Reklama

Jak nie poradzić sobie w okręgówce i dostać dobrą pracę na Litwie? Historia Łukasza Hassa

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

05 lutego 2020, 11:52 • 12 min czytania 0 komentarzy

Jeśli ktokolwiek w Polsce słyszał o Łukaszu Hassie, to naprawdę winszujemy zafiksowania na punkcie lokalnej piłki na Mazowszu. Prowadził on bowiem takie kluby, jak Korona Góra Kalwaria czy Wisła Dziecinów, a co więcej, w żadnym z tych klubów nie zrobił furory nawet w lidze okręgowej. Jak to więc możliwe, że właśnie dostał pracę w DFK Dainava, czyli w litewskim klubie, który w przyszłym sezonie może grać w tamtejszej A Lydze? 

Jak nie poradzić sobie w okręgówce i dostać dobrą pracę na Litwie? Historia Łukasza Hassa

Rozmawiamy z nim o trudnych losach trenerów w niższych polskich ligach, o tym, że do bycia dżokejem nie trzeba być wcześniej koniem, o pracy za minimalne pieniądze z wielkiej pasji do piłki nożnej, o dążeniu do celu, o wysyłaniu CV do przeróżnych klubów i w końcu o tym, co czeka go na Litwie, jakie zastał tam warunki i czego możemy spodziewać się po jego przyszłości. Zapraszamy. 

***

Lubi pan zaskakiwać?

Zazwyczaj zaskakuję swoją żonę.

Reklama

To tym razem zaskoczył pan trochę środowisko piłkarskie, bo całkowicie niespodzianie okazało się, że został pan pierwszym trenerem Dainavy Alytus na Litwie.

Nie jestem znany, nie pracowałem w żadnym dużym polskim klubie, nie mam piłkarskiego nazwiska, więc doskonale rozumiem zaskoczenie. Doszedłem do tego ciężką pracą. Mam licencję UEFA A, w seniorach trenowałem Koronę Góra Kalwaria i Wisłę Dziecinów, a ostatnio pracowałem z dzieciakami w Akademii Piłkarska Radość. W międzyczasie się doszkalałem, zdobywałem wiedzę, jeździłem na trenerskie staże, byłem  na takich w Akademii Piłkarskiej Miedzi Legnica i angielskim Queens Park Rangers.

Nie ukrywam, że moim celem zawsze była praca na wyższym poziomie i zdobycie licencji UEFA PRO. Nikt nie powiedział tutaj, że do bycia dżokejem trzeba być wcześniej koniem.

Arrigo Sacchi!

Dokładnie. Dlaczego chłopak, który nie przebił się do wielkiej piłki, nie może być dobrym trenerem? Zasuwam na swoje nazwisko i jakiś tam efekt jest.

Podejmował pan próbę przebicia się do wielkiej piłki?

Reklama

Jestem piłkarskim wychowankiem Miedzi Legnica. Wtedy klub grał w II lidze, czyli odpowiedniku dzisiejszej I ligi z przełomu wieków, a ja nawet nieźle prosperowałem, ale kiedy miałem szesnaście lat zerwałem więzadła krzyżowe i moja przygoda z poważniejszą piłką w Polsce musiała się zakończyć. Potem kopałem gdzieś w niższych ligach, aż pojawiła się ciekawa propozycja z zaplecza elity w Słowenii. Mura 05 Murska Sobota. Znajomy znajomego kogoś tam znał, polecił mnie i tak wyszło. To był okres 2005-2007, potem klub miał swoje problemy, teraz się odrodził, chyba gra nawet w tamtejszej ekstraklasie, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek z grupy, która mnie tam ściągała, jeszcze w ogóle tam pracował.

Utrzymywał się pan tylko z piłki?

Ustalmy jedno: żadnym porządnym piłkarzem nie byłem i do mojej piłkarskiej przygody podchodzę dużym dystansem. Potrafię to oddzielić od pracy trenera. To dwie zupełnie różne historie. Co do jakiegoś zawodnika może obchodzić, że piętnaście lat temu kopałem piłkę na jakimś średnim poziomie w Słowenii? Nic go to nie obchodzi. Nie ma to żadnego znaczenia. Może gdybym był reprezentantem Polski, to mógłbym grać tą kartą, ale nie byłem i kropka.

Szacunek musiałem zdobywać organizacją pracy, przygotowaniem, chęcią nauki i zwyczajną wiedzą. I niczym innym. Pierwszy kurs trenerski zrobiłem w 2012 roku. Założenie miało być takie, że na początku będę szkolił dzieci i młodzież, ale z każdym kolejnym miesiącem, z każdym kolejnym stażem, z każdym kolejnym kursem chciałem dążyć do pracy z seniorami.

Jakiś wzór?

Wzoruję się na wszystkich. Oglądam dużo, czytam dużo, chłonę nowości. Mam kontakt z Aleksandrem Kowalczykiem, który pracuje w Hiszpanii, kilka razy się nawet do niego wybierałem, żeby tam podpatrywać sposób pracy na Półwyspie Iberyjskim w kraju Basków, ale zawsze coś wypadało. Jak teraz się wybierałem, to przydarzyła mi się praca na Litwie. No, szkoda, innym razem.

W ogóle dzisiaj nie może być tak, że trener opiera się tylko na własnym doświadczeniu i własnej intuicji. Najlepsi jeżdżą, podpatrują, szukają wzorców w całej Europie. Trzeba być chętnym wiedzy.

Jeżeli człowiek się nie rozwija, nie chce nad sobą pracować, nie chce się uczyć, to świat mu odjedzie. Świat piłki jest coraz bardziej skomplikowany, coraz bardziej rozwinięty technologicznie i trzeba za tymi wszystkimi trendami iść. Nie można funkcjonować bez chęci samodoskonalenia. W innym wypadku lepiej zostawić to innym. Pewnie są tacy, którzy odbębniają swoją robotę i czekają tylko, żeby na ich koncie pojawiło się 1000 złotych za miesiąc pracę.

Pamiętam moją pierwszą pracę w Orle Warszawa. Zasuwałem za minimalne pieniądze tak, jakbym zarabiał wiele więcej. Inwestowałem w siebie, bo marzę o pracy w Ekstraklasie. Dostawałem ten 1000 złotych, może nawet czasami trochę mniej, ale to miało dla mnie drugorzędne znaczenie. Położyłem wszystko na szali, żeby do tego celu dążyć. Robiłem kursy. Wszystko krok po kroku – od instruktora piłki nożnej przez UEFA B po UEFA A. Teraz czas mierzyć w UEFA PRO.

Wszystkie kursy sam pan opłacał?

Uważałem, że to najuczciwsze. Nawet, jeśli którykolwiek klub zaproponowałby mi pomoc finansową w opłacaniu kursu, to nie miałbym większych wątpliwości i po prostu bym odmówił. Robiłem to dla siebie. Nie chciałem być od nikogo uzależniony. Nigdy nie poszedłem do żadnego prezesa i nie poprosiłem go o fundusze na kursy doszkalające, choć wiem, że w innych klubach tak robili. Nie, to moje życie, moja nauka i nie chcę być nikomu nic dłużny. Co by było, gdybym zrobił kurs za pieniądze klubu i z tego klubu odszedł? Pozostałby duży niesmak. Wszystko zawsze było z moich pieniędzy, choć wymagało to wielu wyrzeczeń. W pierwszym roku w Górze Kalwarii zarabiałem 800 złotych i utrzymywała mnie żona. Tak, tylko dzięki tej kobiecie, jej wyrozumiałości, jej akceptacji mojej pasji udało mi się gdzieś dojść.

Los trenera w niższych ligach nie jest prosty i przyjemny. Trzeba być pasjonatem na granicy obsesji. 

Choćby pracował na najniższym poziomie rozgrywkowym, to robiłbym to z maksymalnym zaangażowaniem. Nie ma dla mnie żadnej pracy na pół gwizdka. Pieniądze, które dostają trenerzy w niższych ligach, są absolutnie nieadekwatne do tego, jaką pracę muszą wykonywać. Czytałem nawet ostatnio wypowiedzi Ireneusza Mamrota i Marka Papszuna, którzy mówili, że nic ich w trenerce tak nie zahartowało, jak praca na samym dole piramidy.

To są najlepsze przykłady, że warto ciężko pracować, ale z drugiej strony to są też przykłady odosobnione. 

Tak, znam wielu kolegów po fachu, którzy zrezygnowali, ale też wielu takich, którzy dalej pracują, ale sami przyznają, że nie przyjęliby takiej propozycji, jak ja z Litwy, bo mają bezpieczny etat w szkole i nie opłaca im się nigdzie ruszać.

Jaki był najwyższy poziom w Polsce, do którego pan doszedł?

Okręgówka. Dostałem zespół Góry Kalwarii na jedenaście kolejek przed końcem sezonu. Mieliśmy piętnaście punktów straty do bezpiecznej strefy i niestety spadliśmy. Nie udało mi się uratować zespołu przed degradacją. Tak bywa. Rok temu pierwszy raz w historii wprowadziłem Wisłę Dziecinów do okręgówki, ale zrezygnowałem po siedmiu kolejkach rundy jesiennej. Zauważyłem, że piłkarze potrzebują przewietrzenia, że potrzebuję nowego bodźca i zrobiłem to dla dobra klubu. Mieliśmy trzy punkty na koncie, mój następca trochę do tego dołożył, zespół zaczął grać lepiej, więc myślę, że podjąłem dobrą decyzję.

Co poszło nie tak?

Przejadłem się już tam swoim ględzeniem, swoim profesjonalizmem, swoimi wymaganiami. To wszystko mogło być trochę nieadekwatne poziomie A-klasy.

Dobra, w jaki sposób trafił pan na Litwę i to jeszcze do drużyny, która prawdopodobnie będzie grała w A Lydze?

Na dniach zapadnie decyzja. W A Lydze zagra albo Vilniaus Vytis, albo moja Dainava. Zobaczymy. Jak tam trafiłem? Pierwszy kontrakt miałem w tamtym roku, ale oni byli już dogadani z Kimem Rønningstadem. Norweg. Młody chłopak, trzydzieści lat. Wtedy odbyłem kurtuazyjną rozmowę, że to jednak nie ja będę wybrany, kontakt całkowicie się urwał, aż tu nagle znów się pojawił.

Dalej nie wiem, jak to możliwe, że sięgnęli po trenera z polskiej okręgówki. 

Też nie wiem! Być może wysyłałem im kiedyś CV, ale to bym pewnie pamiętał, ale jeżeli już wysłałem, to musiało być to bardzo dawno temu.

Wysyłał pan masowo swoje CV?

Nie masowo, ale zdarzało mi się wysłać CV do klubów w pobliżu mojego miejsca zamieszkania.

Dainava się do tego nie zalicza.

To prawda, ale wie pan, co jest zabawne? Że z klubów III i IV ligi nawet nie było odzewu, że nie, bo nie i definitywnie nie. Czasami widziałem, że jakiś trener jest zwolniony i wtedy słałem swoje CV. Nigdy wtedy, kiedy ktoś tam pracował, nikogo nie chciałem nigdy podkopywać. Etykę trzeba trzymać. Być może dawno, bardzo dawno temu wysłałem tutaj CV, kontakt pojawił się w lutym 2019 roku, wybrany został ten Norweg, skończył się jego kontrakt, wrócił do ojczyzny i z tego, co wiem, to dostał tam pracę, więc całkiem sympatycznie. Teraz znowu się do mnie odezwano, zapytano mnie o warunki, dogadaliśmy się i od poprzedniego tygodnia zacząłem treningi.

To jest klub, który w poprzednim sezonie był czwarty na zapleczu A Lygi. Jaki to jest w ogóle poziom?

Ściągnąłem sobie z YouTube pięć-sześć meczów Dainavy. Całe spotkanie, bez skrótów, od deski do deski. Jest to poziom końcówki tabeli naszej II ligi i góry tabeli naszej III ligi. To już jest jakiś obraz. Jeden z meczów, które widziałem, gdzie Dainava podejmowała drużynę, która awansowała do A Lygi, zakończył się remisem 0:0 i powiem szczerze, że ten mecz najgorzej wyglądał z tych wszystkich. Nie wiem, czy to presja wyniku, czy coś innego, ale nie wyglądało to dobrze.

Może liczyć pan na znaczącą podwyżkę wobec pracy w Polsce?

Jeśli porównałbym to do pracy z seniorami w Polsce, to zarabiam więcej, niż zarabiałem w kraju, ale już w zestawieniu z akademią, to są to kwoty porównywalne. Nie jest to przeskok. Fajne jest to, że klub zapewnia mi mieszkanie, opłaca mi je, więc mogę skupić się tylko na pracy.

Przyjeżdża pan na pierwszy trening i jakie wrażenie?

Są dwa boiska sztuczne pełnowymiarowe do treningów tylko do mojej dyspozycji, stadion miejski na trzy tysiące osób, jak na Litwę to niezły standard. Do tego ładnie położony, w parku. Kadra też jest ciekawa. Młode, zdolne chłopaki. Pięciu reprezentantów Litwy U-21 i kilku z niższych kategorii. Wychowankiem tego klubu jest na przykład Paulius Golubickas, który poszedł do Goricy i niedawno zadebiutował w lidze chorwackiej, zmieniając Łukasza Zwolińskiego.

Piękny polski akcent w całej historii!

Prawda? Ale opowiadam dalej. Z zawodnikami komunikuję się po angielsku, a z zarządem po polsku. Gdybym trafiłem do środowiska, w którym nie mógłbym komunikować się w żadnym z tych dwóch języków, to byłby problem, trzy razy zastanawiałbym się, czy to ma sens, a tak mam pełen komfort. Chłopcy uczyli się angielskiego w szkołach, więc moje komunikaty, nawet te trochę trudniejsze, raczej rozumieją. Udzielałem nawet już pierwszego wywiadu telewizji regionalnej, zadawano mi pytania po angielsku, ale swobodnie mogłem odpowiadać po polsku. Luz.

Jest na tyle rozbudowana świadomość młodzieżowych reprezentantów Litwy, że sprawnie posługują się angielskim? W Polsce to nie zawsze standard.

Dobrym przetarciem dla chłopców była wcześniejsza praca z norweskim trenerem. Piłkarski angielski to dla nich oczywistość. Byłbym spokojny o ich język, jeśli musieliby opuścić Litwę.

Odprawiał pan już modły o to, żeby klub w przyszłym sezonie grał w A Lydze?

Nie odprawiałem, a powinienem? Wie pan, wiadomo, że to byłby większy prestiż dla klubu, dla mnie, dla zawodników, ale czy to by było dla nas najlepsze rozwiązanie? Nie wiem tego. Przede wszystkim dostałem za zadanie rozwijać tych chłopców, prowadzić ich za rękę, nie blokować ich talentu i bardzo możliwe, że stopniowe wywalczanie awansu w I Lydze byłoby lepsze niż od razu walka w A Lydze. Nie chciałbym, żebyśmy dostali awans w prezencie, a potem, za pół roku, znajdowali się na ostatnim miejscu w tabeli i zastanawiali się, jak się z tego wygrzebać. Jeżeli będzie A Lyga będziemy grać najlepiej, jak umiemy, a jeśli będzie I Lyga, to będziemy mogli pozwolić sobie na więcej.

Pierwsze rozwiązanie oznacza rozpaczliwą walkę o utrzymanie, a drugie walkę o awans. 

Ważne jest jeszcze to, jakich dostaniemy obcokrajowców bez paszportu UE. Tu może grać takich czterech, trzech na boisku, jeden z ławki i w tej chwili ci zawodnicy dom nas docierają i zobaczymy, kto do naszej fajnej, młodej ekipy dołączy. Tak jest w każdym pierwszoligowym klubie. Poprzednio przez pół roku byli tutaj Japończyk, Rosjanin, Ukrainiec, a cały sezon rozgrywał duet Kolumbijczyków, którzy wypromowali się i od przyszłego sezonu będą grali w silniejszych klubach – jeden w Kownie w A Lydze, a drugi wrócił do ojczyzny.

Przenosi się pan z żoną na Litwę?

Żona zostaje w Warszawie, ma tam pracę i z niej nie rezygnuje. Co ciekawe mam stamtąd bliżej do Alytus, niż do domu rodzinnego w Legnicy, więc wielki problem to nie jest.

Na pewno chciałby pan na Litwie powtórzyć sukces Marka Zuba. 

Zub był moją inspiracją, żeby wysłać CV tutaj. Kiedy to robiłem, albo kiedy musiałem to robić, bo do końca tego nie pamiętam, on musiał być po pracy w Żalgirisie Wilno, gdzie osiągał porządne sukcesy. Popatrzmy, że polscy trenerzy boją się wschodu, a przecież każda praca, każde doświadczenie może być cenne.

Myślę, że pana przykład, jeśli się panu powiedzie, będzie bardziej znaczący dla trenerów z niższych polskich lig, bo jednak Marek Zub miał większą karierę piłkarską, był trenerem, który dostawał szanse na wyższym poziomie rozgrywkowym i generalnie na te jego podboje na Litwie patrzyło się z delikatnym dystansem. Pan może pokazać, że od dołu można przebić się na wyższe poziomy w słabszych piłkarsko krajach.

Każda praca daje doświadczenie i możliwość rozwoju. Po co byłaby mi licencja UEFA, jeśli leżałaby tylko w szafie i kręciłbym nosem na takie propozycje, bo Litwa, bo nie tak duże pieniądze, bo nie ten prestiż. Żeby trenować w A Lydze, a bardzo możliwe, że będę miał taką szansę, będę musiał wyrobić sobie licencję UEFA PRO.

Czy to będzie pierwszy raz, kiedy klub zapłaci panu za kurs i pan nie odmówi?

Tutaj na Litwie licencja UEFA PRO kosztuje 3-4 tysiące i to będzie koszt, który prawdopodobnie będę musiał ponieść. Z tego, co jednak zapewniał mnie dyrektor sportowy, wynika, że jeśli dostalibyśmy pozwolenie na grę w A Lydze, to Litewski Związek Piłki Nożnej przychyliłby się do tego, żeby przyjąć mnie na kurs w pierwszym możliwym terminie. Nie musiałbym czekać, a już w tej chwili prowadziłbym zespół na licencji warunkowej.

Wie pan, dużo przede mną, będzie ciekawie. Za rok chciałbym dalej pracować. Robić to, co lubię, co daje mi satysfakcję, co daje mi radość. A czy będzie to Litwa, czy Polska, czy jeszcze inny kraj – nieważne, byle robić swoje i być z tego zadowolonym.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...