Reklama

Życie w stylu „Rock & Gol”. Wszystkie szaleństwa Pablo Daniela Osvaldo

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

27 kwietnia 2020, 12:42 • 11 min czytania 2 komentarze

Rzuciłem piłkę dla piwa, grillowania i rocka – przyznał kilka lat temu Pablo Daniel Osvaldo. Kiedy zawieszał buty na kołku miał 30 lat, a chwilę wcześniej strzelał bramki w Lidze Mistrzów czy Serie A. Choć jego kariera i tak chyliła się ku upadkowi, zszokował świat. Dziś Osvaldo znów szokuje, tym razem w mediach. W niedawnym wywiadzie dla TNT Sports równo objechał kilku byłych trenerów i pochwalił… przyrodzenie Francesco Tottiego. Były napastnik reprezentacji Włoch dorzucił kilka złotych myśli do i tak pokaźnej już kolekcji, dlatego stwierdziliśmy, że warto tę barwną postać przypomnieć.

Życie w stylu „Rock & Gol”. Wszystkie szaleństwa Pablo Daniela Osvaldo

W Ameryce Południowej nie brakuje piłkarzy, którzy mają duszę ulicznego grajka. Dryblingów uczą się gdzieś w slumsach, na obrzeżach wielkich miast. Często pochodzą ze skrajnie biednych rodzin, ale w futbolu jest to ich atut. Nie mają w sobie manier wyniesionych ze szkółek piłkarskich. Jest za to czysty, uliczny dryg, który pozwala im osiągać przewagę na boisku. Czasami też działa on destrukcyjnie, kiedy głowa nie nadąża za nogami. Ale w przypadku Daniela Osvaldo, pojęcie „ulicznego grajka” zyskuje nową definicję. W 2016 roku reprezentant Włoch, który urodził się w argentyńskim Lanos, zadziwił wszystkich. Zawiesił bowiem buty na kołku w wieku 30 lat, żeby skupić się na karierze… gwiazdy muzycznej.

„Czy dasz mi swoją koszulkę?”

Osvaldo nigdy nie był wielką gwiazdą. Daleko było mu do poziomu innych świetnych argentyńskich napastników, którzy przybyli na włoską ziemię. A jednak w swoim CV ma grę w Serie A, Premier League, La Lidze czy Lidze Mistrzów. Zaliczył Juventus, Romę, Inter, Boca Juniors czy FC Porto. Kariery zazdrościł mu niejeden, a pewnie grono zazdrośników byłoby większe, gdyby Daniemu Stone’owi w głowie grał tylko futbol. Do pewnego momentu rzeczywiście tak było. Bardzo szybko piłkarz trafił do Włoch, gdzie błysnął w Serie B i w wieku 21 lat grał już w czołowej ekipie ligi, jaką była wtedy Fiorentina. W debiucie w Serie A zapakował dublet Livorno, a potem zaczął pokazywać się w Europie. W Pucharze UEFA też trafił, strzelając gola AEK-owi. Choć tamto spotkanie zapamiętał pewnie z innego powodu.

Na lewej stronie defensywy greckiej ekipy biegał Rodolfo Arruabarrena. Nam nazwisko Arruabarrena kojarzy się w jeden sposób, ale dla Osvaldo, który od dzieciaka kibicował Boca Juniors, był to niemal bóg. Wszystko za sprawą dwóch goli tego jegomościa w finale Copa Libertadores, które pozwoliły jego ukochanej drużynie sięgnąć po to trofeum. – Nie odstępował mnie na krok przez całe 90 minut. Co chwilę dziękował mi za 2000 rok i pytał, czy dam mu swoją koszulkę. Nie lubiłem wymieniać się t-shirtami, więc zaraz po meczu uciekłem do szatni. Nic to nie dało! Rzucił się za mną w pogoń i dobijał się do szatni, błagając o tę koszulkę – opowiada Arruabarrena.

Reklama

Daniel zaliczył jeszcze debiut w Lidze Mistrzów, a potem odszedł z Florencji. W barwach Violi zaliczył małą kontrowersję, kiedy bramkę postanowił świętować imitując strzelanie karabinem maszynowym do swoich kibiców. Potem wieści o nim na chwilę przycichły, trafił m.in. do Espanyolu Barcelona. Ten ruch okaże się kluczowy z dwóch powodów. Do drugiego jeszcze wrócimy, ale póki co zostańmy przy pierwszym. 7 goli w jednej rundzie, 12 w kolejnym sezonie. Te liczby sprawiły, że AS Roma postanowiła ściągnąć Osvaldo z powrotem do Włoch. I był to początek końca sympatycznego Argentyńczyka.

Wybrał Włochów, bo mieli fajne garniaki

W Rzymie piłkarsko wyglądał dobrze. Wciąż strzelał gole, jednak – brzydko mówiąc – zaczęło mu się gotować pod kopułą. Już w przeszłości Osvaldo popisał się niecodziennym wyczynem, zgarniając dwie żółte kartki w 30 sekund, ale dopiero w barwach Giallorossich stał się kolekcjonerem czerwonych kartoników. Z Atalantą wyleciał z boiska w 54. minucie meczu za brutalny atak na rywala. Natomiast w starciu z Fiorentiną zobaczył „kiera” za protesty. Na jego zachowanie zaczęto zwracać szczególną uwagę, bo napastnik był już wtedy reprezentantem Włoch. Skąd taka zmiana? Teoretycznie nic w tym dziwnego, w historii Squadra Azzurra wielu było takich, którzy urodzili się za oceanem, ale mieli włoskie korzenie. Nazywano ich oriundo, a do najsłynniejszych należy choćby Mauro Camoranesi.

Osvaldo do kadry trafił jednak w niecodzienny sposób, o czym opowiedział we wspomnianym na wstępie wywiadzie. – Zadzwonili do mnie z kadry, pytając czy chcę grać dla Włochów. Powiedziałem, że muszę się nad tym zastanowić, ale kazali mi oddzwonić w ciągu pięciu minut. Byłem akurat z Gabrielem Heinze, który od razu kazał mi się zgodzić. 'Stary, oni na mecze jeżdżą w garniakach od Dolce & Gabbana!”. To mnie przekonało i przyjąłem powołanie.

Tak, problemy z głową zdecydowanie zaczynały być widoczne.

W kadrze też wyłapał „asa kier”, choć słynniejsze było potraktowanie rywala łokciem w meczu z Atalantą. Za ten atak zarobił trzy mecze zawieszenia, w 2012 roku zebrał łącznie pięć czerwonych kartek. Tłumaczył wtedy „La Repubblice”, że to efekt… tęsknoty za domem. – Jestem trochę szalony. Raz czuję się najsilniejszy, raz bezużyteczny. Wszystko robię w nadmiarze, część mnie odrzuca potrzebę dorośnięcia. Faule są bezcelowe, ale nie wydają się takie być, kiedy je popełnia. Mam okropną osobowość, ale lubię być taki. Zawsze czegoś mi w życiu brakuje, najbardziej mojego domu w Argentynie. Chciałbym znów być nastolatkiem.

Osvaldo i penis Tottiego

Po takich słowach wiadomo było, że gość najzwyczajniej będzie przyciągał kłopoty. Zresztą w „Wiecznym Mieście” wkurzył już wszystkich. Potrafił wymigać się od wyjazdu na zgrupowanie, wysyłając notkę, że jest chory. Podczas derbów z Lazio był zawieszony, więc poleciał z modelką na randkę do Londynu. Natomiast w jednym z meczów stwierdził, że lepiej wykona jedenastkę niż wyznaczony do tego Francesco Totti. Zabrał piłkę i… przestrzelił. Trener Aurelio Andreazzoli porządnie go za to zjebał, zarzucając mu brak etyki profesjonalizmu. Ale słowa szkoleniowca jednym uchem wleciały, drugim wyleciały. Osvaldo go nie poważał, po jednym z meczów, w których musiał siedzieć na ławce, stwierdził, że najlepiej byłoby, gdyby Andreazzoli przestał udawać, że zna się na trenerce i wrócił do kibicowania Lazio.

Reklama

A Totti? Wybaczył mu, bo Dani Stone był zbyt sympatyczny, żeby się na niego gniewać. Zresztą Osvaldo w rozmowie z TNT Sports wspomina, że nie był to jedyny moment, kiedy kapitan Romy uratował mu tyłek. – Prawie mnie zabili w jednej z barowych bójek w Rzymie! Ale nie byłem głupi, wziąłem Tottiego i De Rossiego i poszedłem załatwić sprawę.

Nieco dziwniej robi się kiedy Daniel zaczyna mówić o… penisie legendy Rzymu. – Powiedziałem mu kiedyś, że żona musi go zdradzać. To przecież niemożliwe, żeby był tak idealny! Zobacz, jaką ma piękną twarz… A w bardziej intymnych miejscach – nie chcę tu zdradzić za dużo – ale też nie może narzekać – wyznał napastnik.

Fakt, że były reprezentant Włoch zerkał tu i tam, nie był jedynym powodem, dla którego przebywanie z nim w szatni bywało trudne. Przekonał się o tym Erik Lamela, który wyłapał bułę od Osvaldo, bo… nie podał mu piłki. – Jestem naprawdę zirytowany, kiedy nie dostaję piłek. Jestem egoistą, jak każdy napastnik. Ten incydent z Lamelą to w zasadzie nic takiego. Gdybym miał jego lewą nogę, to też pewnie bym nikomu nie podał – tłumaczył potem z rozbrajającą szczerością.

Media dopatrywały się drugiego dna. Osvaldo miał rzekomo prowokować Lamelę tekstami o River Plate i pytać, czemu nie ma jaj, żeby mu odpowiedzieć. Ten odparł, żeby się zamknął, bo nie jest Maradoną. I właśnie wtedy wyłapał w dziąsło.

Nigdy więcej Prandellego

Osvaldo z Rzymu wyleciał, ale że wciąż strzelał bramki, a w dodatku był reprezentantem kraju, Southampton wyłożyło za niego sporą kasę. Roma zapewne do dziś uważa, że był to interes ich życia, bo pozbyli się zgniłego jabłka w ostatniej chwili. Daniel grał fatalnie, a w dodatku totalnie zwariował. Wywołał awanturę w meczu z Newcastle, za co zarobił 40 tysięcy funtów kary i trzy mecze zawieszenia. W tym czasie, zamiast spokojnie przygotowywać się do powrotu na boisko… znokautował Jose Fonte podczas treningu. Kapitan Świętych zarobił z dyńki od reprezentanta Włoch i był to jego koniec w klubie. Uratował go Juventus, który miał pilną potrzebę ściągnięcia napastnika i przygarnął Osvaldo na wypożyczenie.

Uratował, bo Daniel miał nadzieję na wyjazd na mundial w 2014 roku, a przed nim była ostatnia runda poprzedzająca ten turniej. Mimo wybryków, Cesare Prandelli do końca rozważał zabranie do go Brazylii, jednak ostatecznie porzucił ten pomysł. Osvaldo w rozmowie z TNT Sports przyznaje, że był załamany. – Płakałem, bardzo liczyłem na ten wyjazd. Strzelałem gole w kwalifikacjach i zasłużyłem na powołanie. Najgorsze było to, że o wszystkim dowiedziałem się z mediów, Prandelli nie przekazał mi tego osobiście. Mam nadzieję, że kwarantannę znosi najgorzej, jak można! 

Nienawiść do selekcjonera, który zniweczył jego marzenia, musi być naprawdę mocna. Napastnik zdradził bowiem, że żadne pieniądze świat nie przekonałyby go do ponownej współpracy z tym trenerem. – Kiedyś zadzwonił do mnie i zapytał, czy przyjdę do Galatasaray, które akurat trenował. Powiedziałem, że nawet jeśli dałby mi 50 milionów euro, nie chce mieć z nim nic wspólnego – stwierdził Osvaldo.

Nawiedzony przez ducha Morrisona

Po Juventusie jego kariera była już u schyłku. To o tyle ciekawe, że Daniel wciąż naprawdę nieźle prezentował się na boisku. Podczas wypożyczenia do Interu potrafił zaliczyć w jednym meczu dublet, do którego dorzucił dwie asysty. Ale głowa była już daleko stąd. – Kiedy grałem w Interze, poprosiłem raz o zmianę przed końcem meczu. Chciałem zdążyć na koncert Rolling Stonesów. 

Jego poważna kariera była już skończona. Zdołał się jeszcze dwukrotnie załapać do Boca Juniors, spełniając marzenie z dzieciństwa, ale była to przygoda zupełnie nieudana. Największe osiągnięcie? Chyba żółta kartka zarobiona w pierwszych sekundach derbowego starcia z River Plate. Osvaldo wkrótce zakończył karierę, co zrzucił na… kibiców w Argentynie. – Byłem tym wszystkim zmęczony. Wróciłem do ojczyzny, żeby spełnić marzenia, a ciągle musiałem się mierzyć z czyimiś oczekiwaniami. Zarzucano mi, że palę papierosy (wyrzucono go za to z Boca za pierwszym razem – przyp.), piję do piątej nad ranem i ćpam. Musiałem się potem tłumaczyć: grałem 11 lat w Europie, byłem reprezentantem kraju. Czy osiągnąłbym to, gdybym żył w taki sposób? – mówił w jednym z wywiadów.

W Buenos Aires zaczął już myśleć o karierze muzycznej. Zaczęło się od… nawiedzenia przez ducha, o czym opowiada jego kolega z zespołu, Cristian Erbes. – Kiedyś bawiliśmy się tabliczką Ouija. Nic szczególnego, chcieliśmy sprawdzić, czy to działa. Był z nami Osvaldo, a w trakcie seansu spadła jedna z butelek, co miało być dowodem, że nawiedził nas duch. Dani mówił potem, że rozmawiałem z Jimem Morrisonem, legendarnym rockmanem.

Pamiętacie, jak mówiliśmy, że przenosiny do Espanyolu były kluczowe z dwóch powodów i do drugiego jeszcze wrócimy? Czas więc zdradzić drugi z powodów. Otóż w Barcelonie Osvaldo poznał ludzi, z którymi po nagłym zakończeniu kariery postanowił założyć zespół.

„Messi? Przecież on nie ma życia”

Dani Stones, bo taki pseudonim artystyczny wybrał sobie były napastnik, rozpoczął muzyczną karierę. Za nic w świecie nie chciał już wracać na boisko. Osvaldo wspomina, jak odrzucał ofertę Sevilli. – Zadzwonił do mnie Sampaoli, mówiąc, że pilnie potrzebuje napastnika. Oferował mi, że będę mógł robić co tylko mi się podoba, bylebym grał u niego. Zapytałem: hej, nie pamiętasz, że zaraz mam festiwal? Zaśmiał się tylko i życzył mi powodzenia. 

Przez krótki czas Daniela przymierzano nawet do zastąpienia… Arkadiusza Milika. Kiedy Polakowi rozsypało się kolano, Napoli pilnie szukało następcy. Osvaldo był wolnym zawodnikiem, ale nie zdecydował się na taki ruch. Piłka już go nie bawiła. – Świat piłki jest pełen gówna. To była moja wielka pasja, której poświęciłem całe swoje życie. W futbolu jest tyle zasad, reguł, którym trzeba się podporządkować. Dobrze się prowadziłem, jadłem sałatki, odpoczywałem, ale chciałem być wolnym. Mógłbym być jak Messi, ale on przecież nie ma życia. Tkwi w złotej klatce. Nie może nawet wyjść na piwo. Jestem teraz szczęśliwy, czuję się zrelaksowany – mówił „Marce”.

W trakcie kariery narzekał na media i brak prywatności. Mówił, że w Rzymie nie mógł nawet wyjść na obiad z córką, bo zaraz zlatywały się kamery. Ubolewał też nad historią, w której media napisały o śmierci jego matki, co było klasycznym fake newsem. Mówił, że bał się ludzi, bał się korzystać z życia. Potem wrzucił na totalny luz i przyznawał, że teraz faktycznie pozwala sobie na imprezy i picie do rana. Zostawił też żonę i dzieci. – Kiedy go poznawałam, był zupełnie inny. On nie jest szalony, ani chory. To pieniądze i sukces go zmieniły. Stało się tak po transferze do Romy, otoczył się złymi ludźmi – mówi jego partnerka.

Potem kobiety zmieniał jak rękawiczki. Umawiał się z modelkami i wywoływał skandale. Związał się m.in. z Jimeną Baron, argentyńską gwiazdą, z którą ma syna… Morrisona. Ten związek zakończył się burzliwym rozstaniem po tym, jak Jimena oskarżyła go o to, że zostawił ją z dzieckiem i ruszył w trasę imprezować i grać z zespołem. Po powrocie Daniel próbował naprawić swój błąd, co skończyło się aferą, gdy paparazzi przyłapali go podczas uczenia kilkulatka, jak prowadzić samochód.

„Rock & Gol”

No dobrze, ale skąd ten nagły powrót Osvaldo, wywiady i rozmowy? Otóż w styczniu piłkarz… wznowił karierę. Nie, nie załapał się do amatorskiej drużyny – gra w argentyńskiej ekstraklasie. Zdołał już nawet zadebiutować w Banfield, choć bardzo szybko złapał kontuzję. Nie ma co się dziwić, po czterech latach przerwy spożytkowanej na balowanie, można mieć delikatne problemy. – Organizm daje mi znaki, że powrót nie będzie taki łatwy. Muszę być silny psychicznie, a z tym… no, miewałem problemy. Zobaczymy, jak długo wytrzymam. Jeśli nie wrócimy do gry szybko, znów złapię za gitarę – mówi z beztroską Osvaldo.

Pełen luz, zabawa życiem.

– Kim byłbym, gdybym nie został piłkarzem? Może kucharzem? Mógłbym też zostać pisarzem. Zresztą planuję napisanie autobiografii. Mam już nawet tytuł: Rock & Gol – zdradził swoje plany Dani Stones.

Cóż, jedno mu trzeba przyznać – z tytułem trafił w dziesiątkę. Ale po wspomnianych wyżej historiach strach pomyśleć, czego jeszcze dowiemy się o Osvaldo po lekturze tego dzieła.

SZYMON JANCZYK

Włoski futbol w pigułce – przeczytaj inne teksty autora o calcio

Dezerter Higuain, czyli brzydki koniec Pipity w Europie

Własne piwo, korupcja i objawienie Serie A. Pokrętna historia Francesco Caputo

Komuniści, faszyści i futbol. Jak Włosi walczyli o Triest?

Wojny, białaczka i legendarne rzuty wolne. Historia Sinisy Mihajlovica

„Spójrzcie na mapę, a dowiecie się, co myślą o nas Włosi”. Jedyne mistrzostwo Cagliari

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

2 komentarze

Loading...