Reklama

Mecz, w którym zgasły światła, czyli noc wstydu dla Milanu

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2020, 15:28 • 9 min czytania 0 komentarzy

Na początku lat 90. AC Milan i Olympique Marsylia były jednymi z najsilniejszych klubów na Starym Kontynencie. Dowodem na to niech będzie fakt, że w pierwszym w historii finale Ligi Mistrzów spotkały się właśnie te dwie wielkie marki. Często jednak zapomina się, że pierwszą pamiętną potyczkę Rossoneri i Les Phoceens stoczyli dwa lata wcześniej. Wówczas zakończyła się ona wielkim skandalem.

Mecz, w którym zgasły światła, czyli noc wstydu dla Milanu

Do rozgrywek Pucharu Europy w sezonie 1990/1991 klub z Mediolanu przystępował jako obrońca trofeum. I to po raz drugi z rzędu. Nie tak dawno w finale szans z czerwono-czarnymi nie miała Benfica Lizbona, wcześniej natomiast w meczu o puchar Milan rozbił Steauę Bukareszt 4:0. To był wielki Milan, największy w historii. Miał w składzie słynny tercet z Holandii: Rijkaard, Gullit, van Basten. Miał Maldiniego, Baresiego, Tasottiego i szereg innych tuz. Moglibyśmy po prostu wkleić tu cały skład ekipy Arrigo Sacchiego, byłoby łatwiej. A właśnie, no i Arrigo Sacchi. To nawet nie był zespół, to była maszyna do wygrywania wszystkiego jak leci.

We Francji takim samym potentatem była natomiast Marsylia. Na tym okręcie nie było takiego kapitana jak Sacchi, ale Olympique i tak zwyciężał na każdym polu. Nikt się temu nie dziwił, bo była to banda, której przewodził Jean-Pierre Papin, a przygrywali mu Manuel Amoros, Mozer czy Jean Tigana. W latach 1988-1996 marsylczycy za każdym razem kończyli sezon na podium ligi, w tym sześć razy na najwyższym stopniu. W tym czasie zapisali też najpiękniejszą kartę historii w europejskich pucharach.

W idealnym świecie dwie tak silne drużyny spotkałyby się ze sobą dopiero w finale rozgrywek. Ale piłka nożna nigdy nie była idealna, dlatego Milan z Marsylią miał zmierzyć się już w ćwierćfinale. Zresztą, niewiele brakowało, a Rossoneri wcale nie spotkaliby się z francuską potęgą. W drugiej rundzie mistrzowie Francji najedli się strachu po porażce w… Poznaniu. Lech niespodziewanie ograł renomowanego rywala 3:2. Spotkanie w stolicy Wielkopolski stało się kultowe m.in. z racji tego, że poznaniakom udało się jeszcze nieźle zarobić na prawach do transmisji spotkania.

MILAN PÓJDZIE ZA CIOSEM? WYJAZDOWE ZWYCIĘSTWO Z BRESCIĄ – 1,86 W ETOTO!

Reklama

„Dostaliśmy przede wszystkim 100 tys. dolarów za prawa do reklam na bandach wokół boiska. Ponieważ Tapie był wówczas szefem adidasa we Francji, dostaliśmy także sprzęt tej firmy wartości 50 tys. dolarów po cenach katalogowych. Działacze Olympique postanowili także podjąć całą poznańską ekipę na własny koszt. Na koniec zauważyliśmy nazwę Panasonic na koszulkach naszych rozmówców i poprosiliśmy o dorzucenie telewizora i magnetowidu dla klubu” – wspomina na łamach Gazety Wyborczej ówczesny trener „Kolejorza”, Jerzy Kopa.

Z rewanżowym starciem również związana jest ciekawa opowieść. Tym razem jednak smutniejsza dla Lecha, bo polski klub przegrał ten mecz aż 1:6. Piłkarze z Poznania być może nie doznaliby aż takiej klęski, ale przed meczem zaczęli narzekać na dziwne dolegliwości. Na boisku lechici wyglądali na tyle zagadkowo, że UEFA… zaprosiła ich do testu antydopingowego. Nie rozwiązały one zagadki. Dopiero podczas badań w kraju okazało się, że zawodnicy byli wypłukani z wapnia, potasu i pierwiastków śladowych. Lech chciał oskarżyć rywala o zatrucie, ale miał pecha. Znów Kopa: „10 minut przed programem przed studiem telewizyjnym lekarz powiedział mi, że druga próbka już nic nie wykazała. Zostały nam wytrącone wszystkie argumenty i dowody. Temat został zamknięty.”

W czasie gdy Francuzi rozprawiali się z Polakami, Milan niemiłosiernie męczył się z Club Brugge. Dwumecz zakończył się minimalną wygraną mistrzów po bramce Angelo Carbone. Ostatecznie obydwie ekipy doczłapały do ćwierćfinałów.

Nikt nie spodziewał się, że dwumecz dwóch być może najsilniejszych kadrowo zespołów w Europie, będzie takim rozczarowaniem. Już pierwsza konfrontacja nie porwała tłumów. Na San Siro przybyło ponad 80 tys. widzów, ale zobaczyli oni przeciętne widowisko zakończone remisem 1:1. Obydwa gole padły w pierwszej połowie, więc przez większą część spotkania kibice najzwyczajniej w świecie umierali z nudów. Ale w Marsylii nie było lepiej. Wielki rewanż miał być dla Rossonerich łatwizną. Tak, Francuzi się postawili, ale skończy się jak zawsze – Milan wygra i wkrótce potem zgarnie trzeci puchar z rzędu.

MARSYLIA OGRYWA ANGERS? KURS 1,74 W ETOTO!

Reklama

Z takim przekonaniem jechali na mecz Włosi i być może właśnie to ich zgubiło. Na Stade Velodrome obydwa zespoły znów nie zachwyciły. Goście pierwszy celny strzał oddali dopiero w 44. minucie gry. Nie zwiastowało to niczego dobrego i rzeczywiście – na kwadrans przed końcem meczu Marsylia stwierdziła, że wypada jednak wykorzystać niemrawość Milanu. Papin skierował piłkę do siatki, a awans jeszcze bardziej oddalił się od obrońców trofeum. Rossoneri byli już pogodzeni z losem.

Końcowe sekundy spotkania. Chris Waddle złapany na spalonym, sędzia gwiżdże, na boisko wybiega kilkanaście osób. Szybko zostają przegonieni – to nie gwizdek końcowy. Jeszcze nie czas, by świętować. Kuriozalna sytuacja, media czekają zaraz przy linii bocznej, niczym lampart gotowy do skoku. Gospodarze ruszają z kontrą i nawet na powtórkach telewizyjnych widać, że coś jest nie tak. Obraz nagle ciemnieje, Sebastiano Rossi wygrywa pojedynek z rywalem, a Bo Karlsson ponownie używa gwizdka. Wrzawa, awans! Nie, to znowu nie to. Znowu trzeba wszystkich cofać poza boisko. Gullit zdążył już nawet wymienić się koszulką z Papinem, ale Holender musi ją oddać. Szwedzki arbiter pokazuje, że mecz został przerwany. Wysiadła część oświetlenia, trzeba poczekać, aż reflektory zostaną naprawione i dograć pozostałe dwie, może trzy minuty.

Zaczyna się show. Piłkarzom Rossonerich zbytnio to nie przeszkadza, po kilku chwilach zasilanie wróciło. Co prawda lampy nie są sprawne w stu procentach, jednak widoczność jest dobra. Obydwie drużyny wyraziły chęć dalszej gry. Ale na murawę wpada on – cały na biało. Znad białego płaszcza pobłyskuje charakterystyczna łysa glaca, to oczywiście Adriano Galliani. Druga najważniejsza postać w Milanie po Silvio Berlusconim. Galliani wymachuje rękami, woła do siebie piłkarzy i zaczyna z nimi gorącą dyskusję. Łapie Baresiego za bark i mówi: – Słuchaj, nie gramy. Zgasły światła, to nie nasza wina. Nie wrócicie na boisko.

Jeśli w historii calcio istnieje „dzień wstydu” to jest to 20 marca 1991 roku.

~ Gianni Mura, La Repubblica

Konsternacja. Nie wypada podważać decyzji wiceprezydenta. Baresi i Gullit zostają na boisku, mają przekazać decyzję sędziemu. Reszta wraca do szatni. Milan zwęszył szansę na powtórzenie spotkania i awans w glorii i chwale. Bo Karlsson trzykrotnie wzywa kapitana Rossonerich do powrotu na boisko. Baresi odmawia. Gospodarze wychodzą na murawę i są zaskoczeni: rywali na niej nie ma. Co teraz?

Wokół tej sytuacji szybko zaczęły narastać legendy. Mówiło się, że Włosi byli oburzeni dwukrotnym wtargnięciem osób postronnych na boisko. Że kibice zaatakowali jednego z piłkarzy Milanu. Poza tym te światła – nie da się przy nich grać. Stanowisko klubu przedstawił w końcu Galliani. – Jutro złożymy w UEFA skargę dotyczącą słabej widoczności i dwukrotnego wtargnięcia na murawę. Po tym, jak część reflektorów zaświeciła się na nowo, zaproponowano nam kontynuowanie meczu. W mojej ocenie warunki nie były wystarczające, a piłkarze nie czuli się na siłach, żeby kontynuować mecz.

Ale Milan nie miał szans wygrać tej sprawy, co bardzo szybko stało się dla wszystkich oczywiste. Włoskie media pisały o wstydzie i kompromitacji, pierwszym takim przypadku w historii europejskich pucharów. Silvio Berlusconi błyskawicznie wydał oświadczenie, w którym przeprosił UEFĘ i rywali za zachowanie Milanu. Pogratulował marsylczykom awansu, a Adriano Galliani zapowiedział, że skarga jednak nie wpłynie. W ten sposób włoski klub próbował ratować sytuację, bo wiadomo już było, że federacja szykuje dla nich sporą karę. Wyrok zaskoczył jednak każdego.

Rok zawieszenia w europejskich rozgrywkach. Milan wykluczony z pucharów. Co za wstyd – jeszcze niedawno bronili tytułu najlepszej drużyny na Starym Kontynencie, a teraz czeka ich dyskwalifikacja. W Mediolanie nie mogli się z tym pogodzić, jednak odwołanie od tej decyzji nie przyniosło rezultatu. Berlusconi znów zabrał głos, tym razem jednak uderzył w diametralnie inne tony. Postawił na swój ulubiony styl – na atak. – To ciężki do zrozumienia werdykt. Na świecie istnieją dwa typy ludzi: budowniczy, tacy jak ja oraz niszczyciele, którzy wierzą, że mogą coś osiągnąć umniejszając sukcesy innych. Mamy ogromne wątpliwości co do przebiegu gry. Bardzo dobrze znamy Bernarda Tapie, wiemy, jak dobry jest w zakulisowych gierkach. Było oczywiste, że sędzia nigdy nie skrzywdzi jego drużyny. Popełniliśmy błąd, ale musicie zrozumieć nasze położenie: zostawili nas tam w zimnie, kazali czekać, na murawie było mnóstwo przypadkowych ludzi.

Klub z Mediolanu poniósł ogromną karę. Wystąpienie prezydenta klubu puszczono już płazem – tak czy siak Milan stracił ok. 25 milionów euro z tytułu dyskwalifikacji. Stracił też Sacchiego, którego nazwano Poncjuszem Piłatem, bo słynny trener stwierdził, że umywa ręce od tej sprawy. Całą winę wziął na siebie Galliani, który po latach w książce „Od Calciopoli do Pink Floyd” wyjawił szczegóły. – Wszystko zaczęło się w Belgradzie w 1988 roku. Graliśmy wtedy na Marakanie z Crveną Zvezdą, przegrywaliśmy 0:1. To oznaczałoby, że odpadamy z rozgrywek, ale na stadionie była tak gęsta mgła, że udało nam się przekonać sędziego do przerwania spotkania. Następnego dnia zarządzono powtórkę od stanu 0:0 i awansowaliśmy do kolejnej rundy, a potem sięgnęliśmy po puchar. W Marsylii wszystko wyglądało jak deja vu. Pomyślałem sobie – ten sam Bóg, który czuwał nad nami w Belgradzie, postanowił dać nam jakiś znak. Spróbowaliśmy więc tego samego, ale tym razem się nie udało.

Kibice Milanu mają jedno marzenie – zgasić oświetlenie!

~ Fani Interu podczas derbów, 24.03.1991

Piłkarze nie wierzyli jednak, że tak ważną decyzję mógł podjąć w pojedynkę wiceprezydent klubu. Alessandro Costacurta w jednym z wywiadów nawiązał do tamtego spotkania i opowiedział, jak sprawa wyglądała z perspektywy szatni. – Byliśmy przekonani, że tę decyzję podjęto po rozmowie z delegatem UEFY. Byliśmy gotowi do gry, ale Galliani kazał nam wracać do szatni. Nie liczyliśmy na to, że uda nam się awansować tylnymi drzwiami. Marsylia wygrała z nami zasłużenie. Kiedy dowiedzieliśmy się, co naprawdę jest grane, świat się nam zawalił. Wzięliśmy udział w brudnej gierce, która nie przystoi takiemu klubowi. Obrońcy tytułu uciekli z boiska jak tchórze. Podobno Berlusconi nie mógł się dodzwonić do Gallianiego, a chciał mu powiedzieć, że mecz ma zostać dokończony. Nie wierzyliśmy w to, wiceprezydent nie wziąłby na siebie takiej odpowiedzialności. W szatni domyślaliśmy się, że rozkaz poszedł z góry, a Galliani poświęcił swoją głowę, żeby nie obciążyć Berlusconiego.

Z drugiej strony, goście spotkali się ze… zrozumieniem ze strony zawodników Marsylii. A przynajmniej Jean-Pierre Papina, który niedługo potem dołączył do Milanu i dowiedział się, co stało się tej nocy na Stade Velodrome. – To było niesamowite, wyeliminowaliśmy drużynę, która według mnie była najsilniejsza w historii. Kiedy okazało się, że rywale nie chcą wznowić meczu, byliśmy w szoku. Po moim transferze do Milanu pytałem nowych kolegów o tamten mecz. Opowiedzieli mi o sytuacji w Belgradzie i o tym, że liczyli, że to się powtórzy. Rozumiem ich, gdybym był na ich miejscu, zachowałbym się tak samo – twierdzi legenda francuskiej piłki.

Papinowi pisana była jednak inna historia. Olympique po tym triumfie dotarł aż do finału, gdzie musiał uznać wyższość Crvenej Zvezdy. Co ciekawe, klub z Belgradu również otrzymał walkower w ćwierćfinale. Ich mecz z Dynamem Drezno przerwali wściekli kibice z Niemiec, kiedy stało się jasne, że straty są nie do odrobienia. Francuz musiał uznać wyższość serbskiego potentata, ale sam zgarnął tytuł króla strzelców Pucharu Europy. Napastnik był bliski sięgnięcia po tytuł w drugim wielkim finale z udziałem Marsylii – w sezonie 1992/1993. Francuski klub zresztą wygrał tamto starcie o puchar. Problem był taki, że Papin grał wówczas po drugiej stronie barykady w… powracającym po rocznej banicji Milanie.

SZYMON JANCZYK

Fot.Newspix

PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!

etoto

„Był sobie mecz” to nowy cykl na Weszło, w którym będziemy wraz z ETOTO wspominać pamiętne mecze z historii futbolu. Czasami ze szczegółami opiszemy starcia takie jak to wyżej opisane, o którym mówił cały świat. Czasami zajrzymy na polskie podwórko i przypomnimy starcie, o którym wielu kibiców już zdążyło zapomnieć. Niemniej gwarantujemy, że zawsze będzie ciekawie.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...