Reklama

„Brali go na imprezy, bo rapował jak 50 Cent i wchodzili za darmo do klubów”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 kwietnia 2020, 13:31 • 11 min czytania 6 komentarzy

Który afrykański piłkarz udawał rapera, żeby drużyna mogła wchodzić za darmo do klubu? Kto o mały włos nie przypłacił życiem miłości do schabowych? Dlaczego po jednym z piłkarzy z Afryki trzeba było odmalować pokój w hotelu? Kto przyjechał ze Szczecina do Grudziądza taksówką, żeby nie wylecieć z zespołu? Przed wami kolejna porcja anegdot, opowieści i wspominek dotyczących zawodników z Afryki w Polsce!

„Brali go na imprezy, bo rapował jak 50 Cent i wchodzili za darmo do klubów”

Afrykańczycy w Polsce, cz. I – „Nie ma sianka, nie ma granka!”

Afrykańczycy w Polsce, cz. II – „Wynieśli materace, żeby dupczyć baby!”

Afrykańczycy w Polsce, cz. III – „Przysłali gościa bez płuca”

Zaginieni w akcji

Nasi czytelnicy muszą mieć świetną pamięć, bo przypomnienie o Rolandzie Emeka Johnie dostaliśmy od dwóch osób. Czy Nigeryjczyk zapisał się w historii polskiej ligi? Niekoniecznie. Chodzi raczej o śmieszno-straszną historią o tym, jak napastnik… zgubił się w lesie. Dekadę temu zawodnika testował MKS Kluczbork, który przebywał na obozie w Jagniątkowie. Podczas jednego z treningów zawodnicy zastosowali starą polską metodę budowania kondycji. Problem w tym, ze Emeke nie mógł dotrzymać kroku reszcie stawki i – jak pisał portal 24powiat.pl – zgubił się w środku lasu. Nigeryjczyk miał szczęście, bo po śladach kolegów dotarł do drogi. Szczęście przestało mu jednak sprzyjać, kiedy złapał „stopa”, bo zamiast wrócić do ośrodka, wylądował 15 kilometrów dalej. Ostatecznie udało się go jednak sprowadzić do hotelu. John w Kluczborku został, ale bramki w pierwszej lidze nie strzelił. Cóż, coś przeczuwaliśmy, że nie najlepiej radzi sobie z trafianiem do celu.

Reklama

Nigeryjczycy często zresztą znikali z radarów. Tak było z Frankiem Egharevbą, który swego czasu grał w Śląsku Wrocław. Nie radził sobie fatalnie, zdołał nawet strzelić dwa gole, ale był bardzo wybuchowy. Jak bardzo? Z klubu wyleciał za to, że podczas kłótni z kolegą z zespołu połamał mu kości twarzy i gonił go z tasakiem po ulicy. Z zaginięciem związek ma to taki, że Egharevba był bezskutecznie poszukiwany przez policję. Mundurowi więcej szczęścia mieli w pościgach za Franklinem Mudohem. Kameruńczyk swego czasu załapał się do Legii, choć nawet jej piłkarze zastanawiali się, jakim cudem to się stało, o czym w rozmowie ze Sport.pl wspominał Tomasz Sokołowski. Mudoh w Legii zasłynął głównie tym, że kiedyś Stefan Białas pomylił go z Nigeryjczykiem i wylał na bogu ducha winnego zawodnika wiadro pomyj.

Jacek Bednarz dla Sport.pl: – Trener Białas dobrze mówił po francusku, Frankline też. Rozgrzewaliśmy się przed jakimś meczem i nagle strasznie wkurzony trener zebrał nas wszystkich na środku boiska. Chodziło o to, że Mudoh rozgrzewał się na pół gwizdka. Trener stanął przed czarnoskórym piłkarzem i zaczął go wyzywać po francusku. Ten stał i patrzył, trener się nakręcał, bo myślał, że go lekceważy. Okazało się, że on opieprzał nie Mudoha, a Nigeryjczyka. Frank stał parę metrów dalej i patrzył w niebo.

Ale z Mudohem wiąże się też mniej sympatyczna historia. Kiedy grał w Jezioraku Iława, zaangażował się w handel dolarami między Nigeryjczykami a właścicielem klubu. Legia.net wspomina, jak wyglądała ta transakcja. Otóż koledzy Mudoha mieli „odbarwiać czarne dolary” przekazywane Nigerii przez USA. Dolary były czarne, bo dzięki takiemu oznakowaniu nikt ich nie ukradł. Po zanurzeniu w wodzie z barwnikami miały zmieniać kolor na zielony. Biznesmen Zygmunt Dmochiewicz zachęcony przez Mudoha wszedł w ten biznes i został wykiwany. Twierdził, że zainwestował 1,6 miliona złotych, a dolarów nie dało się odratować. Wspólnicy uciekli, a Mudoh trafił do więzienia. Podobnie zresztą jak Innocent Udenyi, który wpadł za posiadanie trawki. Wrobiła go prawdopodobnie była dziewczyna, która sama miała dostarczyć mu towar. Innocent nie był jednak taki niewinny, jak wskazują jego dane w dowodzie i spędził kilkanaście miesięcy za kratkami, po czym wyjechał z kraju.

50 Cent z Wronek

W naszym cyklu przewinęło się już wielu piłkarzy, ale tylko jeden z nich wraca jak bumerang. Maxwell Kalu to chyba najbardziej barwna postać ze wszystkich afrykańskich zawodników w Polsce. W zasadzie ciężko się dziwić – jeśli ktoś zdążył już zwiedzić 15 szatni, a w dodatku w każdym klubie rzekomo wiszą mu pieniądze, musi się z tym wiązać wiele historii. Słyszeliśmy już o tym, jak w Widzewie zawsze zamawiał cycki z kurczaka, czy też jak seryjnie marnował setki w barażach Radomiaka z Odrą, co zakończyło się spadkiem radomskiej drużyny oraz… przejściem Maxa do Odry.

Tym razem cofniemy się do czasów gry napastnika we Wronkach, które były jego pierwszym przystankiem w Polsce. A skoro pierwszym, to Kalu nie do końca jeszcze wiedział, jak się w naszej rzeczywistości odnaleźć. – Od przyjazdu do Wronek jeździł cały czas samochodem, na wizie nigeryjskiej. Nie miał prawa jazdy, ale dopiero po kilku latach sprawą zainteresował się policjanci z Szamotuł, którzy lubili „polować” na zawodników wracających z treningi do Poznania. Zorientowali się, że to nie jest prawko i Maxwell razem z Ayenwale musiał zabierać się z kolegami – opowiada nam osoba, która w tamtym czasie była blisko Amiki.

Reklama

Kalu nie miał z tym problemów, bo koledzy bardzo go lubili. Nie tak dawno okazało się, że Maxwell rozpoczął karierę rapera, ale okazuje się, że zdolności muzyczne prezentował już wcześniej. – Koledzy chętnie zabierali go na balety do Poznania, bo świetnie rapował kawałki 50 Centa. W zamian za występ na scenie i udawanie, że nim jest, wchodzili do klubów za darmo – kontynuuje nasz rozmówca.

Z czasem Maxwell zaczął krążyć po klubach z niższych klas rozgrywkowych. Na ciekawą historię natrafiliśmy na blogu Poza Boiskiem, który wspomina pobyt Kalu w Nielbie Wrągowiec:

„W czasie gry w Nielbie doznał kontuzji. Wykonano RTG. Lekarz mówi do ówczesnego kierownika zespołu: „Panie, na tym zdjęciu te kości wyglądają jak u 40-latka!”. Zdziwiony kiero pyta później Maxwella: Maksiu, ile Ty w ogóle masz lat? Reakcja Kalu? Hehehe”.

Sunday, król stylu

Barwną postacią jest też kumpel Kalu z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski – Sunday Ibrahim. Kalu przyznawał nam w wywiadzie, że w Ostrowcu nie za bardzo miał czym się zająć, więc zdarzało im się z Sundayem jeździć na imprezy do Krakowa. Cóż, ten duet wielu bramek KSZO nie przyniósł. Kolega Nigeryjczyków z szatni, Dariusz Pietrasiak, wspomina ich głównie dzięki jednej akcji. – Oni kiedyś zrobili taki numer w Zabrzu, że jeden złapał kontuzję w piątej minucie, a drugi w siódmej, to był hit. Czy celowo? Nie wiem, nie chcę oceniać (śmiech). Ale możecie sobie sprawdzić, że tak było!

Zresztą Sunday barwną osobą był dosłownie. Dariusz Pietrasiak mówi, że wyróżniały go nietypowe kreacje. W podobnym tonie wspomina go Michał Stasiak, który zetknął się z Nigeryjczykiem w Zagłębiu Lubin. – Sunday Ibrahim wyróżniał się strojem. Zawsze miał jakieś płaszcze skórkowe, albo inne wymyślne ubrania. Szyderka była ostra!

Stylówa Ibrahima nie zmieniła się nawet kiedy wszedł do świata menedżerki. Na Sport.pl znajdziemy tekst o tym, jak Nigeryjczyk przywiózł na testy do Wisły Kraków swojego zawodnika. Wcześniej dostarczył Wiśle Sarkiego, więc chętnie pytano go o utalentowanych piłkarzy. Na trybunach siedział też agent Ostoi Stjepanovica, ubrany jak pan biznesmen. A Sunday? „Nigeryjczyk zaprezentował się w krótkich spodenkach i czapeczce. – Ty jesteś menedżerem amerykańskich koszykarzy? – żartowali członkowie sztabu Wisły”.

Zresztą Ibrahim przygodę w Polsce rozpoczynał właśnie od Wisły. Załapał się na lata świetności i grę w pucharach. Wystąpił m.in. w meczu z Hajdukiem Split, choć z tym wyjazdem wiąże się inna anegdota, którą „Onetowi” opowiedział Marek Konieczny, były kierownik drużyny. – Przed wyjazdem na pucharowy mecz z Hajdukiem Split w formularzu wizowym Nigeryjczyka Kelechi Ikeneacho brakowało zdjęcia. Wówczas w zespole występowali też Sunday Ibrahim i Kalu Uche. A że czarnoskórzy gracze są zwykle podobni, zamiast zdjęcia Kelechiego dołączyłem fotkę jednego z nich. Udało się.

Sundaya w Polsce zapamiętano też z nietypowego odżywiania. W rozmowie z nami wspominał, że nie mógł zrozumieć, dlaczego nie dostaje sosu do ziemniaków i ryżu. Mówił, że w Afryce sos podaje się do wszystkiego. Sam przyznał, że kiedyś zapracował sobie na szyderkę, kiedy na stołówce tak długo czekał, aż ktoś poda mu sos do ryżu, że obiad mu wystygnął.

Miłość do schabowych

Ibrahim nie był oczywiście jedynym afrykańskim piłkarzem, który miał specyficzne podejście do żywienia. O Djousse i jego rzekomej anemii już wspominaliśmy, natomiast ciekawą historię przytoczył nam jeden z czytelników z Grodziska Wielkopolskiego. W Groclinie grał niegdyś Odartey Lampey. Zapamiętano go tam m.in. z niezwykłej szybkości (przez którą wiecznie był na spalonym), nieodzownego roweru, którym dojeżdżał na treningi oraz z paradowania w klapkach w środku zimy, zanim jeszcze ktoś w klubie wpadł na pomysł, żeby wybrać się z nim na zakupy. Z czego jeszcze? Z osobliwej przygody kulinarnej.

Klub wynajmował dla niego mieszkanie ok. 50 metrów od baru. W tym barze klub wykupił mu posiłki. Pewnego razu Odi nie pojawił się na treningu i nikt nie miał pojęcia, co się stało. Do jego mieszkania wysłano pracownika klubu, który zastał Odiego ledwo przytomnego na łóżku. Ciężko było się z nim porozumieć. Po badaniach okazało się, że jest poważnie odwodniony i całkowicie wyjałowiony z minerałów. W wyniku wewnętrznego śledztwa udało się ustalić, że odpowiada za to długotrwale rozwolnienie oraz torsje, więc zaczęto szukać przyczyn. Okazało się, że we wspomnianej knajpce przez kilka dni Odi pochłaniał hurtowe ilości kotletów schabowych, które mu zaszkodziły. Miłość sympatycznego Afrykańczyka do polskiej kuchni kosztowała go kilka kilogramów – opowiada nasz rozmówca.

Do Lampeya trzeba było zamawiać lekarza, a do Hugo Ugochukwu Enyinnai… malarza. W świetnym reportażu o koledze Antonio Cassano z Bari, który w Polsce grał m.in. w Górniku Zabrze i Odrze Opole, historię o tym opowiada Łukasz Ganowicz. – Irytowało go, gdy ktoś nie dojadał i wyrzucał resztki jedzenia. Dziwił się, że ludzie na świecie umierają z głodu, a my nie zjadamy pełnych posiłków. Kiedyś na obozie zawsze zbierał ze stołów jogurty Jogobella. Kładł je na kaloryferze w pokoju, aż w końcu to wszystko wybuchło. Cały pokój był pomalowany jogurtami.

Hugo zasłynął też nietypowym „dopingiem”, dzięki któremu unikał skurczów podczas meczu. – Przed meczem zawsze, bez względu na temperaturę, na koniec obiadu spożywał… sól z wodą. Brał solniczkę, rozpuszczał zawartość w literatce i duszkiem pochłaniał – opowiadał nam Ganowicz.

Kawalarz Donald

Przez polskie ligi przewinęło się wielu Afrykańczyków, a jeśli podzielimy ich na nacje, przewodzą Nigeryjczycy. Za najbardziej sympatycznych uchodzą jednak piłkarze z Kamerunu. Przykładem tego jest Donald Djousse. – Typowy wesołek w szatni, cały czas jakieś żarty, my robiliśmy żarty jemu, ale reagował zawsze pozytywnie. Potrafił naśladować trenerów, kierowników i innych zawodników. Początkowo nie wiedzieliśmy o tym, ale w kolejnym jego dowcipie zauważyliśmy tę jego zdolność, potrafił rozbawić. Czasami wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć co myśli, albo kogo naśladuje – mówi nam Maksymilian Rogalski, który grał z Donaldem w jednym zespole.

Kameruńczyk był niekwestionowaną gwiazdą szatniowych dowcipów. W książce „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni” znajdziemy opowieść o jednym z nich. Narratorem Hernarni, członek paczki zagranicznych piłkarzy.

Był taki czas, że nieustannie żartowałem z Donalda i on chciał odegrać się jakimś dobrym kawałem. Pewnego razu siedziałem z kawą na kanapie przy naszej szatni i widziałem po jego minie, że coś kombinuje. Przycisnąłem więc jednego z młodych chłopaków, który siedział akurat w szatni, żeby powiedział mi, co właściwie zrobił ten sympatyczny Kameruńczyk.
– Powiedz, albo dostaniesz kopa na treningu – argumentowałem z uśmiechem.
Na początku opierał się, ale później powiedział, że Donald wziął portfel Ediego i schował do moich spodni. Powiedziałem większości chłopaków o całej sytuacji i włożyłem ten portfel… do jego spodni. Gdy wróciliśmy z treningu, wszyscy wiedzieli o sprawie, oczywiście poza Donaldem. Edi wykąpał się, przebrał i zaczął się ubierać.
– Panowie, nie mam portfela! – powiedział na głos i zagrał przerażoną minę.
– Na pewno zabrał ci go „Scottie” – ochoczo włączył się w rozmowę Donald, po czym ruszył do moich spodni. Nic w nich nie znalazł i mocno się zdziwił.
– To ty jesteś złodziej z Afryki, w Brazylii żyją porządni ludzie – udawałem rozzłoszczonego. – Mamy swój honor!
Zdezorientowany Donald zarzekał się, że to nie on, a Edi w tym czasie złapał za jego spodnie. Oczywiście znalazł w nich swój portfel. Można wierzyć w to, co teraz powiem albo nie, ale w tej sytuacji nawet Donald zrobił się różowy ze wstydu. Szatnia pokładała się ze śmiechu”.

Problem Djousse był taki, że uchodził za „fajnego chłopaka”. A jak wiadomo, takiej pozycji na boisku nie ma. W Ekstraklasie nie błysnął, a jedyny niezły sezon zaliczył w I lidze, choć mało brakowało, a wyleciałby wtedy z klubu. Rogalski: – Na boisku bywało różnie. Na początku były z nim problemy mentalne, podpisał kontrakt i zaczęły mu jakieś urazy doskwierać. W końcu trener postawił sprawę jasno: albo zaczyna nam pomagać, albo niech rozwiązuje kontrakt. Był taki przełomowy moment, że graliśmy w Grudziądzu, a on dojechał tam na własny koszt. Nie zagrał tam, ale wziął się wtedy w garść.

Dodajmy, że na własny koszt oznacza… taksówką. Prawie jak Molongo! Djousse zapamiętano jednak nie tylko z tej szalonej podróży. Przez pewien czas w Szczecinie krążyły plotki, że zawodnik jest… niedożywiony i ma anemię. Klub temu zaprzeczał, ale wiadomo – potwierdzone informacje to te zdementowane, więc nie wykluczamy, że i w tej opowieści było ziarnko prawdy.

Aha, pisząc o Donaldzie ciężko nie wspomnieć o tym, że po odejściu z Polski nieoczekiwanie rozbłysnął w Portugalii i zdołał zawstydzić samego Ikera Casillasa.

Bo trzeba pamiętać, że chociaż z ich stylu bycia i nawyków często się śmiano, to jednak wielu Afrykańczyków talentem potrafiło zawstydzić nasz system szkolenia. Inna sprawa, że najczęściej po prostu nie chciało im się nad nim pracować. Ale to już temat na kolejną opowieść…

SZYMON JANCZYK

Fot. Screen z YouTube Alemzo (Maxwell Kalu) – One touch

Znasz barwne historie o afrykańskich piłkarzach w Polsce? Skontaktuj się z autorem tekstu: szjanczyk@gmail.com – lub na Twitterze: @sz_janczyk

CZĘŚĆ I – Podrabiany król strzelców z Gwinei

CZĘŚĆ II – Kucharz, który uciekł do Hiszpanii

CZĘŚĆ III – „Jesteś u nas rok, a ci trzecia babcia umiera!”

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

6 komentarzy

Loading...