Reklama

Ponadczasowe felietony, pamiętne teksty…

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

25 marca 2020, 11:03 • 10 min czytania 1 komentarz

Trzecia rocznica śmierci Pawła Zarzecznego. Dla nas jak zwykle dzień, w którym Paweł znów przejmuje nasze łamy, jak za starych lat, gdy jego poniedziałkowe felietony atakowały z naszej czołówki. Dzisiaj odświeżymy sporo tekstów, które stworzyliśmy po jego śmierci – pożegnanie od Krzysztofa Stanowskiego, zbiór anegdot, jego ostatni wywiad. Zaczynamy jednak od przypomnienia naszej listy jego najlepszych felietonów. Piguła na pół dnia czytania, ale jednocześnie najlepszy kontrargument dla tych, którzy powątpiewają w jego ocenę samego siebie. „Zawsze byłem najlepszy”. 

Ponadczasowe felietony, pamiętne teksty…

No to co, bez przedłużania. Czytajcie, naprawdę warto.

***

Tak się zastanawiam, po co piszę dla Weszło. To forma waszej edukacji. Jak budować zdania, jak dobierać słowa, ich szyk, jak się nie obrażać tylko wkurwiać i uruchamiać szare komórki, przy rozmowach o piłce rzecz jasna – w rozmowach z żoną czy dziewczyną lepiej te szare komórki wyłączyć, i tak nie nadążą, po cóż je męczyć. I jak naubliżać komuś niekoniecznie pisząc: „Ty chuju!”. Język polski jest tak bogaty i subtelny. Tu dam kilka przykładów. Na przykład Urban, przez wielu uważany za chuja (Jerzy Urban, Janku, spokojnie). I on kiedyś napisał o pewnej popularnej aktorce, rzecz jasna z imienia i nazwiska: „Nie spałem z nią nigdy. Nie każdy może to o sobie powiedzieć”.

Albo gdy pewna pani napisała w liście do redakcji, taka hejterka jak wy wszyscy, że on nie zna się na niczym totalnie, łże, obraża etc… zatem odpisał ten uszatek tak, na łamach: „Szanowna pani ma rację. Jestem chuj, a nie redaktor”.

Reklama

No więc temu służą moje teksty. Stanek, o piłce pisać nie potrafię. Jestem chuj, a nie ekspert.

Cały felieton tutaj.

***

z Polska Times:

Niemal cały tydzień przeleżałem na kanapie – no bo kto bogatemu zabroni… Ale wysłuchiwać musiałem rzeczy strasznych. Że w Polsce podsłuchuje się dziennikarzy!
Hola, pierwsze skojarzenie – to w Polsce są w ogóle jacyś dziennikarze? Przecież jedyny nasz dziennikarz, który zyskał sławę światową, to ta panienka z „Wprost”, która pobiła rekord w ilości stosunków seksualnych, zdaje się nawet w ciągu doby. Było ich 937 albo jakoś tak, w mieście Warszawie. Brr, dość to obrzydliwe, ale – prawdziwe. Bo dziennikarze, niestety, bardzo są różni. Bardzo.

Czemu to piszę? Bo powszechne oburzenie, że podsłuchuje się dziennikarzy, zakłada jeden fałszywy wniosek – dziennikarzom należą się jakieś szczególne prawa w imię misji. Guzik prawda, co wykażę bez najmniejszego problemu. Jedyne, czego nauczyli mnie przez ćwierć wieku dziennikarze, to picia wódki. Wszystko inne umiałem wcześniej. Naprawdę.

Reklama

Cały felieton tutaj.

***

Dzisiaj polski, wybrałam temat o omówieniu formy autokreacji i gry z czytelnikiem w „Pięknych dwudziestoletnich”… – tyle napisała mi w esie córka. Mój Boże, przecież autokreacja i gra z Czytelnikiem to coś co tak mi bliskie, i przez Mareczka właśnie. Kiedy pierwszy raz wziąłem tę książkę do ręki – zwariowałem. Że tak można, szczerze, prosto z mostu, dowcipnie, na bańce, z kobietą u boku, zawsze – i przeciwko silniejszym. To ukształtowało całe moje życie. Tyle że Hłasko – jak wspomina – dostał kiedyś książkę jakiegoś Rybakowa pt. „Kierowcy” i stwierdził: „Tak głupio to i ja potrafię”.

No więc – pisanie to sprawa prosta. Ale tylko dla dotkniętych palcem Bożym. I już przez to skazanych na wieczne cierpienie, niezrozumienie, niedostatek i zawiść. Bo jak wiadomo pionierzy giną od strzałów w plecy. Bo wysforują się na czoło…

Ja przerastałem wszystkich o głowę, to mnie skrócili o głowę.

Ale wczoraj niosłem ją podniesioną.

Cały felieton tutaj.

***

Paweł refleksyjnie o tym jak ulotne jest życie, przeczytajcie całość.

***

Widzieliście kiedyś mrówki? Wpatrywaliście się w mrowisko albo chodnik przed domem? Otóż popierdalają setki, tysiące, miliony mrówek, i wszystkie są jednakowe. Jednakowo nieprzydatne, choć robotnice. Ich budowle ulotne i całkiem zbędne. Działanie szkodliwe. Dlatego psikam je aerozolem i zabijam.

To skojarzenie po ostatnim „Stanie Futbolu”, sobotnim. Obejrzałem sam siebie ze sporą przyjemnością. Popis polszczyzny, futbolowej wiedzy, humoru w najlepszym wydaniu i talentów wokalnych. No i czytam, pierwszy raz od dawna, komentarze. Oczywiście pochlebne. Ale co drugi cymbalista o tym, że jadłem ciastka. Nie, że Stan i Smok przynudzali, tylko ja jadłem ciastka…

My God! Czy ci ludzie nie wiedzą, że po to stoją przede mną? Że ja się wydurniam, żeby zapełnić jakoś czas kiedy nie mówię, kiedy słucham innych (rzadko, wiem co powiedzą a czego nie, udręka bycia inteligentnym). Że jest to uzgodnione, tak jak marchewki za tydzień, bo nie chcę być mrówką taka jak wy?
Nie łapiecie czym jest górne 3 procent?

Czym przykuwanie uwagi lub rozpraszanie, cokolwiek co inne od schematu? A tak łatwe?

Byłem kiedyś w Vegas na Show, zawsze chodzę i znów mam zaproszenie. Otóż siedzę z jakąś fajna laseczką i czekamy na aktorów, scena w środku, widownia powoli się zapełnia, ale nudno. Każdy się rozgląda, szuka punktu zaczepienia, innej dupy… No i zerkam na spóźnialskich, jakiś steward ich prowadzi na miejsca. Chyba złe, bo przez scenę wędrują na inne. Tamte zajęte, kłótnia, no to gościu holuje rodzinkę spóźnialskich dalej, usadza. Za chwilę to samo, z innymi, znów draka i bałagan. I za chwilkę jeszcze, łapię się na tym… że to ten gościu fajtłapa jest bohaterem i głównym aktorem Show! A ludzi wkręca na chama, podpuszcza, puszcza oko, przewraca się niezdarnie, ale człapie do celu… Oglądałem to z zapartym tchem, i też jak dobre, klasyczne kino – godzina czterdzieści.
Otóż jeśli ktoś takich zasad nie rozumie, przyciągania uwagi, to jest nie tyle mrówką, co zwykłym zjadaczem chleba i trollem.

Raz nie przyjdę na program, specjalnie, zobaczycie jak jest przeeeeeciekawie…

Trochę za późno trafiła do szkół jako lektura obowiązkowa książka „Piękni dwudziestoletni” Marka Hłaski, dla mnie Biblia. Pisania, ruchania, picia i życia. Kitu i pułapek, prawdziwych zmyśleń. No i Mareczek opisuje świat kina, bardzo mi bliski. Jak Humphrey Bogart, ten z „Casablanki”, specjalnie wkłada prawy but na lewą nogę żeby się wiercić. Jak duka i jąka się, by stać się… bardziej naturalnym i prawdziwym, a nie aktorem klepiącym swoją kwestię, jak wszyscy inni.

Ja się cieszę, że otacza mnie wielu ludzi tak wszechstronnie nieutalentowanych, choć przecież pracowitych, lecz głupich po prostu.

Niedawno przyjaciółka zaczęła narzekać, że gosposia (studentka architektury) jest głupia i źle pościeliła moje łóżko. Powiedziałem: gdyby była mądra, to ty byś ścieliła łóżka u niej, proste.

Czasem gdy czegoś nie rozumiecie, pomyślcie, że nie wiecie. Ale ponieważ jesteście młodsi, wszystko przed wami. Ja też nie urodziłem się doskonały i taki nie jestem, wciąż podpatruję, wciąż mam swoich idoli (w świecie sportu nikt, niestety).

Ponieważ nie zostało mi wiele czasu, naprawdę nie żartuję, zorientujcie się, że staram się poszerzać nasz świat kultury futbolowej, a autorytet jaki zdobyłem, także chuligaństwem słownym, pozwala mi ocenić każdego.

I każdy to rozumie, jeśli nie jest debilem.

Pycha jak zwykle przeze mnie przemawia, jasne, ale to też poszerzanie – pewności siebie, inaczej nigdy nie zdobyłbym żadnej pięknej kobiety. A zapewniam – jestem w tej dziedzinie choreografem…

Zenek wraca do domu, ktoś mu dmucha żonę… Ona dostrzega męża i mówi: Zenek, ty się nie patrz, ty się ucz!

No więc to moja prośba.

Cały felieton tutaj. 

***

Ten dziwaczny tytuł nie jest mój. Napisał to jakiś dziennikarz „Faktu” o mnie, że niby ja za wszelką cenę chciałbym zaistnieć. Chłopaku – ja już zaistniałem, podczas gdy ty i 99 proc. kumpli nie zaistnieje nigdy. To, nomen omen, fakt.

Chodziło o sprawę banalną, że w TVN nazwałem Kubicę słabym kierowcą. Zresztą wiele spraw uważam w Polsce za słabe – rząd, reprezentację futbolową, poziom nauki – i gdybym jedynie na takich oczywistościach chciał zaistnieć, byłoby to raczej trudne. Ja zaistniałem czymś innym. Uchodząc za palanta, piszę teksty mądrzejsze niż inni, a nie mając urody za grosz – nie widziałem w telewizji gościa fajniejszego od siebie, gotowego do dyskusji na każdy temat.

Robię to oczywiście – ty, durniu – żeby zaistnieć i mieć kasę na piwo, zwierzęta i przyjaciółki (te ostatnie trudno czasem odróżnić, równie drapieżne i nienasycone). Bycie kimś daje mnóstwo profitów i pewność siebie, własną wartość. Kiedyś jeden znajomy producent Janusz Dorosiewicz tak to mi wytłumaczył, gdy był menedżerem najlepszego tenisisty świata Lendla. – Wiesz, Ivanku, z kim dzisiaj grasz? – zapytał go któregoś ranka, a Czech mu na to, na luzie: – Nie wiem. Ważne, żeby to on wiedział, z kim gra…

Ja raz w życiu pojąłem, o co chodzi. Jechałem niegdyś do wspomnianego TVN z wybitnym polskim pisarzem, tak się złożyło, jedną taksówką. I ja nie wiedziałem, że to Pilch. A on wiedział, że ja jestem Zarzeczny. Tak, ja nie muszę właściwie znać nikogo – to mnie znają i to właśnie mam dzięki pisaniu. Wspaniałej, ginącej sztuce. A żeby nie zginęła, chyba powinienem wydać w jednej książeczce swoje felietony z „Polski The Times”. Właściwie z każdego byłem zadowolony, a pisałem przecież o ogrodzie, wojsku, polityce, historii, malarstwie, nawet o fizyce i Świętym Mikołaju. Napisałem też o moim wuju, lotniku z Anglii, który wysyłał mi w dzieciństwie prezenty, między innymi albumy o piłkarzach. I napisałem, a był początek zeszłego roku, przed Smoleńskiem, że gdyby wuj przysyłał mi książki o samolotach, nasze władze nie musiałyby podróżować tupolewami… Bo zostałbym najlepszym konstruktorem, zresztą każdym, kim zechciałbym, bo zawsze miałem łeb jak sklep. Zawsze byłem najlepszy.

Cały felieton tutaj.

***

Śmiesznostka, ale ważna. Doczytałem do końca książkę Wójta i zaskoczenie – kompletnie zapomniałem, że pracował on również w Zniczu Pruszków, a tam grał niejaki Robert Lewandowski. Wujo pisze, że szybko zobaczył talent i zwolnił go od dźwigania bramek.

Ja zawsze się dziwiłem, że trzeba te bramki przestawiać, po cholerę w ogóle? Mają stać jak na meczu, zawsze kurde w tym samym miejscu! Tak jak trener Mali Kasperczak mi tłumaczył – po co ćwiczyć grę w przewadze, trzech na dwóch, czterech na trzech, skoro w meczu atak jest w niedowadze (brak mi słowa) – jeden na dwóch, dwóch na trzech itd. Ale wracam do tego Lewego – jednego można mu pozazdrościć. Nauczycieli! Popatrzcie tylko po kolei, eureka: Wójcik, Smuda, Klopp, Guardiola! Od dwóch pierwszych nauczył się czego nie robić, od trzeciego pracy, a czwartemu chciałby zaimponować i go prześcignąć, co zresztą więcej niż pewne.

Pamiętajcie, bez świetnych nauczycieli nie nauczycie się niczego. Popatrzcie na swoich – chcecie być takimi cymbałami, nieudacznikami, pechowcami?

Jedno zagrożenie – czasem uczeń myśli, że jest lepszy od Mistrza i zazwyczaj wariuje, co grozi też Robertowi.

Cały felieton tutaj.

***

Jestem bydlakiem. Kawałem chama. Grubą świnią. Cynikiem. Nic mnie nie rusza, ani mordy, ani bandytyzm, ani wasze chamstwo, bo ja was stworzyłem przecież.

Ale od soboty płaczę. Naprawdę nie sądziłem, w najśmielszych marzeniach, że kompletnie nie umiejąc grać w piłkę nożną ogramy mistrzów świata.

W Warszawie, Niemców. Tu jest klucz do tych łez.

Felieton po ograniu Niemców.

***

Wojtek Kowalczyk. Mój druh z boiska, knajp i z Weszło. Otóż Wojtek gubił się często, ale tylko ludziom, których chciał ominąć, nie spotkać więcej, wybierając towarzystwo własne, inteligentne inaczej.

Pamiętam jak zgubił się po powrocie z Hiszpanii, nie dawał znaku życia. Kolega z Canal + wówczas, Mateusz Borek (który jeszcze wtedy nie był Matim, raczej Pryszczatim) postanowił nakręcić o Wojtku zgubionym reportaż. I pyta, jak dziś Marian Kmita – gdzie go znaleźć? Bo to twój kolega, na pewno wiesz!

Pewnie, że wiedziałem. Wsiedliśmy w auto z kamerą i na Kondratowicza. Tam przy pętli do knajpy w bloku. Tam do paru gości z piwem. Gdzie Kowal? A był przed godziną. A teraz pojechał poćwiczyć na siłowni. A gdzie? A nad Wisłą.

Pojechaliśmy, Kowal był, ćwiczył, potem odebrała go żona z córką. I poszliśmy na to piwo, nagraliśmy reportaż. Nawet na jego osiedlowym boisku, Maracanie z Bródna, gdzie pozwoliłem sobie nawet obronić na potrzeby filmu jego kilka strzałów. Wyszło fajnie.

Jak ktoś nie daje znaku życia, to nie znaczy, że jest z nim źle. Może po prostu chce mieć spokój? Przez parę tygodni w życiu?

Cały felieton tutaj.

***

Tylu już znawców piłki przybyło, a tylu piłkarzy ubyło, ze zastanawiam się czy moja pisanina ma jakikolwiek sens. Pisanina o kretynach dla kretynów, po kretyńskich meczach.
Aha, kretyn to Ty. Możesz mnie opluć, bezimiennie, to Twoje kretyńskie prawo. Ale ja nie jestem Miecugow. Wstanę i oddam.

Cały felieton tutaj.

***

Z Czarnogórą gramy? Już za tydzień? Będzie jak z Ekwadorem.

Ale to przecież nie mój problem.

Ostatni felieton Pawła przeczytacie tutaj.

***

Mógłbym się rozpisać. Ale badam jak mają się krótsze formy.

Zresztą wy i tak więcej, gamończyki, nie pojmiecie. Czyja to wina?

Popatrzcie w dowód.

Imię Ojca.

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...