Reklama

Hopp kontra chuligani. Czy to tylko starcie właściciela z kibicami?

redakcja

Autor:redakcja

02 marca 2020, 18:44 • 8 min czytania 0 komentarzy

Po ubiegłym weekendzie w Bundeslidze, wśród rodzimych komentatorów i kibiców zapanowała konsternacja. Jednak da się zareagować na obraźliwe transparenty na trybunach. Jednak da się wciągnąć do walki z kibicami piłkarzy, jednak da się zidentyfikować sprawców, jednak istnieją możliwości, by nie ugiąć się dyktatowi ludzi, piszących sprejem po prześcieradłach. „W Polsce nie do pomyślenia” – słyszymy momentami i spieszymy z ważną informacją: do tej pory takie akcje były też nie do pomyślenia i za zachodnią granicą. 

Hopp kontra chuligani. Czy to tylko starcie właściciela z kibicami?

Oczywiście, nie ma większych obiekcji co do tego, że Bundesliga, zwłaszcza na tle naszego podwórka, to klasa rozgrywkowa, która nie ma większych problemów ze stadionowym chuligaństwem. I tu od razu trzeba kilka rzeczy doprecyzować. Czy to oznacza, że na meczach ligi niemieckiej nie dochodzi do żadnych naruszeń porządku? Nie, wręcz przeciwnie – i pirotechnika, i burdy, a nawet obraźliwe transparenty to może nie codzienność, ale zjawisko bardzo powszechne. Czy to oznacza, że na meczach ligi niemieckiej zawsze udaje się złapać chuligana, który ośmielił się złamać prawo? Nie, w żadnym wypadku, choć według niektórych Niemcy to zupełnie inny krąg kulturowy – tam też dotarła już taka zdobyczy cywilizacyjna jak kominiarka, bardzo często uniemożliwiająca identyfikację złoczyńcy.

Chodzi jednak wyłącznie o skalę. Podczas gdy u nas usunięcie ze stadionu „kumatych” zaowocowałoby protestem, w który wciągnięci zostaliby nawet ich koledzy z innych trybun, klatka gości Bayernu podczas meczu z Hoffenheim była wygwizdywana nawet przez innych Bawarczyków siedzących na pozostałych sektorach. Podczas gdy u nas właściciel klubu osiem razy zastanawia się, zanim odmówi nawet przy najbardziej bezczelnej prośbie fanatyków, w Niemczech na miejsce każdego ultrasa ma przynajmniej kilku sympatyków futbolu czekających na zwolnienie miejsca na stadionie.

Nie mamy wątpliwości – tutaj kluczem jest piłkarski poziom. To właśnie dzięki niemu mecze Borussii Dortmund mają fantastyczną oprawę i fanatyczny doping niezależnie od tego, czy klub prowadzi jakąś wojnę z ultrasami, czy też akurat trwa zawieszenie broni. Borussia to zresztą najlepszy przykład – wszyscy pamiętamy ich wizytę w Warszawie, która zakończyła się bójką z legionistami. Fani Borussii mieli wówczas ze sobą pirotechnikę, mieli ze sobą transparent uderzający w polską policję i prokuraturę, byli też gotowi na ewentualną walkę, o czym świadczą ich kominiarki czy rękawice.

Słynna Gelbe Wand, żółta ściana, sektor dopingujący fanów BVB zazwyczaj jest chwalony za monumentalne choreografie oraz ogłuszający doping. Ale czy nie podobnie jest z nasza krajową Żyletą? A i tu, i tu można stwierdzić, że ceną za fenomenalne wsparcie są też ekscesy.

Reklama

Spoglądamy tylko na ostatnie kilka miesięcy. O zadymie na derbach Berlina, gdy fanów swojego klubu musiał uspokajać Rafał Gikiewicz napisano wszystko, ale przecież to tylko ta najgrubsza z afer. W ostatnie walentynki czułe pozdrowienia wymieniali między sobą kibice Dynama Drezno oraz Sankt Pauli – na stadionie pojawiła się policja, z którą walki trwały przez kilka ładnych minut.

O obraźliwych przyśpiewkach nie ma sensu wspominać, to właściwie naturalne. Jeszcze wyższą temperaturę meczu miały derby Hamburga, gdzie do sektora gości próbowała się dostać około setka chuliganów HSV, ci drudzy nie pozostali dłużni, spokój zaprowadziła dopiero policja, choć i służbom nie udało się zapobiec oprawom pirotechnicznym ze strony obu grup.

Cztery miesiące, trzy razy policja rozdzielająca kibiców bijących się na stadionie. A pirotechnika? Tutaj Eintracht w Dortmundzie:


Tu Schalke w Berlinie:

Dynamo na meczu z Karlsruhe:

Leverkusen w Mainz:

Wolfsburg w Malmoe w europejskich pucharach (dwie oprawy pirotechniczne jedna po drugiej!):

Reklama

A uwierzcie nam, to jest naprawdę wierzchołek – zebraliśmy zdarzenia tylko z ostatnich 4 miesięcy i to też nie wszystkie – grubo dzieje się zwłaszcza poniżej 2. Bundesligi, gdzie zabezpieczenie meczu jest trudniejsze. Przerwane mecze w ten weekend to zresztą też nie jest pierwszyzna – kibice z Bundesligi bojkotują na przykład poniedziałkowe mecze, czego efektem była seria przerwanych spotkań w ubiegłym sezonie, gdy na murawie lądowały piłeczki tenisowe. Fani z Niemiec byli wówczas wyjątkowo solidarni i swoje ugrali – federacja obiecała, że wycofa się z poniedziałkowych meczów przy nowym rozdaniu telewizyjnym. Mimo to nadal zdarzają się obrazki jak we Frankfurcie, gdzie w ubiegłym tygodniu sektor za bramką wyglądał tak (fot. Eintracht Online).

eintracht union 1

Na trybunach pojawiło się zaś kilkanaście niedbale namalowanych transparentów o treściach takich jak „poniedziałek, jebać twoją matkę ty skurwysynie” (!). Jakkolwiek z analizą pochodzenia poniedziałków się zgadzamy, o tyle trudno uznać, że to prześcieradła warte rozwieszenia na meczach tak prestiżowej ligi jak ta niemiecka.

I tu właśnie dochodzimy do sedna. Otóż na niemieckich trybunach ultrasi są niewielką i w sumie nielubianą przez pozostałą część trybun grupą. Sęk w tym, że jest to grupa nieprawdopodobnie solidarna, dzięki czemu zdolna do skutecznej walki. Tak było z poniedziałkami, ale niemieccy kibice obronili też swoje ukochane sektory stojące czy wolność podróżowania podczas meczów wyjazdowych. Wyobrażacie sobie, że opinię garstki kibiców z prześcieradłem biorą pod uwagę władze Realu Madryt? Manchesteru United? No własnie. A w Niemczech z różnych przyczyn wciąż ci ludzie mają sporo do powiedzenia.

Zresztą, od tego tak naprawdę zaczęła się cała akcja z Dietmarem Hoppem. Atak na tradycję w wykonaniu Hoffenheim i RB Lipsk – omijanie „świętej” reguły 50+1%, zastąpienie w lidze bardziej zasłużonych, historycznych klubów, twardy stosunek wobec ultrasów – to jedna sprawa. Na czym polega ta wyrwa w tradycji? W Niemczech od lat funkcjonuje zasada, według której prywatny inwestor może posiadać co najwyżej 49% akcji w spółce, inaczej nie otrzymuje licencji. To z miejsca wyklucza gigantyczne inwestycje kapitału rodem z Bliskiego Wschodu czy USA. Niemcy nie dorobiły się swoich Manchesterów City czy PSG z uwagi na te twarde reguły, które do tej pory mogły naruszać tylko Bayer Leverkusen (z firmą Bayer) oraz Wolfsburg (z Volkswagenem). W XXI wieku dołączył do stawki Hoffenheim, zaś Red Bull… stworzył społeczność wokół klubu, złożoną z samych pracowników. Zręczne i sprytne ominięcie przepisu 50+1, niemal równie kreatywne jak nazwa RasenBallsport.

Ale jednocześnie przyczyna ogromnej nienawiści, przejawiającej się m.in. w powszechnych transparentach o wymownej treści „Fuck RB”. Tyle że to wszystko to jeszcze w miarę niewinna wymiana złośliwości.

Druga sprawa to właśnie sposób walki z wyjazdowiczami, który został uznany za grzech o wiele cięższy, niż omijanie reguły 50+1. Hopp był obrażany na transparencie kibiców Bayernu na równi z władzami ligi, a przyczyną jest właśnie odwieszenie zakazu wyjazdowego dla kibiców Borussii Dortmund. Według fanatyków słowo złamała zwłaszcza federacja, która w wojnie Hoppa z wyjazdowiczami opowiedziała się po stronie tego pierwszego. Pisaliśmy o tym:

Hopp nie pozostawał bierny na falę wulgaryzmów pod jego adresem. Po skierowaniu sprawy do prokuratury skończyło się to trzydziestoma dwoma zakazami stadionowymi i grzywnami dla konkretnych osób, natomiast ostatnio niemiecka federacja odwiesiła kibicom BVB trzyletni zakaz wyjazdowy. Dodatkowo klub z Dortmundu został zobowiązany do wyrównywania strat pozostałym klubom z tytułu niesprzedanych biletów dla wyjazdowiczów. To był ten kamyczek, po którym lawina ruszyła.- Żaden mecz nie będzie dograny, to nasza jedyna droga, by zwrócić uwagę na nasze racje – twierdzą fani Bayernu w oficjalnym oświadczeniu po aferze wokół meczu z Hoffenheim i – jak pokazały nawet niedzielne mecze! – mogą liczyć na solidarność ultrasów z pozostałych części Niemiec. Pachnie wojną totalną, bo nie wyobrażamy sobie, by którakolwiek ze stron mogła teraz zrezygnować.

I tu właśnie pojawia się pytanie. Czy wobec tego na pewno mamy czego zazdrościć? Na początku lutego chamsko obrażany z uwagi na rasizm był Jordan Torunarigha. Mecz nie został przerwany ani na moment, skończyło się na tradycyjnym „ubolewaniu”. Lawiny kar i gróźb nie uruchomiły zadymy na derbach Berlina. Nie uruchomiły jej pirotechniczne popisy, nie uruchomiły jej polityczne transparenty i z prawa, i z lewa. Dopiero wzięcie na celownik bogatego, wpływowego i upartego człowieka sprawiło, że na serio rozpoczęto wojnę z fanatykami. To stawia w kiepskim świetle nie tylko fanatyków – obrażanie Hoppa na liście ich haniebnych zachowań pewnie nie zmieściłoby się na podium – ale i szeroko rozumiane niemieckie środowisko piłkarskie. Dopóki lżony był „bezosobowy” Red Bull, wszystko było w porządku. Dopóki rasizm dotykał kolejnych zawodników, nic wielkiego się nie stało. Dopóki płonęły race i świece dymne, dopóki po murawie i sektorach biegali ludzie z kominiarkach – nikt nie uznawał za słuszne, by zareagować tak mocno, tak bezlitośnie. Czarę przelał konflikt wyjazdowiczów z właścicielem jednego z klubów.

Naszym zdaniem to zresztą pokazuje prawdziwe podłoże całej tej wojny, w której obie strony coraz mocniej się radykalizują.

Bundesliga widzi, że Hiszpania czy Anglia odjeżdżają coraz dalej i dalej. Niemcy zaczynają dostrzegać, że reguła 50+1, stojące trybuny, ogromne grupy wyjazdowe i świetne oprawy to oczywiście piękna tradycja, ale jednak – również spora kotwica przy rozwoju ligi. Przeszkoda przy organizowaniu poniedziałkowych meczów, przy dostosowywaniu godzin do zegarków fanów z Azji, przy każdym ruchu teraz i w przyszłości, który mimo że jest biznesowo uzasadniony, może wywołać wściekłość fanatyków. Nie można im dłużej ulegać, nie można dłużej przedkładać interesu wyjazdowiczów nad słowo człowieka, który w pojedynkę zbudował Hoffenheim. Ba, federacja i środowisko piłkarskie widzi właśnie na przykładzie Hoffenheim czy Lipska, że da się robić inny futbol – komercyjny, XXI-wieczny, przystosowany do wymogów, które narzucają kluby z Anglii czy Hiszpanii.

Nie bez przyczyny Lokomotiv i Chemie Lipsk kopią się po czołach gdzieś w niższych ligach, oczywiście zawsze dołączając do ogólno-niemieckich protestów kibicowskich, a RB w tym czasie gra w Lidze Mistrzów. Coraz więcej osób w Niemczech zastanawia się, czy ci nienaruszalni konserwatyści od wyjazdów i prześcieradeł są aż taką wartością, by utrudniać życie Hoppowi czy Red Bullowi.

Być może któraś ze stron jeszcze zawróci z tej drogi na starcie tradycji z nowoczesnością, być może któraś ze stron pójdzie na kompromisy. Na teraz jednak wszystko pachnie wielką wojną o kształt niemieckich trybun na najbliższe kilkanaście lat. Walką, z której również my sporo możemy się nauczyć. Na przykład tego, że walkę z prześcieradłami najlepiej rozpocząć, gdy na miejsce fanatyków z racami ma się już wychowaną „nową” publikę w stylu RB Lipsk czy Hoffenheim.

Fot.Newspix

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga

Arek Dobruchowski
4
Robert Gumny ma już sezon z głowy. Poważna kontuzja obrońcy Augsburga

Komentarze

0 komentarzy

Loading...