Reklama

Hurkacz wrócił do gry. Forma? Mieszana

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 maja 2020, 20:02 • 5 min czytania 0 komentarzy

Długo na to czekaliśmy. Swój ostatni mecz Hubert Hurkacz rozegrał pod koniec lutego w turnieju w Dubaju. Przegrał wtedy z Aleksandrem Bublikiem. Dziś wrócił do gry w dużo lepszym stylu – łatwo pokonał Tommy’ego Paula. Gorzej było potem, gdy przegrał z Miomirem Kecmanoviciem. Choć turniej, w którym Hubert bierze udział, jest towarzyski, to sam fakt, że znów może rywalizować na korcie, musi go cieszyć. Tak jak cieszy i nas.

Hurkacz wrócił do gry. Forma? Mieszana

Do UTR Pro Match Series – bo tak zwie się ta impreza – Hubert trafił w ostatniej chwili, przez wycofanie Mateo Berrettiniego, który doznał urazu. A że Hurkacz przebywa w USA i to stosunkowo niedaleko, to sprawę jego udziału szybko załatwiono. Paradoksalnie, to właśnie Polak jest wśród czwórki uczestników najwyżej notowanym zawodnikiem. Zajmuje aktualnie 29. miejsce na świecie. Tommy Paul, z którym grał, jest 57., Reilly Opelka 39., a Miomir Kecmanović 47. Drugi paradoks? Choć impreza odbywa się w USA, to właśnie Amerykanie przystępują do niej w teoretycznie najgorszej formie. Obaj przyznawali, że ostatnio odpuścili sobie treningi i się… zapuścili.

I w sumie było to widać na korcie w starciu Huberta z Paulem. To Polak był wyraźnie lepszy, jedynie na początku Amerykanin zyskał minimalną przewagę. Ale zanim o przebiegu meczu, powiedzmy sobie co nieco o samym turnieju. Bo choćby zasady – te żywcem wzięte są z finałów Next Gen dla młodych tenisistów. Gra się do czterech gemów w jednym secie, przy 40:40 w gemie rozgrywa się decydujący punkt (wyjątkiem będą mecze finałowe, gdzie sety będą wyglądać normalnie). To powoduje, że mecze mijają naprawdę szybko – oba Hurkacza trwały gdzieś po 40 minut. Choć to też kwestia tego, że Polak najpierw rywala zdominował, a potem sam został  zdominowany.

Są też, oczywiście, wytyczne sanitarne. Po pierwsze każdy z zawodników ma swoje własne piłki do serwisu. Oznaczone i ponumerowane. Rywal, jeśli akurat jedna została na jego stronie, stara się je odgrywać, nie dotykając ich ręką. Nie ma też sędziów liniowych – zawodnicy sami wywołują auty, ale ich decyzje potwierdzić (lub im zaprzeczyć) musi sędzia stołkowy, siedzący na swym miejscu w maseczce i rękawiczkach. Brak również, co oczywiste, osób do podawania piłek, co nieco spowalnia rozgrywkę – tenisiści po każdym nieudanym serwisie czy punkcie, w którym zagrali w siatkę, muszą do niej podejść i zgarnąć piłkę.

Zachowuje się też dystans. Na koniec pierwszego dziś meczu Hubert i Tommy stuknęli się po prostu rakietami, po czym Polak zaczął… pozdrawiać nieobecnych fanów, jak to się robi po każdym meczu w normalnych warunkach. Automatyzm. Po każdym spotkaniu czyści się też kort, a zawodnicy mają osobne ręczniki i szatnie. Jedynymi osobami obecnymi w okolicach kortu oprócz tenisistów i sędziego, są ulokowani w pobliżu ludzie odpowiedzialni za transmisję. Swoją drogą jak na turniej towarzyski, przyznać trzeba, że ta zrobiona była profesjonalnie – kilka kamer na wysięgnikach, kilka z boku kortu, do tego nad głowami zawodników śmigał sobie dron. Do tego przed meczem mogliśmy usłyszeć, co o zawodnikach i całej imprezie myśli m.in. Andy Roddick.

Reklama

W komfortowych warunkach oglądaliśmy więc, jak Hurkacz bez trudu radzi sobie z Paulem. Jedyny gorszy dla Polaka moment przyszedł w trzecim gemie meczu – wtedy stracił swój serwis. Stratę jednak po chwili odrobił, a potem… wygrał już wszystko do końca. I z 1:2 zrobiło się 4:2 4:0. I to nie tak, że Amerykanin grał słabo. Wręcz przeciwnie – sporo w tym krótkim meczu było dobrych wymian, które świetnie się oglądało. Hubert po prostu potrafił je zapisać na swoim koncie.

Co w jego grze szczególnie imponowało? Zapewne koncentracja i cierpliwość. Widać, że nie traktował tego spotkania tylko jako okazji do poodbijania z innym tenisistą. Wręcz przeciwnie – jeszcze przed meczem zapowiadał, że chce się w ten sposób sprawdzić w rywalizacji i zobaczyć, jak wpłynęła na niego przerwa. I grał zaangażowany oraz skoncentrowany jak zawsze, choć mecz żadnej stawki, choćby rankingowej, nie miał. Cierpliwość wymieniamy z kolei dlatego, że potrafił wyczekiwać na błędy Paula lub swoje szanse. Jak pisaliśmy – bywały w tym meczu dłuższe wymiany, które Hurkacz przeprowadzał niemal bezbłędnie i w zdecydowanej większości wygrywał.

Przy tym świetnie grał w defensywie i kontrował. Jak zawsze wielką bronią był jego backhand, zwłaszcza ten po linii. Jasne, widać było, że Paul nie przepracował odpowiednio ostatnich miesięcy, ale całkiem prawdopodobne, że na tle innego rywala Amerykanin wypadłby znacznie lepiej. Hurkacz po prostu mu na to nie pozwolił.

Pierwotnie miał to być jedyny dzisiejszy mecz Huberta. Ale że na niedzielę prognozowane są opady deszczu, to organizatorzy postanowili, że rozegrane zostaną nie trzy, a cztery spotkania. Dlatego Hurkacz zmierzył się jeszcze z Kecmanoviciem. I tu już, niestety, było dużo gorzej. O ile w pierwszym spotkaniu świetnie budował akcje i potrafił je wykończyć, o tyle tutaj brakowało tego drugiego elementu. Sporo ze strony Huberta było niewymuszonych błędów, często się mylił. Inna sprawa, że Serb też swoje dodawał – wręcz znakomicie grał w obronie. Skończyło się 3:4 0:4. Szkoda, bo tak naprawdę wszystko psuć zaczęło się dopiero w tie-breaku pierwszego seta. Gema wcześniej – przy serwisie rywala – miał nawet piłkę meczową.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że te dwa mecze odzwierciedlały początek sezonu w wykonaniu Polaka. Wtedy też najpierw grał znakomicie, gdy w ATP Cup roznosił kolejnych rywali, a potem było już dużo słabiej. Teraz pozostaje nam liczyć na to, że Hurkacz się otrząśnie. Jutro czeka go mecz z Opelką, które rozstrzygnie o tym czy w swoim ostatnim meczu w turnieju zagra o 3. miejsce, czy też o triumf.

Choć nikt w oficjalnych statystykach mu tego nie zapisze, nie obrazilibyśmy się, gdyby pokazał, że jego przewaga w rankingu ATP nie jest przypadkowa. Ale by to zrobić, musi najpierw pokonać – najlepiej wysoko – Reilly’ego Opelkę, a potem wygrać finał. Możliwe, że… z dokładnie tym samym rywalem.

Reklama

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...