Reklama

Zbigniew Boniek: „Wspólny wróg czasem jednoczy”

Wojciech Piela

Autor:Wojciech Piela

19 maja 2020, 19:00 • 15 min czytania 29 komentarzy

Choć ostatni oficjalny mecz na polskich boiskach rozegrano ponad dwa miesiące temu, na brak nudy w piłce narzekać nie możemy. Do powrotu na boiska w Ekstraklasie szykujemy się bowiem w cieniu wątpliwych decyzji o awansach w niższych ligach czy przedłużenia kontraktu przez Jerzego Brzęczka. O zaufaniu do selekcjonera, sprawie Hutnik-Motor czy filmie „Niekochani” w naszej rozmowie opowiada prezes PZPN – Zbigniew Boniek. Zapraszamy!  

Zbigniew Boniek: „Wspólny wróg czasem jednoczy”
Jerzy Brzęczek był zaskoczony decyzją o przedłużeniu kontraktu? 

Przede wszystkim bardzo zadowolony. Mogę jedynie powiedzieć, że gdy powiedziałem mu o planach przedłużenia umowy do końca grudnia przyszłego roku, trener zareagował pytaniem: „Do kiedy?!”. Zaufanie do jego osoby cały czas było jednak na wysokim poziomie. Fajnie, że się dogadaliśmy, bo ostatnie tygodnie nie należały dla selekcjonera do łatwych. 

Dlaczego? 

W okresie rozprzestrzeniania pandemii był we Włoszech i obserwował piłkarzy. Bał się więc o zdrowie swojej rodziny. Dzięki Bogu wszystko jest jednak dobrze. Od samego początku nie widziałem innego wyjścia niż podpisanie z nim nowej umowy.  

To dobry moment na ogłoszenie tej informacji? 

Jak najbardziej. W normalnych okolicznościach trener Brzęczek byłby z nami do końca lipca, a po EURO podjęlibyśmy kolejne decyzje. Uważam to za rozsądny model, bo niektóre federacje podpisują umowy z trenerami po awansie na kolejne dwa lata, a za pół roku ich zwalniają. Trzeba mieć szacunek do samych siebie i być pewnym swoich wyborów 

W kwietniu w wywiadzie dla Super Expressu mówił pan: powiem tak jak Brunner do Klossa: ja zdania nie zmieniłem, ale zmieniły się okoliczności. Pamiętajmy, że jesienią mamy sporo meczów z silnymi rywalami. A co, gdybyśmy przegrywali wysoko? Mecz po meczu? Tak więc spokojnie z tym tematem, czy z długością przedłużenia”.  

I w czym problem? 

Reklama
To mogła być wypowiedź podsycająca spekulacje o tym, że trener Brzęczek będzie musiał powalczyć o swoją przyszłość w jesiennych meczach Ligi Narodów. 

To tak samo jak z piłkarzami. Jeśli dany zawodnik zawiedzie w sześciu zbliżających się meczach, to raczej nie zostanie powołany potem na mistrzostwa Europy. Przed trenerem też postawiliśmy zadania na Ligę Narodów.  

Czyli selekcjoner nie może być pewny poprowadzenia Polski na EURO? 

Bez przesady. Byłbym spokojny o nasze występy. Myślę, że na pewno nie przegramy wszystkich meczów po 0:6, jak niektórzy sądzą. Tak już jednak jest w piłce – jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Musisz być pod prądem, ale nie chcę zajmować się spekulacjami, które podsycają głównie dziennikarze. Ta umowa to dowód na to, że Brzęczek może spać spokojnie i będzie naszym selekcjonerem na EURO. 

Zawarto w niej klauzulę pozwalającą na rozwiązanie kontraktu w sierpniu 2021 roku. 

Nie mogło być uczciwszego rozwiązania. Mam nadzieję, że do tej pory zostaną wybrane nowe władze PZPN. Nie chciałbym stawiać swojego następcy w niezręcznej sytuacji, więc będzie miał on pełne prawo zadecydowania o dalszym losie Brzęczka.  

Jacek Bąk w rozmowie z Super Expressem powiedział: „wszyscy prezesa Bońka dobrze znamy i mogło chodzić o taktyczną zagrywkę z jego strony. Np. o to, aby przedłużyć umowę na nieco innych warunkach finansowych, czyli trochę Jurkowi „obciąć”… Podkreślam jednak, że to tylko domysły”.  

Muszę przyznać, że nie czytałem tego, ale Jacek kompletnie strzelił kulą w płot. 

Trener będzie jednak ze względu na pandemię zarabiał mniej niż wcześniej? 

Proszę mi wierzyć, że aspekt finansowy tej umowy był na ostatnim miejscu. Warunki są podobne do tego, co było do tej pory. W ostatnim czasie trener jako pierwszy zgłosił się do mnie z propozycją obniżki pensji, więc zachował się uczciwie. Dziś jesteśmy w innym trybie pracy niż normalnie i do tego czasu pensja będzie obniżona. Później wszystko wróci jednak do normy.  

Jest pan w stanie wskazać elementy gry, w których nasza kadra zrobiła postęp za kadencji trenera Brzęczka? 

Droga nie była łatwa. Zaczęliśmy od meczów z Włochami i Portugalią, czyli rywalami od nas lepszymi. Drużyna była totalnie rozbita po mistrzostwach świata, ale nawiązała z nimi rywalizację. W eliminacjach uporządkowaliśmy na pewno grę defensywną, o czym świadczą statystyki minut bez straconego gola. Z przodu też było nieźle. Niech pan przypomni sobie mecz z Izraelem na wyjeździe. Podejrzewam, że gdyby od początku grał cały i zdrowy Lewandowski, to do przerwy prowadzilibyśmy 4:0.  

Reklama
Nie uważa pan, że drużynie brakowało czasem stylu? 

A jaka reprezentacja ma styl? To jest konsekwencja pewnej powtarzalności. O wiele łatwiej byłoby to wypracować na zgrupowaniu przed turniejem, gdzie trener ma przez 2-3 tygodnie wszystkich kadrowiczów na zajęciach. W eliminacjach cel uświęca środki i gra się zupełnie inaczej niż w turnieju finałowym. Nie ma co też mówić, że Brzęczek awansował ze słabej grupy, bo nie zawsze każdemu się to udawało. Jeszcze słabszą miał Beenhakker w eliminacjach do mundialu 2010. 

Wcześniej jednak wygrał z Portugalią, co można chyba uznać za jeden z najlepszych meczów polskiej kadry w XXI wieku. 

Kiedyś napiszemy książkę o tym meczu.  

O, proszę. Czyli moja wiedza na temat tego spotkania jest mniejsza niż wierzchołek góry lodowej, w którą uderzył Titanic? 

Nie o to chodzi. Może Portugalczykom podobało się w Katowicach. W każdym razie wielka chwała dla Beenhakkera, ale też dla zawodników. Ktoś to wspaniałe zwycięstwo musiał wybiegać. W tamtych eliminacjach mogliśmy sobie jednak pozwolić na kilka remisów i porażek, a teraz mieliśmy aż osiem zwycięstw. Nic mnie nie uwiera, ale warto czasem przytoczyć kilka faktów, o których zapominamy.  

Takiej drużyny jak Portugalia Brzęczek jednak do tej pory nie pokonał. Ma pan przekonanie, że na EURO Hiszpania czy Szwecja to nie będą za wysokie progi? 

Oczywiście, że musimy zagrać lepiej niż w eliminacjach. Zmierzymy się z silnymi drużynami, ale sami nie znaleźliśmy się wśród finalistów przypadkiem. Wiele rzeczy musi zagrać, aby dobrze wypaść na mistrzostwach. Trzeba być elastycznym taktycznie i uniknąć kontuzji poszczególnych zawodników. Mam nadzieję, że będziemy mieli przygotowanych wiele wariantów i zostaniemy w turnieju do ostatniego meczu. Na razie najważniejsze jest jednak, abyśmy w ogóle tam pojechali i impreza się odbyła. 

Celem Jerzego Brzęczka na eliminacje był oczywiście awans i trener tego dokonał. Nie uważa pan jednak, że przy 24 drużynach turniej zrobił się mniej elitarny? 

Absolutnie. Owszem kiedyś grało mniej drużyn, ale Europa się zmieniła i dziś krajów jest 55. Taki turniej jest dobry dla każdej federacji, zarówno pod kątem zainteresowania, jak i pieniędzy. Nie wiem, co by się zmieniło, gdyby mistrzostwa trwały 8 dni i grały 4 drużyny. W takiej, czy innej formule – na końcu zawsze wygrywa najlepszy. 

Wydźwięk filmu „Niekochani” nie był trochę zbyt pejoratywny? Wyraźny był wizerunek reprezentacji jako oblężonej twierdzy, na którą nastają źli dziennikarze. 

Miał pan takie wrażenie? 

Chyba nie tylko ja. 

Opinie mogą być różne, natomiast muszę powiedzieć jedną rzecz. Za co zawsze zapamiętujemy w reklamie produkt marketingowy? Za tytuł, jeśli jest jasny. Znają go dziś wszyscy w polskiej piłce, a choćby nazwy ostatniego filmu o reprezentacji autorstwa Wiśni i Kuby Polkowskiego nie pamiętam. Tutaj został on dobrany bardzo dobrze, bo wiele było głosów domagających się dymisji Brzęczka. Można więc powiedzieć, że on i jego sztab na pewno byli „niekochani”. Myśli pan, że ten film to była reakcja na krytykę dziennikarzy? 

Można w ten sposób to odebrać. 

W 1982 roku Włosi zdobyli mistrzostwo świata i od drugiego meczu w ogóle nie rozmawiali z dziennikarzami. Czasem wspólny wróg jednoczy.  

Dziennikarze to wrogowie kadry? 

Nie, bo dzisiaj jest liczna grupa młodych ludzi, którzy tylko uważają że nimi są. Ich wiedza opiera się na książkach czy internecie, a niekoniecznie na liczbie obejrzanych meczów. Żyjemy w świecie, gdzie agresja i negatywne spojrzenie klikają się trzy razy lepiej. Jeśli ta ekipa jest kochana przez społeczeństwo, a niekochana przez dziennikarzy, to jestem w stanie pójść na taki układ. 

Zależy przez jakich dziennikarzy. Ja na przykład kocham tę drużynę jako kibic reprezentacji i życzę jej dobrze, ale nie odbiera mi to chyba prawa do polemiki. 

Nikt panu tego nie odbiera i niech pan kocha reprezentację do końca życia. Proszę jednak nie wierzyć, że wszyscy myślą tak samo.  

Jeśli ktoś jest Polakiem, to trudno mi sobie wyobrazić, aby nie chciał widzieć tej ekipy na samym szczycie. 

Znajdą się jednak tacy, którzy chcieliby porażki reprezentacji. Wtedy pojawi się bowiem więcej zamętu i będzie można napisać coś bardziej krytycznie. Kto dla Polaków jest autorytetem? Przecież jesteśmy w stanie strącić z piedestału każdego. Nawet jak umierał papież, to znalazła się pewna grupa ludzi, która coś domniemywała. Zgodzi się pan ze mną?  

Zgadzam się pod tym kątem, że w Polsce faktycznie nie ma żadnych świętości, ale nie wszystko w reprezentacji Brzęczka się ludziom podobało. 

Mi też nie. Sam po przegranym meczu ze Słowenią mówiłem, że zagraliśmy bardzo słabo i selekcjoner o tym dobrze wie. Za trzy dni mieliśmy jednak kolejny mecz, w którym liczyło się zwycięstwo. Rozpamiętywanie i rozdrapywanie tylko porażek nie ma sensu.  

Jak już jesteśmy przy filmach… Oglądał pan kiedyś taki jak „Dzień świra”? 

Już wszystko mi się miesza, ale coś kojarzę. 

Była tam taka scena z politykami, którzy z mównicy krzyczeli: „Moja racja jest święta i najmojsza”. Przyznam szczerze, że gdy słuchałem argumentacji prezesa Bartnika o awansie dla Motoru w stylu: „takie mieliśmy prawo do interpretacji i koniec”, to czułem się podobnie. 

To scena jak w wojsku. Ja tu jestem generałem, a wy macie niższe szczeble, więc tylko odpowiadacie: tak jest, Panie Generale! 

Można tak działać, ale po co? 

Odczuwam pewien dyskomfort w tej sprawie. Bardzo trudno było tutaj rozstrzygnąć, kto powinien być pierwszy, a kto drugi. Pamiętajmy jednak, że rozgrywki zostały zakończone i nie można ich dalej grać. W takiej sytuacji interpretacja mogła być różna. Myślę, że gdyby rozgrywki prowadził małopolski związek, to awansowałby Hutnik. Trzeba się zastanowić nad tym, czy nie stała im się krzywda, ale nie ulega wątpliwości, że Motor jest w II lidze i gratulacje dla nich. 

Czyli nie można już nic zrobić?

Spokojnie. Na mój wniosek tym tematem może się zająć Komisja ds. Nagłych, ale nie wiem jeszcze, czy tak się stanie. Miałem alternatywne wyjście wcześniej, ale ludzie prowadzący rozgrywki, nie chcieli z niego skorzystać.  

Jakie? 

PZPN zaproponował, że może w tym sezonie przejąć dowodzenie nad III ligą, ale pod jednym warunkiemnasze decyzje będą ostateczne. W demokratycznym głosowaniu zapadły jednak inne werdykty. Wojewódzkie związki stwierdziły, że prowadziły rozgrywki przez cały rok i mają dobre regulaminy, więc wezmą to na swoje barki.  

Okazuje się, że z tymi regulaminami to tak nie do końca… 

Gdyby awansował Hutnik, to byłyby takie same polemiki, jak teraz.  

Prezes Ryszard Niemiec w wywiadzie dla nas powiedział: „Baraż byłby konsensusem. I z tym rozeszliśmy się po zebraniu zarządów ZPN-ów w Warszawie. Prezes Boniekonsekwentnie podtrzymywał, że to jest najrozsądniejsze rozwiązanie, które powala uniknąć napięć. Po drugie, gdyby warunki wewnętrzne nie pozwoliły, to są jego słowa, miał zrobić wszystko, żeby dwie drużyny awansowały. Nie wiem, na jakiej zasadzie miałoby być to dokonane – czy dołączenia, czy czegoś innego, ale w każdym razie baraż byłby sprawiedliwy”. Potwierdza pan te słowa? 

Może zostały one troszeczkę przekręcone, ale potwierdzam. Mój apel był następujący: jeśli nie chcecie, abyśmy to my przejęli dowodzenie w tej kwestii, postarajcie się rozstrzygnąć to koncyliacyjnie i po przyjacielsku. Na koniec cięgi i tak zbierze przecież PZPN. Powiedziałem też, że nie zawsze trzeba postępować z duchem regulaminu. Liczy się przede wszystkim sport. Z mojego punktu widzenia w temacie grupy IV, zastosowałbym rozegranie barażu.  

Gdyby prezes Bartnik wstrzymał się trzy tygodnie ze swoją decyzją, mogłoby się okazać, że doszłoby do rozstrzygnięcia na boisku? 

Na dzień dzisiejszy rozegranie takiego meczu nie jest w Polsce możliwe ze względu na rozporządzenia rządowe. Sytuacja jest jednak dynamiczna i można było się wstrzymać. Co prawda, nigdzie w regulaminie nie jest napisane, że w takiej sytuacji rozgrywany jest baraż, ale rozstrzygnięcie na boisku na pewno byłoby bardziej sprawiedliwe. 

Baronom wojewódzkich związków zabrakło dobrej woli, aby kontynuować rozgrywki na niższym szczeblu? 

To nie jest kwestia dobrej woli. Prowadzenie rozgrywek piłkarskich to również kwestia dużej odpowiedzialności. To nie jest to samo, co zwykłe wyjście na boisko z kolegami. Nikt nie miałby przecież pewności, skąd dana drużyna przyjechała oraz jaki miała protokół medyczny. Na poziomie A-klasy czy B-klasy nie jesteśmy w stanie zastosować podobnych zasad, co w Ekstraklasie. Dochodzi również kwestia daty granicznej – 30 czerwca. Po tym terminie dokończenie sezonu w ligach amatorskich jest właściwie niemożliwe. To jest zbyt dużo procedur związanych z ubezpieczeniami czy deklaracjami do gry. Uważam jednak, że decyzje związane z końcowymi rozstrzygnięciami nie zostały podjęte we właściwy sposób. 

Dlaczego? 

Każdemu uchylono trochę nieba. W niektórych przypadkach przyznano awanse drużynom po rozegraniu jednej rundy. Argumenty były takie, że nie należy nikogo krzywdzić, bo ktoś ma dużą przewagę. Dlaczego więc, jeśli jakaś drużyna ma mnóstwo punktów straty do utrzymania, na kolejny sezon ma zostać w lidze? Skoro nie ma możliwości dokończenia sezonu, powinno się to odbyć bez awansów i spadków. Gdyby takie decyzje podjęto na poziomie niższym, podobną linię można by zastosować w III lidze. Wówczas uniknęlibyśmy galimatiasu.  

Zawsze byłyby jakieś pretensje, bo praca wielu drużyn jesienią zostałaby zaprzepaszczona. 

Oczywiście, ale koronawirus nie jest wymysłem nikogo ze związku. Musimy zaakceptować, że sytuacja jest nadzwyczajna i walczyć z tym nieszczęściem. Takimi decyzjami dalibyśmy sobie również trochę spokoju. Mamy bowiem II ligę, którą chcemy dokończyć. Po spadku czterech drużyn do III ligi, związek mógłby podejmować bez napięcia decyzje odnośnie do tego, czy ekipy z największą przewagą zaprosić do rozgrywek. Wszystko zostało jednak zrobione trochę chaotycznie.  

Z całej sytuacji płynie nauka, że zarządzanie III ligą, gdzie grają ekipy z różnych województw, przez jeden lokalny związek, było błędem? 

Gdyby pan dokładnie prześledził, kto komu wykręcał numery w przeszłości, to złapałby się pan za głowę. Znam przykład z zeszłego roku. Jedna drużyna walczyła o II ligę, ale w meczu doszło do wyrzucenia trenera na trybuny i wręczenia czerwonej kartki napastnikowi, który źle odnosił się do sędziego. Prowadzący rozgrywki wojewódzki związek, nawet go nie ukarał, bo był z tego samego regionu. Polska piłka jako całość w ostatnich latach poszła do przodu, ale na niższych szczeblach dzieją się różne rzeczy. 

Za tydzień wraca już jednak piłka z tej wyższej półki. We wtorek czeka nas mecz Pucharu Polski Miedź Legnica – Legia Warszawa. Jest u pana jakikolwiek niepokój, czy raczej ekscytacja? 

To powrót do normalności. Im szybciej rozpoczniemy granie, tym większa będzie szansa, aby ruszyć z nowymi rozgrywkami w sierpniu. Jako jedni z pierwszych otrzymaliśmy pozwolenie od premiera. Nasze drużyny już od dwóch tygodni są w reżimie treningowym, chociaż nie wszyscy przestrzegają zasad bezpieczeństwa. Mamy protokół medyczny, którego należy się trzymać i chyba nie wszyscy zdają sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą spotkać za jego łamanie. Przede wszystkim jednak cieszę się, że wracamy rozgrywkami Pucharu Polski. Chciałbym je dokończyć, zarówno ze względu na prestiż, jak i gratyfikacje finansowe. Dla niektórych klubów w tym czasie mogą one okazać się bezcenne. 

Przełożony finał zostanie rozegrany na Stadionie Narodowym? 

Nie ma takiej możliwości. Przy pustych trybunach nie ma sensu wynajmować takiego wielkiego obiektu, a w dodatku jeszcze bez naturalnej trawy. Dobrnijmy na razie do finału, a potem będziemy się zastanawiać, gdzie go rozegramy. 

W Polsce rezerwowi też będą mieli zasłonięte twarze, jak w Bundeslidze? 

Dla mnie taki pomysł to przesada. Podobnie zresztą, jak te dziwne rozmowy o przyłbicach czy maskach dla sędziów, które toczyły się kilka tygodni temu. Zakładamy przecież, że wszyscy na boisku są zdrowi, więc nie mogą się zarazić, bo przeszli badania. Ponadto, chwilę po wejściu z ławki będzie przepychał się z rywalem w polu karnym i miał z nim kontakt. Nie widzę tego, ale ostateczne decyzje podejmie Komisja Medyczna.  

Co w przypadku, jeśli u piłkarza zostanie jednak wykryty koronawirus? 

Każdy klub powinien sobie wówczas odpowiedzieć na pytanie, czy zrobił wszystko, aby dochować odpowiednich procedur. Wprowadzamy je nie bez przyczyny i mamy nadzieję, że nie będziemy musieli przeżywać takich sytuacji. Przede wszystkim jednak piłkarze każdego wieczora wypełniają ankiety. Jeśli u lekarza prowadzącego pojawi się jakakolwiek wątpliwość dotycząca obecności wirusa, to od razu taki zawodnik przechodzi test na koszt PZPN. Dopóki nie zrobi on wymazu, zawieszony jest trening grupowy zespołu. W przypadku pozytywnego wyniku, następnie badaniu poddawana jest cała drużyna. Jeśli jednak wówczas okaże się, że reszta jest zdrowa, to nie ma potrzeby izolowania wszystkich. Przykład Dynama Drezno raczej więc w naszych warunkach nie zafunkcjonuje, ale nad wszystkim czuwa jeszcze Sanepid, który zawsze może podjąć inną decyzję.  

Sytuacja, którą mamy wymusi na niektórych piłkarzach inne zachowania? Wierzy pan w to, że będzie mniej pretensji do sędziów? 

Mam nadzieję, bo wykrzykiwanie i machanie rękami jest wprost proporcjonalne do braku klasy piłkarza. Inteligentny zawodnik czasem musi wiedzieć, że powinien zostać sfaulowany. Najbardziej dziwią mnie przykłady, gdy zawodnicy dostają żółte kartki za protesty już po zweryfikowaniu decyzji na VAR-ze. To kompletny absurd. 

Podobają się panu pomysły z puszczaniem sztucznego dopingu w telewizji albo odpowiedniego ujęcia kamery, aby nie było widać pustych trybun? 

Różne zabiegi marketingowe nigdy nie zastąpią prawdziwego kibica. Chciałbym, aby jak najszybciej chociaż drobna garstka mogła pojawić się na boisku. Skoro ludzie mają możliwość, przy zachowaniu odpowiednich reguł, pójścia do fryzjera czy restauracji, to czemu nie mogą wejść na stadion? 

Można to zrobić w podobny sposób, jak w kościołach. Im większa świątynia, tym więcej ludzi może do niej wejść. 

Dokładnie. Przecież jeśli tysiąc osób wejdzie na Stadion Narodowy, to nie możemy mówić o jakimkolwiek kumulowaniu ich w dużej grupie. Może byśmy ich wtedy nie widzieli, ale przynajmniej byśmy słyszeli. To zawsze lepsze niż puszczanie czegoś z głośnika. Intensywnie analizuję ten temat, bo nie wyobrażam sobie, abyśmy nowy sezon rozpoczęli z kompletnie pustymi trybunami. 

W ostatniej kolejce Bundesligi mieliśmy więcej niż zwykle kontuzji mięśniowych. Pomysł z pięcioma zmianami, które zwiększają trenerom pole manewru, w tej sytuacji nie powinien być w Polsce wprowadzony? 

Nie wydaje mi się, aby rzeczywiście było więcej kontuzji. W Polsce przepisu z pięcioma zmianami nie wprowadzimy. Piłkarzom czasem musi być ciężko. W czasach stanu wojennego grałem w Widzewie Łódź i nie było możliwości, aby przenocować w hotelu. Zebraliśmy się więc z kanapkami o piątej rano pod stadionem i ruszyliśmy w drogę. Ledwo zdążyliśmy na mecz, który zaczynał się o czwartej popołudniu, ale nikt nie narzekał. To, co nas otacza kształtuje charakter.  

Wierzy pan w dokończenie europejskich pucharów w sierpniu? 

O wszystkim zadecyduje rozwój pandemii, ale jako UEFA mamy przygotowane plany A,B,C,D i E. Podstawowy zakładała oczywiście rozegranie finałów w sierpniu, jak również rozpoczęcie eliminacji do kolejnych edycji. Oczywiście z mistrzem Polski, wbrew temu, co niektórzy też ostatnio podawali. 

EURO 2020 za rok zostanie rozegrane w 12 krajach? 

Na dzień dzisiejszy nie ma innej opcji. W szufladach są jednak studiowane różne sytuacje. Może się przecież zdarzyć, że dany kraj będzie w trudnej sytuacji i sam poprosi o to, aby tego turnieju nie organizować. 

Macie takie sygnały? 

Wojna nadal trwa, więc za wcześnie na liczenie strat. 

Rozmawiał WOJCIECH PIELA 

fot. Michał Chwieduk/400mm.pl

Najnowsze

Niemcy

Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Damian Popilowski
0
Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Komentarze

29 komentarzy

Loading...