Reklama

Sąd przypieczętował upadek KSC Lokeren! Lubański: „Patrzyłem na to i płakać mi się chciało”

Samuel Szczygielski

Autor:Samuel Szczygielski

20 kwietnia 2020, 14:48 • 6 min czytania 16 komentarzy

W Belgii odbywa się dziś pogrzeb, o którym mówi całe tamtejsze sportowe środowisko. Sąd zdecydował o upadłości KSC Lokeren. Klubu, który jeszcze niedawno grał z Legią w fazie grupowej Ligi Europy. Klubu, którego absolutną legendą jest nasz Włodzimierz Lubański. Porozmawialiśmy na gorąco z mistrzem olimpijskich i członkiem jedenastki stulecia PZPN-u. Co zadecydowało o upadku? Dlaczego właściciele nie chcieli pomocy jego oraz ludzi zżytych z klubem? Czy Lokeren ma jakąkolwiek przyszłość? Zapraszamy.

Sąd przypieczętował upadek KSC Lokeren! Lubański: „Patrzyłem na to i płakać mi się chciało”

***

Zakładam, że Lokeren jest dzisiaj ogarnięte smutkiem.

Dziś ogłosili oficjalnie bankructwo klubu i jest to koniec tego wspaniałego klubu, który robił naprawdę dobrą robotę przez lata. Jakieś pół roku temu pojawiały się głosy, że z klubem jest źle, że to wszystko może zmierzać w stronę upadku. I stało się – dzisiaj.

Ale do dzisiaj była jeszcze nadzieja?

Reklama

Nie, jaka nadzieja… To były próby znalezienia ludzi z pieniędzmi, którzy chcieliby przejąć klub, mający tyle długów, że ohoho… Nikt na taką rzecz nie pójdzie, a miasto dawało do dyspozycji tylko boisko. Sam teren. Trzeba było poprzeć to zapleczem finansowym na utrzymanie pracowników, piłkarzy, trenerów, a tego nie było. 

W dobie koronawirusa niestety zaraz będziemy przyzwyczajeni do informacji ze świata o upadku następnych klubów. Ale dla wyjaśnienia – na Lokeren nie wpłynęła pandemia.

Żyjemy tu jak wszyscy obecnie w świecie, trzeba dostosować się do obostrzeń, które narzucają w całym kraju. Oby potrwało to jak najkrócej, ale obawiam się, że czas się pogodzić z sytuacją – to będzie długa wycieczka do normalności. Ale co do klubu, to nie, to były sprawy finansowe. Ludzie z klubu w ostatnim dziesięcioleciu rok w rok walczyli o to, żeby dopiąć budżet roczny. Klub został kupiony parę miesięcy temu przez byłego pośrednika transferowego Louisa De Vriesa. Okazało się, że przejął on klub nie mając pieniędzy. Wydał tyle, ile miał. Bardzo szybko kłopoty finansowe się pogłębiły.

W 2014 roku robiliśmy wywiad w hotelu jakoś po północy, już po meczu Legii z Lokeren w ramach Ligi Europy. Jeszcze kilka lat temu klub potrafił przebić się poza Belgię.

Tak, to było w Warszawie, pamiętam, pamiętam. To były czasy, kiedy Lokeren liczyło się jeszcze nawet w Europie. W tamtym okresie to nie był dobry zespół, ale mimo wszystko mieli wewnątrz drużyny porządek, funkcjonowali na tyle, żeby pojawiać się w europejskich rozgrywkach. Natomiast bardzo szybko to się w klubie porozwalało.

Miejscowi kibice wiedzieli, że nadchodzi najgorsze, ale dla nas to trochę szok. Nie było chętnych żeby uchronić klub, jak choćby w Wiśle Kraków?

Reklama

Problem polega na tym, że zapomniano o stronie sportowej klubie. Ludzie, którzy prowadzili Lokeren myśleli tylko o biznesie. W kategoriach: kupić – sprzedać. Kupić – sprzedać. Kupić – sprzedać. Po każdym sezonie sprzedawali najlepszych zawodników, a jak tak się postępuje, to prędzej czy później wpadnie się w kłopoty sportowe. A za nimi poszły problemy finansowe. Mniejsza liczba publiczności, zbite dochody z dnia meczowego, z reklam. I jak się okazało, że nie zarządzający drużyną nie mieli woli sprowadzić nowych, dobrych piłkarzy, to się zaczęło. 

Przy takich sytuacjach mówi się o gabinetach, kulisach. A to wpływa na sport, tak jak pan powiedział. Jak upadek wyglądał z perspektywy boiska?

Pierwsza sprawa – spadli z najwyższej ligi na zaplecze, druga – w tych rozgrywkach pałętali się na ostatnich miejscach. Oni nie mieli już kim grać. Byłem na paru meczach, nawet niedawno. Patrzyłem na to i płakać mi się chciało. Ci zawodnicy nie mieli prawa grać nawet w amatorskich drużynach. Ludzie biznesu zapomnieli o sporcie.

Ostatnio był pan blisko klubu?

Mieszkam w Lokeren, pojawiałem się na stadionie, kiedy byłem zapraszany, też z innymi kolegami ze swoich czasów… Ale my już teraz grać nie możemy. Moglibyśmy doradzać, działać na dobro klubu, ale nikt nie skorzystał z naszych usług, nie było takiego tematu. Ludzie, którzy w ostatnich latach kierowali Lokeren to ludzie biznesu. Oni chcieli zrobić dla siebie jak najlepiej i tym samym doprowadzili do bankructwa. 

Jak przyjechałem tu w latach siedemdziesiątych, to prezydentem klubu był bardzo aktywny i bogaty człowiek. Miał bardzo duże ambicje sportowe, chciał wzmacniać zespół co roku. Są tego przykłady, bo w okresie, kiedy ja grałem w barwach Lokeren, mieliśmy tu trzech-czterech reprezentantów Belgii. Potem doszli do nas tacy zawodnicy jak Grzesiu Lato czy Preben Elkjær Larsen, piłkarze światowej klasy. To był czas, kiedy Lokeren naprawdę odczuwało, że jest prowadzone przez człowieka ambitnego, bogatego i mało tego – nie tylko sportowo, bo on doprowadził do tego, że Lokeren jako miasto stało się rozpoznawalne w Europie. To stało się naturalne, kiedy piłkarze Lokeren latali na mecze do Barcelony, Kaiserslautern, Paryża… Było to oparte o jedną, zasadniczą rzecz. To, że klub postawił na umiejętności, na kwalitet zawodników i to jest najważniejsze. A później wszystko się rozsypało…

Patrząc na pana historię w Lokeren – grał pan tam aż 7 lat i przeciekawy był rok 1981. Ćwierćfinał Pucharu UEFA, finał Pucharu Belgii i wicemistrzostwo kraju.

No tak, tego mistrzostwa nam wtedy zabrakło. To był nieszczęśliwy sezon, liderowaliśmy mając przewagę kilku punktów nad Anderlechtem, ale mieliśmy pecha – w momencie skumulowania meczów w różnych rozgrywkach dwóch zawodników doznało kontuzji. Ja i jeden z naszych podstawowych obrońców. Ostatnich osiem meczów graliśmy z lukami w składzie i niestety Anderlecht nas dogonił, zdobył mistrzostwo. W tym jednym roku faktycznie zasługiwaliśmy na mistrzostwo, bo graliśmy ewidentnie najlepszą piłkę w lidze belgijskiej, ale tak czasami bywa. Trochę niefartu akurat w momencie, kiedy to szczęście było nam potrzebne.

Pojechał pan do Lokeren w 1975 roku. Minęło 45 lat, dziś rozmawiamy przez telefon i wybieram numer kierunkowy do Belgii, osiadł pan tam na stałe. Tam na ulicy jest pan tak rozpoznawalny jak na przykład w Zabrzu? 

Tak, ludzie tutaj często mnie poznają na ulicy, podchodzą i sobie rozmawiamy. Wie pan, to jest małe miasteczko, jeden drugiego bardzo dobrze zna. A my dla tego miasta trochę zrobiliśmy, stąd duże poszanowanie, ludzie nadal dziękują teraz na ulicy za to, co kiedyś udało nam się zrobić dla klubu i dla miasta. 

Bo to wtedy, dzięki waszym sukcesom, ludzie w Europie dowiedzieli się w ogóle, z jakiego kraju jest miasto Lokeren. 

Zgadza się, to z punktu widzenia propagandowego czy jak to się dzisiaj mówi PR-owego jest nie do kupienia. Bo o Lokeren nikt nigdzie nie słyszał. Pamiętam jak jechaliśmy na mecz do Kaiserslautern i pytali nas: a gdzie to wasze Lokeren jest? Jak ich ograliśmy, to już dobrze wiedzieli gdzie! (śmiech)

Znajdą się miejscowi ludzie, którzy będą próbowali podnieść klub? Wystartować z nim w niższych ligach?

Wydaje mi się, że tak, trzeba to oprzeć na młodzież. W Lokeren mamy dużo uzdolnionych juniorów, którzy chcą trenować, chcą grać i upadek klubu tego nie zmieni. Raczej znajdą się ludzie, którzy wezmą młodych pod skrzydła i zaczną od najniższej ligi.

Rozmawiał Samuel Szczygielski

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...