Reklama

Piekło romantycznych porażek. Simeone nie chce już do niego wracać

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

11 marca 2020, 12:02 • 11 min czytania 7 komentarzy

„Drużyna musi iść za tobą. Musi ci wierzyć. Jeżeli piłkarze nie mają pełnego zaufania do swojego trenera, na drodze zespołu zaraz pojawią się niemożliwe do ominięcia przeszkody” – zauważył przed laty Diego Simeone.

Piekło romantycznych porażek. Simeone nie chce już do niego wracać

„Musimy zmienić nastawienie – z wątpiących w wierzących” – stwierdził Jürgen Klopp, gdy obejmował posadę trenera Liverpoolu.

Zaufanie, wiara, wspólnota. Klopp i Simeone podkreślają te wartości na każdym kroku. Jak na ironię jednak, dzisiaj oczy piłkarskiego świata koncentrują się przede wszystkim na nich. To ich osobisty pojedynek jest najbardziej ekscytujący. Który obmyśli lepszy plan na rewanżowe spotkanie? Który skuteczniej zainspiruje swoich podopiecznych do rozegrania wielkiego meczu? Pytań pojawia się całe mnóstwo.

Argentyńczyk w pierwszej konfrontacji Atletico z Liverpoolem udowodnił, że angielską ekipę można zneutralizować i poskromić. Ale pokonanie The Reds na dystansie stu osiemdziesięciu minut to misja o stokroć trudniejsza.

Jürgen Klopp i Diego Simeone to trenerzy, których trudno nazwać weteranami, choć obaj zdążyli zapracować sobie na w pełni zasłużoną reputację szkoleniowców wybitnych. Jeszcze wiele lat pracy przed nimi, lecz już są postaciami – nie ma w tym cienia przesady – kultowymi. Argentyńczyka na Wanda Metropolitano otacza się dziś przecież czcią, niezależnie od aktualnych wyników klubu. Prędzej czy później przed stadionem stanie zapewne jego pomnik. Z kolei Niemiec to ulubieniec Anfield. Człowiek, którzy przywrócił Liverpoolowi dawny blask i lada moment wprowadzi ekipę The Reds na mistrzowski tron, przerywając tym samym trwającą od trzydziestu lat niemoc.

Reklama

BETFAN to jedna z najciekawszych bukmacherskich opcji na rynku. Atrakcyjne kursy, ciekawe zakłady.
Dowiedzcie się więcej!

Zalety obu trenerów można wyliczać bardzo długo. Są znakomitymi taktykami, ale i strategami. Wiedzą, jak zarządzać zespołem, patrzą na futbol w dłuższej perspektywie. Potrafią ulepić gwiazdę z zawodnika, wydawać by się mogło, zupełnie przeciętnego.

Fenomen ich popularności tkwi jednak przede wszystkim w charyzmie. Szeroko pojętym charakterze, osobowości. Choć prawda jest taka, że za charyzmą zawsze musi iść coś więcej – ona pozwala jedynie skupić na sobie uwagę, dlatego zwykle jest skuteczna wyłącznie na krótką metę. Czar szybko pryska, gdy trener swoich wymownych gestów i kwiecistych przemówień nie uwiarygadnia regularnym wygrywaniem meczów. „Udawaj obłęd, będąc w pełni zmysłów” – zauważył przeszło 2500 lat temu Sun Zi w swojej słynnej „Sztuce wojny”. Klopp i Simeone – może zupełnie spontanicznie, ale raczej z pewną dozą premedytacji – postępują zgodnie z tą wiecznie aktualną wskazówką. Nawet gdy ciskają mocne słowa na konferencjach prasowych, nawet gdy opętańczo podskakują przy linii bocznej boiska, ich umysły nieustanie pracują. Na najwyższych obrotach.

Ciągła analiza. Co zmienić, co poprawić. Kogo przesunąć, komu wyznaczyć inne zadania.

Rzecz jasna nie zawsze te pomysły okazują się skuteczne, ale bez wątpienia Cholo wygrał już dla Atletico wiele meczów i trofeów, przygotowując perfekcyjny plan taktyczny na najważniejsze dla Los Colchoneros starcia. To samo można powiedzieć o Kloppie.

Co szkoleniowcy Atletico i Liverpoolu wymyślą więc na dzisiejszą batalię?

***
Reklama

Rozprzestrzeniający się na Starym Kontynencie koronawirus niestety nie pozwala w pełni docenić znaczenia meczu, który zostanie rozegrany dzisiaj o 21:00 na Anfield. Władze kolejnych europejskich krajów stają do walki z epidemią i futbol pomału odchodzi w tym całym paskudnym zamieszaniu na dalszy plan. Nie można wykluczyć, że tegoroczna edycja europejskich pucharów w ogóle nie zostanie dokończona. Być może po raz pierwszy w historii nie poznamy nawet zwycięzcy Ligi Mistrzów? Oczywiście to rozważania, którymi nie powinni sobie zaprzątać głowy sami zawodnicy, no ale nie oszukujmy się – to też są ludzie, którymi targają naturalne w takich okolicznościach obawy i wątpliwości. Szkoleniowcy obu zespołów będą zatem mieli twardy orzech do zgryzienia, by zmusić swoich podopiecznych do stuprocentowej koncentracji na dzisiejszym spotkaniu.

Spotkaniu, które w normalnych warunkach byłoby uznane za jedno z najważniejszych w sezonie 2019/20.

A tak? No cóż. Wielce prawdopodobne, że na przestrzeni najbliższych dni wydarzy się tak wiele, że o rezultacie rywalizacji Los Colchoneros i The Reds szybko zapomnimy. To przecież tylko futbol.

Choć zapominać nie wypada, ponieważ już w pierwszym meczu ekipa Diego Simeone dokonała wielkiego wyczynu. Od razu przypominają się słowa Rudy’ego Tomjanovicha, byłego trenera koszykarskiej ekipy Houston Rockets. Kiedy w 1995 roku zespół z Teksasu drugi raz z rzędu zdobył mistrzostwo NBA, Tomjanovich przemówił: „Przez cały sezon słyszeliśmy głosy niedowiarków. Oto, co mam im dzisiaj do powiedzenia: nigdy nie lekceważcie serca mistrza”. Ten cytat można odnieść do triumfu Atletico nad Liverpoolem.

Piłkarze z Madrytu przed startem zmagań w fazie pucharowej Ligi Mistrzów byli dość powszechnie skreślani. Tymczasem na boisku znowu wyglądali jak ta drużyna, która w 2014 roku zdobyła mistrzostwo Hiszpanii kosztem Realu Madryt i FC Barcelony, a w finale Champions League zabrakło jej ledwie paru sekund do końcowego triumfu.

Liverpool nie oddał ani jednego celnego strzału na bramkę Jana Oblaka. Ta statystyka mówi w zasadzie wszystko.

Diego Simeone (fot. NewsPix.pl)

Z drugiej strony – niewielka wiara w możliwości Atletico nie może dziwić.

Los Colchoneros w ostatnich miesiącach naprawdę nie zachwycali. W lidze mają na swoim koncie więcej remisów niż zwycięstw. Wielce prawdopodobne, że w tym sezonie nie uda im się zakończyć rozgrywek na podium, co byłoby sporego kalibru klęską dla drużyny o mistrzowskich ambicjach. Rozczarowują przede wszystkim poszczególni piłkarze, zwłaszcza ci ofensywni. João Félix nie sprawdza się w madryckim zespole tak dobrze, jak oczekiwano by od zawodnika, który kosztował 126 milionów euro. Diego Costa chyba jest już po drugiej stronie rzeki, na dodatek ma za sobą sporo zdrowotnych kłopotów. No i Alvaro Morata, u którego na jedną wykorzystaną okazję przypada pięć spartaczonych. Straszliwie brakuje w Atletico siły rażenia.

A jednak pierwsze starcie z Liverpoolem udało się zwyciężyć. Choć wtedy jeszcze wokół drużyny z Anfield unosiła się aura niezwyciężoności. Od 17 września 2019 roku do 18 lutego 2020 The Reds nie przegrali ani jednego meczu. Tymczasem odkąd polegli w starciu z Atletico, przydarzyły im się jeszcze dwie wpadki – jedna w Premier League, druga w Pucharze Anglii. Już nie budzą takiej grozy.

No i nie są aż tak głodni europejskiego sukcesu jak piłkarze z Wanda Metropolitano. Dla angielskiej drużyny zadaniem numer jeden na bieżący sezon pozostaje bowiem odzyskanie tytułu mistrzowskiego w kraju. Atletico natomiast na ligowy tron w bieżącej kampanii wskoczyć już nie zdoła. Nie zdobędzie też Pucharu Króla. Jedyną szansą na włożenie do klubowej gabloty świeżutkiego trofeum pozostaje więc Champions League. Szansą tym ważniejszą, że zdobycie Pucharu Mistrzów to od lat największe marzenie zarówno trenera, jak i kibiców oraz zawodników Los Colchoneros.

„Liga Mistrzów to nasza obsesja” – niosło się wśród trybun podczas ostatniego ligowego meczu z udziałem Atleti.

BETFAN oferuje graczom szybką rejestrację. O co w tym chodzi? Nie musimy weryfikować konta i podawać pełnych danych osobowych, żeby sprawdzić, jak nam się gra w tej firmie i na własnej skórze poznać jej ofertę.

Simeone już siódmy raz próbuje poprowadzić swój zespół do triumfu w najważniejszych europejskich rozgrywkach. Dotychczas każde podejście kończyło się jednak dla Argentyńczyka dotkliwym rozczarowaniem.

2014 rok? Porażka w finale z Realem Madryt. Sergio Ramos trafia do siatki w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, ratując „Królewskim” dogrywkę. Tam piłkarze Atletico nie mają już sił, kończą rozszarpani na strzępy przez lokalnych rywali. 2015? Ćwierćfinał. Znowu lepszy okazuje się Real, tym razem w dwumeczu. 2016? Kolejny finał. Przegrany – a jakże! – z Realem Madryt. Tym razem Los Blancos zapewniają sobie trofeum po serii rzutów karnych. 2017 – półfinał. Hat-trick Cristiano Ronaldo gwarantuje „Królewskim” kolejne zwycięstwo nad Atletico. 2018 – klapa w fazie grupowej rozgrywek. I wreszcie poprzedni sezon. Sensacyjne zwycięstwo 2:0 nad Juventusem Turyn w pierwszym meczu 1/8 finału, a potem sromotna klęska 0:3 w rewanżu. Znów hat-trick CR7.

Atletico nie odpada z Ligi Mistrzów bez walki. Jeżeli przegrywa, to w dramatycznych okolicznościach. Ale Simeone z całą pewnością ma już dość tych romantycznych porażek. Jeżeli nie zatriumfuje w Champions League, jego spuścizna w Atletico będzie wybrakowana.

***

Paradoksalnie – Kloppowi obecne znacznie bliżej do zupełnego spełnienia, choć Niemiec w Liverpoolu pracuje znacznie krócej niż Argentyńczyk w Atletico. Mistrzostwo Premier League jest na wyciągniecie ręki, Puchar Mistrzów już pręży się dumnie na półce. Można się w takiej sytuacji odrobinkę odprężyć, do rewanżowego starcia podejść na nieco większym luzie, pomimo konieczności odrabiania strat. Dla Los Colchoneros triumf w Lidze Mistrzów stał się obsesją, dlatego to na nich – niezależnie od okoliczności – ciążyć będzie największa presja. Jeżeli The Reds nie odrobią dziś strat, rozczarowanie będzie olbrzymie. Ale triumf na krajowym podwórku zrekompensuje je z nawiązką.

Madrytczycy nie mają czym osłodzić sobie ewentualnej klęski.

Jeśli polegną na Anfield, będą przegrani na całej linii.

Zdesperowany Simeone szuka nawet swoich szans w przesądach. Kiedy dziesięć lat temu Atletico eliminowało Liverpool z półfinału Ligi Europy, piłkarze hiszpańskiej drużyny zagrali w czarnych strojach. Dlatego dziś też pojawią się na boisku w trykotach tego koloru. Ale barwa strojów to może okazać się zbyt mały kaliber czarnoksięstwa, by przełamać magię Anfield. – Tutaj wszystko będzie wyglądało inaczej. Atletico to poczuje – zapowiedział Klopp. The Reds pod jego wodzą nie zwykli przegrywać przed własną publicznością. A o rezultacie ubiegłorocznego starcia z Barceloną nie trzeba chyba nikomu przypominać. – Nie widzę wśród moich piłkarzy pesymizmu. Jestem przekonany, że w środę stadion eksploduje, ale mamy zmotywowanych piłkarzy, którzy przygotowali się do tego rewanżu z pasją. Powiem więcej – nie tylko nie widzę pesymizmu, ale dostrzegam wielki optymizm – odgrażał się Cholo na konferencji prasowej.

Powtórka z Turynu? Piłkarze Atletico rzeczywiście zdają się nie dopuszczać takiej możliwości. – To nie było prawdziwe Atletico, zgubiliśmy nasz charakter. Tamtego dnia nie byliśmy sobą – tłumaczył Koke. – Dzisiaj musimy wyciągnąć wnioski. Musimy wyjść i walczyć o zwycięstwo. Jeżeli skupimy się tylko na defensywie, historia może się powtórzyć. Najważniejsza będzie nasza mentalność.

Wydaje się, że doświadczony hiszpański pomocnik utrafił w sedno. Oczywiście Atletico to drużyna słynąca przede wszystkim z doskonałej organizacji gry w defensywie, ale już wiele razy zgubiło ją zbyt wielkie zaufanie do własnych możliwości w zakresie powstrzymywania ataków rywali. – Sam jeszcze nigdy nie grałem na Anfield, ale nie możemy się bać tego stadionu. Potrzebujemy ekscytacji i głodu. Właśnie o o to chodzi w Lidze Mistrzów – żeby rozgrywać wielkie mecze na historycznych obiektach. Dlaczego mielibyśmy nie marzyć o zwycięstwie w rozgrywkach? Dla mnie Champions League to coś więcej niż obsesja.

Wymowne słowa.

Koke (fot. NewsPix.pl)

Jest taka niezapomniana scena w filmie „Gorączka”, gdy Vincent Hanna i Neil McCauley – czyli, odpowiednio, grany przez Ala Pacino policjant oraz profesjonalny złodziej, w którego wciela się Robert De Niro – siadają naprzeciw siebie w przydrożnej knajpie i chwilę rozmawiają. Podczas tej pełnej napięcia pogawędki dochodzą do niepokojącego wniosku, że całkiem sporo ich łączy. A jednak obaj mają świadomość, że ich drogi prędzej czy później się przetną. Że dojdzie do ostatecznej konfrontacji, z której cało może wyjść tylko jeden.

McCauley stawia wszystko na jedną kartę. Nie chce bowiem wrócić do więzienia. Wóz albo przewóz.

Hanna: Siedem lat w Folsom. Trzy w karcerze. Wcześniej – McNeil. Rzeczywiście jest tam aż tak ciężko?
McCauley: A co, chcesz zostać penologiem?
Hanna: A ty co, chcesz tam wrócić? Ścigałem już takich, co rwali się do powrotu za kratki. Jesteś jednym z nich?
McCauley: To byli jacyś partacze.
Hanna: Ścigałem różnych.
McCauley: Czy wyglądam na gościa, który obrabowuje knajpy i ma na piersi wytatuowany napis: „NIEUDACZNIK”?
Hanna: Nie wyglądasz.
McCauley: Bo nim nie jestem. Nigdy tam nie wrócę.
Hanna: Więc zrezygnuj ze skoków.
McCauley: Robię to, na czym się znam najlepiej. Tak samo jak ty.

Wydaje się, Simeone jest dzisiaj w podobnej pozycji co filmowy przestępca. Zresztą – przecież jego zespół swoje największe zwycięstwa w Lidze Mistrzów odnosił zwykle w nieco bandyckim stylu. Skopać przeciwnika, zamęczyć go, zdeptać, zniszczyć psychicznie. Wyrwać zbyt pewnemu siebie rywalowi trzy punkty z kieszeni. Ugodzić go tam, gdzie się najmniej spodziewa. To styl typowy dla Los Colchoneros. Styl, za który trudno ich uwielbiać, przez który czasami niełatwo nawet ich oglądać. Ale na pewno nie da się zaprzeczyć, że Simeone jest po prostu specjalistą w swoim fachu. Tak jak McCauley w „Gorączce”.

Bez wątpienia starcie Argentyńczyka z Kloppem to konfrontacja godnych siebie przeciwników.

Każdy gość chciałby być przyjmowany tak, jak nowi klienci w zakładach bukmacherskich BETFAN. Skąd te zachwyty? Ten bukmacher oferuje 3000 zł bonusu powitalnego! Tak, nie ściemniamy.

Zresztą – czy i między nimi nie można wskazać pewnych podobieństw? Zanim Klopp wygrał ubiegłoroczny finał Ligi Mistrzów z Tottenhamem, także i jemu ciążyły na wątrobie bolesne porażki w finałach europejskich rozgrywek. Zmagał się z tymi samymi demonami, które ścigają Cholo. Zdołał je jednak od siebie odpędzić.

Dziś przed Simeone nie tylko jeden z najważniejszych meczów w sezonie, ale – kto wie – może i jeden z najważniejszych w karierze. Szkoleniowiec Atletico chce wykonać skok życia, obrabowując Liverpool z możliwości obronienia tytułu. I to w dodatku na Anfield, w świątyni The Reds. Czy śmiałe plany dowódcy madryckiego gangu się powiodą? Próżno spekulować. To mecz z gatunku tych, w których zdarzyć się może wszystko. Jedno jest pewne. Simeone – mądrzejszy o doświadczenia własne i innych, przede wszystkim Ernesto Valverde – nie może odpuścić. Nie może przekombinować, musi pójść na całość, otrzeć się o perfekcję. Bo przecież nie chce kolejny raz dać się uwięzić w piekle pięknych, dramatycznych porażek.

Spotkanie z Liverpoolem jest dla Atletico ważne niczym sam finał Champions League. A przecież nawet Cholo zwykł mawiać: „Finałów się nie rozgrywa. Finały się wygrywa”. Liczy się zatem tylko zwycięstwo. To obszar klęski – słabszy musi pierwszy polec.

MICHAŁ KOŁKOWSKI


Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...