Reklama

Kto może zyskać, kto stracić, komu bez różnicy?

redakcja

Autor:redakcja

23 kwietnia 2020, 13:16 • 7 min czytania 7 komentarzy

Do tej pory było bulgotanie w kotłach ukrytych gdzieś z dala od oczu kibiców, dziś mamy już oficjalną wojnę. Tomasz Jażdżyński, współwłaściciel Wisły Kraków, w wywiadzie dla Interii otwarcie przyznał to, o czym pisaliśmy już od tygodnia. W tle debat o powrocie do grania w czasie walki z epidemią odbywa się batalia o zmianę spornych reguł, które w poprzednich latach wprowadzano bez szerszych konsultacji. 

Kto może zyskać, kto stracić, komu bez różnicy?

Mniej więcej rok temu szesnaście klubów Ekstraklasy, a więc właścicieli reprezentujących prawie całość kapitału spółki Ekstraklasa, poproszono o wypowiedzenie się na temat zmiany systemu podziału środków na obecny, który istotnie promuje klika klubów z samego szczytu ligowej tabeli. Dwanaście z tych klubów opowiedziało się jasno przeciw takiemu rozwiązaniu. Podkreślam wynik głosowania to było 12 do 4 na niekorzyść pomysłodawców. I co się okazało? Ano okazało się, że to było tylko głosowanie sondażowe, a rada nadzorcza Ekstraklasy, w skład której wchodzili m.in. przedstawiciele tych czterech klubów, tego samego dnia i tak przeforsowała nowe zasady, dające pomysłodawcom projektu korzyści finansowe. Wbrew woli większości – powiedział Jażdżyński w Interii, wyjaśniając w pełni skąd obecna atmosfera wrogości w relacjach najbogatszych klubów ligi z tymi, które znajdują się na dole.

W międzyczasie Przegląd Sportowy przedstawił dokładne wyliczenia dotyczące wysokości ostatniej transzy z praw telewizyjnych, o którą tak naprawdę toczy się gra. Jeśli mielibyśmy to ująć w skrócie – łowcy stali się zwierzyną. Ci, którzy rok temu wbrew woli ligowych nizin wprowadzali własne zasady, teraz mają najwięcej do stracenia – dlatego też są najbardziej zdeterminowani, by dograć ligę, niezależnie od tego, na jakich zasadach i jakim kosztem.

Nie podejmujemy się oceny tych targów, postaramy się za to przybliżyć, komu najbardziej zależy na powrocie, choćby i trzeba było grać juniorami, a kto uważa, że „to trzeba usiąść na spokojnie”, najlepiej negocjując też zmianę wcześniejszych ustaleń, wprowadzonych z pozycji siły przez najbogatszych.

Bez wątpienia najmocniej na dograniu ligi zależy Lechowi Poznań. Po pierwsze – zimą przeprowadził inwestycje, które miały wprowadzić klub do europejskich pucharów i zdawało się, że Kolejorz jest właśnie na takiej ścieżce. Piąte miejsce to zdecydowanie najgorszy scenariusz, który zakłada kolejny rok bez gry w Europie (o ile do takiej w ogóle dojdzie, bo przecież nie da się przewidzieć, jak dalej potoczy się życie po pandemii). Lech jednak gra nie tylko o awans do pucharów, ale też całkiem okrągłą sumkę – dzięki rankingowi historycznemu, piąty Lech dostanie prawie dwa razy więcej pieniędzy niż szósta w tabeli Pogoń Szczecin.

Reklama

W Lechu panuje przekonanie, że w te 6 tygodni ekspresowej ligi uda się awansować do europejskich pucharów i zgarnąć pełną kwotę z ostatniej transzy. Lech ma też dość silną, wyrównaną kadrę oraz szeroką ławkę, a w ekstremalnych sytuacjach – dość mocnych młodych piłkarzy. Ryzyko jakiejkolwiek straty jest właściwie minimalne – nawet słabsze wyniki sportowe niewiele zmienią, kasa dla Lecha przy zajęciu szóstego czy siódmego miejsca nie zmieni się w drastyczny sposób.

Idąc tropem transzy z praw telewizyjnych, na granie nalega również Legia Warszawa. Legia według wyliczeń z PS ma do wzięcia prawie 19 milionów złotych, a przewaga w tabeli pozwala sądzić, że kwestia mistrzostwa i tak jest już rozstrzygnięta. Być może gdyby różnica punktowa była mniejsza, stołeczny klub w obawie przed utratą prowadzenia w tabeli próbowałby jakichś zwodów, ale tabela nie pozostawia wątpliwości – dla Legii też korzystniejszy jest szybki powrót na murawę.

Nieco inaczej sprawa wygląda w przypadku Piasta Gliwice. Oni tez mają do wyjęcia gigantyczne pieniądze z praw telewizyjnych, bo ponad 13 milionów złotych. Ale to kwestia ich obecnej pozycji w tabeli. Gliwiczanie są na drugim miejscu i gdyby ich przewaga wynosiła kilkanaście punktów nad trzecią Cracovią, bez wątpienia Piast napierałby na granie z impetem nie mniejszym niż Legia. Sęk w tym, że miejsce Piasta wydaje się stosunkowo chybotliwe, a każde osunięcie w tabeli będzie oznaczało ogromny zjazd na liście największych beneficjentów. To oczywiście tylko domysły, ale gdybyśmy my byli na miejscu zarządzających Piastem, zastanawialibyśmy się – lepiej storpedować wznowienie ligi i dostać od telewizji jakiś procent z 13 milionów, czy zagrać, zlecieć na piąte miejsce i wziąć 100% z kilku milionów?

Dlatego też mimo pozycji w tabeli i na liście wypłat z praw, gliwiczanie nie są wśród tych najbardziej zdeterminowanych na granie. Trudno wyczuć, czy podobnie sytuacja wygląda też w Śląsku Wrocław – dla nich czwarte miejsce to też konkretne wpływy, ale z drugiej strony – nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał finisz walki o Puchar Polski i ostateczny zestaw pucharowiczów.

Na drugim biegunie są oczywiście ligowe niziny i niewiele zmienia tutaj fakt, czy dany klub jest już bezpieczny nad strefą spadkową, czy dopiero ma w planach walkę o utrzymanie.

Najwięcej do stracenia ma Wisła Kraków. Jeśli chodzi o podział finansów – mniej pieniędzy od Wisły ma dostać jedynie ŁKS. Ona sama jest na sportowej fali, wydaje się, że bez trudu wywalczy utrzymanie – niezależnie od tego, w jaki sposób zostanie dograny sezon. Dlatego też Wisła ma komfort patrzenia nieco dalej, niż na 3 miesiące do przodu – i w związku z tym zadaje konkretne pytania. Jeśli ten sezon zostanie drastycznie wydłużony, to czy kolejny nie zostanie przez to skrócony? A wówczas tort do dzielenia będzie mniejszy, niż początkowo zakładano?

Reklama

Biała Gwiazda swoje stanowisko formułuje w dość jasny sposób – obecne propozycje dogrania ligi zakładają, że cała szesnastka zrzuci się na testy, nadzwyczajne środki ostrożności, uzna, że nie warto czekać np. na mecze z udziałem kibiców (Wisła sporo zarabia na dniu meczowym), a w dodatku zgodzi się na utratę pewnej części zysków z przyszłego sezonu – w zamian zaś nie dostanie prawie nic, bo tak trzeba określić 150 tysięcy złotych, które przypadną Wiśle w ostatniej transzy. A to wszystko w atmosferze wrogości, którą wyjaśnił dziś dobitnie Jażdżyński.

Po stronie Wisły dość głośno opowiada się ŁKS Łódź. Tutaj kwestie finansowe są ważne (ŁKS ma dostać z ostatniej transzy najmniej), ale w grę wchodzi również możliwość utrzymania poprzez poszerzenie ligi. Nie ma wielkich wątpliwości, że ŁKS sportowo raczej się nie dźwignie, nawet jeśli ostatnie jedenaście kolejek zagralibyśmy na przestrzeni jedenastu, albo i stu jedenastu tygodni. Co innego w przypadku zakończenia sezonu, gdy będzie bardzo trudno przepchnąć rozwiązanie z utrzymaniem spadków i awansów według stanu tabeli z 10 marca 2020. Pod tym względem podobny tok myślenia może towarzyszyć Arce Gdynia Koronie Kielce. W tym drugim wypadku dochodzi przecież jeszcze aspekt kontraktowy. Jeśli liga miałaby ruszyć 7 czerwca, to po 23 dniach grania Korona straciłaby ponad połowę składu, masowo bowiem podpisywano kontrakty do 30 czerwca. Warto przy tym pamiętać, że już wcześniej, przed pandemią, oba kluby miały grać o życie – spadek bowiem mógłby się wiązać z bankructwem.

Na stole leżą więc nie tylko pieniądze, ale po prostu – byt obu klubów. Niewykluczone, że tu zresztą może dojść do kolejnych kłótni – mądrze zarządzany i stabilny finansowo ŁKS zapewne trzyma kciuki, by Komisja ds. Licencji surowo potraktowała kluby z zadłużeniem sięgającym 2019 roku. Korona, Arka czy Lechia Gdańsk preferowałyby zaś potraktowanie sytuacji jako ultra-wyjątkowej i przymknięcie oka na pewne zaległości, starsze czy nowsze. Zdaje się, że granie nie jest specjalnie potrzebne Górnikowi Zabrze i Zagłębiu Lubin, które w teorii nadal mogą zlecieć na czternaste czy piętnaste miejsce. Zakończenie ligi, albo chociaż odwleczenie momentu jej wznowienia, obniża prawdopodobieństwo spadku właściwie do zera – trudno uwierzyć, by Korona była w stanie kogokolwiek wyprzedzić po 30 czerwca, nawet jeśli uda jej się przedłużyć część umów.

Środek przygląda się temu przeciąganiu ligi z uwagą, choć pewnie i delikatnym niesmakiem. Dla większości drużyn tej ligowej bezpiecznej strefy idealnym rozwiązaniem byłoby dogadanie się co do szybkiego powrotu gry, ale z nowym podziałem kasy, zarówno w kwestii kosztów gry w trakcie pandemii, jak i zysków z ostatniej transzy i praw telewizyjnych w kolejnym sezonie. Nie ma wątpliwości, że do tej mapy uczuć i finansów trzeba też dodać mapę sympatii i antypatii. Niektóre kluby skłóciły się przy okazji transferów (przy niedoszłym transferze Czerwińskiego do Lecha brakowało chyba tylko pojedynku rewolwerowego), inne przy okazji wprowadzania przepisu o młodzieżowcu, jeszcze kolejne przy setkach pierdół, które każdego dnia oddalają prezesów od siebie i pogłębiają niechęć zamiast zbliżać do tej słynnej „ponadklubowej solidarności piłkarskiej”. Pamiętajmy też, że przecież wkrótce wybory w PZPN-ie, które w kuluarowych rozmowach pojawiały się na długo przed pandemią. Pamiętajmy, że niektóre kluby walczą o życie i zapewnienie ich, że kilkaset tysięcy złotych na testy to żaden wydatek nieszczególnie je przekonuje.

Mamy węzeł, który wydaje się naprawdę trudny do rozwiązania. Najbliższe dwa tygodnie upłyną więc zapewne na dopracowywaniu reguł czysto sanitarnych i higienicznych, ustalaniu zasad postępowania w przypadku zakażenia piłkarza lub trenera danej drużyny oraz negocjacjach, kto ma za to wszystko zapłacić. I kto na tym wszystkim zarobić. Reszta to z obu stron jedynie figury retoryczne i pozy.

Fot.Newspix

Najnowsze

Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
6
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
9
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

7 komentarzy

Loading...