Reklama

Okoński: chciałbym znowu mieć 18 lat i przechodzić do Lecha

redakcja

Autor:redakcja

30 maja 2020, 11:11 • 12 min czytania 6 komentarzy

Mirosław Okoński. Legenda Lecha Poznań. Bohater wybitnego Kolejorza, który na początku lat osiemdziesiątych sięgał po pierwsze dla Lecha mistrzostwa. Wybrany piłkarzem osiemdziesięciolecia Kolejorza. Późniejszy gwiazdor HSV, w którego barwach został wybrany drugim najlepszym piłkarzem Bundesligi, a także mistrz Grecji z AEK Ateny. Z panem Mirosławem wracamy do historii, ale nie unikamy też bieżących tematów.

Okoński: chciałbym znowu mieć 18 lat i przechodzić do Lecha
***
Czego się pan spodziewa po dzisiejszym meczu?

Fajnego spotkania. Choć kibiców na pewno braknie, tak samo jak zabrakło na meczu Borussii z Bayernem. Ostatnio praktycznie na każdym meczu Lecha bylem, także wiem dobrze jaka potrafi być atmosfera. Ale jestem bardzo ciekaw jak wypadną oba zespoły. Oglądałem oba pucharowe mecze – Legia i Lech są przygotowane do rozgrywek. Widać wybieganie.

Również w pucharowym meczu ze Stalą błysnął Kamil Jóźwiak. Jak pan ocenia tego gracza?

Już dawno temu mówiłem, że to bardzo ciekawy chłopak. Nie tylko uważa na kontuzje, bo będą się na niego czaili. Lubię to, że nie boi się brać na siebie ciężaru gry. Tak powinien grać ofensywny piłkarz. Daj Boże, by poradził sobie jak najlepiej w przyszłości. Jeśli miałby jednak wkrótce odejść, to byłaby duża strata dla Lecha. Lech źle w piłkę nie gra, trener Żuraw wykonuje dobrą pracę, ale nie wiem jak ważny w tej układance jest Jóźwiak.

W kim jeszcze z Lecha widzi pan duży talent?

Cały czas liczę na Gumnego. Chłopak bardzo fajny, tylko musi sobie w pełni poradzić z urazami. Uważam też, że powinien grać Tomczyk. Za mało szans dostaje. Wchodzi na końcówki – to jest za mało czasu. Ja widzę w nim typowego napastnika, który gdyby dostał czas, mógłby zrobić więcej. Gdyby on czuł to zaufanie, też by inaczej grał, bo inaczej się wtedy gra. To daje wielką siłę.

Lech stawia na polską młodzież i chwała mu za to, sam cieszę się tym bardzo. Są w Polsce liczne talenty tak w kategorii U21, jak i w jeszcze młodszych. Tylko czekają, przebierają nogami, by pokazać się z najlepszej strony. Polacy nie są gorsi. Na młodych piłkarzy w naszej lidze często patrzy się przecież najprzyjemniej, wystarczy spojrzeć na Lecha i Legię. Trzeba iść w tym kierunku.

Reklama
Panie Mirosławie, zostawiając dzisiejszy mecz, a sięgając do pana czasów: jak było z tą ofertą z PSG pod koniec lat siedemdziesiątych?

Tadeusz Fogiel przyjechał i powiedział, że jest oferta. Potem przyleciał Belmondo. Byliśmy w hotelu Mercury. Ale nie było żadnej szansy, żeby wyjechać w takim młodym wieku. Trzeba było mieć skończone trzydzieści lat, a potem dwadzieścia sześć. Jedynie Zbyszek Boniek wyjechał mając dwadzieścia sześć lat. Tak naprawdę decydował Centralny Ośrodek Sportowy.

To było w innych czasach. Czterdzieści lat temu. Nie ma co wracać. Na pewno chciałbym, żeby wtedy były takie przepisy jak dzisiaj. Dzisiaj twoim papierem jest to, co masz w nogach.

To pan uchodzi za bodaj najlepiej wyszkolonego technicznie zawodnika w historii polskiej piłki. Jak dochodzi się do takiej sprawności?

Kochałem piłkę, kochałem się nią bawić. Uwielbiałem żonglować. Jak byłem mały, to po treningu na Gwardii idąc do domu chodnikiem czy przez park, cały czas żonglowałem. Z piłką praktycznie spałem. Piłkę zawsze miałem przy sobie. Na każdej przerwie wychodziło się na boisko szkolne albo grało między ławkami. Żonglowałem piłką tenisową, siatkową – jaka tylko była. Jak trochę podrosłem, nawet lekarską.

Żonglerka piłką lekarską?

Ale taką mniejszą! Półtora kilograma. Człowiek kombinował. Może to głupota. Nawet jak już byłem w Lechu, w pierwszej lidze, to się ze mnie czasem śmiali, że siedzimy w pokoju, rozmawiamy, a ja cały czas się piłką bawię. Pod koniec kariery przeszedłem do AEK-u Ateny, pojechaliśmy do Austrii na obóz. Z treningów wracałem do hotelu, czekałem na światłach – cały czas wtedy też żonglowałem. To we mnie na zawsze zostało.

Cały czas tłumaczę młodym chłopcom: piłka musi was pokochać. Jak poczujesz, że piłka cię kocha, ty też ją pokochasz. A widzę, idą na orlik z piłką w ręku. Idź i sobie żongluj. Spadnie, podbij i z powrotem.

Ile żonglerek pan najwięcej zrobił?

Nie pamiętam. Ale zapadło mi w pamięć jak miałem 1700 podczas pięcioboju piłkarskiego w Koszalinie. Trzeba było odbijać jedną nogą, drugą, głową i tak dalej. Miałem dziewięć lat. Zdobyłem puchar.

Reklama
Pana zdaniem najbardziej uzdolniony technicznie obecnie polski piłkarz?

Zależy co to technika. Dla mnie technika to ograć dwóch, trzech w środku pola. Wjechać raz, drugi, trzeci. Strzelić pięknie. Nie raz, ale gdy widać, że to się powtarza. Jeżdżę czasem na treningi Lecha i widzę choćby Gytkjaera – technikiem nie jest. Ma nosa, ale to tyle. Amaral, jaki on tam technik? Nie widzę, żeby był szczególnie lepszy od młodych lechitów.

Z polskich graczy technicznie najlepszy jest Lewandowski. Obróci się, przyjmie piłkę, włoży głowę, poszuka kolegi. Wierzę też w Krzysztofa Piątka, choć techniczny nie jest. Ale umie kiwnąć zwrotem i wycelować w bramkę. Tego się od niego oczekuje. To urodzony napastniczek od kończenia akcji. Myślę, ze jeszcze Hertha okaże się dobrym wyborem, tylko musi zagrać kilka meczów, pograć z miesiąc, a złapie rytm.

Jak rodzice zapatrywali się na pana pasję?

Na początku miałem problemy z tatą, bo tata grał w Bałtyku Koszalin, a ja poszedłem do Gwardii. Wojna w domu. Ale go przekonałem. Bałtyk nie był za ciekawym klubem, Gwardia jednak miała talenty do szkolenia. Dali koszulkę, spodenki – rzeczy, których wtedy nie można było kupić. To była po prostu lepsza szkółka piłkarska, dbali o wszystko.

Tata dawał panu rady piłkarskie?

Byłem malutki, kiedy tata grał, ale z opowieści słyszałem, że był niesamowity. Pamiętam natomiast, że jak miałem może siedem lat i grałem mecz na podwórku, zachodził czasem do nas też pograć.

Z Koszalina do Poznania nie jest tak znowu blisko. Były inne oferty w momencie przenosin?

Pierwsza była z Pogoni Szczecin, później z Górnika Zabrze i Lecha Poznań. Z Pogonią miałem porozumienie. Z tym, że prezes Pogoni był kapitanem na statku i po dograniu ze mną szczegółów wyjechał w dwumiesięczny rejs. Zostawił resztę transferu w rękach swoich dwóch pomagierów. Pojechałem do Szczecina, a tu nagle warunki inne niż obiecywane. No to się rozmyśliłem i poszedłem do Poznania, czego nie żałuję do dzisiaj. Wiem, że jak tamten prezes wrócił z rejsu, był załamany i zwolnił tych dwóch działaczy.

W Lechu dużym zaufaniem obdarzył mnie Jerzy Kopa, choć miałem ledwie osiemnaście lat. Drużyna była mocna – Jakóbczak, Napierała, Jurek Kasalik. Super zawodnicy. Było się przy kim uczyć. Mi natomiast dużo pomogło to techniczne zaawansowanie. Chłopaki potrzebowali kogoś takiego jak ja.

Najlepsze i najgorsze wspomnienie związane z Lechem i Poznaniem?

Jak wróciłem z Legii, gdzie najpierw zdobyłem z Lechem puchar, strzelając bramkę w finale Pogoni. Potem jak zrobiliśmy mistrzostwo. A w kolejnym sezonie dublet. To było coś pięknego dla mnie. Pamiętam jeszcze, że jak przypieczętowaliśmy w Zabrzu pierwszy tytuł – Janusz Kupcewicz strzelił dwie bramki – nazajutrz Jan Paweł II był w Poznaniu. Oglądałem go z jedenastego piętra, z balkonu widziałem jak przemawia.

Pamiętam też Wojciecha Łazarka, z którym czasem się różniliśmy, ale jedno nas łączyło: dedykacja. Kończyły się treningi, zostawaliśmy we dwóch. Ja trenowałem rzuty wolne, a trener Łazarek brał szlauch i podlewał boisko. Sam od siebie dawał więcej.

PRZECZYTAJ WYWIAD Z WOJCIECHEM ŁAZARKIEM

Najgorszy był natomiast powrót do Poznania. Ludzie pamiętali, jak strzelałem gole w barwach Legii w częstochowskim finale Pucharu przeciw Lechowi. Później się zrewanżowałem i myślę, że mi wybaczyli. Niejedna łezka wtedy poleciała, ludzie zrozumieli, ja co mogłem to wytłumaczyłem.

Jak to było z tymi przenosinami do Legii?

Sytuacja mnie zmusiła. Wiadomo jak to w tamtych czasach było z wojskiem. Ja to po prostu wykorzystałem. Miałem taki moment: fajnie byłoby iść, bo nie będę wąchał wojska, tylko piłkę. A gdzie indziej kto wie jak by było. Wiadomo gdzie bym był po dwóch latach służby? Jurek Wijas z Widzewa też nie chciał iść, a później się obudził tam gdzie są białe niedźwiedzie.

Co miłego wspomina pan z Warszawy?

Nie miałem żadnych zastrzeżeń do Legii. Możliwość trenowania u trenera Kazimierza Górskiego to szczyt marzeń piłkarza. Każdemu bym życzył z takim trenerem pracować. Miał w sobie to coś. Z Legią zdobyłem puchar, rozstaliśmy się fajnie. Puchar zdobyłem przeciw Lechowi, ale zrewanżowałem się w półfinale później, strzelając bramkę Legii, pamiętam do dziś, bronił Jacek Kazimierski.

Sama Warszawa – wiadomo, ładne miasto, choć Poznań uważam za ładniejszy, tu mi bliżej. Ale wciąż mam wielu przyjaciół w Warszawie. Spotykamy się, dzwonimy do siebie. Kontakty przetrwały, widujemy się choćby na meczach. Miło ten czas wspominam.

W Poznaniu był czas, kiedy zostawiano panu kwiaty pod mieszkaniem.

Poznań potrzebował tej radości, tych wyników. Jak Kolejorz grał o wejście do pierwszej ligi, na meczu było pięćdziesiąt tysięcy widzów. Zrobiliśmy brąz, jeszcze grając na Dębcu – ludzie siadywali na płocie, a nawet na drzewach. Ja chciałem z kibicami rozmawiać. Także wtedy, gdy była porażka, gdy przyszedł gorszy czas. Różne mogą być opinie, ale rozmawiać trzeba. Kibic poświęca swój czas. Często jeździ na mecze wyjazdowe, co bardzo podziwiam. Za to należy się szacunek. Gdzie byłaby polska piłka bez takiego zainteresowania kibiców, które widzimy choćby na stadionach Lecha czy Legii? Do dziś cieszę się z tego, że pamiętają, szanują. Także z Warszawy. Dzisiaj pewien kibic Legii wysłał mi zdjęcie moje z czasów warszawskich do podpisu. Podpisałem, dzisiaj wyślę.

Uważam, że Lech i Legia, jak troszkę jeszcze poczekamy, będą rządzić w polskiej piłce. Niech mi nikt nie mówi o Piaście Gliwice. Szanuję, bo to mistrz. Ale na dłuższą metę wokół klubu musi być atmosfera. Jaka jest atmosfera, jak w sezonie mistrzowskim przychodzi pięć tysięcy widzów. Pół Gliwic na taką drużynę powinno chodzić. W Legii i Lechu, tak samo jeszcze w Wiśle Kraków, widać najbardziej jak ludzie żyją swoimi drużynami.

Lech w tamtym czasie mierzył się w pucharach z bardzo mocnymi klubami, ale nie potrafił ich przejść. Jak pan wspomina te mecze?

Z Bilbao nie mieliśmy szans mimo, że wygraliśmy u siebie 2:0. Chyba Wiesiu Wraga z Widzewa powiedział o jakimś meczu pucharowym, że jakby wygrali 4:0, to na wyjeździe przegraliby 0:5. Nie było siły. Tak samo wtedy z Bilbao. Choć mieliśmy swoje sytuacje, choć był problem z kontuzjami, a Józiu Szewczyk miał chore oko i jak światła włączyli, to nie widział dobrze, a później miał problemy. Niemniej nawet jakbyśmy strzelili bramkę, nie mieli żadnych problemów, to i tak byśmy dostali tyle, żeby odpaść.

LECH TO RODZAJ ZBIOROWEJ HALUCYNACJI – PRZECZYTAJ WYWIAD Z RADOSŁAWEM NAWROTEM, AUTOREM MIĘDZY INNYMI BIOGRAFII MIROSŁAW OKOŃSKIEGO

Liverpool… pamiętam, że miałem na Anfield szansę, trafiłem w słupek. To były jednak fajne mecze. Może nie wygraliśmy, ale nie było klęski. Honorowe mecze. Nie ma się czego wstydzić. Może najbardziej szkoda tego Gladbach, bo byli bardzo mocni, u nich zremisowaliśmy, a u siebie przegraliśmy.

Ryszard Rybak ostatnio wspominał, że był na pana meczu HSV – Napoli i przyćmił pan Maradonę. Potwierdza pan?

Pamiętam, mecz na stulecie HSV. Przed meczem koncert dała Madonna. Ludzie koczowali już przed stadionem, żeby to wszystko obejrzeć. Fajnie, że udało się zagrać przeciw sobie – ja jedną, Diego na 1:1. Ładnie to wyglądało. A na drugi dzień jeszcze ładniej, gdzie w gazetach pisali, że Okoński przyćmił Maradonę. Diego był wielkim piłkarzem, nie ma co mówić, ale według mnie Messi jest jeszcze lepszy. Niech pan zobaczy jego podania, jego przejścia. Niech pan zobaczy co robi Messi w polu karnym – on nigdy z niego nie ucieka. Za często w Polsce napastnicy dają się z niego wypychać. Akcje Messiego mógłbym cały czas oglądać.

Była okazja wtedy z Diego słowo zamienić?

Oni mieli samolot już przygotowany. Zjedliśmy razem kolację i lecieli. Rozmawiałem z Diego o wymianie koszulek, ale on miał umowę z takim człowiekiem niepełnosprawnym z Neapolu, że wszystkie koszulki meczowe jemu oddaje. Mówił, że może dać, pewnie, ale drugą. Później już nie było czasu, spieszyliśmy się, sprawa zrozumiała.

W HSV został pan gwiazdą Bundesligi.

Zdobyliśmy Puchar Niemiec i wicemistrzostwo. Niewiele brakło do tytułu, szkoda, ale HSV takich wyników nie powtórzyło od tamtego sezonu. Byłem wybrany drugim najlepszym graczem ligi, fajnie mnie przyjęli. Bruno Labbadia, dzisiaj trener Krzysztofa Piątka, na ławce wtedy siedział.

Pamiętam jeszcze później, jak w HSV proponowali mi niemiecki paszport, bo w Bundeslidze mogło grać dwóch obcokrajowców. Gdybym przyjął niemiecki paszport, byłoby dodatkowe miejsce. Odmówiłem. Ściągnęli Nielsena. On siedział na ławie, i tak ja grałem.

Miał pan jeszcze oferty ciekawe w czasach HSV?

Chcieli mnie do Anderlechtu, mogłem tam iść, ale wybrałem Grecję. Chciały mnie AEK i Olympiakos. Olympiakos trochę mnie oszukał. Gmoch przyjechał do Niemiec, ale powiedział, że nie chce piłkarza po pięciu operacjach. Wziął Węgra z Eintrachtu. No to udowodniłem, że taki kulawy nie jestem – zdobyliśmy mistrza z AEK-iem, właśnie przed Olympiakosem. Euforia niesamowita.

Miał pan sukcesy w lidze, sukcesy zagraniczne, natomiast w reprezentacji Polski uchodzi pan za jednego z tych, którzy powinni osiągnąć dużo więcej.

Debiutowałem w 1977 ze Szwecją we Wrocławiu. Jako młody chłopak myślałem, że to pociągnę. Ale w 1978 miałem kontuzję, mistrzostwa mi przepadły. Do Hiszpanii nie pojechałem – układy, układziki, choć w Polsce bardzo dobry okres miałem. Później, w 1986, choć już podpisałem kontrakt z HSV, nie pojechałem. A potem miałem najlepszy czas w Niemczech, więc jak to jest? Mówi się trudno, czasu się nie cofnie.

Miał pan okazję zagrać w 0:0 z Cyprem za Łazarka, wtedy uchodzącym za piłkarski koniec świata.

Takie sytuacje, co myśmy z Włodkiem Smolarkiem wystawiali napastnikom… Można obejrzeć dzisiaj. Jak oni tego nie wykorzystali, nie wiem. To co mieliśmy z Włodkiem zrobić, do bramki wejść? Robiliśmy co mogliśmy. Takie mecze pechowe się zdarzają, również mocniejszym niż Polska. Jeszcze pamiętam, przed meczem ukradli mi dokumenty, paszporty. Na policję musiałem jechać.

Został pan kozłem ofiarnym tego remisu?

Tak to wygląda. W Hamburgu czułem się świetnie, regularnie trafiałem do jedenastki kolejki Kickera. A tu brak powołań. No to dziękuję.

Panie Mirosławie, trudny był ten moment, kiedy trzeba było zawiesić buty na kołku?

Człowiek wiedział, że  piłkę wiecznie grał nie będzie – i tak długo grałem, prawie do czterdziestki. Ale od małego z piłką – ciężko się rozchodzić. Dziś myślę: Boże kochany, już prawie trzydzieści lat nie gram. Kiedy to minęło?

Jak dziś pana zdrowie?

Dziękuję, na dzień dzisiejszy dobrze. Miałem ciężkie dwa lata, trzy operacje. Odczułem wtedy wsparcie, i Lecha, i kibiców, cieszy mnie to, wszystkim jeszcze raz dziękuję. Bardzo pomogli mi też w trudnej hwili Tomek Magdziarz, Przemek Erdman i Fabryka Futbolu, za wszystko im również gorąco dziękuję.

Co by pan zmienił w swojej karierze?

Chciałbym znowu mieć osiemnaście lat i przechodzić właśnie Gwardii do Lecha Poznań.

rozmawiał Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...