Reklama

Finał coraz bliżej, więc treningi w Orlen Stay&Play nie zwalniają tempa

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 maja 2020, 22:13 • 5 min czytania 0 komentarzy

Kolejny dzień, więc i kolejny trening sportowców w Rocket League za nami. Wczoraj prezentowali się nam Anita Włodarczyk i Mateusz Rudyk, a dziś znów oglądaliśmy duet kolarsko-lekkoatletyczny. W ekipie dowodzonej przez Jakuba Olszewskiego, esportowca z krwi i kości, zameldowali się Remigiusz Olszewski (zbieżność nazwisk przypadkowa) i Rafał Sarnecki. Gdybyśmy mieli opisać ten trening jednym słowem, byłoby to słowo „wesoły”. Bo śmiechu było dziś naprawdę sporo. 

Finał coraz bliżej, więc treningi w Orlen Stay&Play nie zwalniają tempa

Zacznijmy jednak od przedstawienia ekipy. Remek Olszewski to sprinter. Były medalista młodzieżowych mistrzostw Europy, mocny punkt sztafety 4×100 metrów mężczyzn. Na arenie międzynarodowej raczej bez większych sukcesów, ale – jak sam mówi – wierzy, że najlepsze wciąż przed nim. Choć tak naprawdę wcale nie chciał biegać, wciągnął go do tego ojciec. – Tata do dziś jest moim trenerem, mieliśmy jedynie przerwę przez studia. Całkiem nieźle nam to wychodzi. Ale tak naprawdę zawsze chciałem kopać piłkę, jednak moje predyspozycje poszły w inną stronę. 

Kopać piłkę chciał też drugi gość o tym nazwisku – Kuba Olszewski, czyli Olszew. Kapitan zespołu, gość, który wielkie sukcesy osiągał w FIFIE, a teraz pyka sobie w Rocketa i to z całkiem niezłymi efektami. A to mimo tego, że – jak sam mówi – „traktuje to jak hobby”. Pytany o to, co chce osiągnąć w turnieju, odpowiedział: – Oczywiście, że wygrać. Wszystkich pokonamy trash talkiem.  I ten trash talk faktycznie się dziś pojawiał. Przykład? Gdy Kuba wspomniał potem, że zależy mu na pokonaniu Petricka – którego oglądać mogliście wczoraj – padł taki dialog:

– Z kim Petrick jest w drużynie?

– Z Mateuszem Rudykiem i z panią Anitą.

Reklama

– Noooo, to będą bici!

Będą bici, bo stwierdził to ostatni z uczestników dzisiejszego treningu – Rafał Sarnecki, kolarz torowy, srebrny medalista mistrzostw Europy, który dał dziś prawdziwe show. Choć nie tyle w kwestii popisów na boisku, co krasomówstwa. Z Rudykiem chętnie się zmierzy, bo to jego kolega z ekipy. Ale mówił, że w sumie to w grze akurat może odpuścić i jemu, i Patrykowi Rajkowskiemu, innemu torowcowi, który bierze udział w turnieju Stay&Play. – Ja mam tyle lat, że nie muszę się już sprawdzać. Wystarczy, że skopię im tyłki na zawodach czy treningu. W grze to sobie mogą wygrywać – mówił.

I w sumie… stawiamy, że faktycznie wygrać mogą. Bo akurat Rafał miał dziś spore problemy. Choć, bądźmy uczciwi, po części wynikały one z tego, że nawalał mu internet, z którym wyraźnie się męczył. Inna sprawa, że jego umiejętności na razie nie stoją na najwyższym poziomie. Zapowiadał jednak, że dziś nie pójdzie spać, a zamiast tego przesiedzi nockę przy konsoli, żeby wkrótce prezentować się lepiej. Zobaczymy, jak będzie, bo na treningu – nawet w rywalizacji z botami – wypadł średnio. Na tyle, że dziwił się niesamowitym umiejętnościom Remka Olszewskiego. Znaczy – niesamowitym dla niego.

Ty bramę strzeliłeś?! Gadasz i strzeliłeś? Trzeba cię częściej zagadywać! – krzyczał. A Olszewski potem jeszcze tych bramek trochę dorzucił. Rafał raczej starał się po prostu trafiać w piłkę, o ile akurat nie wywalało go z meczu. Kilka razy mu się udało, więc i tak nie było źle – wczoraj zagrali ponoć dwa mecze i nie dokonał tej sztuki ani razu, do czego przyznał się ze śmiechem. Zresztą śmiał się z siebie dziś wyjątkowo często, choćby kwitując swoje problemy techniczne hasłem: „Jak widać jaki talent, taki sprzęt do gry”. Ten dystans jednak nie dziwi, skoro swoją filozofię życiową tłumaczył tak:

– Od jakiegoś czasu żyję zasadą carpe diem. Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale nic nie planowałem, gdyby nie wyszło w sporcie. […] Ważne, żeby przy uprawianiu sportu się nie spinać, żeby nie było tak, że ciężko zaakceptować nam porażkę. Porażka to przecież nieodzowny element sportu. W karierze więcej się przegrywa, niż wygrywa. Ważne, żeby sport to była zabawa.

Zabawą mają też być te treningi i charytatywny turniej, którym się zakończą. Ewidentnie było więc widać, że chłopaki tak to traktowali. Choć momentami – głównie wtedy, gdy wspominano ich kolegów po fachu – dało się u nich zauważyć nutkę ambicji i chęci, by udowodnić swoją wyższość. Dziś nie przegrali meczu, czym teoretycznie mogli postraszyć, ale w praktyce grali przeciwko komputerowym botom. Trudno więc zweryfikować ich rzeczywisty poziom. Ale może to właśnie część planu? Podbudować sobie morale zwycięstwami, udoskonalić taktykę, a przy okazji zdeprymować nieco rywali strzelanymi seryjnie bramkami? Jeśli tak – gratulujemy pomysłu, na taki jeszcze nikt nie wpadł.

Reklama

Inna sprawa, że lepiej wypadłoby to pewnie bez mikrofonów, bo nie byłoby słychać wypowiadanych – głównie przez Rafała – zdań w trakcie gry. Zrobiliśmy wam zresztą krótki ranking naszych ulubionych:

  • „Dla mnie to za dużo czynności naraz. Mogę albo jechać do góry, albo dawać boost”.
  • „- Może jakąś taktykę byśmy obmyślili?
    – Taktyka jest taka, żeby strzelać gole. Wystarczy, że jeździsz i Olszew strzela. A my asystujemy i nie przeszkadzamy”.
  • „Nie mam takiej podzielności uwagi, jak się coś psuje, to muszę się skupić na tym”.
  • „No i się oblałem, pięknie”.
  • „O, nie w tę stronę gram”.

Chyba już kumacie, o co nam chodzi, co? Ale może to też jakiś pomysł – udawać, że nie rozumie się gry, by potem zaskoczyć rywali świetną dyspozycją. Czy taka strategia okaże się skuteczna, przekonamy się 29 i 31 maja. To wtedy rozegrany zostanie turniej finałowy, a ekipa dwóch Olszewskich i Sarneckiego powalczy o triumf. Cenny, bo zwycięzcy będą mogli wybrać instytucję, której PKN ORLEN sypnie kasą. Jest więc o co grać.

Fot. Twitch

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Esport

Komentarze

0 komentarzy

Loading...