Reklama

Co zmieniło się u ekipy blind footballu po dołączeniu do Wisły Kraków?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

30 kwietnia 2020, 20:51 • 8 min czytania 1 komentarz

5 kwietnia 2019 roku. To jedna z najważniejszych dat w życiu niewidomych piłkarzy z Krakowa. Kto wie – sportowo być może po prostu najważniejsza.

Co zmieniło się u ekipy blind footballu po dołączeniu do Wisły Kraków?

Najpierw materiał filmowy:

Lata młodości spędzili w Krakowie, a wychowawca zabierał ich na Wisłę Kraków. To przy Reymonta rozkwitała ich pasja do piłki. Chłonęli atmosferę stadionu. Przeżywali mecze, cenili piłkarzy Wisły, a było kogo, trafili na końcówkę najlepszego czasu w historii klubu.

Ponad rok temu sami stali się częścią „Białej Gwiazdy”. Tyniecka Nie Widzę Przeszkód Kraków zmieniła się w Wisłę Kraków Blind Football.

Jak zmieniła się ich sekcja po roku w strukturach Wisły?

Reklama

***

W pierwszych dniach u chłopaków można było wyczuć niemałą euforię. Oglądać Głowackiego z boiska, a teraz tworzyć z nim jeden klub? Podziwiać Pawła Brożka, a teraz nagrywać dla niego filmik motywacyjny?

Duża rzecz.

Wisła Kraków poszła drogą niemieckich klubów, których wiele ma sekcje blind footballu (m. in. Schalke, Borussia Dortmund, Wolfsburg, FC Koeln czy St. Pauli), ale i Legii Warszawa, która otworzyła sekcję amp footballu. Za Wisłą poszedł Śląsk Wrocław i jeszcze tego samego miesiąca zaprezentował swoją sekcję utworzoną dla niewidomych piłkarzy.

Marketingowo? Świetny strzał.

Życiowo? Także, bo chyba nie ma nic fajniejszego, niż wspieranie pasjonatów, którzy tak udanie walczą ze swoimi niedoskonałościami.

Reklama

Martin Jung,  piłkarz Wisły BF: – Wcześniej graliśmy jako Tyniecka Nie Widząc Przeszkód. Gdy się pojawiła możliwość dołączenia do braci wiślackiej, czuliśmy dumę, radość i spełnienie marzeń. Gdy byliśmy dzieciakami, zawsze się mówiło, że fajnie byłoby być piłkarzem jakiejś zacnej drużyny. No i się udało. A że udało się z klubem, z którym sympatyzowaliśmy od lat – tym bardziej nas to cieszy. 

Mateusz Krzyszkowski, piłkarz Wisły BF: – To przede wszystkim niesamowite wyróżnienie. To coś niespotykanego na skalę europejską, że profesjonalny klub decyduje się na wzięcie pod skrzydła grupy amatorów i chce im pomóc stać się profesjonalistami. Każdy mecz to dla mnie coś niesamowitego. 

– Zmieniło się wtedy tak naprawdę wszystko – mówi Mateusz Krzyszkowski. – Do tej pory występowaliśmy jako grupa pasjonatów. Gdy zostaliśmy dołączeni do tak elitarnego klubu, poziom naszego zaanagażowania wskoczył jeszcze wyżej. Każdemu zależy na tym, by godnie reprezentować klub z „Białą Gwiazdą” na piersi. Treningi są intensywniejsze, a na turniejach zaczynamy się spinać zdecydowanie bardziej.

Martin Jung: – Generalnie wydaje mi się, że pod względem psychicznym i dumy, to na nas pozytywnie wpłynęło. Może jak wybiegamy na boisko, to jest większa chęć do walki? Nie to, że wcześniej nie walczyliśmy, ale teraz jak przegrywamy mecz to boli, że dajemy plamę jako Wisła. 

Mateusz Krzyszkowski: – Ostatnio była mała rocznica pierwszego międzynarodowego turnieju z Wisłą, gdy pojechaliśmy do Gelsenkirchen. W pierwszym meczu zrobiliśmy 0:0 z Schalke, była mała euforia, ale potem dostaliśmy w cymbał od mistrzów Belgii i Rosji. Do tej pory jak przegrywaliśmy było „nic się nie dzieje chłopaki, spokojnie”, a wtedy mieliśmy panikę, co napisać na Facebooku czy Twitterze, bo już nie śledzi nas dwadzieścia osób, a znacznie więcej. 

Martin Jung: – Wisła promuje nasze turnieje. Pojawiają się na nich stali bywalcy z Socios. Udało nam się też zyskać kibiców zagranicą. Gramy turniej w Wiedniu, nagle przychodzą nasi kibice i krzyczą zza bandy „Wisła Kraków”, wspierają nas. Później jedziemy do Niemiec i też znajdzie się lokalna społeczność, która sympatyzuje z polską drużyną. To taka radość, że się spotyka swoich. Marka Wisły Kraków pozwala dotrzeć do takich ludzi.

Oni dali Wiśle bardzo dużo marketingowo, ale i Wisła dała im sporą rozpoznawalność. W Krakowie są powszechnie kojarzeni, na co dzień spotykają ich wyrazy sympatii.

– Ale to też nie jest tak, że jadę autobusem i wszyscy mnie rozpoznają – śmieje się Jung. – Jestem studentem AGH, więc na miasteczku zdarza się, że ktoś zahaczy i zapyta, czy to ja. Wychodzimy z chłopakami, widzą, że każdy z nas ma białą laskę, nie jest to dla nich przypadkowa osoba niewidoma, tylko „przepraszam, a czy pan nie gra tu i tam? Bo widziałem pana na telebimie na stadionie Wisły”. To fajne dla całej społeczności osób niepełnosprawnych. Jeśli tak duża marka jak Wisła jest w stanie się zainteresować grupą pasjonatów, którzy mają swoje problemy i ograniczenia, ale walczą, to taki sygnał dla ogółu społeczeństwa, by zacząć postrzegać nas jako kogoś więcej niż tylko osobę z jakąś dysfunkcją – opowiada Krzyszkowski.

Obecny sezon, runda jesienna. Wisła jest w trakcie fatalnej passy, przegrywa wszystko, jak leci. Piłkarze Wisły BF zastanawiają się – jak pomóc ich kolegom z sekcji piłki nożnej? Postanawiają, że nagrają dla nich filmik motywacyjny. – Wiemy, co to znaczy mieć przegwizdane w życiu, więc chcieliśmy im powiedzieć, by nie załamywali się po kilku porażkach i walczyli dalej – opowiada Krzyszkowski. – Śmiejemy się, że po tym filmiku to ruszyło. Jest w tym nasz mini pierwiastek!

– Mamy wspólne akcje czy treningi z młodszymi czy starszymi juniorami. Pokazujemy im, na czym polega blind football. Trenerzy tych roczników powtarzają, że po treningu z nami piłkarze mają zupełnie inne podejście. Uświadamiają sobie, że można prowadzić piłkę zupełnie na nią nie patrząc – opowiada Jung.

Krzyszkowski: – Jesteśmy w stałym kontakcie z drużyną czy zarządem Wisły. Są pewne działania, które robimy wspólnie. Ostatnio nagrywaliśmy klip odnośnie do walki z koronawirusem. Marcin nagrywał też coś dla gamingowej sekcji Wisły. To nie jest tak, że żyjemy jako sekcje osobno, każda z tych sekcji się wspiera i wie o swoim istnieniu. 

***

Jak się to zaczęło? Blind footballowcy jako postać, dzięki której chodzili regularnie na stadion, wskazują świętej pamięci Henryka Kota, jednego z wychowawców ośrodka dla niewidomych i niedowidzących w Krakowie. Trenował w przeszłości boks w jednej z sekcji Wisły, w jego żyłach płynęła wiślacka krew, a więc robił wszystko, by chłopaki regularnie bywali przy Reymonta.

Każdy z nich miał swoje fazy kibicowania. Martin przez natłok innych obowiązków w pewnym momencie rzadko bywał na stadionie, z kolei Mateusz nie od razu zakochał się w piłce. – Tata jest wielkim kibicem Wisły, zawsze były w domu mini-afery, gdy sadzał mnie przed telewizorem podczas meczu, a ja po dziesięciu minutach wychodziłem mówiąc, że tego się nie da oglądać. Ojciec załamany mówił, że nie wie, co z tego chłopa wyrośnie – opowiada. Piłką zainteresował się na dobre dopiero, gdy trafił do szkoły z dzisiejszymi kolegami z Wisły.

Każdy niewidomy zwraca uwagę na stadionie na zupełnie inne rzeczy. No bo przecież nie przychodzi dla składnych akcji i pięknych bramek, prawda? Przyciąga ich atmosfera. Śpiew. Nagłe wybuchy radości.

Martin: – Z racji tego, że nie widzimy, zawsze są zabawne sytuacje. Pamiętam jedną, cały stadion skakał, niby wiedzieliśmy, że była bramka, ale średnio wiedzieliśmy, kto strzelił, jak wyglądała akcja. Dopytywaliśmy, a co niektórzy mówili: – Ciesz się, a nie pytaj! 

I dalej: – Najfajniejszy jest ten moment, gdy cały stadion śpiewa. Jestem ściśle związany z muzyką, to świetne uczucie jak cały stadion śpiewa hymn Wisły czy przyśpiewkę. Jak to się niesie… Albo jedna strona krzyczy, druga musi coś odpowiedzieć. Dla mnie to niesamowite, jeśli chodzi o wrażenia dźwiękowe. Ogrom ludu odpowiada zgodnie jednym chórem. Zawsze się śmieję, gdy rozmawiam z kumplami. Graliśmy w orkiestrze symfonicznej w szkole muzycznej. Jakby nie patrzeć – tam jest trzydziestu muzyków i potrzebują dyrygenta, żeby grać. Na stadionie jest 30 tysięcy i w sumie dyrygenta nie mają, a i tak równo śpiewają. 

Mateusz: – Moja najlepsza wspominka? Mecze Wisły z Barceloną. Jestem też wielkim kibicem Barcelony i w tym dwumeczu serce było rozdarte. Gol Clebera z głowy był najbardziej emocjonującym momentem. Miałem być okazję trzy razy na stadionie w trakcie fety, zerwać źdźbło trawy i je zjeść, jakkolwiek to brzmi.

Pytany o wiślaków, którzy najmocniej zapadli w pamięć, Jung wymienia Arkadiusza Głowackiego. – Ale jak byłem dzieckiem, zanim w ogóle zaczęła się przygoda z piłką, pierwsze nazwisko, które mi zapadło w pamięć to Maciej Żurawski. 

***

Najważniejszą umiejętnością w blind footballu jest wyczucie przestrzeni. Nie jesteś w stanie zobaczyć boiska, a musisz wyobrazić sobie gdzie jesteś, gdzie są koledzy, gdzie jest piłka, gdzie jest bramka… Rysujesz w głowie boisko. I biegasz wedle tego, co sobie wyobrazisz.

To dlatego w domowych warunkach nijak nie da się odwzorować normalnego treningu. Całe szczęście dla chłopaków, już niedługo będzie można wyjść na orlika 3 na 3, a więc wrócą do w miarę normalnego treningu.

Jak trenowali do tej pory?

Jung: – Tak jak większość klubów propagujemy akcję #zostańwdomu. Dostaliśmy od trenera rozpiskę ćwiczeń, które możemy wykonać w domu z wykorzystaniem własnych zasobów typu krzesło. Siedzimy i czekamy, aż będzie można w końcu wybiec na boiska, żeby dalej trenować. 

Krzyszkowski: – Generalnie jest taki problem, że jesteśmy odcięci od naszego naturalnego sposobu trenowania. W blind footballu najważniejsze są kontakt z grzechoczącą futbolówką i poczucie przestrzeni. A tutaj każdy na swoich paru metrach kwadratowych nie ma takich możliwości. Trenujemy jak się da – hantle, praca na własnym ciele. Pechowo mam tak mały rowerek stacjonarny, że śmieję się, że jak zaczynam trenować, to po dwóch minutach mam poobcierane uszy od kolan. Przy swojej wadzie wzroku nie jestem w stanie pracować z dużym obciążeniem, a nie mam możliwości, że sobie wychodzę pobiegać po lesie. Nie ukrywam, że z utęsknieniem czekam aż to się wszystko unormuje i będziemy mogli wrócić na boisko czy chociaż na siłownię.

Jung: – W Lidze Centralnej Europy biorą udział inne państwa, więc musimy dostosowywać się do ich wymogów. W Czechach już znieśli część zakazów, ale póki co nie ma większych planów, by cokolwiek w najbliższym czasie ruszyło. 

Krzyszkowski: – W kwietniu powinna odbyć się druga kolejka Ligi Centralnej Europy, w czerwcu trzecia, już wiemy, że obie się nie odbędą. Na ten moment są przeniesione na wrzesień-październik, ale to i tak umowne, bo nie wiemy jakie będą obostrzenia międzynarodowe. 

A więc z blind footballem jak i z resztą sportów – niewiadoma. Sytuację utrudnia fakt, że w Lidze Centralnej Europy krakowianie mierzą się z drużynami m. in. z Węgier czy Czech. A w naszym kraju zespołów złożonych z niewidomych piłkarzy jest na tyle mało, że nie uda im się złożyć sensownej ligi.

Pozostaje mieć nadzieję, że i te granice przekroczą z taką łatwością, jak dotychczasowe.

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...