazji mistrzostw Europy. Sęk w tym, że wkrótce w Lechii doszło do zmiany właściciela. Nielubiany przez kibiców Kuchar spakował manatki. I nagle okazało się, że Probierz również jest w Gdańsku niechciany.

Niezły start, przykry finał, no i remis z Barceloną. Gdańska przygoda Michała Probierza

Dla obecnego szkoleniowca „Pasów” porażka poniesiona w Trójmieście była bez wątpienia bardzo dotkliwa. W 2013 roku Probierz był już szkoleniowcem o uznanej reputacji, przede wszystkim ze względu na wyniki osiągane w Jagiellonii Białystok. Potem jednak przeżył pasmo niepowodzeń. Próba podbicia ligi greckiej zakończyła się fiaskiem. Również w Wiśle Kraków charyzmatyczny szkoleniowiec nie wytrzymał zbyt długo. O kilkutygodniowym pobycie w GKS-ie Bełchatów lepiej nie wspominać.

Przede wszystkim cieniem na reputacji Probierza kładła się klapa pod Wawelem. Zastał on w Wiśle całą zgraję przyzwoitych, często bardzo doświadczonych i utytułowanych zawodników, z których trzeba było posklejać drużynę. Dać nową energię, posprzątać bałagan zostawiony przez poprzedników. Kompletnie się to nie udało. Wyniki „Białej Gwiazdy” nie były może tragiczne, lecz na pewno bardzo dalekie od wygórowanych oczekiwań. W szóstej kolejce sezonu 2012/13 wiślacy przegrali na wyjeździe z Piastem Gliwice, a podczas pomeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec zaszokował. – Dziękuję za zaufanie prezesowi Cupiałowi. Trzeba umieć odejść i nie patrzeć na inne względy, dlatego podaję się do dymisji. Wisła Kraków zobowiązuje. Trzeba umieć zachować się jak mężczyzna. Jestem trenerem, który chce wygrywać. Wisła tymczasem przegrała już trzy mecze w tym sezonie.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ TEKST: „GDY MICHAŁ PROBIERZ RZĄDZIŁ DRUGĄ STRONĄ BŁOŃ”

Po latach Probierz trochę zmienił retorykę: – W Wiśle miałem okazję doświadczyć, że nie warto być w porządku. Pan Cupiał okazał się człowiekiem bez klasy. Odpuściłem Wiśle sporo pieniędzy i wymagam za to szacunku, a nie tego co mnie potem spotkało.

Zawodnicy Wisły skarżyli się natomiast, że Probierz miał im niewiele do zaoferowania pod względem warsztatowym. Ponoć doszukiwał się spisków, swoją podejrzliwością zatruwał atmosferę w szatni. Wybuchami furii nie zaimponował też podopiecznym, z których znaczna część sporo już w piłce widziała. Spekulowano nawet, że to szatnia zwolniła Probierza, co w realiach Wisły Kraków nie byłoby akurat wielką sensacją. Ile jednak w tych pogłoskach prawdy? Dziś już próżno zgadywać, choć rozgoryczenie Probierza wiele zdradza. – Mówiono o mnie, że uciekłem. A ja po prostu odszedłem, bo uznałem, że nie ma sensu z ludźmi tam zatrudnionymi pracować – opowiadał trener w rozmowie z Faktem. – Z tymi piłkarzami. Moje przekonanie potwierdziła później tabela.

Reklama

Tak czy owak, kiedy na początku czerwca 2013 roku Probierz podpisywał umowę z Lechią, nie był na pewno szkoleniowcem na fali wznoszącej. Wręcz przeciwnie – miał sporo do udowodnienia.

MIESZANE WRAŻENIA

Część byłych podopiecznych z Gdańska współpracę z Probierzem ocenia ciepło, choć na pewno nie wszyscy. Niektórzy jednak wręcz się do trenera przywiązali. Przykładem choćby Piotr Wiśniewski. Czyli zawodnik, który wielu trenerów w Lechii przeżył i na pewno nie o każdym mógłby się wypowiadać w samych superlatywach. – Zżyliśmy się bardzo – opowiadał Wiśniewski. – Cenił mnie, ale gdy trener Probierz kogoś ceni, to ta osoba zawsze dostawała mocny opierdziel. Na pierwszym treningu od razu była zjebka. Pamiętam jak miałem przebiec 3×10 minut na średnim tętnie 140. Finalnie miałem średnio na minutę o jedno uderzenie mniej niż powinienem. W rozmowach wyszło, że niektórzy też mieli te tętna różne, ale tylko mnie piłował.

– Pamiętam też doskonale mecz na Piaście Gliwice i jedną sytuację – opowiadał „Wiśnia”. – Piłka leciała przez całe boisko i przeszła za mnie. Nie dogadaliśmy się z prawym pomocnikiem, wyszła z tego groźna akcja przeciwko nam. Spojrzałem tylko na ławkę i trener od razu chciał mnie ściągać. Zagotował się. Wracaliśmy przez dziesięć godzin autobusem i wszystko było w porządku. Na końcu, przy wysiadaniu, trener powiedział, że jeszcze chce nam coś przekazać. „Wiśniewski przesunięty do rezerw. Za niesubordynację i nie wykonywanie założeń boiskowych”. Powodem była ta jedna sytuacja. Ja załamany. Ja pierdzielę, do rezerw? Mega cios. To był jedyny moment, w którym spotkałem się z agentem i spytałem, czy są jakieś inne możliwości. Nie miałem prawa wiedzieć, ile czasu spędzę w tych rezerwach. Jeżeli miałbym być tam pół roku, nie byłoby sensu tego ciągnąć.

Jak sprawa została rozwiązana? – Za tydzień na szczęście trener wziął mnie na rozmowę. Zapytał: „Co, chcesz dalej ciągnąć tę Lechię?”. Oczywiście odpowiedziałem, że chcę. „No to weź się do roboty”. Następny mecz – bramka. Kolejny – znowu bramka. Dostałem kopniaka, którego potrzebowałem, bo zacząłem grać dużo lepiej. Patrząc z dzisiejszej perspektywy – niejeden piłkarz by się na takie coś bardzo mocno obraził i wcale by tego pozytywnie nie odebrał. Skutek mógłby być odwrotny.

To tylko anegdota, lecz dość wymowna. Gdy Probierz wszedł do szatni Lechii, nie było po nim widać, że dopiero co w paru miejscach pracy wpadł pod zimny prysznic. Działał zdecydowanie, z typową dla siebie charyzmą. Ostro.

Reklama
Michał Probierz i Daisuke Matsui.

Bezkompromisową postawę szkoleniowca docenili nawet ci zawodnicy, którzy nie znaleźli w jego oczach takiego uznania, na jakie zapewne liczyli. Choćby Krzysztof Bąk, któremu Probierz wprost oświadczył, że widzi go tylko w roli zmiennika.

– Dla mnie też najważniejsze zawsze było, żeby trener miał swój charakter i komunikował pewne rzeczy wprost – wspominał Bąk. – Po zakończonym okresie przygotowawczym trener Probierz przyszedł do mnie i powiedział: „U mnie podstawowymi stoperami będą Sebastian Madera i Jarek Bieniuk”. I ja nie mam prawa mieć do niego w takiej sytuacji żalu. Taką decyzję podjął, przedstawił ją czarno na białym. To mnie zmotywowało, żeby mocniej popracować. Pamiętam sytuację, gdy miałem problem z kostką. Poszedłem z tym do trenera Probierza, informując go, że nazbierał mi się tam jakiś syf i będę musiał sobie tę kostkę przeczyścić, co wiązałoby się z dłuższą pauzą. Trener oczywiście nie protestował, ale prosił, żebym opóźnił to jak najbardziej się da. Bo byłem mu potrzebny, choć wcale regularnie nie grałem. Dawało mi to świadomość, że jestem ważny dla drużyny, nawet gdy w pierwszym składzie wybiegają inni.

Styl pracy Probierza był dla Lechii rewolucyjny również w zakresie treningów. Mówiło się, że przedsezonowy obóz przygotowawczy latem 2013 roku był jednym z najcięższych w najnowszej historii klubu. Poprzedni szkoleniowcy, Bogusław Kaczmarek i Paweł Janas, nie słynęli bowiem z dokręcania swoim podopiecznym śruby. Tymczasem Probierz mocno podkręcił tempo. U niego nie było kumplowania się z zawodnikami, albo nawiązywania ojcowskich relacji. Czysta sprawa: trener to szef, piłkarz to pracownik. – Drużyna chciała pracować. Michał wszedł z pełną charyzmą, z przytupem do szatni. Zasady zostały jasno określone. Z trenerem Kaczmarkiem trenowaliśmy, troszkę inaczej. U Michała super to początkowo funkcjonowało – przyznał Marek Szutowicz, wówczas członek sztabu szkoleniowego biało-zielonych, na łamach portalu LechiaHistoria.pl.

Brutalna szczerość i ostra harówka u nowego trenera nie każdemu odpowiadała. Marcin Pietrowski nie potrafił zrozumieć, dlaczego w pewnym momencie stracił miejsce w wyjściowej jedenastce. Z kolei Adam Duda czuł się przez Probierza szykanowany i upokarzany.

– Zawsze wszystko było powiedziane prosto w twarz – twierdzi Wiśniewski. – Nie do prasy, nie komuś. Z grubej rury i na gorąco. Musiałeś się pozbierać jak chciałeś grać i trudno. Nie było tak, że trener miał wyssane z palca pretensje. Po prostu miał rację. Ktoś nie pobiegł za akcją, ktoś czegoś nie zauważył? Koncentruj się i nie ma usprawiedliwień. A jak się nie podoba, spadówka.

Mateusza Machaja szkoleniowiec również odesłał do rezerw. Miał on jednak większe kłopoty z powrotem do podstawowego składu niż Wiśniewski, choć za kadencji Kaczmarka był podstawowym zawodnikiem Lechii. W końcu Probierz, za namową sztabu szkoleniowego, dał Machajowi szansę. Najpierw pozwolił mu zagrać kilka ogonów w lidze, aż wreszcie wypuścił do boju w pierwszym składzie. Skończyło się na tym, że Machaj obejrzał czerwoną kartkę w starciu z Cracovią i już więcej Lechii nie zagrał. Choć akurat za ten występ Probierz swojego podopiecznego… pochwalił. Konkretnie: za waleczność, której wcześniej u niego nie dostrzegał. Co do zasady jednak, nie przestał traktować Machaja po macoszemu. Piłkarz sądzi, że był dla szkoleniowca zbyt technicznym zawodnikiem.

– Znamy trenera Probierza. Wiemy, jakim jest człowiekiem. Lubi po wejściu do szatni zrobić nowy porządek. Trafiło na mnie. Nie pasowałem do koncepcji, zostałem odpalony – mówił Machaj.

Probierz w akcji.

Ciekawie na temat Probierza wypowiadał się również Andrzej Kuchar, właściciel klubu. Kuchar nie słynął z cierpliwości wobec szkoleniowców. Nawet zatrudnienie Probierza zostało owiane delikatną kontrowersją, ponieważ Bobo Kaczmarek był święcie przekonany, że będzie mu dane poprowadzić Lechię w kolejnym sezonie. Zwolnienie trafiło go znienacka. – Probierza bardzo cenię – mówił Kuchar w rozmowie z Przeglądem Sportowym. – Wie pan dlaczego? Bo próbuje zbudować drużynę na bazie zawodników, których zastał w klubie. Podoba mi się, że próbuje zbudować drużynę w oparciu o kadrę Lechii, którą zastał z kilkoma tylko modyfikacjami. Bo oczywiście tam, gdzie są potrzebne wzmocnienia z zewnątrz, szukamy ich.

Fakt, wielu wzmocnień się Probierz latem 2013 roku nie doczekał. Obecnie Lechię kojarzy się z zaległościami wobec zawodników, którzy podpisali z klubem gwiazdorskie kontrakty. Za kadencji Kuchara wyglądało to inaczej. Kadra biało-zielonych była klecona mocno po kosztach. Dlatego Probierzowi nie pozostało nic innego, jak tylko kontynuować dzieło rozpoczęte przez poprzednika. „Bobo” dał bowiem szansę debiutu paru wychowankom Lechii czy też młodym zawodnikom z regionu.

Probierz przed niektórymi z nich szerzej uchylił drzwi do wyjściowej jedenastki.

– W moim pierwszym sezonie w Lechii pojawiłem się na boisku tylko kilka razy, w kolejnym było już tych występów kilkanaście. Znalazłem się w gronie tych zawodników, którym trener Probierz odważniej zaufał – przyznał Wojciech Zyska. – Mam tu na myśli choćby Pawła Dawidowicza, Przemka Frankowskiego. Nie ukrywam, po cichu liczyłem, że tych szans na grę pojawiać się będzie dla mnie coraz więcej. Początkowo układało się to wszystko po mojej myśli. W rundzie jesiennej sporo grałem, można nawet powiedzieć, że zostałem zawodnikiem wyjściowej jedenastki. Zostałem też włączony do rady zespołu. Olbrzymi zaszczyt. Obecność w radzie drużyny, gdzie pełniłem rolę przedstawiciela młodzieży, to była spora nobilitacja. Na pewno wielu wychowanków marzyło o takiej pozycji w klubie, tymczasem przypadła ona mnie.

– Wydaje mi się, że Przemek Frankowski był trochę ulubieńcem trenera Probierza. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu – wspominał Zyska. – Pamiętam, że kiedy trener przyszedł do klubu i wyznaczał numery na koszulkach, Przemkowi od razu przypadła dziesiątka. Dało się wyczuć, że trener będzie na niego odważnie stawiał.

MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI

Naturalnie nie każdy żółtodziób miał tyle szczęścia.

Kacper Łazaj, bardzo ceniony przez Kaczmarka, który miał wobec niego mocno ojcowskie podejście, kompletnie nie znalazł uznania w oczach Probierza. Damian Kugiel, Bartłomiej Smuczyński czy Łukasz Kacprzycki też właściwie nie powąchali murawy. No ale Dawidowicz, Frankowski, Zyska czy Kostrzewa otrzymali już liczne okazje do zademonstrowania swoich możliwości. Dwaj pierwsi się wybili, koniec końców wylądowali w seniorskiej reprezentacji Polski. Trener sporym zaufaniem obdarzył również 20-letniego Adama Pazio, który trafił do Gdańsk w trakcie letniego okienka transferowego. No ale Pazio okazał się akurat niemiłosiernie przeciętny. W końcu sam trener chyba to dostrzegł, gdyż nałożył na bocznego obrońcę karę za kompromitujący występ w rezerwach przeciwko Cartusii Kartuzy.

Nawiązując do słów właściciela Lechii – Pazio był jednym z zaledwie trzech wzmocnień poczynionych przez Lechię w letnim okienku transferowym. Ósma ekipa poprzednich rozgrywek sięgnęła również po Mateusza Bąka, który wrócił do klubu po krótkim rozstaniu. Najważniejszy okazał się jednak nie powrót legendarnego dla biało-zielonych bramkarza, lecz zatrudnienie Daisuke Matsuiego. Doświadczony rozgrywający, który przez wiele lat występował we francuskiej Ligue 1, szybko wyrósł na postać numer jeden w drugiej linii gdańskiego zespołu. Mocno nadszarpnięte zdrowie nie pozwoliło mu jednak na pokazanie choćby połowy swych możliwości.

Na pewno nie można powiedzieć, by Probierz dostał do dyspozycji wyraźnie mocniejszą kadrę niż Kaczmarek. Matsui przejął rolę wiodącej gwiazdy po Abdou Razacku Traore, który wyjechał z Polski zimą 2013 roku. I tyle. W sumie: status quo.

– Sezon za trenera Kaczmarka był w pewnym sensie sezonem na przetrwanie. Sam „Bobo” wielokrotnie podkreślał, że miał drużynę, która grała za wikt i opierunek – zauważa Tomasz Osowski z trójmiejskiej Gazety Wyborczej. – Nie było wtedy w Lechii zbyt dużo pieniędzy. Kaczmarek szył ten zespół jak mógł, ściągał zawodników swoimi kanałami. Jeśli szukał wzmocnień poza Polską, to byli to piłkarze jak najtańsi. I często bardzo przeciętni. Zaczął też stawiać na młodzież. Ten okres był zatem przejściowy, a Andrzej Kuchar bardzo czekał na Michała Probierza. Nawet w jednym z wywiadów powiedział, że Probierz to jego zdaniem najlepszy trener w Polsce. Probierz u Kuchara miał być szkoleniowcem na lata. Wszyscy w Gdańsku oczekiwali, że z takim trenerem Lechia wydostanie się wreszcie z okowów przeciętności. To miało być nowe otwarcie, nowy projekt.

Jeżeli chodzi o transfery wychodzące, z Trójmiasta wynieśli się między innymi Ricardinho, Łukasz Surma, Grzegorz Rasiak czy Lewon Hajrapetian. Odpalenie Surmy, który wcześniej pełnił rolę kapitana zespołu, było spowodowane decyzją trenera.

Probierz nie chciał przedłużać kontraktu z tak wiekowym zawodnikiem.

Dał wyraźny sygnał, że w Lechii naprawdę rozpoczyna się czas młodych. – Myślę, że wszyscy mieliśmy wtedy odpowiednie warunki do tego, żeby na dłużej zaistnieć w Lechii. Trzeba było po prostu wykorzystać okazję. Kiedy ta już się nadarzała, to trzymać się jej rękoma i nogami. Za żadne skarby nie wypuścić. Wykorzystywać każdy kolejny mecz – twierdził Zyska.

Michał Probierz w rozmowie z zawodnikami.

– Trzeba Probierzowi oddać, że on rzeczywiście kilku zawodników bardzo ładnie wypromował. Przede wszystkim takim przykładem jest Paweł Dawidowicz, z którego trener zrobił absolutnie podstawowego zawodnika, nie zważając na jego pomyłki – przypomina Osowski. – Ten jeden sezon wystarczył, by Dawidowiczem zainteresowała się Benfica Lizbona. Probierz mocno postawił również na Przemka Frankowskiego. A przy okazji odrestaurował również bardziej doświadczonego Piotra Grzelczaka, który – nie ukrywajmy – w pewnym momencie był trochę pośmiewiskiem. Pukano się w czoło, gdy Lechia go ściągała. Aż tu nagle Grzelczak zaczął strzelać przepiękne gole i zyskał przydomek „Mr. Wolej”. Szkoleniowiec pozwolił też rozwinąć skrzydła Patrykowi Tuszyńskiemu. Kilku piłkarzy – starszych i młodszych – pod wodzą Probierza zrobiło znaczne postępy. Niekoniecznie przełożyło się to jednak na wyniki zespołu.

***

Biorąc pod uwagę wszystkie zarysowane wyżej okoliczności i przeciętną postawę w przedsezonowych sparingach, wejście Lechii w rozgrywki ligowe było owiane wieloma znakami zapytania. Ale ekipa Probierza dość szybko zaczęła je rozwiewać. Na otwarcie ekstraklasowych zmagań biało-zieloni zremisowali z Podbeskidziem Bielsko-Biała, a Matsui przywitał się z gdańską publicznością dubletem.

– Niestety, to był człowiek-szklanka. Po każdym meczu musiał mieć dwa, nawet trzy dni luźniejszego treningu, żeby w ogóle dojść do siebie. Jednak podczas spotkania grał tylko dla zespołu. Robił wszystko, żeby partnerzy mogli rozwinąć skrzydła. Nigdy nie ustawiał akcji pod siebie. A umiejętności techniczne miał naprawdę topowe. Razack też miewał swoje przebłyski, lecz był w tym wszystkim nierówny. Raz mu się coś udawało, innym razem nie. Natomiast Matsui zawsze trzymał wysoki poziom – mówił Krzysztof Bąk.

– Matsui był wybijającą się postacią. Miałem ważenie, że drużyna troszkę nie nadążała za nim – uważa Osowski. – Jeżeli chodzi o czyste umiejętności piłkarskie, to w moim prywatnym rankingu stawiam Japończyka niemalże na równi z Razackiem Traore, choć to ten drugi jest uważany za najlepszego obcokrajowca w historii Lechii. Mam wrażenie, że Probierz nie do końca dopasował Matsuiego do zespołu. Albo odwrotnie – to zespół nie dopasował się do Japończyka, który przerastał swoich partnerów wizją gry, techniką, przeglądem pola. Widać było, że koledzy czasami nie nadążają za jego intencjami. 

W kolejnym spotkaniu Lechia podzieliła się punktami z Ruchem Chorzów. I wtedy maszyna zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Biało-zieloni wspięli się na fotel lidera Ekstraklasy, pokonując kolejno Jagiellonię Białystok, Cracovię i Legię Warszawa. W dodatku na Łazienkowskiej. Po drodze udało się też awansować do kolejnej rundy Pucharu Polski.

Wydawało się zatem, że wszystko zmierza ku wielkiemu sukcesowi, a mordercze treningi podczas obozu przygotowawczego przynoszą nadspodziewanie znakomite rezultaty. Potem jednak podopiecznym Probierza przydarzyła się mniej przyjemna passa. Siedem meczów bez zwycięstwa w lidze. Jej puentą były dwie porażki 1:4. Z Widzewem Łódź u siebie i z Lechem Poznań na wyjeździe. – Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego przyszła obniżka formy. Regularnie wykonywaliśmy badania krwi. Wszystkie czynniki zmęczeniowe pokazywały, że zawodnicy nie byli zajechani. Błędy mogliśmy popełnić w innych aspektach – dowodzi cytowany już Szutowicz.

– To była bardzo bolesna lekcja dla naszej młodzieży – skwitował Probierz po klęsce z „Kolejorzem”.

Wkrótce się okazało, że tych bolesnych lekcji gdańska młodzież przyjmuje tyle, że gdyby przyszło jej zdawać maturę ze sztuki tracenia punktów, to z pewnością wykręciłaby znakomity wynik. Pewnym promykiem nadziei dla biało-zielonych było wprawdzie drugie w sezonie zwycięstwo z warszawską Legią, ale summa summarum gdańszczanie skończyli rundę jesienną mając zaledwie 27 punktów po 21 rozegranych spotkaniach. Podopieczni Probierza legitymowali się również ujemnym bilansem bramkowym. Od lipca do grudnia Lechia wygrała tylko trzy ligowe mecze przed własną publicznością.

– Ciężko sobie przypomnieć jakieś spektakularne występy Lechii dowodzonej przez Probierza – zastanawia się Osowski. – Przychodzi mi do głowy końcówka 2013 roku. Śnieg, bardzo trudne warunki. Zwycięstwo 2:0 z Legią, drugie w tamtym sezonie. No i triumf 3:1 na Cracovią, słynna akcja z dwiema piętkami pomiędzy Buzałą a Matsuim. To był sam początek rozgrywek. Wtedy się rzeczywiście wydawało, że ta Lechia może zaskoczyć.

Lechia Gdańsk 3:1 Cracovia (4. kolejka sezonu 2013/14).

Lechia Gdańsk 2:0 Legia Warszawa (20. kolejka sezonu 2013/14).

– Start był na pewno bardzo dobry – dodaje Osowski. – Po pięciu kolejkach Lechia była liderem, a w szóstej serii spotkań odbył się mecz niesamowity i to nie tylko w polskiej skali. Lider zmierzył się z liderem. Górnik Zabrze miał po pięciu meczach identyczny bilans punktowy i bramkowy jak Lechia. Odbył się więc mecz na podwójnym szczycie. Wtedy padł remis i od tego momentu coś się zaczęło wyraźnie psuć. Po wystrzałowym początku Lechia zaczęła grać w kratkę, wszystko w zespole zaczęło zgrzytać. Można tutaj różne teorie snuć. Probierz wskazywał na to, że drużyna jest młoda. Chłopakom brakuje cwaniactwa. Udowodnienia wynikiem swojej przewagi. Trener miał też przyrzeczenie od Andrzeja Kuchara, że zimą zostaną przeprowadzone transfery na jego życzenie. No ale nie zostały one zrealizowane z uwagi na nowy układ właścicielski. Probierz musiał sobie radzić z tym, co w klubie zastał. I poradził sobie przeciętnie.

Na efektownych przebłyskach sukcesy Lechii w rundzie jesiennej się zatem skończyły. Co teoretycznie nie powinno trenera aż tak bardzo martwić, ostatecznie nie dostał on do dyspozycji na tyle mocnego składu, by wojować o najwyższe cele w lidze. Jego działania w Lechii miały charakter długofalowy. Tak się przynajmniej Probierzowi wydawało.

GORZKIE POŻEGNANIE

Na początku 2014 roku w Lechii doszło do rewolucji, o której spekulowało się już od pewnego czasu. W gdańskim klubie pojawił się nowy właściciel – Franz Josef Wernze. Biznesmen stojący na czele niemiecko-szwajcarskiej grupy kapitałowej (ETL Gruppe). Jego majątek szacowano w tamtym czasie na 900 milionów euro. Rządzona przez niego firma stanowiła potęgę w skali europejskiej – miała około siedemset biur rozsianych przede wszystkim w centralnej części Starego Kontynentu. Zatrudniała przeszło pięć tysięcy konsultantów w zakresie doradztwa podatkowego. – ETL to pod względem wielkości i przychodów piąta konsultingowa firma na świecie, plasuje się tuż za tak zwaną wielką czwórką, czyli KPMG, Deloitte, PricewaterhouseCoopers (PwC) oraz Ernst & Young. Roczna sprzedaż ETL kształtuje się na poziomie pół miliarda euro – pisał wówczas Osowski.

Dotychczasowy właściciel biało-zielonych, wspomniany Andrzej Kuchar, pomimo wcześniejszych zapewnień o chęci dalszego rozwijania Lechii i obietnic złożonych Probierzowi, akcji klubu pozbył się jeszcze w listopadzie 2013 roku. Pakiet większościowy przejęło wówczas Wrocławskie Centrum Finansowe, należące do jego żony, Ewy Andreasik-Kuchar. To właśnie ona poinformowała opinię publiczną wprost o rozpoczęciu procedury mającej na celu zakończenie współpracy z Lechią. Początkowo mówiło się o tym, że zadłużony klub może trafić po prostu pod skrzydła miasta. W sprawy żywo zaangażowany był ówczesny prezydent Gdańsk, Paweł Adamowicz.

Samorządowiec odrzucił propozycję Kuchara. – Większościowy akcjonariusz zdecydował się wycofać z Lechii. Zaproponował, by miasto wykupiło jego akcje lub znalazło na nie innego kupca. Wartość swoich akcji Andrzej Kuchar wycenił na 10 milinów 700 tysięcy złotych – tłumaczył Adamowicz. – To bardzo duża suma. Gdańsk ma w tej chwili wiele pilniejszych potrzeb. Zwracam się z apelem do ludzi biznesu z Pomorza. Spróbujcie zastanowić się nad możliwością wspólnego wykupienia akcji.

Nikt z regionu nie palił się jednak do tego, by przejąć Lechię. Klub zaczął przypominać trochę gorący kartofel. Biorąc to wszystko pod uwagę, wejście do Lechii takiego gracza jak Wernze natychmiast rozbudziło wyobraźnię.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Tym bardziej że Kuchar był przez fanów Lechii dość mocno krytykowany za powściągliwość w inwestycjach. Delikatnie rzecz ujmując. – Bardzo dobrze, że Kuchar wycofuje się z klubu. Przez ostatnie lata nie uczynił dla Lechii nic poza obietnicami. Nie wiem czy na niej zarobił, ale na pewno nie dołożył – komentował Sławomir Wojciechowski, dawniej ulubieniec gdańskich kibiców. Jego słowa właściwie pokrywały się z przekazem płynącym z trybun. Kuchar przejmując Lechię w 2009 roku obiecywał bowiem złote góry. Na obietnicach się skończyło. Choć akurat Probierz zdawał się przynajmniej po części akceptować tę politykę. – Jak w klubie są obcokrajowcy, to jest źle, jak jest więcej Polaków, to też niedobrze. Trzeba dawać szanse piłkarzom, którzy są stąd, bo oni identyfikują się z drużyną. To jest tez mój apel do ludzi związanych z Gdańskiem – mówił trener.

Być może czuł pismo nosem.

– Myślę, że Probierz już w końcówce 2013 roku zdawał sobie sprawę, że jego dni w Lechii są policzone. A może nawet był już pewny, że wkrótce przyjdzie mu pożegnać się z posadą – mówi Osowski. – Jego entuzjazm wyraźnie opadł. To nie był taki prawdziwy, charyzmatyczny Michał Probierz, jakiego wszyscy znamy. Który zawsze jest pewny siebie, zawsze ma coś kontrowersyjnego do powiedzenia. Chyba było mu tak po ludzku przykro, że nie zdążył niczego rozwinąć, a już jego misja dobiega końca.

Co było potem? – Moje marzenia sięgają obecności Lechii na europejskiej arenie. Jesteśmy na dobrej drodze, by te marzenia i cele się ziściły, bo od początku rozgrywek drużyna znajduje się w ścisłej czołówce i oby tak już pozostało do końca sezonu. Pod pojęciem obecności w Europie mam jednak na myśli nie tylko sam fakt gry w eliminacjach – zapowiadał na oficjalnej stronie Lechii Franz Josef Wernze.

Marzenia te, choć po wielu perturbacjach i kadrowych rewolucjach udało się zrealizować dopiero w 2019 roku. Naturalnie bez Probierza na pokładzie. Trener właściwie natychmiast po przemianach właścicielskich znalazł się na wylocie, a prawdopodobnie już wcześniej miał świadomość, że żadnych wielkich ambicji nie uda mu się w Lechii wcielić w życie. Był przecież człowiekiem Kuchara. Nawet jeżeli nie usłyszał oficjalnie, że ma pakować walizki. Jeżeli starał się robić dobrą minę do złej gry i wykonywać swoją robotę, to wszyscy w Gdańsku wyczuwali, że jego czas dobiegł końca. Nikt nie pytał, czy Lechia zatrudni nowego trenera. Zagadką było tylko jak szybko to nastąpi. Spekulacjom na temat następcy Probierza nie było końca.

– Końcówka Probierza w Gdańsku była bardzo nieudana, to było dołowanie zespołu – mówi Osowski. – Nowi właściciele zupełnie nie wiązali z Probierzem przyszłości. Był już konkretny plan na następcę. Od początku wszyscy wiedzieli, co się zaraz wydarzy. Byłem nawet trochę zdziwiony, że trener po prostu nie złożył dymisji. Od początku nie było nawet próby nawiązania pozytywnych relacji.

Probierz podczas zgrupowania Lechii w Gniewinie.

25 marca 2014 roku biało-zieloni zremisowali – tu cichy chichot losu – z Jagiellonią Białystok i odpadli z Pucharu Polski. Wówczas działacze postanowili pociągnąć za spust. Probierz wyleciał z posady na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej. Zastąpił go Ricardo Moniz, który, trzeba oddać mu honor, wyciągnął drużynę z dołka formy i zajął z nią czwarte miejsce w tabeli. Był to największy sukces Lechii w lidze od 1956 roku, czyli od czasów legendarnego Romana Korynta.

– Niezwykle wymagający szkoleniowiec – opowiada Krzysztof Bąk o Monizie. – Miał wszystko zaplanowane co do ostatniego szczegółu. Nigdy w życiu – ani wcześniej, ani później – nie trenowałem tak mocno jak za trenera Moniza. W sensie jakości i objętości treningowej to był po prostu kat. Ale z tego narodziły się wyniki. Oczywiście architektem tamtej drużyny był trener Probierz, ale te przygotowania u trenera Moniza sporo nam dały na finiszu rozgrywek. W ogóle wspominam tego trenera bardzo ciepło. Facet nie brał jeńców. U niego wszystko było albo czarne, albo białe. Niezwykle szczery człowiek. Można było do niego przyjść zawsze, w każdej sprawie. Otworzył nam oczy na inne formy treningu. (…) Z trenerem Monizem była krótka piłka. Jesteś ze mną, albo jesteś przeciwko mnie. Jednak pola do konfliktu nie było, bo jemu wszyscy ufali.

Podobnie zapamiętał Holendra również Osowski: – Przyjście Moniza uwypukliło, w jak wielki marazm popadła Lechia w końcówce kadencji Probierza. Pamiętam pierwszy trening poprowadzony przez Holendra. On wręcz wybiegł z szatni, od razu zaserwował mocno energetyczne ćwiczenia. Wszyscy patrzyli z szeroko otwartymi oczami. To był zupełnie inny styl prowadzenia drużyny niż u Probierza, który stawiał na dyscyplinę. Żmudą pracę. Moniz wprowadził do zespołu trochę radości, entuzjazmu. Widać to było w kolejnych meczach. Nagle się okazało, że ta Lechia może grać efektowną piłkę. Moniz uciekł jednak z Gdańska jeszcze szybciej niż Probierz, dostał lepszą ofertę. Mimo to – jest wspominany z dużym sentymentem. Bez dwóch zdań pamięta się go cieplej niż Probierza.

Trudno jednak bronić tezy, że skoro Moniz ugrał z Lechią czwartą lokatę, to Probierz wcześniej pokpił sprawę. Holenderski szkoleniowiec miał już do dyspozycji inną paczkę niż jego poprzednik w rundzie jesiennej. Nie przyświecała mu też aż tak bardzo idea ogrywania młodych zawodników. Zresztą Probierz nawet po przerwie zimowej z najwyższą niechęcią stawiał na piłkarzy, którzy trafili do klubu bez konsultacji z nim. Choć była to niebagatelna ofensywa transferowa. Stojan Vranjes, Zaur Sadajew, Maciej Makuszewski, Paweł Stolarski, Nikola Leković – znaczące nazwiska jak na jedno tylko okno. I to w klubie, który dotychczas nie słynął z szaleństw na rynku.

– Wcześniej zwracano na młodych uwagę, jakoś to wyglądało. Były indywidualne zajęcia. Nie wiem, co się potem porobiło. Wszedł nowy udziałowiec i sytuacja się odwróciła – opowiadał Kacper Łazaj. – Wszyscy trafiali na jakieś wypożyczenia, z których już nie wracali.

Dlaczego zatem z Probierzem nie pożegnano się wcześniej, od razu? Jeszcze podczas przerwy między rundami? Cóż, być może w Gdańsku liczyli, że trener uniesie się honorem i sam zrezygnuje. Ostatecznie nowy właściciel Lechii nie zaszczycił go nawet jedną rozmową. Ale tutaj się akurat nowa ekipa sterująca klubem przeliczyła. Trafiła kosa na kamień. – Na koniec i tak wszyscy powiedzieli, że Probierz poleciał na kasę. Powiem tak. Życie nauczyło mnie, by, jeśli chodzi o finanse, nie odpuszczać żadnemu klubowi. Często ci, którzy powinni nas wspierać, w decydujących momentach się od nas odsuwają – tłumaczył trener.

***

– Po zwolnieniu Probierza i zatrudnieniu Moniza klub miał na utrzymaniu trzech trenerów, bo opłacano również kontrakt Bogusława Kaczmarka. No ale to w Lechii nic niezwykłego – śmieje się Osowski. – Mimo wszystko trzeba powiedzieć, że ten związek Lechii z Probierzem od początku sprawiał wrażenie nie do końca trafionego. Nawet gdy trener miał jeszcze pełne poparcie Andrzeja Kuchara i był „szkoleniowcem na lata”, to czuło się w powietrzu, że coś tam nie gra. No ale nie dowiemy się, jak ten zespół by wyglądał, gdyby trener dostał więcej czasu. Tak do końca nie zobaczyliśmy w Gdańsku drużyny Probierza. On przejął zespół latem, a zbyt wielu zawodników wtedy do kadry nie dołączyło. Być może dopiero kolejne okienka transferowe to byłaby rzeczywiście Lechia budowana według zamysłu Probierza? Zanim się ten projekt na dobre rozwinął, to już został zwinięty.

Paradoksalnie – najmocniej gdański epizod w karierze Probierza jest pamiętany ze względu na sparing.

30 lipca 2013 roku na stadionie w Letnicy pojawiła się FC Barcelona, będąca w tamtym czasie chyba u szczytu popularności, jeżeli chodzi o nasz kraj. Gdańszczanie zremisowali ze słynnymi rywalami 2:2, choć w ekipie „Dumy Katalonii” od pierwszych minut pojawił się na boisku Leo Messi, a w drugiej połowie na placu gry zameldował się debiutujący tamtego dnia Neymar. Premierowy występ Brazylijczyka był sporym wydarzeniem w świecie futbolu, ściągnął duże zainteresowanie. – To spotkanie było nobilitacją dla każdego zawodnika – opowiadał Paweł Buzała. – Postawmy sprawę jasno: w ogóle rzadko kiedy wychodzi się na jedną murawę z takimi piłkarzami. Trener Probierz też zrzucił z nas presję, bo powtarzał: „To też ludzie, mają takie same ręce, takie same nogi. I w dodatku to tylko sparing!”.

Probierz musiał uspokajać nawet członków własnego sztabu szkoleniowego. Osoby blisko związane z Lechią od lat bały się powtórki z 0:7 z Juventusem. Szkoleniowiec umiejętnie napompował całą ekipę. W pewnym momencie trochę się nawet zagalopował, gdy na przedmeczowej odprawie taktycznej oznajmił Adamowi Pazio: – Kryjesz Messiego. Sam się z tego uśmiał.

Lechia Gdańsk 2:2 FC Barcelona (mecz towarzyski).

Po spotkaniu trener też nie spuścił z tonu. Miał pretensje do swoich podopiecznych, że nie dobili przeciwnika. – Barcelona czy nie, takie sytuacje na 3:2 trzeba wykorzystywać – pieklił się. Na konferencji prasowej gderał natomiast: – Wolałbym zagrać z mocniejszą Barceloną. Liczyłem, że przywiozą jeszcze mocniejszy skład, w którym będą również reprezentanci Hiszpanii.

Mimo wszystko, remis z Barcą to tylko ciekawostka. Probierz podejmując pracę w Lechii miał na pewno ochotę na osiągnięcia o wiele poważniejszego kalibru. – Wiązałem z Lechią długofalowe plany, ale w Polsce – jeśli chodzi o pracę – panuje partyzantka. Porównuje się nas do trenerów pracujących z wielkimi sztabami, a my działamy na fikcji – opowiadał na łamach Weszło. – Mówimy, bo mamy mówić. Tego się od nas oczekuje. W Lechii na trzy miesiące zrezygnowałem z kontaktów z mediami, ale co miałem mówić? Okłamywać dziennikarzy, że wszystko jest pięknie? Po co? Żeby ktoś mi to wytknął?

Trzeba jednak przyznać, że długo na kolejną robotę Probierz nie czekał. Dwa tygodnie po rozstaniu z Lechią był już ponownie szkoleniowcem Jagiellonii Białystok. – Po Lechii potrzebowałem się wyciszyć. Wyjechałem, wyłączyłem telefon i z nikim się nie kontaktowałem. Aż pewnego razu rozładował mi się komputer, a jako że nie chciało mi się schodzić na dół po ładowarkę, włączyłem wi-fi w telefonie. Nie wiedziałem jednak, że automatycznie uruchomią się Viber i WhatsApp. Wtedy właśnie na Viberze zadzwonił do mnie Czarek Kulesza, czy możemy pogadać. Dzień później podjąłem decyzję. Zupełny przypadek. Gdyby wtedy się ze mną nie skontaktował, to pewnie nie pracowałbym w Jagiellonii.

Pobyt w Gdańsku, a zwłaszcza nieprzyjemne okoliczności pożegnania z Lechią, to dla Probierza gorzka pigułka. Ale na osłodę można zawsze przypomnieć o piłkarzach, którym dał szansę zaistnieć na ekstraklasowych salonach. Niektórych zresztą czmychnął z Trójmiasta do Białegostoku. Latem 2014 roku na Podlasiu wylądowali Sebastian Madera, Kacper Rosa, Patryk Tuszyński i Przemysław Frankowski. Na sprzedaży tych dwóch ostatnich Jaga zarobiła 2,5 miliona euro. No i w sezonie 2014/15 między innymi dzięki nim uplasowała się na trzeciej lokacie w tabeli. Znacząco wzmocniona Lechia zajęła tylko piąte miejsce.

– Dalsze losy i Lechii, i trenera Probierza pokazały, że żadna strona na tym przedwczesnym rozstaniu nie straciła – puentuje Osowski. – Lechia, choć z pewnymi kłopotami, to jednak ustabilizowała się w czołówce ligowej tabeli. No a co się stało z Probierzem w Białymstoku, to wszyscy pamiętamy. W pierwszym momencie to rozstanie rzeczywiście mogło być dla trenera przykre. Ale z perspektywy czasu sądzę, że wyszło to na dobre i Probierzowi, i klubowi.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. FotoPyk / Newspix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

3 komentarze

Loading...