Reklama

„Jak ktoś źle policzy kasę i zacznie szaleć, to klęknie i może już nie wstać”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 kwietnia 2020, 15:07 • 11 min czytania 0 komentarzy

– Granie bez kibiców przez 7-8 miesięcy to perspektywa niebywale smutna, dla mnie przygnębiająca, bo sport jest dla kibiców. Tak jak wielkie koncerty. Wyobraża pan sobie koncert, na przykład grupy The Rolling Stones na pustym Wembley? Lepiej zamknąć oczy i puścić sobie płytę. Po drugie, taka rzeczywistość wiąże się z ogromnymi konsekwencjami finansowymi – myślę o sponsorach i przychodach z biletów. Jesteśmy jednym z tych klubów, który gromadzi na stadionie największą frekwencję. Kiedy pomyślę sobie, że do końca roku będziemy grali bez 10-15, a w kilku wypadkach pewnie bez 20 tysięcy kibiców na stadionie, to są to naprawdę spore straty – mówi w rozmowie z nami prezes Górnika Zabrze, Dariusz Czernik, który opowiedział o funkcjonowaniu klubu w trudnych czasach. Zapraszamy. 

„Jak ktoś źle policzy kasę i zacznie szaleć, to klęknie i może już nie wstać”

Mówią, że stal hartuje się w ogniu, a człowiek w walce z trudnościami. Prezesem Górnika Zabrze jest pan od niedawna, a już przyszło się panu mierzyć z jednym z największych kryzysów w wieloletniej historii klubu. 

To nie jest kryzys Górnika, tylko bardzo ciężka próba dla całego futbolu, sportu, kraju, świata… Jesteśmy niewielkim elementem całości, ale dla tysięcy ludzi bardzo ważnym i robimy wszystko, by ten czas przetrwać. Wracając do pytania, od mojej nominacji minęły trzy miesiące. Kilka tygodni później w Polsce pojawił się koronawirus i trzeba było przestawić się na nieco inne tory. Dziś świętujemy 50. rocznicę gry Górnika, jako jedynego polskiego klubu, w finale europejskiego pucharu. Sprzedają się fantastycznie okolicznościowe koszulki z nazwiskami „Oślizło” i „Lubański”, szaliki, kufle czy wpinki, ale w planie było wielkie spotkanie pokoleń piłkarzy na stadionie. Mieliśmy grać na boisku dla tysięcy kibiców z Borussią Dortmund do lat 23, a zagraliśmy wirtualnie z Romą dla upamiętnienia trzech meczów, które w 1970 roku elektryzowały całą Polskę. I zamiast koszulek meczowych sprzedajemy maseczki z herbem Górnika. Już blisko 3000, z czego część dochodu oddajemy szpitalom. Swoją drogą, przy okazji meczów z Romą w FIFĘ 20 opowiem pewną anegdotę…

Słucham.

Oglądałem to w towarzystwie kibica, który 60 lat chodzi na mecze, był w 1970 roku na Stadionie Śląskim, ale pierwszy raz oglądał na dużym ekranie mecz „wirtualny”. W pewnym momencie krzyczy:

Reklama

– „Wiśnia”, jak możesz tak stracić piłkę! Dlaczego nie podałeś do Bochniewicza!

A „winny” był Daniel Ściślak, który nas w tym meczu reprezentował. Nie da się ukryć – bardzo nam wszystkim brakuje ligi (śmiech).

Mógł pan spodziewać się, że będzie łatwiej. Trudno wyobrazić sobie gorszą sytuację zewnętrzną na zostanie prezesem klubu piłkarskiego.

Myślę, że dziś staż na fotelu prezesa ma mniejsze znaczenie, bo każdy z nas mierzy się z problemami, jakich wcześniej nie przeżył i na jakie wszyscy nie do końca znamy recepty. A już najgorsze jest to, że nie mamy pojęcia, jak długo to potrwa, czy wirus nie wróci, jakie będą koszty społeczne, finansowe, gospodarcze… Mógłbym takie pytania mnożyć. Bez konkretnej odpowiedzi. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, bo brałem na siebie odpowiedzialność za wielki klub. Rzecz w tym, że jest inaczej niż zakładałem i nie robimy tego, co tak naprawdę jest w sporcie najważniejsze. Nie ma szkolenia, meczów, emocji, a jeżeli już wrócą, to bez kibiców. Mecz wielkich klubów w Lidze Mistrzów, ale już grany bez kibiców, czyli starcie PSG i Dortmundem oglądałem kilka minut. To było po prostu smutne. I taka będzie piłka, kiedy wróci. Ale też mamy świadomość, że dziś wybieramy mniejsze zło, tak więc trzeba zrobić wszystko, ale odpowiedzialnie i z głową, by jednak zacząć grać. Swoją drogą, chyba żyliśmy w pewnym uśpieniu, i nie mówię o naszej lidze, ale generalnie o bogatym i sytym świecie. Przecież w grudniu dochodziły już pierwsze głosy z Chin, że dzieje się coś bardzo złego. Ale już tak mamy – jak jest daleko, to nam wydaje się, że do nas nie dojdzie, nas nie dotyczy…

Obyś żył w ciekawych czasach – tak się czasami mówi, prawda? I – niestety – żyjemy. Pewnie dziś każdy wybrałby naszą, zdaniem wielu mało ciekawą ligę.

Ano tak.

Reklama

Chcieliśmy się skupić na tym, żeby klub się rozwijał, wygrywał, żebyśmy szkolili piłkarzy, przeprowadzali mądre transfery, sprowadzali tysiące ludzi na trybuny, a dzisiaj trzeba martwić się, jak sobie poradzić w perspektywie dwóch-trzech najbliższych miesięcy, choć akurat uważam, że największym problemem będzie przyszły sezon. Jak ktoś źle policzy kasę i zacznie szaleć, to klęknie i może już nie wstać. Teraz jeszcze sobie poradzimy, ale potem zaczną się duże kłopoty, bo wszyscy będą lizać potężne rany. Jeden ze sponsorów mówi tak:

– Nie korzystam z loży, ale już nie oddawaj mi kasy. Jednak w nowym sezonie raczej nie wezmę. Nie mam za co i nawet nie wejdę na stadion.

Ja go rozumiem, a ilu takich ludzi będzie? Granie bez kibiców przez 7-8 miesięcy to perspektywa niebywale smutna, dla mnie przygnębiająca, bo sport jest dla kibiców. Tak jak wielkie koncerty. Wyobraża pan sobie koncert, na przykład grupy The Rolling Stones na pustym Wembley? Lepiej zamknąć oczy i puścić sobie płytę. Po drugie, taka rzeczywistość wiąże się z ogromnymi konsekwencjami finansowymi – myślę o sponsorach i przychodach z biletów. Jesteśmy jednym z tych klubów, który gromadzi na stadionie największą frekwencję. Kiedy pomyślę sobie, że do końca roku będziemy grali bez 10-15, a w kilku wypadkach pewnie bez 20 tysięcy kibiców na stadionie, to są to naprawdę spore straty. Dlatego zastanawiam się, czy w tym trudnym czasie, rekompensata za straty poniesione przez kluby z powodu gry bez kibiców nie powinna odbyć się kosztem, choćby rankingu historycznego, dla mnie teraz drugorzędnego. Głośno myślę, temat chyba jest pod dyskusję.

O jak dużych stratach mówimy w kontekście dnia meczowego?

Liczyliśmy, że jeśli wszystkie sześć meczów, które nas ominęły, odbyłyby się z publicznością, to sam przychód z tych spotkań oscylowałby w granicach minimum 3.5 miliona złotych. A przecież jest teoretycznie szansa, że załapalibyśmy się do górnej ósemki i gralibyśmy jeszcze raz z Legią, Piastem czy innymi klubami z górnej części tabeli. Są to bardzo duże kwoty.

Zrekompensowanie sobie tego jest praktycznie niemożliwe, ale można starać się zminimalizować straty, które ten okres przyniesie. Nieodłącznym elementem takich starań są cięcia. Sporo osób jest zagrożone zwolnieniem z Górnika?

Nie zakładaliśmy i nie zakładamy żadnych zwolnień. Nawet wtedy, kiedy pojawiły się takie sygnały z innych klubów czy po prostu z rynku pracy. Od początku mówiliśmy, że jest to absolutna ostateczność, której dziś nie bierzemy pod uwagę. Oczywiście nie wiemy, co wydarzy się za pół roku, za rok, ale teraz nie ma tematu. Stąd też cięcia w płacach, które w Górniku dotknęły większość osób na wszystkich szczeblach – nie ruszaliśmy tylko najniższych pensji pracowników klubu. Górnik jest klubem, w którym nie funkcjonuje przerost zatrudnienia nad obowiązkami. Mamy skromne, ale oddane grono pracowników. Zwalnianie tych ludzi, czy nawet cięcie ich płac, byłoby moim zdaniem nieetyczne, bo w wielu bardzo trudnych sytuacjach byli z Górnikiem na dobre i na złe, a dwa, traktujemy się uczciwie, jesteśmy jedną wielką rodziną. Wiem, że to są często słowa nadużywane, ale u nas faktycznie tak to funkcjonuje – w Górniku są ludzie związani z klubem często od wielu, wielu lat. Ciężko pracują i zasługują na szacunek.

Wszyscy piłkarze zgodzili się na obniżki pensji?

Nie ogłaszamy żadnych komunikatów, ale jestem zbudowany postawą zawodników i tym, jak podeszli do tematu obniżek. Dziś z 26 zawodnikami kadry pierwszej drużyny mamy podpisane aneksy o obniżeniu kontraktów o 50 procent. Jest w tym gronie kilku piłkarzy, którzy zarabiają takie kwoty, że cięcia nie były konieczne. Obcięliśmy na czas bez grania ligi kontrakty wszystkim trenerom, zarządowi, pionowi sportowemu, a także radzie nadzorczej, według zarobków lub deklaracji. Wracając do zawodników, mowa również o takich, którzy są w Górniku na krótkich wypożyczeniach, kiedy trudno wymagać emocjonalnej więzi z klubem. Choćby Grecy, którzy zagrali w jednym meczu. Zdają sobie sprawę, że za dwa-trzy miesiące mogą klub opuścić, a mimo to mieli duże zrozumienie i zachowali się fantastycznie.

Kontrakty, które wygasają wraz z 30 czerwca, to spory problem dla klubu? Wiadomo, że w w Górniku nie da się uciec od kończącej się umowy z Igorem Angulo.

Drużyna piłkarska to nie jest jeden zawodnik. Nigdy w życiu nie będę stawiał jednego piłkarza ponad klub. Nazwisku jest w tym wypadku drugorzędne. Temat końca umowy dotyczy kilku piłkarzy Górnika, również tych wypożyczonych. Jirka, wspomnieni Grecy, którzy tak fajnie wmontowali się w zespół. Oczywiście, sytuacja jest daleka od komfortowej. Po cichu chyba we wszystkich klubach liczyliśmy, że kwestię wygasających kontraktów przed zakończeniem sezonu, uda się to załatwić odgórnie, czyli klub będzie miał pierwszeństwo przy negocjacjach, ale nie udało się. Tak samo jak w przypadku obniżania kontraktów zawodników, kluby same muszą sobie z tym radzić. I sobie poradzą.

Szybciej te, które płacą na czas, są wobec piłkarzy i pracowników wiarygodne, a Górnik takim klubem jest. Mamy szeroką kadrę. Zakładam, że piłkarze, którzy tu są, chcieliby zostać również na lipiec, co wiąże się też z zarobieniem pieniędzy, bo nie sądzę, żeby gdziekolwiek wtedy znaleźli zatrudnienie. Dlatego powinni zostać. Inna sprawa, że w każdym facecie powinno być coś takiego, że jak coś się zaczyna, to się to kończy. Nie wyobrażam sobie, żeby 30 czerwca usłyszeć od kogokolwiek, że nie chce zostać tutaj kolejne dwa-trzy tygodnie, nie chce grać… Byłoby to słabe. Ale na razie takich rozmów nawet nie prowadzimy. Zacznijmy trenować, potem grać, w końcu siądziemy do stołu negocjacyjnego. Damy radę, nawet jeżeli ktoś powie „nie”.

Wyselekcjonowanie grupy 50 osób, która będzie brała udział w kolejnych etapach przygotowań do powrotu do gry w Ekstraklasie, stanowiło dla was problem? Kto się w tej grupie znalazł i kto ją wybierał?

Siedliśmy w czwórkę – sztab trenerski, Artur Płatek i ja. A, jeszcze był Marcin Prasoł, trener drugiej drużyny. Ile to trwało? Krótko, w zasadzie pół godziny z konkretnym wypisaniem całej listy.

Znalazł się pan w tej grupie?

Nie znalazłem się, nie ma też Artura. Zależało nam na dołączeniu do tej grupy maksymalnej liczby młodych zawodników, czy to z II drużyny, czy z CLJ-ki. A przypomnę tylko, że Górnik Zabrze jest liderem CLJ i wiele na to wskazuje, że będziemy mieli mistrza Polski. Prawdopodobnie w przyszłym roku zagramy w młodzieżowej Lidze Mistrzów, bo jeśli nic się nie zmieni, to takie właśnie będą rozstrzygnięcia. Inna sprawa, że wolelibyśmy ten sezon dograć, bo każdy zawodnik rozwija się, kiedy gra i trenuje, a nie kiedy siedzi i pyka sobie na PlayStation w FIFA 20. Stąd pomysł, żeby tych siedmiu-ośmiu najzdolniejszych młodych chłopaków też się we wspomnianej „50” znalazło. Dlatego trzeba było zrezygnować z innych osób, ale piłka jest najważniejsza. Jest pani sprzątaczka, pani, która pierze. Jest osoba, która musi być w szatniach, żeby dbać o bezpieczeństwo i rzeczy techniczne. Byliśmy na łączach z innymi klubami. Czysto koleżeńskie kwestie – a kogo ty wpisałeś, a kogo ty, kogo nie wpisywałeś, wymiana poglądów. Pewnie listy są różne, ale zakładam, że wszędzie 90% procent to trenerzy i przede wszystkim piłkarze. Nam zależało na młodych. Trzeba im dawać szanse, bo kto wie, czy jesienią nie będzie takiej sytuacji, że trzeba będzie na nich bardzo mocno postawić.

Jak wygląda przystosowanie kluby w sensie ścisłym do wytycznych Ekstraklasy? Chodzi o stadion i obiekty treningowe. 

U nas nie będzie z tym problemu. Stadion Górnika jest bardzo nowoczesny. Ogrodzone boiska treningowe usytuowane są bardzo blisko szatni i głównej płyty. Szatnia też jest w takim miejscu, że nikt obcy nie ma do niej dostępu. Poradzimy sobie bez najmniejszego kłopotu.

Jak pan zapatruje się na plan powrotu? Jest optymizm?

W dzisiejszych czasach i w moim wieku trudno być bezrefleksyjnym optymistą. Doświadczenie uczy, że trzeba racjonalnie patrzeć na świat, bo można się mocno rozczarować. Tym bardziej, jeżeli wiesz, że nie wszystko zależy od ciebie. Musi rządzić rozsądek, a nie zapominajmy, że jesteśmy odpowiedzialni za piłkarzy i wszystkie osoby, które w tym projekcie uczestniczą. Na pewno każdy chce grać. Tutaj nie ma dyskusji. Sport jest dla ludzi młodych, dzięki temu rozwijają. To jest też ich miejsce ich i naszej pracy, ale musimy mieć z tyłu głowy to, co jest dzisiaj najistotniejsze – trzeba sprawić, żeby to wszystko było, jak najbezpieczniejsze, jak najbardziej szczelne i przemyślane.

Na papier można przelać wszystko. Oczywiście. Ale potem rodzi się mnóstwo pytań i znaków zapytania, dziś często bez odpowiedzi. Wszystko zweryfikuje życie, dziś mamy jeszcze czas, żeby wszystkie pomysły dopracować przed ich ostatecznym wdrożeniem. Po to też stworzone są cztery grupy robocze, które rozmawiają i nanoszą kolejne poprawki do projektów, żeby dopracować projekt do najlepszej postaci. W tym miejscu mogę zgłosić pomysł rezygnacji z pauzowania za żółte kartki w 11 czekających nas kolejkach, które zagramy w szalonym tempie co 3-4 dni. Liczę też, że będziemy korzystać z doświadczenia kilku lig, które ruszą przed nami. Oczywiście poziom opieki zdrowotnej w Niemczech jest nieco inny niż nad Wisłą, ale to jest też piłka, boiska, stadiony i 22 piłkarzy, więc procedury powinny być podobne. Artur Płatek dalej jest pracownikiem Borussii Dortmund, Tomek Wałdoch pracuje w Schalke, mamy kontakt z klubami we Włoszech – możemy dowiadywać się, podpatrywać, uczyć na cudzych sukcesach i błędach. Jeśli będzie coś dało się przeszczepić na polski grunt, to postaramy się to zrobić. Wątpliwości trochę jest, byłoby dziwne, gdybyśmy wszystko przyjmowali bezrefleksyjnie i bez zadawania pytań. Zajmijmy się na razie powrotem na boiska. Na początku dwójkami, potem całymi drużynami. Największym sprawdzianem będzie liga. Z treningami każdy da sobie radę. Jesteśmy rozsądni, poruszamy się w znanym gronie, ale kiedy zaczną się podróże, organizacja spotkań, to pytań, ryzyk i wątpliwości jeszcze dojdzie. Do tego trzeba być bardzo dobrze przygotowanym.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...