Reklama

Czego nauczyły nas bankructwa z ostatnich 10 lat?

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2020, 08:55 • 18 min czytania 20 komentarzy

O tym, że niektóre kluby nawet w Ekstraklasie ledwo wiązały koniec z końcem przed epidemią nie trzeba nikogo zapewniać – widać to po karach i upomnieniach ze strony Komisji ds. Licencji. Scenariusz, w którym epidemia dobija tych biedniejszych nadal jest dość realny, a jeśli całe środowisko nie wykaże daleko idącej wyrozumiałości – w następnym sezonie na piłkarskiej mapie Polski może się nieco przerzedzić. Z drugiej strony – czy bankructwa na szczeblu centralnym to faktycznie taka nowość? W ostatnich dziesięciu sezonach zawinęło się w Polsce aż osiem klubów z dwóch najwyższych lig. Jak do tego doszło? Schemat był zazwyczaj dość podobny.

Czego nauczyły nas bankructwa z ostatnich 10 lat?

Dziesięć sezonów. W futbolu niby cała epoka, może nawet trochę więcej, ale w gruncie rzeczy – to ledwie dziesięć lat, może i sporo dla piłkarza, ale czy sporo dla takiej instytucji jak klub sportowy? Tak, w tym okresie padały wielkie kluby w całej Europie, zbankrutowali Glasgow Rangers, od zera musieli zaczynać w Parmie. Ale w Polsce na ostatnie 10 sezonów bankructwa zdarzały się właściwie co roku, a gdyby doliczyć jeszcze Widzew czy Odrę Wodzisław, które bankrutowały pomiędzy I a II ligą – wynik jednego bankructwa na sezon dałoby się wykręcić nawet bez kreatywnej księgowości.

Jak do nich doszło? Co działo się później? Dlaczego nikt nie wyciągnął wniosków, które pozwoliłyby na uniknięcie podobnych sytuacji w przyszłości? Próbowaliśmy sprawdzić.

STILON GORZÓW WIELKOPOLSKI – I LIGA – 2010/11

Bezpośrednia przyczyna upadku: trzy walkowery z rzędu
Pośrednia przyczyna upadku: wynik ponad stan
Kiedy wrócił: po 6 miesiącach, w IV lidze
Gdzie jest dziś: wicelider IV ligi

Reklama

Cóż, scenariusz, który można uznać za modelowy. Stilon Gorzów Wielkopolski latami zmagał się z problemami finansowymi i organizacyjnymi. Na przełomie wieków w ogóle się rozsypał, doszło do sytuacji, gdy przez 12 miesięcy nie było seniorskiej piłki w ponad 120-tysięcznym mieście. Próbowano różnych przekształceń, łączeń, fuzji – w każdym razie Stilon i drużyny o innych nazwach, zakładające kontynuację tradycji Stilonu błąkały się gdzieś po niższych ligach. Sezon w okręgówce, potem jakieś granko w IV lidze. No i w końcu pojawił się Sylwester Komisarek.

Zręczny biznesmen, właściciel i prezes klubu, szybko zrobił z GKP – bo tak nazywał się wówczas Stilon – kandydata do gry nawet na szczeblu centralnym. Założenie było proste – awansować, potem jakoś to będzie. No i jakoś to było, pierwszy sezon w I lidze zakończył się walką o utrzymanie w barażach. Komisarek był biznesmenem nieco zbyt majętnym na środek II ligi, ale jednocześnie zdecydowanie zbyt biednym, by utrzymać klub w dość silnej wówczas I lidze.

Chyba przerosła go sytuacja. Nie tylko finansowo, choć to na pewno też miało duży wpływ, ale przede wszystkim organizacyjnie – oceniał w rozmowie z Weszło Mariusz Stanisławski, kibic Stilonu, w okresie odbudowy prezes reaktywowanego klubu. – Wątpię, czy zarobił na GKP, raczej stracił. Choć z drugiej strony wszystkie finansowe sprawozdania są tak niejasne, że nie sposób dojść do prawdy. Jedno jest pewne – otoczył się niewłaściwymi ludźmi, którzy skupili się na zdobywaniu funduszy na swoje pensje. Sam nie był w stanie ogarnąć pierwszoligowego klubu, a ludzie których zatrudnił, robili to w nieudolny sposób.

Dopóki trzeba było rywalizować na trzecim szczeblu rozgrywkowym, wszystko było w porządku – inne warunki finansowe, niewielu spryciarzy, których jak magnes kusi marka I ligi. Po awansie oczywiście prezesa otoczyło grono doradców, którzy zachwalali fantastycznych i dość tanich zawodników, o ich usługach w charakterze dyrektorów wszelkiej maści nie wspominając. Efekt był taki, że Komisarek przestał finansowo nadążać – jak wielu innych przedsiębiorców przed nim i po nim, zwyczajnie wszedł w za duże buty. Klub zabiły wyniki ponad stan, dwa sezony w wyścigu szczurów na szczeblu centralnym potrafiły wyłożyć większych graczy.

Zimą 2011 główny sponsor wycofał się z klubu, całość próbowali jeszcze ratować kibice wraz z piłkarzami. Ci pierwsi zrzucali się na wyjazdy i wynajem mieszkań dla zawodników, by ci nie rozjechali się po Polsce przed końcem ligi. Ci drudzy – grali i trenowali, bez większej nadziei na odzyskanie kiedykolwiek pieniędzy zapisanych w kontraktach. Udało się zagrać 25 spotkań. 16 kwietnia 2011 roku GKP zremisowało u siebie z Katowicami. Na wyjazd do Łodzi tydzień później zabrakło już i pieniędzy, i chęci, ale jakimś cudem zdołano wyjść na boisko w 26. kolejce, przeciw KSZO. Niestety dla Gorzowa – potem przyszedł wyjazd do Świnoujścia. Po dwóch walkowerach uznano, że z Pogonią u siebie nie ma już sensu grać. GKP w maju przestał istnieć.

Odbudową jak zwykle zajęli się kibice, którzy już w sezonie 2011/12 zgłosili klub w IV lidze. Kluczem do przetrwania okazało się urealnienie oczekiwań. Nikt już na I ligę się od tej pory nie zamachnął, Stilon dziewiąty sezon kręci się między III a IV ligą. Obecnie walczył o powrót na czwarty szczebel po ubiegłorocznej degradacji. Jak się nie ma miedzi… Przynajmniej nie ma mowy o bankructwie.

Reklama

Co ciekawe – GKP w pewnym sensie rozpoczęło dyskusję na temat działań Komisji Licencyjnej. Uprawnienia na grę w sezonie 2010/11 GKP zdobyło pomimo głośnych protestów m.in. rodziny Topolskich, której gorzowianie zalegali z wypłatami za ubiegłe lata. W tamtym okresie jednak odebranie licencji było ostatecznością, do której uciekano się w absolutnie wyjątkowych przypadkach, zazwyczaj wtedy, gdy klub sam ogłaszał, że nie ma zamiaru grać w danej lidze.

RUCH RADZIONKÓW – I LIGA – 2011/12

Bezpośrednia przyczyna upadku: wycofanie się z rozgrywek I ligi przed jej startem
Pośrednia przyczyna upadku: problemy ze stadionem, lokalna polityka
Kiedy wrócił: po roku, w sezonie 2013/14, w III lidze
Gdzie jest dziś: piąte miejsce w IV lidze

Sytuacja trochę podobna do Gorzowa Wielkopolskiego – sponsor, który był naprawdę w porządku, gdy trzeba było radzić sobie na trzecim poziomie rozgrywkowym, okazał się nieco za krótki na walkę na zapleczu Ekstraklasy. Choć jednocześnie trzeba przyznać – Tomasz Baran trafił też na wyjątkowo grząski grunt. Po pierwsze – klub, którym zarządzał, nie miał obiektu we własnym mieście. Radzionkowska legendarna trybuna, która gościła mecze Ekstraklasy w końcówce XX wieku administracyjnie należała do miasta Bytom, dzielnicy Stroszek. To zaś stwarzało szereg problemów organizacyjnych – kto ma dostosować obiekt do wymogów licencyjnych, Ruch Radzionków, który korzysta ze stadionu, czy miasto Bytom, na którego terenach stadion leży?

Dlatego Tomasz Baran zawarł swoistą umowę z Radzionkowem – ja wyciągam klub z IV ligi na zaplecze Ekstraklasy. Wy pomagacie zbudować nie tyle stadion, co jakiekolwiek boisko – bo 20-tysięczny Radzionków latami nie miał w swoich granicach administracyjnych ani jednego pełnowymiarowego placu do grania. Dalszy ciąg historii oczywiście każdy zna. Tomasz Baran wydał furę pieniędzy, stanął na głowie i jakoś dociągnął Ruch do I ligi, po drodze zbierając kapitalną ekipę z Jackiem Wiśniewskim i Piotrem Rockim na czele. Miasteczko zaś nie zrobiło żadnego – ha! – ruchu. Radzionkowianie byli zdani na łaskę i niełaskę Bytomia, który i tak latami odwlekał decyzję o zaoraniu gruntów ze stadionem.

Baran wycofał drużynę z I ligi po dwóch naprawdę fajnych sezonach – Ruch dwukrotnie zajął dziewiąte miejsce, ale długimi tygodniami błąkał się gdzieś w czubie tabeli, ogrywając u siebie m.in. ŁKS i Podbeskidzie (obie drużyny awansowały na koniec sezonu), Piasta i Pogoń Szczecin (awansowały w kolejnych rozgrywkach) czy Zawiszę Bydgoszcz. To zresztą była sytuacja właściwie bez precedensu – spokojne utrzymanie w I lidze, normalnie przebiegające przygotowania i nagle trach – na kilkanaście dni przed ligą wycofanie klubu.

– Kiedy prezesowi Baranowi posypały się interesy, byliśmy zmuszeni wycofać zespół z I ligi. Pamiętajmy jednak, że nie próbowaliśmy żadnego umarzania długów, zakładania nowego stowarzyszenia. Nie, po prostu przez rok nie mieliśmy dorosłej drużyny, przez ten czas spłaciliśmy dużą część długów i dzięki temu do III ligi przystąpiliśmy już z w miarę poukładanymi finansami – wspominał na Weszło Marcin Zorzycki, wieloletni działacz klubu.

Bardzo specyficzna sytuacja, ale chyba jedyna słuszna – nie było ich stać na I ligę, więc obligatoryjnie zostali spuszczeni o dwie klasy rozgrywkowe. Dzięki temu jednak mogli wyjść na prostą finansowo i w III lidze grać już na normalnych, zdrowych zasadach, nie krzywdząc przy tym po drodze żadnych wierzycieli. Niestety – nie zniknął problem z boiskiem. Bytom w końcu postawił na gruzach radzionkowskiej trybuny pawilon handlowy, Radzionków z kolei bardzo ociężale ruszał z budową boiska wraz z kameralną trybunką. Były ekstraklasowicz przez pewien czas był zmuszony grać na wynajmowanym stadionie Sokoła Orzech. Dopiero w ubiegłym roku wreszcie otwarto obiekt w ich mieście – Ruch wrócił do Radzionkowa po raz pierwszy odkąd dzielnica Stroszek została włączona w granice Bytomia.

Co ciekawe – na otwarcie obiektu w Radzionkowie Ruch zmierzył się ze… Stilonem Gorzów Wielkopolski. Dwa kluby, gdzie całkiem sprawni biznesmeni nie zdołali finansowo dźwignąć wymogów I ligi.

POLONIA WARSZAWA – EKSTRAKLASA – 2012/13

Bezpośrednia przyczyna upadku: brak licencji na grę w I lidze w sezonie 2013/14
Pośrednia przyczyna upadku: Ireneusz Król
Kiedy wrócił: po paru miesiącach, w sezonie 2013/14 w IV lidze
Gdzie jest dziś: w strefie spadkowej III ligi

Co tu dużo pisać, Polonia Warszawa wyłożyła się na bezmyślnej wierze, że da się tankować Audi wodą mineralną. Po bogatej, tłustej erze Józefa Wojciechowskiego klub trafił w ręce Ireneusza Króla – z utrzymanymi zobowiązaniami, ale zdecydowanie biedniejszym fundatorem całej imprezy. Gdyby wtedy, po Wojciechowskim, ktoś głośno zaprotestował, powiedział: panowie, tutaj trzeba ogromnych cięć i zejścia na ziemię, nawet kosztem spadku… Niestety, trzeźwo myślących zabrakło, za to zaroiło się od naiwniaków ufających Królowi złotemu.

Ireneusz Król ze złota miał jednak głównie usta – już w czasach jego działalności w Katowicach kibice GieKSy wskazywali, że to gość bez kasy na prowadzenie choćby I-ligowego, a co dopiero ekstraklasowego klubu. Zwłaszcza takiego, który raczej nie oszczędzał na pensjach. Król poszedł na całość – próbował utrzymać wrażenie, że Polonia jest mocnym klubem na drodze do wiecznego szczęścia, ale jednocześnie trwonić pieniędzy na osiągnięcie tego zbożnego celu nie zamierzał. Piłkarze byli zwodzeni kolejnymi zapewnieniami o przelewach, które „już wyszły z Wiednia”, kibice wyczekiwali z taczkami aż „biznesmen” zjawi się przy Konwiktorskiej, klub został zaorany w tak niewiarygodnym tempie, że niektórzy kibice Polonii nawet się nie spostrzegli jak z mocarza o mistrzowskich ambicjach stali się IV-ligowcem.

Milioner z szeregowca w Katowicach został ostatecznie zaorany dokumentem Canal+ o pięknym tytule „Kasa będzie jutro”, natomiast kibice ruszyli do odbudowy Polonii ze zgliszczy. Początek był obiecujący – awans do III ligi, potem wejście na trzeci szczebel rozgrywkowy na długo przed ŁKS-em czy Widzewem, które zbankrutowały w podobnym okresie. Sęk w tym, że w Polonii powielali błędy sprzed lat, mierząc zdecydowanie wyżej, niż sięgały ich możliwości. Skończyło się tak, jak zawsze kończy się życie ponad stan. Powrotem do III ligi, obecnie zaś pobytem w strefie spadkowej na czwartym poziomie rozgrywkowym. Całe szczęście, że pojawił się Gregoire Nitot, który pewnie jakoś poskłada Czarne Koszule, nawet gdyby miał to robić znów od IV ligi. Jeśli jednak mielibyśmy wskazać jak NIE zachowywać się po bankructwie… No właśnie tak jak Polonia.

ŁKS ŁÓDŹ – I LIGA – 2012/13

Bezpośrednia przyczyna upadku: trzy walkowery w sezonie 2012/13
Pośrednia przyczyna upadku: wieloletnie ślizganie się na kredytach
Kiedy wrócił: po paru miesiącach, w IV lidze w sezonie 2013/14
Gdzie jest dziś: na ostatnim miejscu w Ekstraklasie

Kolejny przykład wyjątkowego nagromadzenia patologii. Problemy ŁKS-u tak naprawdę zaczęły się na początku XXI wieku, gdy ze sponsorowania klubu wycofał się Antoni Ptak. Od tej pory niezmienne były trzy rzeczy: celem klubu była gra w górnej połowie Ekstraklasy, warunki finansowe pozwalały na grę w górnej połowie I ligi, różnica finansowa pomiędzy celami a możliwościami generowała długi. Przez ŁKS przewinęła się cała plejada gwiazd zarządzania sportem – od Daniela Goszczyńskiego, przez tajemniczego Litwina, który przywiózł a potem wywiózł Paulinho, przez Andrzeja Voigta (kandydat na prezydenta!) czy działaczy koszykarskich, dla których futbolowe pensje okazały się zbyt wysokie do regularnego opłacania.

Jasne, ŁKS miał trochę pecha. Wydaje się, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, że odebranie licencji było pochopne, a najlepszym dowodem – szybki powrót do Ekstraklasy po dwóch latach gry w czubie I ligi. Z drugiej strony – tak jak na kredyt były utrzymania, tak i na kredyt zrobiono późniejsze awanse do najwyższej ligi. A to wszystko musiało wreszcie się zemścić. Chronologia? Hm. Najpierw zadłużenie się, by awansować do Ekstraklasy. Potem odebrana licencja, m.in. za niewiarygodną prognozę finansową. Następnie dwa lata ostrej (i kosztownej) walki o powrót do elity. Sezon 2011/12 to chwila, gdy świat wystawił rachunek za to montowanie wyników ponad stan. ŁKS z hukiem poleciał z Ekstraklasy, a I ligi 2012/13 już nie dograł.

Jesienią klub ratował jeszcze lokalny biznes, okazję wyczuł też lokalny SMS, który w I-ligowym klubie umieścił swoich zawodników – ŁKS i tak nie miał kim grać, z kolei szkoła mogła w ten sposób wypromować swoich absolwentów. Ale gdy trzeba było wiosną pojechać do Poznania – w baku zabrakło benzyny. ŁKS oddał trzy walkowery i zjechał do bazy.

Historia odbudowy? Cóż, „niedociągnięcia były”, ale generalnie ŁKS wrócił w sześć lat do Ekstraklasy, co nie jest może rekordem, ale i tak wyczynem godnym pochwały. Zwłaszcza, że wrócił na dość mocnych nogach i fundamentach – bez zadłużania się, z rozwiniętą akademią i stadionem w budowie. Tak jak ŁKS 2012 był emanacją wszystkich piłkarskich patologii, od życia ponad stan do bzdurnego zadłużania się, tak ŁKS 2020 jest skromny i pokorny. I zresztą za dopasowanie wydatków do możliwości płaci wynikami sportowymi. Nie dziwimy się jednak łodzianom. Lepiej spaść, niż znowu zbankrutować.

KOLEJARZ STRÓŻE – I LIGA – 2013/14

Bezpośrednia przyczyna upadku: brak licencji na I ligę w sezonie 2014/15
Pośrednia przyczyna upadku: nadal nie wiadomo
Kiedy wrócił: po paru miesiącach, w A-klasie
Gdzie jest dziś: 10. miejsce w lidze okręgowej

Dość zagadkowy przypadek. Kolejarz Stróże normalnie zagrał cały sezon I ligi, całkiem normalnie przygotowywał się do kolejnych rozgrywek i nagle dostał obuchem – jego stadion nie jest gotowy, by dalej gościć rozgrywki na szczeblu centralnym. W Stróżach mówią – było trochę za mało trawy za bramką. W PZPN-ie odbijali – zwracaliśmy uwagę wielokrotnie, poza trawą to szereg drobnych, ale istotnych uchybień, których Kolejarz nie potrafił zniwelować. W kuluarach doszły do tego plotki o ewentualnej sprzedaży licencji, bo i tak w Stróżach znudziła się zabawa w duży futbol.

Tą ostatnią wersję trochę uwiarygodnił dalszy ciąg zdarzeń – Kolejarz wystartował w przyszłym sezonie od A-klasy, swoją II-ligową licencję oddając Limanovii. Ta ostatnia na zakupach wyszła jak Zabłocki na mydle – w II lidze zajęła ostatnie miejsce, po roku znalazła się w okręgówce.

A Kolejarz? Cóż, trochę jak Stilon – też urealnił swoje oczekiwania wobec futbolu. Obecnie gra na szóstym poziomie rozgrywkowym, z powrotem jako klub lokalny, skupiający mieszkańców Stróż i okolic, bez wielotysięcznych kontraktów dla najemników ściąganych z całej Polski. Jeśli te poprzednie bankructwa miały jakiś wymiar morału na przyszłość, to z losów Kolejarza można wyjąć jedynie: nie ignorować szczegółów w podręczniku licencyjnym. Nigdy.

FLOTA ŚWINOUJŚCIE – I LIGA – 2014/15

Bezpośrednia przyczyna upadku: trzy walkowery w sezonie 2014/15
Pośrednia przyczyna upadku: żyłka kupiecka
Kiedy wrócił: po paru miesiącach, w A-klasie
Gdzie jest dziś: na czele IV ligi

Przyczyną upadku Floty Świnoujście były nagminne próby handlowania, nie ma co tutaj się bawić w półsłówka. Najpierw zatrudniono jakichś magicznych trenerów z Rumunii, których kariery to jeden wielki ciąg zarzutów korupcyjnych. Gdyby nie wczesny alarm – m.in. za sprawą naszego tekstu śledczego – prawdopodobnie tu też wykręciliby sobie ustawianie wyników na dużą skalę. Zresztą, przypomnijmy.

Małgorzata Dorosz, prezes Floty, w połowie stycznia była dość tajemnicza. – Najogólniej mówiąc będzie zgodnie z wcześniejszym planem. Są jednak istotne korekty. Zmieni się dwóch sparingpartnerów, ponieważ drużyna wyjedzie na cztery dni do Berlina i tam rozegra dwa mecze z zespołami niemieckimi. W późniejszym czasie planujemy obóz w Hiszpanii. Jest szansa, że będzie wszystko dobrze.

Mini-zgrupowanie w Niemczech? Zarządzone przez nowych ludzi w klubie, którzy mają za sobą rumuńską przeszłość? Obóz w Hiszpanii, choć jeszcze miesiąc temu nie było pieniędzy na wypłaty? Dlaczego klub borykający się z problemami finansowymi wydaje dużą sumę na wyjazd na drugi koniec Europy? Zaraz sami sobie odpowiecie na to pytanie…

Co ciekawe, w sparingach trenerzy unikali podawania nazwisk testowanych zawodników. Mocno rotowali składem. Wystawiali w zespole rumuńskich i mołdawskich piłkarzy dość dalekich od poziomu wymaganego w polskiej I lidze. „Sportowe Fakty” podawały: „klub nie kwapił się do podania personaliów”. Petru Hvorosteanov figurował w protokołach jako „Hvoro”, a Raphael Stanescu jako „Rafi”. Nie wynikało to z niewiedzy – Laurentiu zna „sprawdzanych” zawodników od lat. I po co w ogóle ich sprawdza, skoro ich zna?

Jak się domyślacie – zgrupowanie w Berlinie miało na celu zagranie meczów, które były w ofertach bukmacherów, a którzy to bukmacherzy następnie zostali oszukani na duży hajs przez ludzi współpracujących z tym całym rumuńsko-mołdawskim zaciągiem. W jednym z meczów Flota prowadziła do przerwy 1:0, po 45 minutach wszedł ten czarodziejski team, skończyło się 2:4. Na szczęście gromadkę pogoniono, ale niestety – wówczas Flotę dopadł inny rodzaj handlu. Mianowicie: przygotowany był już deal, na mocy którego licencja Floty Świnoujście miała powędrować przez całą Polskę do Stali Rzeszów. Wówczas transakcję zablokował PZPN. To wszystko jednak jasno pokazywało, że Flota naprawdę ma już dość tej całej I ligi i wolałaby się zająć czymś bardziej pożytecznym. Po uwaleniu fuzji, klub wytrzymał niespełna dwie rundy. Co ciekawe – mimo wycofania po 29. kolejce, świnoujścianie nastukali tyle punktów, że mogliby się utrzymać w I lidze – 36 punktów dałoby im 13. miejsce, nawet nie musieliby grać w barażu.

Ale to też cała Flota Świnoujście. Latami wyniki sportowe były tam o wiele lepsze niż zakładano. To chyba zresztą Wyspiarzom pozostało – w przyszłym sezonie prawdopodobnie zagrają w III lidze. To klub, który nawet jeśli robi wszystko, by zrzucić z siebie ciężar wygrywania (na przykład przenosząc licencję na drugi koniec kraju), ostatecznie schodzi z boiska zwycięski. Interesująca przypadłość, interesująca historia.

DOLCAN ZĄBKI – I LIGA – 2015/16

Bezpośrednia przyczyna upadku: wycofanie po rundzie jesiennej
Pośrednia przyczyna upadku: rzekome problemy finansowe właściciela
Kiedy wrócił: po pół roku, w IV lidze
Gdzie jest dziś: na 7. miejscu w IV lidze

Ech, było to mniej więcej tak – właściciel Dolcanu Ząbki i firmy Dolcan współpracował dość aktywnie ze słynnym (niesławnym?) Spółdzielczym Bankiem Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie. Bank się złożył, za nim złożyły się wspólne projekty, efekt domina poszedł na tyle szeroko, że najpierw dosłownie w kilka tygodni zaorano piłkę nożną w Ząbkach, a niedługo później całą firmę. Na samym końcu zniknęły również literki z nazwiska właściciela, który stał się Sławomirem D.

Co tu drążyć? Był deweloper Dolcan, był klub Dolcan Ząbki. Zniknął deweloper Dolcan, zniknął klub Dolcan Ząbki. Fajnie, że znaleźli się ludzie, którzy postanowili wskrzesić klub, już ze starą-nową nazwą Ząbkovia. Z tego co kojarzymy – dość mocno oddali się szkoleniu młodzieży, a i w IV lidze radzą sobie nieźle.

ZAWISZA BYDGOSZCZ – I LIGA – 2015/16

Bezpośrednia przyczyna upadku: brak licencji na sezon 2016/17
Pośrednia przyczyna upadku: wojna totalna kibiców z właścicielem
Kiedy wrócił: po paru miesiącach, w B-klasie
Gdzie jest dziś: na 13. miejscu w IV lidze

O rany, co to była za historia. Unikalna, najdziwniejsza ze wszystkich wymienionych, dlatego też w sumie trudno wysnuwać na jej podstawie jakieś ogólne wnioski. Generalnie wszystko, co dobre w ostatnich latach w bydgoskiej piłce zaczęło się od inwestycji Radosława Osucha w I-ligowy klub. Osuch, jeszcze ze wsparciem kibiców, zrobił awans do Ekstraklasy, gdzie wszystko szło w miarę nieźle do momentu meczu z Widzewem. Po zadymie wokół tego spotkania rozpoczął się wielomiesięczny konflikt, który właściwie uniemożliwia ocenę tego okresu. Doszło do tak kuriozalnej sytuacji, że spora część kibiców Zawiszy nie pojechała do Warszawy, gdzie ich klub zdobył pierwszy w historii Puchar Polski.

Osuch z jednej strony doprowadził zespół do bezprecedensowych sukcesów, zapełnił gablotę i wprowadził do Ekstraklasy parę fajnych nazwisk, z drugiej – zostawił za sobą spaloną ziemię, spaloną do gruntu – bo na złość kibicom przeciągał agonię, tak że jego przeciwnicy musieli zaczynać od B-klasy. Oni sami do aniołów nie należeli, by wspomnieć choćby symboliczne groby na stadionie. W każdym razie – tutaj nie zabrakło ani pieniędzy, ani „know-how”, ani nawet cierpliwości, bo przecież Zawisza w ostatnim sezonie walczył o powrót do Ekstraklasy. Tutaj w pełni zawinił konflikt, brutalny, bezwzględny i zakończony śmiercią pacjenta. Gdy wspominamy atmosferę w Bydgoszczy tuż po powrocie do Ekstraklasy, mamy wrażenie, że zmarnowano ogromny potencjał.

Jak wygląda Zawisza dziś? Cóż, wreszcie powrócił na swój stadion, bo jedną z konsekwencji wyniszczającego konfliktu było również pokłócenie się z miastem. Dopiero teraz, po paru latach, obie strony zaczynają dojrzewać do chłodnej oceny tamtych zdarzeń – do tego jaką głupotą było wspólne zarżnięcie I-ligowca. Kluczowe było ponowne nawiązanie współpracy pomiędzy klubem zarządzanym przez kibiców oraz stowarzyszeniem, które m.in. zajmuje się szkoleniem młodzieży.

Podaliśmy sobie ręce i odcięliśmy grubą kreską, to co było wcześniej. Sprawy, które toczą się przed instytucjami państwowymi są niezależne od nas. Chodzi o wprowadzenie normalności, bo w pewnym momencie był konflikt. Powinniśmy wspólnie działać nad odbudową bydgoskiej piłki – przekonywał w NASZYM REPORTAŻU obecny prezes Zawiszy, Krzysztof Bess.

***

Co ciekawe – od sezonu 2016/17 w teorii kluby przestały padać. „W teorii”, bo jednak nie sposób wspomnieć choćby o Ruchu Chorzów, nie wspominając o sytuacji w Stomilu Olsztyn czy Wiśle Kraków. Na przykładzie tych trzech klubów widać jednak, jak zmieniło się podejście wobec rozsypujących się organizacji – wydawało się na przykład, że wyjątkowa wyrozumiałość Komisji ds. Licencji wobec Ruchu to przedłużanie agonii, tymczasem dzisiejszy III-ligowy klub zaczyna wychodzić na prostą, bez niechlubnego rozdziału w historii, jakim zawsze jest „nowy początek” od IV ligi.

Pytanie czy można będzie taki poziom wyrozumiałości zachować wobec kilku drużyn, które dzisiaj mogą znaleźć się na zakręcie. I czy podobnie wyrozumiali jak KL będą wierzyciele, w tym piłkarze, którzy mają problemy z otrzymaniem nawet tych obniżonych o 50% pensji.

Jedno jest pewne – poprzednie bankructwa pokazują, jak kończy się życie ponad stan, jak kończy się budowanie drużyn wyłącznie przez pryzmat zakładanych celów, a nie posiadanych możliwości. Miejmy nadzieje, że świat po pandemii będzie o tym pamiętał, bo i przed kryzysem mogliśmy bez trudu wskazać kilka klubów, które już od dawna szły ścieżką wydeptaną przez ŁKS czy Polonię.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

20 komentarzy

Loading...