Reklama

Trzech strażaków, wielki pożar, a zamiast wozu strażackiego dwa wiaderka

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2020, 17:19 • 10 min czytania 3 komentarze

Jeszcze trzy tygodnie temu można było się łudzić, że cała trójka ucieknie przeznaczeniu i utrzyma się w lidze dzięki pandemicznemu lokautowi. Gdy rosły krzywe zakażonych, coraz popularniejszy stawał się wariant z zakończeniem ligi i poszerzeniem jej w przyszłym sezonie do osiemnastu czy nawet dziewiętnastu drużyn, by w ten sposób oddalić zarzuty o uniemożliwienie uczciwego utrzymania Arce Gdynia, Koronie Kielce i ŁKS-owi Łódź. Dziś jest już jednak właściwie pewne – jeśli ten tercet chce pozostać w elicie, musi wznieść się na wyżyny umiejętności w jedenastu ostatnich kolejkach ligowych.

Trzech strażaków, wielki pożar, a zamiast wozu strażackiego dwa wiaderka

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by wydedukować, że obecne zmiany w Arce i ŁKS-ie są ściśle powiązane z regułami, dotyczącymi zakończenia obecnego sezonu. Dopóki powrót do gry był dość mglistą perspektywą, a piłkarze realizowali indywidualne rozpiski we własnych domostwach, niewiele działo się też w samych klubach. Ale gdy plan odmrażania zaczął nabierać realnych kształtów, kostki domina ruszyły błyskawicznie. ŁKS jeszcze przed startem przygotowań stwierdził, że Kazimierz Moskal więcej już z drużyny nie wyciśnie – jego miejsce zajął Wojciech Stawowy. Widmo szybkiego powrotu do gry przy niewielkich możliwościach opłacenia zawodników skłoniło też rodzinę Midaków do przyspieszenia finalizacji rozmów o sprzedaży Arki Gdynia.

Kołakowscy, którzy przejęli klub, zaczęli od zatrudnienia trenera – bo Krzysztof Sobieraj jeszcze trenerem w stu procentach nie jest. Efekt jest taki, że zamykająca tabelę trójka zaczyna właściwie od zera, ponieważ Korona Kielce już przed pandemią wymieniła Mirosława Smyłę na Macieja Bartoszka. Teraz trzech strażaków ma przed sobą gigantyczny pożar do ugaszenia – nawet pozostająca na 14. miejscu Korona ma aż pięć punktów straty do Wisły Kraków. Do dyspozycji zamiast nowoczesnej floty wozów strażackich mają głównie wiaderka i dyngusowe pistolety, ale przecież nie takie powroty polska piłka widziała.

Kto ma największe szanse, by jakoś zagasić pożar? Sprawdzamy klub po klubie.

KORONA KIELCE

Reklama

Strata do bezpiecznego miejsca: 5 punktów
Ubytki pandemiczne: Miletić, Marquez, Zalazar, Arweładze, Dziwniel
Nabytki pandemiczne: czas dla Macieja Bartoszka
Szansa na utrzymanie według Weszło: 10%

Korona Kielce czas lokautu wykorzystała na czyszczenie magazynów. Niezależnie od tego, jak oceniamy podjęte przez nich decyzje pod względem czysto ludzkim – finansowo na pewno nie zaszkodzi zrzucenie z listy płac kilku obcokrajowców. Jasne, trochę szkoda Arweładze, który miał naprawdę obiecujące wejście do ligi i wydawało się, że gdy tylko ma ochotę i jest wyspany, potrafi grać na poziomie ekstraklasowego średniaka. Poza tym w kategorii osłabienia trzeba traktować rozstanie z Marquezem, utraty Dziwniela, Mileticia i Zalazara Korona nie powinna jakoś mocno odczuć.

W teorii bilans na duży minus, ale w praktyce Korona dostała coś absolutnie bezcennego. Czas. Gdy prezes Krzysztof Zając ze swoją wrodzoną gracją oznajmił, że co prawda nigdy nie polubi się z Maciejem Bartoszkiem, ale łaskawie pozwoli mu rozpocząć misję ratowania Korony przed spadkiem, to właśnie czas był największym wyzwaniem. Bartoszek na ŁKS wyszedł tak naprawdę po jednym treningu z drużyną, mógł zadziałać właściwie wyłącznie przedmeczową pogawędką i jakimiś prostymi roszadami personalnymi i taktycznymi. Meczu co prawda nie dało się oglądać, ale Korona wygrała, odbijając się od dna i wysuwając na pierwszą pozycję w strefie spadkowej. Tak, wiemy, to takie wyróżnienie jak Puchar Weszło dla Polonii Warszawa, ale jednak – lepiej tracić do bezpiecznego miejsca 5 punktów niż 7 albo i osiem.

Wydawało się, że Bartoszek będzie musiał lecieć na atmosferze i waleczności przynajmniej do przerwy na kadrę, gdy dostanie trochę więcej czasu na zapoznanie się z drużyną i poukładanie jej po swojemu. W tym kontekście pandemia stworzyła Bartoszkowi dość unikalne warunki – najpierw mógł w spokoju przeanalizować wszystkie mecze Korony z ostatnich piętnastu sezonów, bo przecież w kwarantannie i tak nic lepszego do roboty nie było, a następnie jeszcze zaoferowano mu kilkutygodniowy okres przygotowawczy. Komfort, którego czasem nie dostaje trener zatrudniany pomiędzy sezonami.

Jasne, są też wyzwania. Jedenaście meczów stłoczonych na tak niewielkiej przestrzeni czasowej wymusza spoglądanie nie na zawodników z pierwszej jedenastki, ale nawet na tych z numerem 16, 18, czy 20. Tymczasem Korona z pandemii wychodzi tak naprawdę z trzema dorosłymi obrońcami – Gardawskiemu, Kovaceviciowi i Tzimopoulosowi towarzyszą wyłącznie młodzieżowcy. Spychała i Szymusik zdążyli się pokazać z przyzwoitej strony, ale czy taka piątka zdoła wytrzymać maraton jedenastu meczów? A przecież krótka ławka to nie tylko linia defensywna – patrzymy na tercet Djuranović, Papadopulos, Cecarić i zastanawiamy się, jak głęboka musi być miłość Bartoszka do Korony, że zgodził się w to wejść.

Reklama

Na niekorzyść kielczan działa jeszcze terminarz. Ani mecz z mistrzem Polski i wiceliderem (to Piast Gliwice, przypominamy), ani starcie z Lechem Poznań to nie są łatwe punkty, a poza tym Koronę czekają jeszcze dwa mecze wyjazdowe. Tymczasem może się okazać, że właśnie te cztery mecze do podziału na grupy mogą być kluczowe – pamiętajmy, że Korona ma najwięcej do zrobienia, jeśli chodzi o przedłużenia kontraktów po 30 czerwca. Jeśli okaże się, że działacze będą równie skuteczni jak w ostatnich kilkunastu miesiącach, może się okazać, że ostatnie kolejki klub gra juniorami.

ARKA GDYNIA

Strata do bezpiecznego miejsca: 6 punktów
Ubytki pandemiczne: familia Midaków, Krzysztof Sobieraj
Nabytki pandemiczne: koniec wojny kibiców z właścicielami, Ireneusz Mamrot, powrót finansowania przez Miasto Gdynię
Szansa na utrzymanie: 11%

Tutaj nastroje są najbardziej optymistyczne, bo klub jeszcze przed momentem był właściwie o kilka kroków nie od I, ale od IV ligi. Arka schyłkowych Midaków nie miała właściwie nic – ani dobrych piłkarzy, ani trenera, ani pieniędzy na bieżące zobowiązania, ani perspektyw na przyszłość – włącznie z otrzymaniem licencji na kolejny sezon. Skoro piłkarz, ale i kibic Arki, Michał Nalepa, zupełnie oficjalnie mówił, że boi się o jutro – mamy obraz tego jak poważna była sytuacja w Trójmieście.

Dzisiaj Arka jest już w kompletnie innym miejscu. Po pierwsze – w przyszłym sezonie nie upadnie, ten najczarniejszy scenariusz nie ma już prawa się ziścić. Obecnie najgorszy wariant to po prostu spadek do I ligi, ale nawet wówczas zdaje się, że gdynianie pozostaną jednym z faworytów do awansu do Ekstraklasy. Rodzina Kołakowskich nie jest może gwarantem sukcesów, na razie wstrzymalibyśmy się z obietnicami walki o mistrzostwo Polski, ale jednak – zwłaszcza w rzeczywistości post-pandemicznej powinna mierzyć przynajmniej w spokojny byt wśród klubów elity.

O tym, że klub mierzy wysoko świadczy ta pierwsza z decyzji – zatrudnienie Ireneusza Mamrota. To trener, który mógł spokojnie siedzieć w fotelu i czekać na telefon z górnej ósemki, wraz z ofertą pracy przez 2 lata w cieplarnianych warunkach. Zamiast tego wybrał bardzo trudną misję w Gdyni, co świadczy albo o finansowej stabilizacji gwarantowanej przez Kołakowskich, albo o szczególnie przekonującym projekcie, który został Mamrotowi zarysowany w ubiegłym tygodniu. Cokolwiek skusiło Mamrota – jego angaż to świadectwo, że midakowa bylejakość się kończy. Zresztą, momentalnie wsparcie dla nowych właścicieli zapowiedzieli gdyńscy kibice, do tej pory na wojennej ścieżce z właścicielami, oraz Miasto Gdynia, które wstrzymało dotacje dla Arki na początku roku.

Okej, to są jednak na razie plany dalekosiężne, spokój finansowy, stabilizacja na stanowisku trenera, fachowiec, który dostaje czas na powrót do Ekstraklasy. Ale przecież mieliśmy zakładać walkę o utrzymanie. W czym Arka może tutaj pokładać nadzieję? Cóż, przede wszystkim chyba w meczu z Wisłą Kraków u siebie. Biorąc pod uwagę, że gdynianie zagrają z wiślakami jeszcze dwa razy, w teorii mogą się zrównać punktami już w tych dwóch spotkaniach. Ale pamiętamy przecież, w jakiej formie jest Biała Gwiazda, a przede wszystkim – pamiętamy, że akurat mecz z Wisłą wydaje się najprostszym spośród tych, które Arce pozostały do zagrania w najbliższych tygodniach. Wyjazd na Legię i derby w Gdańsku to takie starcia, z których nawet przywieziony punkt trzeba by było szanować.

Z drugiej strony – kto wie, czy kluczowej roli nie odegra właśnie atmosfera wokół klubu. Piłkarze wreszcie nie będą się zamartwiali, czy na konta wpłynie kolejna pensja i czy po sezonie nie przyjdzie im szukać nowego klubu, bo Arka po prostu przestanie istnieć. Szczególnie teraz, w dobie pandemii, ludzkość uświadomiła sobie, jak ważne dla psychiki jest poczucie bezpieczeństwa i pewność tego, co wydarzy się za miesiąc czy pół roku. W Arce tej pewności i bezpieczeństwa nie było całymi miesiącami – teraz za to zdaje się, że zdejmowana jest nawet presja z walki o utrzymanie. Wcześniej pojawiały się apele: utrzymajcie się, bo bez kasy z Canal+ zbankrutujemy. Teraz spadek jest niejako wliczony w koszta, co pozwala podchodzić do kolejnych meczów z czystą głową.

Poza tym… Tak czysto piłkarsko, Arka ma Vejinovicia, Nalepę, do tego parę punktów wybroni jej Steinbors. Chyba czysto piłkarsko wygląda po prostu najlepiej z trójki na dnie tabeli.

ŁKS ŁÓDŹ

Strata do bezpiecznego miejsca: 11 punktów
Ubytki pandemiczne: Kazimierz Moskal
Nabytki pandemiczne: Wojciech Stawowy
Szansa na utrzymanie: 1%

Trudno nie odnieść wrażenia, że ŁKS wszystko szykuje już na walkę o powrót do Ekstraklasy w przyszłym sezonie. Gdy rozstano się z Kazimierzem Moskalem, początkowo zdawało się, że łodzianie zwęszyli nosem szansę utrzymania się dzięki brutalnej sile i dalekiemu wyrzutowi z autu. Rozkochanego w tiki-tace Moskala miałby zastąpić jakiś solidny trener-motywator, który ustawi drużynę na zero z tyłu, a z przodu spróbuje powalczyć stałymi fragmentami gry. Tak się jednak nie stało, jednego krakowskiego miłośnika gry piłką podmienił drugi krakowski miłośnik gry piłką, prawdopodobnie jeszcze bardziej zasadniczy przy ustalaniu priorytetów: najpierw ładna gra, potem punkty.

Zakładamy, że docelowo ta zmiana miała nastąpić po zakończeniu Ekstraklasy albo nawet już w I lidze, ale krótka przerwa między sezonami właściwie wycina do zera możliwości logicznej rotacji latem. Gdyby ŁKS teraz nie zmienił Moskala, faktycznie najbliższa logiczna okazja to chyba styczeń 2021 i przerwa pomiędzy rundami.

Czy w Łodzi w ogóle wierzą w utrzymanie? Oficjalnie tak, wspominał o tym Moskal, wspominał o tym Stawowy, wspominali działacze. Ale jednocześnie zimą oddano Daniego Ramireza, ściągnięto piłkarzy raczej tanich, bez szaleństw pokroju Arki i Vejinovicia, istotnie, do składu wskoczyła prawie zupełnie nowa obrona (ostał się Grzesik), jednak rewolucją tego nazwać się nie da. ŁKS konsekwentnie robi swoje – poprawia drużynę skromnie, zgodnie z aktualnym budżetem i bez zbaczania z obranej ścieżki. Problem jest tylko jeden – nie ma z tego prawie żadnych punktów, nie ma z tego właściwie żadnych nadziei na utrzymanie w lidze. Tak, Moros ładnie w nią wszedł, Dąbrowski poza złamaniem sobie nosa też grał w miarę solidnie. Łodzianie zagrali na zero z Wisłą Płock, nie stracili gola z Pogonią Szczecin, udało się ograć Zagłębie Lubin. Ale to jest punktowanie, które może dać utrzymanie jedynie w przypadku utrzymania trendu przez cały rok. A ŁKS ruszał przecież z dna tabeli, ruszał z pozycji „potrzebujemy prawdziwego cudu”. Cudem nie jest 6 punktów w 6 wiosennych meczach, nawet jeśli uwzględnimy, ze wyjazd na Legię to nie jest najprostszy sposób na dobre wejście w rundę.

Prawdziwą tragedią była porażka w Kielcach, z Koroną, po fatalnej grze. Bezpośredni konkurent w walce o utrzymanie sprawił, że teraz nawet do przedostatniego miejsca ŁKS traci pięć punktów i właściwie niemożliwe wydaje się pozbycie statusu czerwonej latarni przed podziałem na grupy. Jedyny atut ŁKS-u to fakt, że gości u siebie zespół Górnika Zabrze (0 zwycięstw na wyjazdach) i gra też z Rakowem (a na Raków już w I lidze miał sposób). Mecze z Jagą i Śląskiem zapowiadają się na trudniejsze, ale jednak, w stosunku do rywali ten terminarz nie wygląda fatalnie. Inna sprawa, że ŁKS i piłkarsko, i pod względem miejsca w tabeli byłby dziś skazywany na porażkę nawet w meczu z przedostatnią Arką. Jakiś delikatny powiew optymizmu mogłoby dać wydłużenie ligi, bo akurat ŁKS praktycznie nie ma zawodników z kontraktami wygasającymi 30 czerwca, ale to niewielkie pocieszenie, gdy weźmiemy pod uwagę, że w drodze do utrzymania Rycerze Wiosny muszą przeskoczyć aż trzech rywali.

Na ten moment wydaje się, że z całej trójki to Arka ma najlepsze perspektywy, podczas gdy ŁKS potraktuje ostatnie 11 kolejek jako plac budowy pod I-ligowy, autorski projekt Wojciecha Stawowego. Korona? W tabeli niby najwyżej, ale ten zbliżający się 30 czerwca musi budzić przerażenie.

Co ogółem łączy trzy drużyny ze strefy spadkowej? Na czele stoi trzech strażaków, których przed płonącymi wieżowcem wyekwipowano w siekierkę i dwa litry Muszynianki. Będziemy zdziwieni, jeśli cała trójka nie spotka się jesienią, już o poziom niżej.

Fot.400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...