Reklama

Panowie, liczyliśmy na więcej

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2020, 17:33 • 3 min czytania 44 komentarzy

Dwie z trzech najlepiej grających obecnie drużyn w Polsce. Sporo ludzi na trybunach. Nawet ładna pogoda. Naprawdę mecz Wisły Kraków z Lechem miał wiele, by myśleć o nim przed pierwszym gwizdkiem ciepło, nie nastawiać się na paździerz, a solidne ekstraklasowe granie, które będzie można wspominać z uśmiechem na twarzy. Cóż… Może gdy ktoś zarzuci temat tego starcia w towarzystwie, nie dostanie wychowawczego strzału w kark, ale do poziomu – by nie szukać daleko – Zagłębia z Lechią, to spotkanie miało baaaardzo daleko.

Panowie, liczyliśmy na więcej

Przede wszystkim mamy wrażenie, że obie drużyny bardzo chciały, ale zamiast przekuć swoje chęci w ciekawe ofensywne akcje, raczej skupiały się na walce. Tam podostrzyć, tu sfaulować, gdzie indziej nadepnąć. Niech rywal czuje, że będzie trudno, niech się boi wstawić nogi. A naszym zdaniem rywal bałby się bardziej, gdyby zobaczył trzy akcje rozegrane z pierwszej piłki.

W ten sposób, panowie, zasłużyliście na naszą sympatię we wcześniejszych meczach i szkoda, że teraz o tym zapomnieliście.

Zawiodły nas indywidualności. Ramirez już udowodnił, że w Lechu będzie dawał radę, tymczasem dzisiaj był nieobecny – dostał parę kopów i podziękował, toteż już po godzinie podziękował mu Żuraw. Puchacz chciał szarpać, ale „chcieć” to nie zawsze „móc” i zagrożenia z jego strony nie było żadnego. Wydawało się, że Jóźwiak zabierze na karuzelę Klemenza, ale nic takiego się nie stało – owszem, obrońca Wisły parę razy wyglądał jak słoń w składzie porcelany, natomiast ogólnie dawał radę.

Po drugiej stronie mieliśmy nieprzekonującego Tuptę, chimerycznego Wojtkowskiego, który z jednej strony potrafił zaproponować sprint z piłką od połowy boiska, ale z drugiej zakończyć go marnym strzałem. Z kolei gdy Mak wchodził w drybling, można było odwrócić wzrok, bo wiedzieliśmy, że nic ciekawego się nie wydarzy.

Reklama

I tak dalej, i tak dalej. Jakość gdzieś niestety uleciała.

W sumie dobrze obrazują to obie bramki. Wisła strzeliła po kiksie Sadloka – obrońca ewidentnie chciał uderzać, ale piłka zeszła mu z buta, poleciała do Savicevicia, obrońcy Lecha zgłupieli i klops gotowy. Z kolei Kolejorz odpowiedział w najmniej spodziewanym momencie. Z boiska coraz bardziej wiało nudą, goście klepali przed polem karnym, aż w końcu wrzucili. I ta stara dobra polska wrzutka (no, tym razem ukraińska) przyniosła korzyść, bo Gytkjaer po centrze Kostewycza dostawił szuflę i było 1:1.

Wydaje się nam, że ten remis jest jak najbardziej zasłużonym rezultatem, bo żadna z drużyn nie przekonała nas na tyle, by mówić o jakiejś niesprawiedliwości przez podział punktów. Lech miał w drugiej połowie tylko momenty – na przykład uderzenie Modera z rzutu wolnego czy pudło Jóźwiaka po ładnej kombinacji z Gytkjaerem, a to jednak za mało, by myśleć o zwycięstwie. Wiśle brakowało argumentów, tym razem nic nie wniosła zmiana Buksy, reszta zawodników – jak wspomnieliśmy – była nieprzekonująca. Cóż, jakkolwiek spojrzeć, brak Błaszczykowskiego był odczuwalny.

No i 1:1 po bezbarwnej, tak byśmy to w skrócie określili. Lech stracił okazję, by podkreślić swoje plany o wicemistrzostwie, Wisła z kolei mogła uciec Arce już na osiem oczek, a tak jest sześć punktów zapasu. Były jeszcze głosy, że może, może ósemka, ale chyba takie mecze, jak i ten z Wisłą Płock, szanse Białej Gwiazdy w tym pościgu przekreślą

Fot. 400mm.pl

Reklama

Najnowsze

Komentarze

44 komentarzy

Loading...