Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

20 maja 2020, 16:49 • 6 min czytania 13 komentarzy

Powrót Bundesligi był wydarzeniem jednocześnie niesłychanie radosnym, bo znów piłka toczyła się po wściekle zielonej murawie nieco szybciej, niż na Białorusi, ale też niewymownie smutnym – bo nikt na to nie patrzył z wysokości trybun. Śledziłem dość uważnie reakcje polskich fanów futbolu na tę tymczasową protezę normalnej piłki i komentarze rozciągały się od ściany do ściany. Od wielkiego zachwytu, czasem nawet z adnotacją, że wreszcie nikt się nie drze na trybunach, aż po rozczarowanie i rezygnację, że bez kibiców nawet siedzenie przed telewizorem traci swój smak i tak doniosłe wydarzenie jak derby Zagłębia Ruhry ostatecznie przegrywa ze spacerem z psem. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

To o tyle ciekawe, że na razie Polska jest chyba jednym z ostatnich państw z jakąkolwiek piłkarską kulturą i tradycją, w którym w żaden sposób nie wybrzmiewa głos kibiców w kwestii pandemicznych rozwiązań.

Przebieżka po europejskich ligach to oświadczeniowe eldorado, swoje trzy grosze w każdym temacie wtrącają nawet hiszpańskie ekipki z tysiącem kibiców na wysłużonej trybunie. Hiszpania, jedno z państw, które najmocniej dostało po tyłku w wyniku pandemii, reakcje kibiców na plany wznowienia ligi ma oczywiście gdzieś na pięćset osiemnastym miejscu na liście problemów, ale to nie zmienia faktu, że kibice się odzywają. I to odzywają się dość mocno – wspólne oświadczenie podpisały bez mała wszystkie grupy kibicowskie z La Liga oraz wiele mniejszych z La Liga 2 i niższych klas rozgrywkowych. Przekaz był jasny – futbol bez kibiców nie istnieje, a jednocześnie piłka nożna i zarabianie grubych pieniędzy w trakcie, gdy służba zdrowia dogorywa to szczyt cynizmu i znieczulicy.

W Hiszpanii ten głos był o tyle donośny, że przeciw planom wznowienia ligi opowiadali się nawet ci, którym to wznowienie byłoby ewidentnie na rękę – na przykład z uwagi na duże szanse zmontowania awansu do wyższej ligi. Kibice Almerii narzekali nawet, że w obecnych warunkach nie są w stanie przygotować fety na mieście, na którą czekali przez długie lata banicji z dala od hiszpańskiej elity. Może to brzmieć śmiesznie, ale… właściwie dlaczego?

W pierwszej po powrocie kolejce Bundesligi kibice w Kolonii protestowali na jednym z miejskich placów, w Augsburgu udało im się nawet rozwiesić za bramką krytyczny wobec władz ligi transparent.

Reklama

W Niemczech ten opór kibiców był chyba najsilniejszy, tak jak i w poprzednich drażliwych kwestiach. Fani od Monachium po Dortmund mają w swoim portfolio bardzo pokaźną kolekcję skalpów – ustępstw czy deklaracji, które udało im się wymusić zorganizowanymi akcjami kibicowskimi. Wygrali choćby walkę o rezygnację z poniedziałkowych terminów – m.in. obrzucając murawy piłeczkami tenisowymi, czy po prostu gremialnie bojkotując wybrane mecze. Głośna na cały świat walka z Dietmarem Hoppem z Hoffenheim też miała głębsze podłoże niż tylko podjazdowa wojenka właściciela klubu z fanatykami Borussii Dortmund – kibice w Niemczech wskazywali, że Hopp przyczynił się do zamachu na największą niemiecką świętość, udział wielotysięcznej grupy gości w meczach wyjazdowych, dlatego też z miejsca znalazł się na celownikach fanatyków – i to dosłownie, w Bundeslidze zaroiło się od malunków, gdzie Hopp jest otoczony charakterystycznym celownikiem snajperskim.

Niemcy są o tyle specyficzne, że faktycznie zdają się wciąż robić produkt dla swoich lokalnych Hansów i Helmutów, a nie anonimowych azjatyckich konsumentów. Płacą za to dość wysoką cenę przy negocjacjach transferowych i meczach przeciw obrzydliwie bogatym Hiszpanom czy Anglikom. Z drugiej strony jednak wciąż mogą reklamować się hasłem: futbol taki, jakim powinien być. Zasada 50+1, bardzo wysokie frekwencje, nabijane przede wszystkim przez wieloletnich karnetowiczów, dość unikalna społeczność – zarówno wśród zasłużonych klubów jak Union czy Borussia, ale nawet i u tych pogardzanych nuworyszy jak RB Lipsk. Wszystko to sprawia, że głos kibiców – o ile już decydują się go zabrać – jest nie tylko słyszalny, ale też brany pod uwagę.

Co prawda fanatykom nie udało się storpedować restartu Bundesligi, ale z pewnością jeszcze usłyszymy o przeciąganiu liny pomiędzy DFL a prężnie działającymi związkami kibicowskimi – być może przy okazji kibice wytargują coś na przyszłość, jak choćby potwierdzenie wcześniej zadeklarowanej rezygnacji z poniedziałkowych terminów czy zaniechanie stosowania kary zakazu wyjazdowego.

W Anglii fani są zdecydowanie mniej zorganizowani, ale to nie znaczy, że mniej skuteczni. Gdy opinia publiczna dowiedziała się, że Liverpool ma zamiar przerzucić część kosztów wynagrodzeń swoich pracowników na publiczny system wsparcia dla przedsiębiorstw, skrytykowali go gremialnie i fani, i zasłużeni byli zawodnicy klubu, jak choćby Jamie Carragher. Liverpool musiał rakiem wycofać się z tej propozycji, zapewniając, że oczywiście udźwignie straty samodzielnie. Nie ma wątpliwości, że finanse były tu na drugim planie – ani Wielka Brytania by nie zbiedniała od konieczności dopłacenia do pracowników klubu, ani Liverpool by nie zbankrutował, gdyby wziął je od początku na siebie. Ale chodziło o pewne wartości, gesty, pryncypia – fani Liverpoolu momentalnie przypomnieli o słowach ich wyjątkowej pieśni, społeczność wokół klubu wskazywała wielokrotnie na wypowiedzi choćby Jurgena Kloppa, krytykującego przesadną chciwość świata futbolu.

Reklama

Tymczasem u nas kompletna cisza, i w temacie wznowienia rozgrywek, i w temacie choćby korzystania z tarcz pomocowych od państwa. Proszę mnie nie posądzać o jakąś szczególną nienawiść do Korony Kielce, ale gdy okazuje się, że z tarczy antykryzysowej kielczanie dostaną ponad półtora miliona złotych, zastanawiam się – czy na pewno to był najbardziej pilny z wydatków naszego państwa? Zwłaszcza, że chyba nikt już nie ma specjalnych wątpliwości – kluby przez kryzys przejdą suchą stopą, prawie w komplecie obniżyły pensje, otrzymają bez przeszkód transzę z telewizji, a w dodatku załapią się na dodatkowe wpływy i z pakietu pomocowego PZPN-u, i z rządowego planu wsparcia.

Być może jesteśmy po prostu bardziej dojrzali od kibiców z Niemiec i Hiszpanii? Dostrzegamy, że w obecnej sytuacji piłka będzie albo wybrakowana, albo nie będzie jej w ogóle? Że utrzymanie miejsc pracy pań w marketingu i panów dbających o murawy nie będzie możliwe bez dotacji państwa, bo pozbycie się któregokolwiek z nich jest zdecydowanie prostsze, niż powstrzymanie żądzy ściągania kolejnych Szrotoviciów? A może jednak ta rzekoma siła polskich trybun jest nieco przereklamowana? A może jeszcze inaczej, kibice skupili się na pomocy na pierwszej linii frontu, oblatując z posiłkami i dotacjami kolejne szpitale, Domy Pomocy Społecznej czy hospicja? Nie obchodzi ich teraz futbol, zresztą kłócący się o wszystkie możliwe pierdoły, bo są tam, gdzie prawdziwe problemy lokalnej społeczności? Albo po prostu po latach użerania się z wojewodami jesteśmy przyzwyczajeni do pustych stadionów?

Jakiekolwiek jest wytłumaczenie – to dość interesujące zjawisko – zazwyczaj jednak hiszpańscy, niemieccy czy angielscy kibice w kwestii bojkotów i lobbingu byli dość daleko za nami. Tym razem gdy oni przerzucają się oświadczeniami i oburzeniem, my milczymy.

I… chyba dobrze. Być może jeszcze zmienię zdanie, być może przekonają mnie fani z Niemiec, którzy najchętniej już przerwaliby ligę, może przekonają mnie Anglicy, którzy są oburzeni, że kluby sięgają po „wspólne” funty w czasie, gdy służba zdrowia jest na skraju wytrzymałości. Na ten moment jednak myślę, że im szybciej biznes piłkarski wróci do zarabiania bez kibiców na trybunach, tym szybciej kibice wrócą na trybuny. Po pierwszym tygodniu z wznowioną Bundesligą jest już jasne – na dłuższą metę z cyfrowo podłożonymi przyśpiewkami oraz tekturowymi makietami fanów nie pociągniemy.

Najwięcej do powiedzenia w tej kwestii będą mieli i tak nie fanatycy z sektora za bramką czy stowarzyszenia kibiców, ale ci z pilotem w ręku. Jeśli oni zaczną teraz zmieniać kanał podczas transmisji, w świecie po pandemii pełnokrwisty, poruszający się i hałasujący kibic na trybunach będzie cenniejszy niż jeszcze w połowie lutego.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
2
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...