Reklama

Dobre wieści z Włoch – Jagiełło, Walukiewicz i Dziczek grają, Stępiński strzela

redakcja

Autor:redakcja

07 stycznia 2020, 16:15 • 5 min czytania 0 komentarzy

Filip Jagiełło po raz drugi z rzędu znalazł się w wyjściowym składzie Genoi. Patryk Dziczek nie oddaje placu w Salernitanie. Sebastian Walukiewicz zobaczył Cristiano Ronaldo z bliska i nawet kilka razy go dotknął. Mariusz Stępiński zaczął rok od strzelenia gola. Bartosz Bereszyński wrócił po kontuzji do składu Sampdorii, a Karol Linetty wyglądał przyzwoicie w starciu z Milanem. Wreszcie z Włoch docierają jakieś dobre informacje, a nie ciągle „Piątek nie strzela, a Zieliński nie robi liczb”.

Dobre wieści z Włoch – Jagiełło, Walukiewicz i Dziczek grają, Stępiński strzela

Zresztą rzeczony Zieliński był jednym z najlepszych piłkarzy Napoli w przegranym meczu z Interem. Poza tym włoska prasa pisze, że Gennaro Gattuso skasował pomysły władz klubu o sprzedaniu Arkadiusza Milika i od pierwszych treningu zauroczył się jego umiejętnościami. Ale że Zieliński czy Milik mają uznaną markę na Półwyspie Apenińskim – to wiedzieliśmy. Gorzej było z całym zastępem Polaków, którzy ostatnio w Italii grali niewiele lub wcale. Albo po prostu nie błyszczeli formą.

A tu powiem optymistycznych zmian.

Z letniego zaciągu do Włoch właściwie każdy z czwórki Żurkowski, Jagiełło, Dziczek i Walukiewicz z miejsca wylądowali na ławce lub trybunach. Nie powiemy – po Walukiewiczu się tego spodziewaliśmy, chłopak nie był gwiazdą ligi, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że najpierw będzie musiał nadrobić deficyty w grze. Ale reszta? Żurkowski i Dziczek byli topowymi postaciami na swoich pozycjach, Jagiełło był tuż za ich plecami.

Ale wreszcie trzech z nich znalazło uznanie w oczach trenerów. Dziczek po urazie wskoczył do składu Salarnitany i w grudniu opuścił tylko 52 minuty grania. Z Citadellą wszedł z ławki, a później zaliczył cztery występy po 90 minut i dołożył do tego dwie asysty. Serie B wznawia granie za dwa tygodnie i nic nie wskazuje na to, by były piłkarz Piasta miał zacząć wiosnę od ławki z Pescarą.

Reklama

Genoa może i szorowała do tego weekendu po dnie tabeli Serie A, co doprowadziło do zmiany trenera, ale Jagiełło wreszcie wskoczył nie tyle do grona trzynastu-czternastu zawodników dostających jakiekolwiek minuty, a po prostu stał się zawodnikiem podstawowego składu. Jeszcze u Thiago Motty wszedł z ławki z Sampdorią, później rozpoczął mecz w wyjściowym składzie z Interem, a po zwolnieniu byłego reprezentanta Włoch zachował miejsce w pierwszej jedenastce. Davide Nicola zaczął rok z zespołem od przełomowego zwycięstwa nad Sassuolo, a Jagiełło zjechał do bazy dopiero w drugiej połowie. Ale pozostawił po sobie dobre wrażenie – był aktywny, szukał wolnych przestrzeni, pokazywał się do piłki. Był też bliski asysty, gdy wyłożył piłkę Sturaro już w polu karnym, ale ten uderzył prosto w bramkarza. Genoa wygrała po raz pierwszy od października, na stadionie w Genui zapanowała euforia jakby wygrali przynajmniej półfinał Ligi Mistrzów i Jagiełło na starcie z Torino w Pucharze lub z Hellasem w Serie A też powinien znaleźć się w wyjściowym składzie.

Najdłużej na debiut czekał Sebastian Walukiewicz. Ale jeśli już debiutować w lidze włoskiej, to naprzeciw Juve z Ronaldo w ataku. Czy po tym 0:4 Polaka czeka natychmiastowy zjazd do bazy? Niekoniecznie. Tak pisaliśmy w pomeczówce z hat-tricka Cristiano: Jednak od razu uspokajamy: to nie wina Walukiewicza, że Ronaldo i spółka w takim stylu przejechali się po Cagliari. Nie, Sebastian grał poprawnie. Przede wszystkim nie panikował, nie wybijał piłki na oślep, miał 90% celnych zagrań, do tego starał się wykonywać rzetelną pracę w tyłach, żeby wspomnieć choćby trzy udany bloki i wybicie z linii. Jasne, miał też trochę szczęścia, kiedy przeskoczył go Demiral i trafił w poprzeczkę, ale jak na debiut z takim rywalem Walukiewicz wyglądał właśnie poprawnie. Jeśli kogoś się czepiać, to zdecydowanie bardziej jego partnera z defensywy, Ragnara Klavana. 

Do zdrowia i do grania wrócił natomiast Bartosz Bereszyński. Wychowanek Lecha stracił równo miesiąc na problemy z kolanem, ominęło go pięć kolejek, w których Sampdoria tylko raz zachowała czyste konto. W niedzielę wybiegł na San Siro w spotkaniu z Milanem i nie zawiódł. To jego kluczowa interwencja w doliczonym czasie gry uratowała gości przed wyjściem Leao na stuprocentową okazję strzelecką. Dał się raz przeskoczyć Zlatanowi Ibrahimoviciowi, ale zasadniczo zagrał nieźle łamane na dobrze. W tym samym meczu asystę mógł zaliczyć Karol Linetty, ale na jego nieszczęście Gabbiadini porusza się z gracją Rudiego Schuberta w butach na koturnie. 24-latek znów przywidział opaskę kapitana po tym, jak z boiska w drugiej połowie zszedł Fabio Quagliarella. Zresztą niedawno został wybrany do jedenastki dekady w Sampdorii, o czym pisaliśmy TUTAJ. Widać, że Ranieri ma do niego duże zaufanie – po wyleczeniu kontuzji mięśniowej był spokojnie wprowadzany do gry, a w ostatnich trzech meczach zagrał po 90 minut. W tym tydzień temu od początku jako kapitan.

Pierwszą tegoroczną kolejkę golem uczcił natomiast Mariusz Stępiński. W jego przypadku sprawa wygląda tak:

– Stępiński w 2018 roku – 32 mecze, osiem goli, dwie asysty, piąte miejsce w naszym rankingu polskich napastników

– Stępiński w 2019 roku – 31 meczów, trzy gole, jedna asysta, brak miejsca w dziesiątce w naszym rankingu polskich napastników

Reklama

No i teraz – Stępiński w 2020 roku – jeden mecz, jeden gol. Sam Mariusz przyznawał w Foot Trucku, że nie czuje się gorszy od Krzysztofa Piątka, zatem czas to potwierdzić. W Hellasie ma pewny plac, ale brakowało mu bramek. W tym sezonie strzelił dwie – w ostatniej i przedostatniej kolejce. W dwóch meczach ligowych z rzędu po raz ostatnio strzelał niemal równo rok temu jeszcze w barwach Chievo. Może lubi, gdy jest jeszcze w miarę zimno i taka aura mu pasuje. A może wreszcie zaczyna spełniać pokładane w nim oczekiwania w Hellasie.

To wszystko brzmi krzepiąco i optymistycznie, a później docieramy do Szymona Żurkowskiego, który w tym sezonie rozegrał w Serie A tylko dziesięć minut więcej od nas. A my we Włoszech byliśmy tylko wtedy, gdy odpaliliśmy sobie Google Maps. Żurkowski po raz ostatni znalazł się na boisku w październiku, gdy sytuacja Fiorentiny w tabeli nie było jeszcze tak kiepska. Dziś Fiołki zajmują piętnaste miejsce, mają cztery punkt przewagi nad strefą spadkową, a w lidze ekipa z Florencji nie wygrała od października. Żurkowski mimo to nie dostał choćby jednej szansy. Można to usprawiedliwiać wyświechtanym „trener nie chce wrzucać młodego na minę”, ale to mydlenie oczu. Na miejscu Szymona szukalibyśmy na WhatsAppie numeru do menadżera i wysłali kilka emotek z senną miną. Przykład Dziczka pokazuje, że wypożyczenie nie musi być taką złą opcją.

fot. NewsPix

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...