Reklama

Tu zaczął się futbol inny niż ten, który znaliśmy. Reportaż z odmrożenia piłki

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

27 maja 2020, 08:06 • 12 min czytania 16 komentarzy

Świergot ptaków jako odgłos z meczu. Pojedyncze przyśpiewki kibiców szybko pacyfikowane przez sam wzrok i reakcję funkcjonariuszy policji. Małe grupy fanów oglądające spotkanie zza stadionowego ogrodzenia. Pokrzykiwania Vukovicia i Nowaka możliwe do odtworzenia właściwie jeden do jednego. W miarę swobodne zasady zachowania na sektorze przeznaczonym dla prasy. Żarty lokalnych dziennikarzy z tego, że można byłoby teraz skutecznie przywrócić akcję „Znajdź się na stadionie”. Symboliczne kopnięcie Kante. Sędzia Frankowski, który wskazuje, kto pierwszy ma zejść do szatni, a kto jeszcze musi poczekać na murawie. Wielka cisza po kontuzji Santany i jeszcze większa cisza pięć minut po końcu meczu. Zapraszamy na reportaż z Legnicy, gdzie odbył się pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek piłkarskich w Polsce po ponad siedemdziesięciu dniach. 

Tu zaczął się futbol inny niż ten, który znaliśmy. Reportaż z odmrożenia piłki

***

To się kumulowało. Siedziało w człowieku. Niby ważniejsze emocje przeżywa się dzień w dzień, a jednak ta data jakoś utrwaliła się w głowie – 26 maja 2020. Tydzień wcześniej złożony wniosek o akredytację. Przyjęty. Kibice nie wejdą, dziennikarze tak, choć w ograniczonej liczbie do piętnastu przedstawicieli prasy i dziesięciu fotoreporterów. Odliczanie dni w kalendarzu. Miała wrócić polska piłka. Pobudka, podróż Warszawa-Wrocław-Legnica, oczekiwanie na jakiś znak, że to się dzieje, że to jest ten dzień, że faktycznie piłkarskie środowisko kraju znad Wisły pragnęło tego, jak kania dżdżu. I choć miałem świadomość, że to jeszcze nie będzie to, że przy pustych trybunach mecz ogląda się zupełnie inaczej, wszystko zaczyna ograniczać się do samego boiska, to jakoś się łudziłem, że podróż do Legnicy rozbudzi zakurzone piłkarskie emocje.

I może i na to liczyłem, może i sporo osób pragnęło tego powrotu, i może widać było to w mediach społecznościowych, i może widać było to w zaciszach domów, ale… no właśnie, ale co? W podróży proza życia. Młodzi Francuzi na stołecznym dworcu centralnym puszczają muzykę z głośnika, starszy facet ma głośne publiczne pretensje do córki, że nie zapłaciła jakichś faktur i chmurzy się, kiedy ta macha mu na pożegnanie, zostając na peronie i pozwalając mu samemu, we własnej złości, jechać do innego miasta, a starsza kobieta dzieli się szeroko zakrojonymi szczegółami ze swojej codzienności nie tylko z kolejnymi telefonicznymi rozmówcami na głośniku, ale też z całym wagonem.

W międzyczasie czytam:

Reklama

Czujemy presję społeczną, żeby ten mecz stanowił świetną wizytówkę polskiej piłki. Oczekiwania mamy bardzo duże. Telefon dzwoni mi non stop. Chwilami staje się to już męczące, ale rozumiem okoliczności i wiem, jak ludzie czekają na ten start. Wszyscy jesteśmy głodni futbolu i emocji, których nie da się zastąpić meczami sprzed dziesięciu lat. Live to jest live. 

(Fragment wywiadu z Dominikiem Nowakiem „Czujemy społeczną presję, żeby mecz z Legią był świetnym widowiskiem”)

Wrocław. Policjanci spisują niepełnoletnią dziewczynę za palenie papierosów przed dworcem. Nie wygląda na strapioną. Jakaś inna kobieta przez dłuższy czas siedzi okrakiem na oknie pobliskiej kamieniczki. Zwraca to uwagę policjantki, która pyta o zdanie swojego partnera na służbie – ten początkowo ignoruje ją, ale jej to nie wystarcza, więc na odczepne rzuca: „Jezu, ludzie tak mają”. Nikt nie żyje piłką? Nie jest już tak rano, z Wrocławia do Legnicy rzut beretem, zaraz odjeżdża do niej pociąg.

W międzyczasie czytam:

Czy czuję presję społeczną? Trudno powiedzieć, bo ja funkcjonuję tylko na linii dom-stadion. Myślę, że zainteresowanie w telewizji będzie duże. To jednak ćwierćfinał Pucharu Polski, zespół, z którym gramy, jest najlepszy w Polsce w tej chwili, ale mamy nadzieję, że sprawimy niespodziankę i Legnica będzie świętować.

(Fragment wywiadu z Łukaszem Załuską „Wychodzimy na małą wojnę”)

Reklama

Ostatnia nadzieja na poczucie klimatu powrotu polskiej piłki przed samą Legnicą, to pociąg linii Wrocław-Legnica. Ktoś wchodzi, pada jakieś zdanie o Lewandowskim, warto się wsłuchać? Nie, dalej już nic, milczenie. Tylko mężczyzna w średnim wieku prosi o pieniądze na bilet w strachu przed mandatem, bo ponoć w biegu rezerwował i wyszła lipa, bo potwierdzenie przyszło na jakiegoś maila, do którego nie ma dostępu.

Stanowczo niepiłkarski klimat.

W międzyczasie czytam:

Do Legnicy pojechaliśmy jednym autokarem. Niby jest to normalne, ale nie do końca. W autokarze musi być zachowany odpowiedni odstęp między pasażerami. Autokar klubowy jest przygotowany na przyjęcie 35 osób i tych kryteriów nie spełnia. Musielibyśmy podróżować dwoma autokarami, co w przypadku drużyny nie jest praktykowane, nie rozbija się zespołu na dwie grupy. Pojechaliśmy więc autokarem piętrowym, który ma 80 miejsc i spełnia wymagania dotyczące bezpieczeństwa.

(Fragment rozmowy z kierownikiem Legii, Konradem Paśniewskim „Do Legnicy pojechaliśmy piętrowym autokarem”)

To trzeba wyjaśnić na początek: Polska dworców, ulic i pociągów nie zajmowała się tym meczem. I nic dziwnego, bo kibiców na stadionie jeszcze być nie może. A to naprawdę, ale to naprawdę wiele zmienia.

***

Legnica przywitała nie najlepiej.

Choć przynajmniej wiadomo, że to Miedź Legnica jest gospodarzem tego ćwierćfinału Pucharu Polski.

I coś nam się wydaje, że kiedy Kazik Staszewski śpiewał w „Polsce”: „Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy, jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy, oczy, oczy”, to mógł nie widzieć dworca w Legnicy tyle, że nie w nocy, a w dzień, do tego przy pięknej wiosennej pogodzie.

To była 18:00. Trochę ponad dwie godziny przed powrotem piłki w Polsce. Klimatu dalej praktycznie żadnego.

***

Taksówka.

– Pan z Warszawy przyjechał?

– Tak.

– Na Legię? Tak? A to wiem, słyszałem, że grają dzisiaj z Miedzią.

– Będzie pan oglądał? Wraca piłka…

– Ja? Gdzie tam, w dupie to mam. Będę jeździł. Trzeba pracować. Zresztą zobacz pan sam, nie mam już nawet maseczki, z pleksi zrezygnowałem, bo mnie to dusiło, nużyło, odbierało radość, a teraz sobie jeżdżę, jak dawniej.

I na pożegnanie uroczył mnie opowieścią, którą prawdopodobnie można usłyszeć teraz w każdej taksówce, jak kraj długi i szeroki.

– To akurat opowieść kolegi, ale fajna, opowiem. Jechał ze starszą panią. Szczyt epidemii. I ona bez maski, niczego, nie boi się wsiąść do taksówki. On zdziwiony pyta: „Pani jest starsza, nie boi się pani tego koronawirusa?”. A co ona to: „Daj pan spokój, wojnę przeżyłam, to i koronawirusa przeżyję!”.

***

Dzwonię do odpowiedzialnego w Miedzi Legnica za współpracę z mediami, Tomasza Brusiło, żeby zadać mu parę pytań. Podobno wszystko już gotowe. Odbiór akredytacji przy bramie wjazdowej od ulicy Jordana, dojście do stadionu bardzo przyjemne przez park, dziennikarze zajmą cały sektor w regulaminowej odległości od siebie, a konferencja prasowa będzie wirtualna. Co znaczy wirtualna? Ano to, że jeśli ktoś będzie chciał zadać trenerom i po jednym piłkarzu z każdej drużyny jakieś pytanie, to ma wysłać je smsem lub mailem do rzecznika, który te pytanie przekaże podczas nagrywanej konferencji, której zapis od razu będzie dostępny dla mediów.

Wyobraźcie sobie, choćby z przymrużeniem oka i dla żartów, wysłać jakieś bardzo niewygodne pytanie…

***

19:00. Blisko, bliżej, coraz bliżej.

A jak wygląda bezpośrednia, serio bezpośrednia, okolica stadionu Miedzi przed wielkim meczem z wicemistrzem Polski?

Błoga sielanka wydanie pierwsze.

Spacerujący ludzie w przeróżnym wieku. Niektórzy polegujący się na trawie albo siedzący na ławkach. Dzieci biegające wesoło od drzewa do drzewa. Proszę państwa, czy tu będzie rozgrywany jakiś mecz?

Już gdzieś w tym momencie normalnie wokół stadionu kręciłoby się sporo fanów, którzy dywagowaliby, często wulgarnie, nad szansami swojej drużyny. I to pewnie z obu stron. A tymczasem mija mnie grupa nastolatków na rowerach:

– Dawajcie, zakręcimy się wokół słupa trzy razy – krzyknął jeden młodych chłopaków na rowerze do dwóch kolegów.

– Spierdalaj.

***

Stadion Miedzi przywitał się rytmami amerykańskich i polskich kawałków, które skutecznie przesłaniały panującą wszechobecną ciszę. Poza tym obyło się bez żadnych instrukcji. Miejsca dla dziennikarzy zostały wyznaczone czerwono-białą, charakterystyczną dla wszelkiego rodzaju placów budowy, taśmą, która wskazywała przepisową odległość między jednym a drugim pracownikiem mediów. Obowiązkiem były maseczki, a i wszystko wskazuje na to, bo nikt tego oficjalnie głośno nie powiedział, że i dezynfekcja rąk była wskazana.

Czy wszyscy się zastosowali? Nie wiadomo. Tak, jak i z dystansem: im dalej w mecz, tym te zasady może nie były nagminnie łamane, ale przestrzegane na pewno bardzo swobodnie – znający się dziennikarze podchodzili do siebie, gaworzyli, fotoreporterzy robili zdjęcia piłkarzom, stojąc ze sobą ramię w ramię. Nie ma sensu tego potępiać, bo nikt nie robił kompletnie niczego złego, poza tym cały czas ram porządku pilnowali – przynajmniej tak się wydawało – stewardzi, ale w szerszym kontekście warto to odnotować.

Trybuna prasowa wyglądała tak.

A cały obiekt tak.

***

Zabawna obserwacja z rozgrzewek obu drużyn. Najpierw rezerwowi Legii ustawili się w kilkuosobowym kole i zaczęli podawać sobie piłkę tylko górą, co wychodziło im fatalnie, bo futbolówka cały czas lądowała na ziemi, a potem rezerwowi Miedzi postanowili zagrać w dziadka i też próżno było doszukać się więcej niż pięciu celnych podań między partnerami. Kicha.

Wyglądało to tak, jakby piłkarze obu drużyn jeszcze nie czuli klimatu poważniejszej piłki. Jakby byli zardzewiali.

Wrażenie okazało się mylne, bo mecz stał na naprawdę niezłym poziomie, ale to już chyba wszyscy wiedzą.

***

Kiedy rozpoczynał się mecz, na stadionie w Legnicy pięknie zachodziło słońce. Świeciło wprost w twarz dziennikarzom, więc taki przyjazny prezent od klubu sprzyjał pozytywniejszemu spojrzeniu na to widowisko.

Zaczął Kante. Tak wróciła polska piłka. Od jego kopnięcia w tył. To był moment symboliczny. Nie bawmy się w patetyczność: bardziej symboliczny dla tego spotkania niż dla całego futbolu. Wtedy bowiem na dobre ucichła muzyka, spiker powiedział wszystko, co chciał powiedzieć i słychać było tylko boisko. Tylko same boisko, a wokół niego świecące pustką trybuny.

I wtedy po raz pierwszy można było usłyszeć odgłos, który towarzyszył wszystkim na stadionie już do końca meczu: odgłos świergotania ptaków w okolicznym parku. Nie ma to większego znaczenia, nikt nie będzie temu dodawał metafizycznej symboliki, ale to znamienne, że na meczu ćwierćfinału Pucharu Polski równie doskonale, jak boiskowe pokrzykiwania i zaczepki, słychać było śpiew dzikich zwierząt, siedzących sobie tam gdzieś w koronach drzew, na poziomie dachu trybun.

I akompaniamencie tego świergotania padła pierwsza bramka. I druga. I trzecia.

***

0:1. Gwilia.

Stadion w ciszy, a wtedy nagle grupy głos:

Całe, całe życie swe

Oddam za swą drużynę

Nigdy nie opuszczę jej

Kocham tylko Miedź

Ole Miedź, najlepsza jest

Ole Miedź, najlepsza jest

Ole Miedź najlepsza jest

Gdzieś z rogu przeciwległego sektora. Szybko łączę fakty: tam, w środku park, znajduje się miejscówka, gdzie przez kratę stadionową można oglądać mecz z nieco okrojonej perspektywy, ale sam fakt, że w ogóle można, musiał zadziałać na wyobraźnię fanów. Na trybunie prasowej uśmiechy. Ktoś rzuca, że zaraz policja tam przyjedzie i ukróci entuzjazm kibiców.

I faktycznie po chwili głosy stają się bardziej pojedyncze, aż całkowicie milkną.

Ale przyznam szczerze, że kiedy je usłyszałem, to nie dość, że poczułem, że faktycznie, realnie w prawdziwym świecie, to może być ważne wydarzenie, to jeszcze wybiegłem ze stadionu, żeby zobaczyć, jak to wszystko wygląda i przebiega. Zastałem taki oto obrazek:

To już była tylko garstka śpiewających fanów, a z tyłu, tuż za nimi, stał radiowóz policyjny, który pilnował porządku. Zresztą tych radiowozów trochę wokół stadionu było, niedużo, ale ich rola będzie tu jeszcze zaznaczona.

***

Ale żeby nie tylko o tym, co naokoło, to naturalnie dużo było słychać samego boiska. Aleksandar Vuković i Dominik Nowak bardzo aktywnie dopingowali swoje zespoły przy liniach bocznych, choć z zastrzeżeniem małej różnicy – trener Legii przeważnie chwalił, zaś trener Miedzi przeważnie instruował. W konsekwencji wychodziła z tego sympatyczna kakofonia:

Vuko: Brawo!

Nowak: Nie na raz!

Vuko: Brawo! Brawo!

Nowak: Jeden do głowy!

Vuko: Brawo! Brawo! Brawo!

Nowak: Pograj przez środek.

Ale uczciwe oddajemy, że to tylko wrażenie. Vuko też swoje dodawał. Z tym, że Nowak robił to bardziej przejrzyście i klarownie, bo Serb krzyczał w paru językach, żonglując nimi, jak tylko mu się podobało.

***

45. minuta. Sędzia Frankowski gwiżdże i zarządza przerwę. Piłkarze już pochylają głowy, już szykuję się na zejście do szatni, kiedy Frankowski głośno krzyczy:

– Czekajcie! Czekajcie wszyscy. Najpierw schodzi Legia, potem Miedzi, ale na razie Miedź czeka.

Taki mamy teraz świat futbolu.

***

Mecz, już to zostało powiedziane, nie nużył, nie nudził, nie odstręczał, a momentami był naprawdę przyzwoity. A wraz z rosnącymi emocjami na murawie, rosły emocje poza stadionem. Tym bardziej, że zrobiło się ciemno i chyba łatwiej było zostać niespostrzeżonym przez rozleniwionych policjantów. Na start bardziej zagorzałego dopingu poszła nieliczna – sądząc po głosach – grupa nastolatek wykrzyczała: „Panowie, jesteśmy z wami”, ale szybko została przywołana do porządku przez funkcjonariuszy policji, co nie było zbyt trudne, bo dziewczyny ostentacyjnie robiły to przed bramą główną i właściwie wystarczyło tylko karcące spojrzenie. Ale kibicowskim daniem głównym było rozdzielenie się fanów na zewnątrz, po trzech różnych rogach sektorów w mniejszych grupach, co pozwalało na nawet przyzwoicie niosący się doping.

I choć początkowo był tylko pozytywny, że tam Miedź, wspaniała Miedź, hej, hej, hej, czy coś w tym stylu, to z czasem zaczął być drapieżniejszy. Więc na przykład, kiedy Artur Jędrzejczyk zaplątał się w niepotrzebny drybling akurat w strefie boiska doskonale widocznej z perspektywy miejsca, w którym za ogrodzeniem stali kibice, to mógł usłyszeć parę nieprzyjemnych określeń z gatunku mocno nieparlamentarnych, a napierający na niego defensorzy Miedzi dostali porządny doping i aprobatę swoich starań.

I tak już było do 90. minuty.

***

Inna sprawa, że opisuję ten doping chyba bardziej z tęsknoty za naszym polskim folklorem kibicowskim niż przez to, że miało to jakieś szczególne znacznie dla losów widowiska. Nie miało. Serio, nie miało żadnego. Dialog między lokalnymi reporterami a fotoreporterką, która długo robiła zdjęcia na dole sektora.

– Udały się zdjęcia?

Kiwnięcie głowy.

– Pewnie najlepiej wyszły zdjęcia z trybun. Można robić akcję pt. „Znajdź się na stadionie”!

***

Nudne życie stewarda.

Nudne życie ratowników medycznych.

To oczywiście ironia. Każdy z nich miał swoje role. I tak, jak ta stewarda stadionowego jeszcze nie bardzo różniła się od tego, czym zajmuje się zwykle na stadionach, tak ratownicy medyczni długo mieli święty spokój, co – nie da się ukryć – niezmiernie wszystkich cieszyło. Aż w końcu Lewczuk wjechał w nogi Santanie. I to wjechał w sposób okropny.

Wszystko ucichło. Nie słychać było ani przyśpiewek kibiców, ani świergotu ptaków, ani odgłosów stadionu, ani trybuny prasowej. Santana zaczął przeraźliwie jęczeć.

Wściekły Dominik Nowak: To jest skandal! Brutalny faul!

Poirytowany Vuković: I dostał czerwoną kartkę.

(W domyśle o Lewczuku)

Zrezygnowany Nowak: I co z tego? Połamał chłopaka…

W ten sposób powstał najsmutniejszy obrazek z tego wydarzenia.

***

Najbardziej znamiennie było jednak, kiedy mecz się zakończył. Bo on zakończył się w najgłębszym możliwym sensie tego stwierdzenia. Ok, dobra, siedem dodatkowych minut, pogoń Miedzi za wynikiem, śpiewanie kibiców za stadionem, że Miedź jest najlepsza na świecie, choć to Legia wygrała – tak to wszystko było. Ale pięć minut po ostatnim gwizdku nie dość, że było już całkowicie cicho, a na murawie nie było nikogo, to zwyczajnie nie było już nawet śladu po tym, że tu odbywał się jakiś mecz.

Jeśli miałbym definiować uczucie, którego wtedy mógł doznać człowiek, to… zwyczajnie nie dało się tego zdefiniować. Tak piłka na tym poziomie nie wyglądała chyba nigdy. Mecz rozegrany, kram rozłożony i złożony, do widzenia.

Jak to będzie wyglądać za tydzień, za dwa tygodnie, za miesiąc, za dwa miesiące, za rok, za dwa lata?

Nie wiadomo. Na razie futbol wrócił. I jest inny niż był.

JAN MAZUREK

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

16 komentarzy

Loading...