Reklama

42 lata na karku i nowy kontrakt z Montpellier. Historia niezatapialnego Hiltona

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

17 maja 2020, 19:28 • 10 min czytania 0 komentarzy

Ronaldinho, lat 40. Poza europejskim futbolem od dziewięciu lat, ostatnio pensjonariusz paragwajskiego pierdla. Adriano, lat 38. Też od dekady poza wielką piłką, bawi się ponoć w gangsterkę w Rio de Janeiro, ma karabin ze złota. Robinho, lat 36. Coś tam jeszcze kopie w Turcji, momentami nawet w miarę przyzwoicie, choć po drodze zdążył usłyszeć wyrok za udział w gwałcie zbiorowym. Jeżeli obraz typowego brazylijskiego piłkarza w waszej wyobraźni jest zbliżony do sylwetek trzech wymienionych powyżej dżentelmenów, to spieszymy z opowieścią o zawodniku również rodem z „Kraju Kawy”, który całą swoją karierą zaprzecza podobnym stereotypom. Vitorino Hilton, lat 42, podstawowy piłkarz francuskiego Montpellier, ósmej drużyny przedwcześnie zakończonego sezonu Ligue 1. Właśnie przedłużył kontrakt z klubem do 2021 roku.

42 lata na karku i nowy kontrakt z Montpellier. Historia niezatapialnego Hiltona

Żeby było jasne – to nie jest tak, że Hilton pełni w Montpellier rolę dobrego ducha szatni, który na boisku pojawia się dopiero w przypadku plagi kontuzji albo w meczach o pietruchę. W skróconym sezonie 2019/20 brazylijski stoper zanotował 28 występów ligowych. Innymi słowy mówiąc: pojawił się na boisku w każdym meczu ekipy La Paillade. Jest rzecz jasna kapitanem zespołu. – To mój najpiękniejszy kontrakt w życiu, bo najprawdopodobniej ostatni – wzruszał się Hilton po parafowaniu nowej umowy. – Marzyłem o tym, by grać w piłkę chociaż do czterdziestki. To niezwykłe, że będę miał szansę na występy w Ligue 1 nawet w wieku 43 lat.

Nie ma powodu, by do słów urodzonego w 1977 Brazylijczyka przywiązywać wielką wagę. Gdy Hilton poprzednio przedłużał kontrakt z Montpellier, również zapowiadał, że to najpewniej jego ostatnia umowa w zawodowej karierze. Facet ewidentnie nie potrafi rozstać się z boiskiem i właściwie nie ma wielkich powodów, by powinien się z tym spieszyć. To wciąż czołowy defensor w Ligue 1.

– Cieszymy się, że zostaje z nami jeszcze na rok, zanim wyślemy jego ciało do NASA, by je dokładnie przebadali – śmieje się właściciel Montpellier, Laurent Nicollin.

***
Reklama

Jego przygoda z Montpellier zaczęła się w 2011 roku, od bardzo mocnego akcentu – mistrzostwa Francji. Ekipa z Oksytanii sięgnęła po tytuł w aurze wielkiej sensacji, zgarniając go sprzed nosa bogaczom z Paris Saint-Germain. Oczywiście to nie było jeszcze to PSG, które dziś dominuje we francuskiej ekstraklasie. Największą gwiazdą paryżan był Nene, nie Neymar. Lecz katarscy właściciele klubu zdążyli  zainstalować w stolicy Francji kilka znaczących postaci dla europejskiego futbolu. W grudniu stery pierwszego zespołu przejął nie kto inny, tylko Carlo Ancelotti. – My i mistrzostwo? Niemożliwa kombinacja. Martwi mnie fakt, że koniec końców możemy zagrać w Lidze Europy, a to takie gówniane rozgrywki – martwił się wspomniany Louis Nicollin, kontrowersyjny właściciel klubu.

A jednak to Montpellier najlepiej wytrzymało tempo finiszu rozgrywek i zgarnęło tytuł. Nicollin, zwany we Francji „królem śmieciarzy”, zmusił katarskich multimiliarderów, by trochę poczekali na swój sukces.

Opowiadaliśmy na Weszło: „Ostatnia kolejka Ligue 1 sezonu 2011/12. Mecz Auxerre – Montpellier. 90 minut, w których piłkarze gości potrzebowali zaledwie jednego punktu do tytułu. Na przeszkodzie w rozegraniu meczu stawali rozbestwieni kibice gospodarzy, załamani spadkiem swoich pupili. Spotkanie trzeba było kilka razy przerywać, bo na murawie nieustannie lądowały race, papier toaletowy i plastikowe butelki. A nie od dziś wiadomo, że to wymarzone warunki pracy dla współpracowników „Loulou”. Czas pokazał, że mistrzostwo zostało wydeptane właśnie na śmieciach, a piłkarze Nicollina pozamiatali w rywalizacji nie gorzej niż zrobiłoby to jego utylizacyjne konsorcjum. Zwycięstwo 2:1 przypieczętowało najlepszy sezon w historii Montpellier”.

– Nasz triumf dla francuskiego futbolu jest niewygodny jak drzazga w palcu – grzmiał trener zwycięzców, Rene Girard. – Dlatego, że udowodniliśmy, że w futbolu każdy może wygrać z każdym i pieniądze wszystkiego nie załatwią. Kluby wychowujące młodych zawodników też mają szansę, by zdobyć mistrzostwo kraju.

Hilton w  mistrzowskim sezonie rozegrał aż 35 spotkań w lidze. Oczywiście nie można powiedzieć, by był głównym bohaterem Montpellier – na ten status zapracował Olivier Giroud. Jednak 33-letni wówczas Brazylijczyk spisywał się naprawdę udanie. Partner z linii defensywnej, 22-letni Mapou Yanga-Mbiwa, wyraźnie rozkwitał u jego boku. Nicollin beztrosko kpił sobie z Olympique’u Marsylia, skąd udało mu się wyciągnąć doświadczonego stopera: – Nie rozumiem jakim cudem mogli nam oddać takiego piłkarza.

– To mistrzostwo jest moim największym osiągnięciem. Wiedzieliśmy doskonale, że PSG zdominuje ligę tak samo, jak kiedyś Lyon. Na szczęście zdążyliśmy sięgnąć po tytuł, zanim ich dominacja na dobre się zaczęła – mówił Hilton.

Reklama

Samemu Hiltonowi wydawało się wówczas, że mistrzowski sezon w barwach La Paillade to jeden z ostatnich chwalebnych akcentów jego kariery. Tymczasem okazało się, że obrońca trwa w Montpellier do dziś, jako ostatni z członków mistrzowskiej ekipy z 2012 roku. No, jest jeszcze Souleymane Camara, ale on w tym sezonie zanotował jedynie 150 minut gry w lidze. Hilton to zupełnie inna sprawa – on jest poza składem tylko wówczas, gdy pauzuje za kartki albo cierpi z powodu kontuzji. Pomimo słusznego wieku Brazylijczyk właściwie nie podlega rotacji – jeśli jest taka możliwość, gra od dechy do dechy i tyle, żadnego cudowania.

Wyjątkowy pod tym względem był sezon 2017/18. Ekipę Montpellier objął Michel Der Zakarian, który początkowo odsunął Hiltona od wyjściowej jedenastki. Jednak już po czterech kolejkach przywrócił weterana do zespołu. Drużyna zachowała czyste konto w sześciu z dziesięciu następnych spotkań, ani razu nie tracąc więcej niż jednego gola. Udało się między innymi zremisować z PSG.

Der Zakarian pracuje na Stade de la Mosson do dziś, Hilton niezmiennie jest u niego pewniakiem. – Wyniki jego testów są z roku na rok coraz lepsze. Gdybym go nie znał, powiedziałbym, że to trzydziestolatek – mówi trener.

***

Vitorino Hilton da Silva przyszedł na świat 13 września 1977 roku w Brasilii, formalnej stolicy kraju. Już samo miejsce urodzenia jest dość nietypowe jak na piłkarza pochodzącego z „Kraju Kawy”, choć można tutaj doszukać się pewnej prawidłowości – w dystrykcie federalnym urodził się także Lucio, inny stoper słynący z długowieczności.

Pierwszym klubem Hiltona było Chapecoense, czyli ekipa znana niestety przede wszystkim za sprawą samolotowej katastrofy z 2016 roku. Obrońca bardzo mocno przeżył tę sytuację. – Chapecoense to klub, któremu zawdzięczam wszystko. Jako siedemnastolatek nie byłem jeszcze członkiem żadnej drużyny, po prostu grał w piłkę na ulicach rodzinnego miasta. Tam zauważył mnie człowiek z Chapecoense. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami, dali mi szansę. Nie mogli mi zaoferować wielkich pieniędzy ani gry o najwyższe cele, ale i tak jestem im wdzięczny, by otworzyli przede mną drzwi do dalszej kariery. W Chapeco poznałem też moją żonę. Wygrałem tam wszystko, co najważniejsze – rodzinę, piłkarską karierę.

Do Europy obrońca przeniósł się dopiero w 2002 roku. Trafił do Genewy, wypatrzony przez działaczy Servette FC. Z tego epizodu mogą go pamiętać wyjątkowo czujni sympatycy polskiego futbolu. Servette mierzyło się z Amicą Wronki w pierwszej rundzie Pucharu UEFA 2002/03, a Hilton popisał się spektakularną interwencją na stadionie we Wronkach, wybijając futbolówkę z linii bramkowej. Nie uratowało to jednak Szwajcarów przed odpadnięciem rozgrywek, co mniej więcej obrazuje, w jakim miejscu znajdował się Hilton w wieku 25 lat.

Obejrzyjcie sobie zresztą skrót pierwszego meczu, wygranego przez Amicę na wyjeździe 3:2 i miejcie oko na obrońcę Servette z czwórką na koszulce. No nie wyglądał Hilton na faceta, który osiemnaście (!) lat później będzie topowym stoperem Ligue 1.

Dwie sztuki zaaplikował Helwetom Grzegorz Król, który od tamtego czasu zdążył nie tylko skończyć karierę, ale nawet wydać autobiografię pod wielce wymownym tytułem „Przegrany”.

Król jest rok młodszy od Hiltona.

Jak gdyby mało było łatwych do zauważenia, czysto piłkarskich braków brazylijskiego obrońcy, to Hilton nie imponował również warunkami fizycznymi. Niewiele ponad 180 centymetrów wzrostu to nie jest oszałamiający wynik jak na obrońcę. Na dodatek Brazylijczyka notorycznie gnębiły kontuzje. Ale to jeszcze nie koniec kłopotów – Servette na początku bieżącego stulecia popadło bowiem w straszliwe długi i w efekcie zbankrutowało. Żeby ratować klubowy budżet, Hilton został najpierw wypożyczony do Bastii, której pomógł utrzymać się w Ligue 1, a potem trafił do RC Lens, które w 2004 roku uchodziło jeszcze za solidnego, ligowego średniaka z pucharowymi ambicjami.

Mistrzowie Francji z 1998 roku dysponowali w sezonie 2004/05 całkiem niezłym składem. Seydou Keita, Alou Diarra, Benoit Assou-Ekotto, Daniel Cousin, Charles Itandje, Eric Carriere, John Utaka… Wszystko to naprawdę solidni piłkarze, co najmniej solidni. Hilton w środku obrony grał zazwyczaj z Nicolas Gillet. Z rolą zmiennika musiał się natomiast pogodzić Jacek Bąk.

A może jeszcze jeden polski akcent? Proszę uprzejmie. Pierwsza runda Pucharu UEFA 2005/06, Hilton pakuje piłkę do siatki w starciu z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski, korzystając na pomyłce Sebastiana Przyrowskiego. Polska ekipa wywiozła ze Stade Bollaert-Delelis korzystny, bramkowy remis, ale u siebie poległa 2:4 i odpadła z rozgrywek. Lens natomiast wyszło z grupy, lecz nie poradziło sobie w pierwszej rundzie play-offów. W dwumeczu lepsze okazało się Udinese.

W sumie Hilton spędził w ekipie „Złocisto-krwistych” cztery bardzo udane sezony, chyba kluczowe dla jego kariery. Wprawdzie wciąż nie dawały mu spokoju urazy kolan oraz bioder, ale Brazylijczyk i tak niezwykle się rozwinął i wyrósł na lidera zespołu z Stade Bollaert-Delelis. W 2007 roku po raz pierwszy został nominowany do oficjalnej jedenastki sezonu francuskiej ekstraklasy. Znalazł się w niej obok swojego rodaka, Crisa. Lens zajęło w tamtym sezonie dobre, piąte miejsce w lidze. Była to jednak ostatni tak udana kampania dla tego klubu. Już rok później zespół zanotował zawstydzający spadek z Ligue 1. Paradoksalnie jednak – Hiltona znowu umieszczono w gronie jedenastu najlepszych zawodników rozgrywek. Było oczywiste, że chętnych na zakup stopera nie zabraknie, tym bardziej że Lens na gwałt potrzebowało pokaźnego zastrzyku gotówki, żeby się całkiem nie rozlecieć po degradacji.

W czerwcu 2008 roku 31-letni Hilton podpisał czteroletnią umowę z klubem, o którym jeszcze kilka lat wcześniej pewnie nie ośmieliłby się nawet marzyć. Za pięć milionów euro wykupił go Olympique Marsylia. – Z Lens mam zdecydowanie najlepsze wspomnienia, fani tego klubu pozostają najbliżsi memu sercu – mówił po latach.

Pierwszy sezon na Stade Velodrome udał się Brazylijczykowi kapitalnie. Marsylczycy zajęli drugie miejsce w Ligue 1, a Hilton znowu został umieszczony w najlepszej jedenastce sezonu. Zaczęły się nawet podnosić głosy uznające go najlepszym stoperem w całej lidze. Ale w kolejnych latach tak różowo już nie było. Drużynę we władanie objął charyzmatyczny Didier Deschamps, który dał Hiltonowi jasno do zrozumienia, że nie widzi dla niego istotnej roli w swoich planach na zespół. W sezonie 2009/10 Deschamps poprowadził Marsylię do mistrzostwa Francji, ale Hilton grywał rzadko. W kolejnej kampanii z liczbą minut spędzonych na boisku było jeszcze gorzej.

– Czułem, że trener mnie nie ceni. Powiedział mi to zresztą wprost, a ja poprosiłem go o transfer. Najpierw się zgodził, a potem tę zgodę wycofał. Powiedział mi, że mam cechy, których potrzebuje u zmienników i chce, bym pozostał częścią zespołu. Straciłem dwa lata, Deschamps po prostu wykluczył mnie z gry – opowiadał obrońca.

Kontrakt marzeń z Marsylią okazał się przeklętym cyrografem.

Czara goryczy przelała się niespodziewanie za sprawą pozasportowego dramatu. W listopadzie 2011 roku francuskie media obiegła nowina, że dom Hiltona padł ofiarą uzbrojonych włamywaczy. Pozostawiło to rodzinę piłkarza w stanie tak głębokiej traumy, że obrońca rozważał nawet wyprowadzkę z powrotem do Brazylii.Bandyci spętali Hiltona, przystawili mu lufę pistoletu do skroni i w tym czasie dokonali rabunku, kradnąc pieniądze, kosztowności, sprzęt elektroniczny oraz samochód. – Poza wszystkimi kwestiami piłkarskimi, nie mogłem zostać w Marsylii po czymś takim. Nie mógłbym dalej mieszkać w tym mieście – opowiadał Brazylijczyk. – Moja rodzina również nie miała w sobie dość siły, by po tym wszystkim nie zmienić miejsca zamieszkania. To był dla nas bardzo trudny moment. Oferta z Montpellier pojawiła się w ostatniej chwili i postanowiłem ją zaakceptować.

***

W Montpellier weteran odnalazł bezpieczną przystań, ale to wcale nie oznacza, że ktoś go w drużynie trzyma pod kloszem przez szacunek dla sędziwego wieku. Statystyki 42-latka mówią same za siebie. Według danych gromadzonych przez portal WhoScored brazylijski obrońca jest w czołowej dziesiątce Ligue 1 jeżeli chodzi o wyjaśnione sytuacje bramkowe, notuje też sporo przechwytów i bloków, a stosunkowo rzadko fauluje rywali. Fakt – do najszybszych zawodników w lidze, delikatnie mówiąc, nie należy, ale wiele nadrabia ustawieniem.

Jednego marzenia pewnie mu się już jednak spełnić nie uda. Nie zanotował żadnego meczu w narodowych barwach.

– To zrozumiałe, bo w piłkę zacząłem grać jako siedemnastolatek. Nie przeszedłem pełnego cyklu szkolenia, nie miałem okazji, by występować w młodzieżówkach – tłumaczy Hilton. – Czasami trochę żałuję braku powołania, ale raczej o tym nie myślę. Zresztą – przez większą część kariery grałem po prostu w za małych klubach. Kiedy trafiłem do Marsylii było już za późno.

Sekret piłkarskiej długowieczności? Hilton nie chce się przyznać, jakoby stały za tym jakieś magiczne sztuczki. – Tak naprawdę nie ma w tym żadnego wielkiego sekretu. Trzeba po prostu zwracać uwagę na wszystko, co się robi. Odpoczywać, dobrze spać w nocy. Niektórzy mówią, że wystarczą drzemki w ciągu dnia. Dla mnie to bzdura. Ja nigdy nie zasnę w ten sposób, z wyjątkiem dnia meczowego, gdy trzeba trochę odpocząć w hotelu. Śpię dobrze w nocy, dobrze się odżywiam i ciężko trenuję. To wszystko.

Michał Kołkowski

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Komentarze

0 komentarzy

Loading...