Reklama

Musieliśmy wypychać Jurka Dudka do Feyenoordu Rotterdam

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2020, 13:56 • 11 min czytania 13 komentarzy

Krzysztof Bizacki to legenda Ruchu Chorzów i czołowy piłkarz ligi przełomu wieków. Powoływany przez Wójcika i Engela do reprezentacji Polski. Pracujący – jak powiedział prezes Rogala – na transfery partnerów z ataku, bo idealnie współpracujący z Mariuszem Śrutwą czy Piotrem Włodarczykiem. Ale przy Cichej śpiewano „Bizak gol”, bo sam też strzelał bardzo regularnie.

Musieliśmy wypychać Jurka Dudka do Feyenoordu Rotterdam

Jaka oferta z Zachodu mu przepadła? Jakie są najlepsze wspomnienia z Ruchu Chorzów? Dlaczego bano się Piotra Lecha? I jak wyglądały kulisy transfery Jurka Dudka do Feyenoordu Rotterdam, z którym to Jurkiem „Bizak” grał w Sokole? Zapraszamy.

***

Panie Krzysztofie, czego by pan życzył Ruchowi pod setne urodziny?

Czego się życzy stulatkowi – kolejnych stu lat. W lepszej formie, niż ta końcówka. Powrotu na salony, na których jest jego miejsce.

Reklama

Czym dla pana osobiście jest Ruch Chorzów?

W dwóch klubach spędziłem po pół życia: GKS Tychy i Ruch. W Tychach się wychowałem, tu jestem teraz, a w Ruchu przeżyłem najpiękniejsze piłkarskie chwile, spotkałem też wielu ludzi, od których dużo się nauczyłem i te nauki wykorzystuję do dzisiaj. Ruch to mój drugi dom. A dla polskiej piłki jeden z symboli.

Od kogo w Ruchu nauczył się pan najwięcej?

Na pewno od trenerów, z którymi miałem okazję pracować. Czy to był Orest Lenczyk, czy Edward Lorens, Albin Wira, świętej pamięci Jerzy Wyrobek. Mieli ogromną wiedzę, na pewno wiedzieli co robią.

Jak ważny jest Ruch dla samego Chorzowa?

Chorzów ludzie kojarzą przez pryzmat Ruchu i Stadionu Śląskiego. Gdy ja tu przychodziłem w 1993, miałem dwie propozycje – z Górnika i Ruchu. Dwa wielkie śląskie kluby. Byłem testowany od tygodnia w Górniku, zagrałem dwa sparingi, strzelałem bramki. Pilotował moje przenosiny pan Stanisław Oślizło, ale wtedy wypatrzył mnie świętej pamięci Gerard Cieślik. Górnik jeszcze przekonywał mnie kluczykami od Fiata 126p. Ale trafiłem do Ruchu, nie będę ukrywał, odbyło się to poza mną, na poziomie działaczy. Do dziś jak rozmawiam z panem Stanisławem mówi:

Reklama

– Widzisz, poszedłeś do Gerarda, trzymał nad tobą pieczę.

Mnie schlebiało, że tak wielkie kluby mnie chcą. To było marzenie. Jeśli chodzi o sympatie – rozkładały się po połowie u mnie wśród znajomych i rodziny. Tę mam dość liczną, bo mama miała siedem sióstr i jednego brata, tata miał sześciu braci – było wesoło jak się wszyscy spotkaliśmy, dyskusji o piłce też nie brakowało.

Jak się pan odnalazł w szatni Ruchu wchodząc tutaj jako młody chłopak?

Tychy to taka sypialnia Śląska, ale jako typowy Ślązak trudno, żebym miał problemy w śląskim klubie. Trafiłem razem z Witkiem Wawrzyczkiem do Chorzowa, więc było nam raźniej. Sporo było nas młodszych: Daniel Dziarmaga, Adam Posiłek, poza tym jeszcze znajomi z kadry województwa. W Ruchu grali wtedy też doświadczeni gracze jak Waldek Fornalik, Mirek Jaworski, Roman Dąbrowski, Mariusz Śrutwa, Radek Gilewicz… Taka konkurencja. Na początku nie łapałem się nawet do gierek, biegałem na około boiska, bo Ruch miał dwie równorzędne jedenastki.

Zdarzyło się starszyźnie po piwo biegać?

Zdarzyło się, już w Tychach jako siedemnastolatkowi. Nie ma co ukrywać, piwo na wkupne było konieczne. Ale też zawsze prawdziwym wkupnym była dobra gra na boisku, jak starszyzna widziała, że pomagasz, to było najważniejsze. Na debiut musiałem rok pracować.

A potem to poszło, włącznie z przyśpiewką „Bizak gol”.

Nie wiem skąd ta przyśpiewka się wzięła. Było tylu wyśmienitych zawodników w Ruchu, którzy nie mieli piosenek na swoją cześć. Wielkie wyróżnienie. Człowiek wtedy nawet tak o tym nie myślał, teraz może docenia nawet bardziej.

Niemniej uważam, że byłem tylko i aż solidnym ligowcem. Zagrałem dwa razy w reprezentacji, a na kadrze byłem może z osiem razy. Trener Wójcik wziął mnie na kluczowe mecze: Polska – Anglia i wyjazd na Ulleval do Norwegii. Z Anglią miałem wejść, już podnosiłem się z ławki, ale tak szybko jak się podniosłem, tak usiadłem. Szwedzi nas niestety sprowadzili na ziemię, pamiętam ten smutny samolot, którym wracaliśmy.

Trener Engel zdaje się, że w pana mocno wierzył – powołał pana już na pierwsze zgrupowanie.

Zaprzepaściłem to. Graliśmy tam dwa mecze, najpierw z jakimś trzecioligowcem. Tu zagrałem od początku. Potem z Hiszpanią wszedłem na bodajże kwadrans zmieniając Radka Gilewicza, a więc zmiana tyszan. Przeżycie duże, po drugiej stronie Hierro, Raul, a ja jestem kibicem Realu. Ale na tym się w zasadzie skończyło.

Próbował pan, jak lata później kadrowicze Smudy, wymienić się na koszulkę?

Nie. Nigdy nie miałem na to parcia. Jak już, to rozdawałem koszulki kibicom.

Tęskni pan za szatnią?

W szatni jestem często, choć dziś w innej roli. Ale tęsknię za grą. Żałuję, że nie mieliśmy takich warunków, jakie są dzisiaj. Sprzęt? Pamiętam, mieliśmy umowę na sprzęt Pumy i musieliśmy w nich grać, inaczej dostawalibyśmy kary. Niektórzy malowali Adidasy na czarno i dorysowywali Pumę, bo chcieli występować w swoich. Albo jak graliśmy na takim śniegu, że wkręcaliśmy sobie niedozwolone śruby. Stadiony… jedyne co boli, że w Chorzowie wciąż nie ma tego stadionu. Jestem na Ruchu co jakiś czas i niewiele się od moich czasów zmieniło. Może płyta boiska, bo ta jest naprawdę niezła. Życzę Ruchowi, żeby miał swój nowoczesny obiekt.

Pana najlepszy mecz w Ruchu?

Nie mam najlepszego meczu. Raczej etapy, sezony. Na przykład ten, w którym strzeliłem czternaście bramek. Dobrze graliśmy w Intertoto, doszliśmy do finału, a przegraliśmy tylko z naszpikowaną reprezentantami Bologną – Igor Koływanow, Kenneth Anderson, to nie są przypadkowe nazwiska. W lidze brakło tytułu mistrza Polski, walczyliśmy w jednym z sezonów, ale zaważył remis u siebie 2:2 z Polonią Warszawa po dwóch samobójach – to był przełomowy mecz. Myślę, że gdybyśmy wygrali, jeszcze byśmy powalczyli.

JAK RUCH DOSZEDŁ DO PUCHARU INTERTOTO – PRZECZYTAJ REPORTAŻ

A jak pan wspomina mecz z Interem?

Nie wierzyliśmy najpierw, że z nim zagramy. Jaki Inter? Zaczęliśmy słabo w lidze, zajmowaliśmy ostatnie miejsce w tabeli. Myślę, że gdyby szło nam lepiej w Ekstraklasie, to na Stadion Śląski przyszłoby więcej osób, choć i tak było dwadzieścia tysięcy kibiców. Nazwiska robiły wrażenie; Hakan Sukur, Laurent Blanc, Alvaro Recoba, Clarence Seedorf. Przez godzinę byliśmy dla nich równorzędnym przeciwnikiem. Mieliśmy swoje sytuacje, może nie stuprocentowe, ale powiedziałbym: osiemdziesięcioprocentowe. Skończyło się na 0:3, ale kibice dziękowali nam tak, jakbyśmy coś zdobyli. Z wyjazdu pamiętam, że Ronaldo siedział na ławce i chyba więcej aparatów było skierowanych w jego stronę niż na boisku. Bramkę strzelił Grzesiu Skwara – ten dwumecz nie był tak jednostronny, jak wskazują wyniki.

Miał pan kiedykolwiek ciekawą propozycję z Zachodu?

Miałem i jej żałuję. Była oferta z Cottbus. Pojechałem tam razem z Piotrem Włodarczykiem. Sam podpisałem kontrakt, do dzisiaj leży na strychu. Kluby się nie dogadały. Miałem pretensje do prezesa Rogali, że mnie nie puścił – Energie oferowało pieniądze w kilku ratach, Ruch chciał wszystko od razu. Można się było wiele od prezesa nauczyć, miał podejście do zawodników, umiał pokierować, tak bym powiedział, że widział w piłkarzu człowieka, swojego człowieka. Ale pamiętam jak powiedział:

– Bizak, ty mi sprzedałeś i Włodarczyka i Śrutka.

– To może teraz czas na mnie prezesie?

Niby byłem napastnikiem, ale większość czasu spędzałem w pomocy – dogrywałem, łączyłem te formacje. Ale wszyscy odchodzili – Gorawski do Wisły, Baszczu do Wisły, Śrutwa i Włodar do Legii – a ja zostawałem. Nie ma co ukrywać, cieszę się, że mam 339 meczów dla Ruchu, 90 bramek – licząc wszystkie rozgrywki – spędziłem tu wiele pięknych lat, było mnóstwo miłych chwil, ogrom świetnych ludzi, ale był też moment na nowe wyzwania.

Zagrał pan sto kolejnych meczów dla Ruchu. Sto bez żadnej przerwy – to szczególne osiągniecie.

Z tych 339 meczów tak dziewięćdziesiąt procent zagrałem od pierwszej minuty, choć w Ruchu była naprawdę mocna konkurencja w ataku. Trzeba było udowadniać swoje w każdym treningu. Nie lubiłem siedzieć na ławce, kontuzje mnie szczęśliwie omijały – pierwszą poważną, zerwanie więzadeł, miałem dopiero w wieku 36 lat. A i tak do dziś funkcjonuję, gram w oldbojach.

Kibice z tamtych lat najbardziej pamiętają pana z duetu z Mariuszem Śrutwą.

Kilka lat razem graliśmy, pojawiali się kolejni napastnicy, a my nie dawaliśmy sobie tego składu wyrwać. Współpraca się układała, ale bywało, że skakaliśmy sobie do oczu, także na boisku. Ktoś komuś nie podał, ktoś miał lepszą pozycję… Ale iskrzyło dlatego, że mieliśmy jeden wspólny cel: wygrać dla Ruchu mecz. Mariusz to mocny charakter, ja też mam mocny, więc mu nie ulegałem. Wręcz przeciwnie, byłem jedynym, który mu jeszcze docinał. Jak jakieś riposty w Mariusza – to byłem ja. Do dziś powiem: napastnik musi być trochę egoistą boiskowym, ale Mariusz, byłeś większym (śmiech). Może ta relacja była taka szczera dlatego, że byliśmy też dobrymi kolegami poza boiskiem, razem całymi rodzinami potrafiliśmy wyjechać.

Z mocnych charakterów był jeszcze choćby Piotrek Lech.

Trochę się niektórzy Piotrka obawiali. Byliśmy kiedyś na obozie, nikt nie chciał z Piotrkiem do pokoju iść. Poszedł maser. Piotrek palił i pali do teraz, maser też palił. Ale Piotrek… wyganiał masera by palił na balkon. Leżał sobie Piotrek na łóżku i mówił, że mu śmierdzi jak ten pali. Maser bał się jak cholera, następnego dnia chciał zmienić pokój.

Z barwnych postaci był jeszcze Mirek Bąk. Doświadczony napastnik, miał więc swój sposób na rozgrzewkę. My biegaliśmy, a Mirek stoi, naciąga szyję, kark. Zero biegania. Starszyzna mogła więcej.

Mirek Jaworski był gorolem z Gdańska. Nie wiedział co to owerol. Chodził pięć razy, pytał. Powiedział mu ktoś w końcu „idź powiedz, że chcesz dres”. Poszedł więc do kierowniczki i mówi, że chce klubowy dres. Ta go wyrzuciła, bo nie wiedziała z kolei co do dres, bo ma tylko owerol.

Piotr Włodarczyk też miał smykałkę do barwnych historii.

To Orest Lenczyk nadał mu ksywkę „Nędza”. Przyszedł do nas z Legii i trener tak go przezwał. Zdaniem trenera licho wyglądał. Włodar trzymał się razem z Baszczem, Surmikiem i Kubą Wierzchowskim. Czwórka bez sternika.

Dziś prezesem Ruchu jest Seweryn Siemianowski. Jak go pan wspomina z tamtych lat?

Młody piłkarz z dłuższymi włosami, taka moda była. Szybkość miał wyjątkową, jeden z szybszych pomocników w lidze. Był taki moment, kiedy wszedł z szeregiem młodych graczy. Dziś cały czas mamy kontakt z Siemianem, ma pojęcie, pracował z młodzieżą. Życzę mu z całego serca, żeby klub poukładał.

CELEM JEST ZDROWY RUCH. NAJWAŻNIEJSZE JEST WIARYGODNOŚĆ – PRZECZYTAJ WYWIAD Z SEWERYNEM SIEMIANOWSKIM

Znalazłem wywiad z panem z „Piłki Nożnej” sprzed 20 lat, tam pana żona wypowiadała się, że ma pan… naturę Szkota. Warunki w Ruchu uczyły, że trzeba oszczędzać?

Oj, trochę uczyły. Trzeba było mądrze planować wydatki. To nie były takie czasy jak teraz, że masz niepłacone to idziesz do PZPN-u i wszystko rozstrzygnięte. Trzy miesiące bez wypłat? Wtedy pewnie znaczna część ligi tak funkcjonowała. Z tym Szkotem to jednak troszkę przesada. Choć oszczędny – owszem, jestem.

Udało się odłożyć pieniądze z kariery, zainwestować, czy wtedy nie było aż takich możliwości?

Nie mogę narzekać. Jest stabilnie, tak u mnie jak i u całej rodziny. Zainwestowałem w dom, mam mieszkanie, ale cały czas trzeba pracować, to nie były takie kwoty, żeby człowiek mógł odcinać kupony. Córki są już starsze, a im starsze dzieci, tym większe koszty! Ważne, że jest zdrowie i praca.

Gdyby pan mógł coś zmienić w swojej karierze, to tylko ten wyjazd na zachód?

Tak. Byłem później u Jurka Dudka w Liverpoolu czy Madrycie. Przyjaźnimy się od czasów Sokoła, często do dziś pogadamy. Odwiedziłem też Łukasza Piszczka w Dortmundzie. Tamta otoczka to coś szczególnego, szkoda, że człowiek tak mocnej ligi nie posmakował. Niemniej nie ma co narzekać.

W którym roku pan był u Jurka Dudka w Liverpoolu?

W 2001. Pojechałem z żoną i jeszcze dwoma parami, taki wspólny wyjazd. Grał z Manchesterem United i puścił piłkę pod pachą.

To trzeba go było pewnie po meczu pomóc odstresować.

Znalazł się staropolski sposób. Gazety w Polsce po tym meczu mieszały Jurka z błotem, pisały, ze teraz usiądzie na ławce. A tam? Zero jazdy, sympatyczne gesty na mieście, i oczywiście Jurek potem dalej bronił i robił to bardzo dobrze.

Jak odwiedziłem go w Madrycie, zaimponowała mi kultura graczy Realu. Każdy podszedł, przywitał się – czy szedł Benzema czy Casillas, Ramos. Pogadali chwilkę, zapytali o coś. Zwracało też uwagę, że Jurek jest tam niesamowicie szanowany. Największe gwiazdy nie mają takiego szacunku. Ale Jurek nic się nie zmienił, nigdy nie groziła mu sodówka.

A jak pan wspomina Jurka z czasów Sokoła?

Na początku przestraszony. Kilka razy spał u mnie w domu, bo wtedy przyjeżdżał z Knurowa, a nie miał chyba nawet samochodu, autobusem jeździł. Później zaczął się wybijać. Na obozie w Trzciance, jak przyszła oferta z Feyenoordu, bał się do Rotterdamu wyjechać. Musieliśmy go wypychać. A jak już pojechał, to z jedną parą butów.

Musieliście namawiać Jurka Dudka na transfer z Sokoła Tychy do Feyenoordu Rotterdam?

Bał się, pół roku raptem był w Sokole i Ekstraklasie. Tu nie płacili, więc mówiliśmy:

– Idź, jakieś pieniądze nam wpadną.

Historia z transferem była taka, że pojechaliśmy do Rotterdamu tak z pół roku wcześniej dzięki znajomościom Bobo Kaczmarka. W Feyenoordzie był wtedy Tomasz Iwan, a jednym z trenerów świętej pamięci Włodzimierz Smolarek. Zapomnieliśmy sprzętu i graliśmy w strojach Feyenoordu. Podczas meczu z pierwszą drużyną skaut Holendrów oglądając nas podobno wskazał na Jurka i pyta:

– A on czemu nie jest w pierwszej drużynie?

Myślał, że to grają rezerwy z jedynką. Nie wiem kim był ten skaut, ale wobec Jurka się nie pomylił…

Fot. NewsPix

Najnowsze

EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
2
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju
Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Komentarze

13 komentarzy

Loading...