Reklama

Nie jestem jedynym napastnikiem, który nie strzelił gola w sezonie

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

21 grudnia 2019, 10:18 • 16 min czytania 0 komentarzy

Nie ma chyba kibica ekstraklasy, może poza tymi świeżo upieczonymi, który nie pamięta z gry w naszej lidze Daniela Sikorskiego. „J… Messiego, my mamy tu Sikorskiego”, „Daniela mamy, na Ligę Mistrzów czekamy” – intonowali swego czasu kibice Wisły Kraków. W tonie prześmiewczym, bo Sikorski po niezłym pierwszym sezonie w naszej lidze w kolejnych dwóch grał po prostu słabo. Do historii przejdzie jego pudło w barwach Polonii Warszawa z GKS-em Bełchatów, Michał Probierz pytany później o jego ściągnięcie do Wisły rzucił wymowne: „wolałem jego niż nikogo”.

Nie jestem jedynym napastnikiem, który nie strzelił gola w sezonie

Dziś Sikorski jest piłkarzem grającego w Segunda B CD Guiluelo. W rozmowie z nami wspomina czasy, gdy był na świeczniku. Gdy prezes jego klubu na forum publicznym mówił „czy trener naprawdę wierzy, że on coś strzeli?!” i gdy trener dostał odgórny zakaz wystawiania go do składu. Odpowiada też na dwa fundamentalne pytania. Jakim piłkarzem, według Daniela Sikorskiego, jest Daniel Sikorski i jak bronić napastnika, którego kariera zawiera dwa sezony bez choćby jednego ligowego gola.

***

Czy, zdaniem Daniela Sikorskiego, Daniel Sikorski jest dobrym piłkarzem?

– W kwestii umiejętności nie mam sobie nic do zarzucenia. Było podczas mojej gry w Polsce kilka okazji, które wtedy powinienem był wykorzystać. Taka jest piłka. Ja naprawdę ciężko pracowałem. Nie obijalem się, nie dłubałem w nosie, tylko na każdym treningu zasuwałem jak tylko mogłem. Taki mam charakter. Po prostu się nie udało. Może byłem w złym czasie w złym miejscu. Nie patrzę jednak na to, co było, tylko nauczyłem się z tego okresu, że trzeba jeszcze mocniej pracować, wierzyć w siebie. W piłce nie wszystko zależy od zawodnika, ale też od ludzi, z którymi współpracuje.

Reklama

Andrzej Iwan powiedział o tobie: „podobny do ojca – szybki, nabiegany, nieźle grający głową, ale kiepski technicznie i to jest coś, czego nie dało się nadrobić”.

– Nie wiem, ile razy Andrzej Iwan mnie widział na meczu czy na treningu. Każdy ma prawo do swojej opinii. Szanuję jego zdanie, a to, czy się z tym zgadzam, czy nie, to pozostawię dla siebie.

Czyli się nie zgadzasz.

(chwila ciszy)

Bez komentarza?

– Tak jak mówię – nie wiem, ile razy on mnie widział na meczach, na treningach. Jak może po 3-4 razach, gdy widział mnie w grze, powiedzieć, że jestem słaby technicznie? Dobrze, okej.

Reklama

Andrzej Iwan miał jednak nie być w tym odosobniony, podobno też twój trener w Górniku, Adam Nawałka nie był do ciebie przekonany, jeśli chodzi o technikę. Po meczu z Koroną bardzo mocno cię skrytykował, Adam Stachowiak miał cię wtedy bronić słowami, że gdyby nie twoje gole, Nawałki już by w Górniku nie było.

– Trener Nawałka zawsze miał swoją linię. Drogą, którą obierał, cokolwiek się wydarzyło, podążał. Nigdy nie zszedł ze ścieżki, którą szedł. Dlatego doszedł aż do reprezentacji Polski, do ćwierćfinału Euro. Czy były pieniądze, czy nie, jakiekolwiek były warunki – nie schodził z tempa. Wszystko miało być tak, jak on miał to w swojej książce napisane.

Wtedy, gdy byłeś w Górniku, chyba nie bardzo chciałeś iść tą samą drogą, co Nawałka. W wywiadach z tobą można było, nawet nie szukając między wierszami, dostrzec, że nie najlepiej czułeś się w klubie.

– Nie, że nie najlepiej. Przez pięć lat byłem w Monachium i potem przyjechałem do Polski. Infrastruktura, warunki treningów, wszystko to było trochę inne. Nie było aż takiego wysokiego standardu. Wtedy byłem młody, inaczej patrzyłem na różne rzeczy. Inne były moje oczekiwania. Odchodząc z Zabrza, przede wszystkim chciałem wskoczyć na wyższy poziom. Wydawało mi się, że zmiana Górnika na walczącą o wyższe cele Polonię jest najlepszym możliwym krokiem. Teraz myślę o tym inaczej, ale wydarzyło się tak, trudno. Nie żałuję tego.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Polonia Warszawa - Wisla Krakow. 09.03.2013

Młody Daniel Sikorski, zaczynający się pokazywać w ekstraklasie, był trudnym zawodnikiem do prowadzenia, niepokornym?

– Nie. Absolutnie. Przeszedłem w Monachium bardzo ciężką szkołę. Miałem trenera, który nie pozwalał nam nosić kolorowego obuwia na trening. Nawet jak było czarne, ale polakierowane, mówił, że w takich butach możemy do kościoła pójść, ale nie na trening. Wysyłał do szatni, żebyś się przebrał. Jak nie pobiegłeś za piłką do obrony, to cię zmieniał w meczu. Nieważne, ile grałeś – 5 minut, 80 minut. Jak zgubiłeś piłkę i nie wstałeś, nie zapierdalałeś za nią z powrotem, to cię po prostu zmieniał. Pięć lat odbierałem taką naukę, typowo niemiecką. To ukształtowało mój charakter. Sprawiło, że nie mogłem być niepokorny.

W Bayernie miałeś okazję grać z plejadą świetnych zawodników, dzisiejszych gwiazd. Parę meczów z Tonim Kroosem, Holgerem Badstuberem, Davidem Alabą.

– David to był młody chłopak, przyjechał do Monachium w wieku szesnastu lat. Chciałem mu pomóc, podbudować go. Jak zdarzały się porażki, gorsze momenty – starałem się być przy nim. Jak ja przyjechałem do Monachium, tak naprawdę nie miałem nikogo, w dodatku na samym początku złapałem kontuzję. Nikt mnie nie wspierał w tym czasie, nie przychodził do mnie pograć na playstation. Chciałem, żeby on miał to, czego mi brakowało. Widziałem, że szukał takiej osoby.

A kto był pierwszą osobą, która do ciebie wyciągnęła rękę?

– Później, ale to dopiero po kontuzji, miałem dużo do czynienia z Łukaszem Podolskim. On grał trochę w drugiej drużynie, często się spotykaliśmy, rozmawialiśmy. Oprócz niego był też taki chłopak z Austrii, Stefan Maierhofer. Razem jeździliśmy do domu. Był dużo starszy, przebył drogę od kelnera do profesjonalnego piłkarza. Wcześniej nie grał profesjonalnie w piłkę, a przyjechał na testy do Bayernu i akurat trener dostrzegł u niego mocny charakter. Umiejętności nie było, ale zacięciem przewyższał wszystkich. On zrobił typową karierę american dream. Do tej pory rozmawiamy i trzymamy bliski kontakt.

Nie sposób nie wspomnieć o Thomasie Muellerze. Zawsze przewijała się historia o tym, że strzeliłeś trzy gole mniej od niego, stąd on, a nie ty, znalazł się w kadrze pierwszego zespołu na stałe. Dziś wielu piłkarzy powtarza, że nie ma drugiego zawodnika, który tak rozumie przestrzeń na boisku, tak mądrze się po nim porusza. To coś, co on wytrenował, czy miał to już wtedy, już jako nastolatek?

– Zawsze to miał. Już jak graliśmy razem, było to u niego widać. Nie wiem, czy można w ogóle nauczyć się tak poruszać, chcieć tego. On to po prostu miał. Już wtedy w niemożliwych sytuacjach znajdywał się gdzieś tam pod bramką. Oddał strzał głową, odbiła się od jednego, drugiego i do bramki. To był cały Thomas. Teraz nabrał dużo więcej doświadczenia, jest jeszcze lepszy piłkarsko, ale poruszanie się na boisku jest dokładnie takie samo, jak za moich czasów.

Ty też przez moment byłeś przez Ottmara Hitzfelda włączony do kadry pierwszego zespołu. Jak daleko byłeś od debiutu w Bundeslidze?

– Często trenowałem z pierwszym zespołem i przyszedł taki moment, kiedy Lukas Podolski i Miro Klose byli kontuzjowani, a jedynym dostępnym napastnikiem był Luca Toni. Po jednym z ostatnich treningów przed meczem z Hannoverem trener Hitzfeld powiedział mi, że jestem w kadrze. Pojechałem do hotelu z drużyną, przyjechałem z chłopakami na stadion. Wszedłem do szatni, zobaczyłem, gdzie wisi moja koszulka. Wyszedłem na boisko zobaczyć, jak Allianz Arena wygląda z dołu. Wróciłem do szatni i zobaczyłem, że Hitzfeld siedzi na moim miejscu.

„Niestety, Daniel, nie możesz być na ławce.”

Wielki cios. Okazało się, że ktoś odpowiedzialny w klubie za listy zawodników zapomniał mnie zgłosić do rozgrywek Bundesligi. Do dziś nie wiem, kto. W tamtym meczu jedno krzesełko na ławce Bayernu zostało wolne. W trzydziestej minucie, gdy Bayern miał wynik 3:0, Luca Toni złapał kontuzję. Musiał zejść z boiska. Wtedy siedzący obok mnie Podolski uśmiechnął się i powiedział: „Daniel, teraz wchodziłbyś na boisko”. Odpowiedziałem uśmiechem, ale w środku byłem załamany. To był moment, który mógł bardzo dużo w moim życiu zmienić. A ja nie mogłem nic zrobić, by tak się stało.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Polonia Warszawa - Wisla Krakow. 09.03.2013

Ile dała ci styczność z dużymi postaciami w Bayernie?

– Gdy dopiero co podpisałem kontrakt w Monachium i poszedłem na trening z pierwszą drużyną, widziałem Mehmeta Scholla, Olivera Kahna, Michaela Ballacka, Bixente Lizarazu… Potwornie mocne charaktery. Widziałeś ich w telewizji, a potem patrzysz i trenują obok. Opowiadałem już tę historię nie raz, Kahn kiedyś zapomniał z gabinetu masażysty swojego zegarka. Ten terapeuta poprosił, żebym zaniósł Kahnowi zegarek.

„Tylko uważaj, bo on kosztuje tyle, co spory dom.”

Wystraszony, z drżącymi rękami, zszedłem i dałem mu ten zegarek. Tylki popatrzył, kiwnął głową i poszedł w swoją stronę. To był gość, który jak miał zły dzień, to wchodząc do szatni z nikim się nie witał. Mam wrażenie, że już w piłce coraz mniej takich mocnych osobowości jak Kahn i cała reszta starej gwardii. Sporo się zmieniło od tamtej pory.

Na gorsze?

– Pod względem umiejętności, to oczywiście na lepsze. Metody są coraz bardziej zaawansowane, zaczynasz wcześniej. Piłka zrobiła się szybsza. Ale jeśli chodzi o charaktery, kiedyś było inaczej. Trudniej było takich zawodników złamać. Piłkarz wchodził na wywiad i walił prosto z mostu to, co myślał. Jak miał jakiś problem z resztą zespołu, mówił wprost. Teraz wszystko jest niestety kamerowane, nagrywane, wszystko słychać, wszystko widać, łapią cię za język. Lepiej nic nie powiedzieć, siedzieć cicho, bo zaraz ci coś wytkną.

Józef Wojciechowski w mediach się w język nie gryzł, kamery mu nie przeszkadzały. Co czułeś, gdy mówił po meczu z Bełchatowem: „Daniel Sikorski już u mnie nie zagra, zdania nie zmienię, to ostateczna decyzja”?

– Na początku nie brałem tego do siebie. Dopiero potem zauważyłem, że już nie było mnie w kadrze meczowej i że słowa prezesa były na serio. Moim zdaniem w profesjonalnej piłce czegoś takiego być nie powinno. Ale okej, on był właścicielem klubu, on decydował, ja byłem jego pracownikiem, musiałem to przyjąć.

Nie potraktowałeś tego na początku na poważnie, bo Józef Wojciechowski dał ci się poznać jako człowiek, który lubi sobie pogadać, a nic więcej za tym nie idzie?

– Gdy to powiedział, podszedłem do tego na zasadzie: dalej robię swoje, a dostanę szansę. Tylko że później zauważyłem, że choć dobrze mi się trenowało, dobrze wyglądałem, to nie byłem w kadrze. Zapytałem trenera, dlaczego tak jest i dostałem odpowiedź, że prezes sobie tego nie życzy.

„Co on chce udowodnić, dając Sikorskiemu kolejną szansę” – mówił Wojciechowski w mediach, zwracając się do Jacka Zielińskiego.

– Bardzo dużo trenerów przychodziło i odchodziło z Polonii w krótkim czasie. Takie były wtedy czasy, realia, tak prezes Wojciechowski chciał grać w tę grę. Był właścicielem, więc kto mógł mu tego zabronić?

ekstraklasa-2019-12-21-08-12-56

Trafiłem w jednym z numerów „Przeglądu Sportowego” z tamtego okresu na anonimową wypowiedź jednego z twoich kolegów z Górnika, który twierdził, że był z tobą w ciągłym kontakcie i miałeś mu powiedzieć, że trudno sobie w Polonii poradzić z wytwarzaną przez prezesa presją.

– Ja to mówiłem temu piłkarzowi?

Tak.

– Presja jest wszędzie. Obojętnie, gdzie byłem, zawsze była presja. Jak jesteś profesjonalnym piłkarzem, mniej czy więcej, ale zawsze jej jest. W Polonii wtedy bardzo dobrze płacono. Prezes wsadził w klub dużo pieniędzy i chciał znaczących wyników. A my, niestety, ich nie dostarczaliśmy. Wtedy musiało się znaleźć kilka kozłów ofiarnych. Zostałem jednym z nich. Media, telewizja, gazety non-stop obserwowały Polonię, pisały o wydarzeniach w klubie. Ale nigdy nie było tak, że brakowało mi pewności siebie. Miałem wsparcie rodziny. Tylko zaufania trenera czasami było brak.

Co ci wtedy najbardziej ciążyło? To, że w Polonii są tak duże pieniądze, a nie ma wyników? Twoje własne statystyki? Dziesięć, piętnaście meczów bez gola?

– Ja bardzo chciałem. Naprawdę, bardzo chciałem. Ciężko trenowałem, dużo czasu poświęcałem indywidualnie – trenowałem strzały na bramkę, różne akcje. Jak patrzę wstecz, to myślę, że za bardzo chciałem udowodnić, strzelić. Spiąłem się tak, że mi nie wychodziło. W jednym, drugim momencie szczęście nie dopisało, to spinało mnie coraz bardziej. Ale też spójrz – było dziesięć, piętnaście meczów, ale ile minut łącznie rozegrałem? Ile meczów zagrałem od początku? Cztery? Pięć?

459 minut.

– To jest pięć pełnych meczów z małym hakiem. Napastnik, żeby strzelać, potrzebuje wiary. Zaufania trenera, klubu, kolegów. Na początku, w sparingach dobrze mi to wszystko wychodziło. Wyznaczyłem sobie na początku sezonu wysokie cele, chciałem sporo osiągnąć, strzelić dużą liczbę goli. Z przychodzącym doświadczeniem pojąłem, że za bardzo chciałem komuś – nie do końca wiem komu – udowodnić, co potrafię. Dziś już wiem, że codziennie pracuję dla swojej rodziny, dla nich strzelam gole, staram się na treningach. A wtedy tak się nagrzałem, że wypaliło w drugą stronę.

W Polonii, na koniec swojej krótkiej przygody, załapałeś się jeszcze na bieganie w parku po zakończeniu sezonu zamiast wyjazdu na urlop.

– Załapałem się na to, to prawda (śmiech). Czesław Michniewicz odszedł z klubu, został tylko trener bramkarzy Jarosław Bako. Wielki szacunek dla niego za pracę, jaką wykonywał z niezadowolonymi zawodnikami. Wyglądało to tak, że spotykaliśmy się rano, mieliśmy trening w parku w pobliżu Konwiktorskiej, gdzie sobie biegaliśmy. Poziom zadowolenia nie był za wysoki, ale szukaliśmy pozytywów – dużo się śmialiśmy, żartowaliśmy podczas tych zajęć. Była w miarę fajna atmosfera, choć każdego cała ta sytuacja wkurzała.

Arka Gdynia vs Polonia Warszawa. Sparing

Trener Probierz, który sprowadzał cię do Wisły, mówił po czasie: „śmiali się, że wziąłem Sikorskiego, a ja wolałem jego niż nikogo”. Wymowne.

– Trener Probierz dzwonił do mnie, osobiście wtedy mi potwierdzał, że mnie chce. Miałem kilka innych propozycji po Polonii, ale wybrałem Wisłę, bo jest wielkim klubem, a trener Probierz, jak wspomniałem, osobiście do mnie telefonował, przekonywał. Wypowiedzi, o której mówisz, nie znam, wiem za to, jak było przed podpisaniem umowy. Jeszcze w noc przed wyjazdem do Krakowa na testy medyczne odezwały się do mnie osoby z innego klubu, ale z tego względu, że dałem trenerowi Probierzowi słowo, że przyjdę, wybrałem się do Krakowa.

A dlaczego twoim zdaniem trenerowi Probierzowi w Wiśle nie wyszło i tak szybko stracił pracę?

– Wtedy w Wiśle nie było najlepiej, jeśli chodzi o finanse. Wielu zawodnikom kończyły się kontrakty, sporo było starszych piłkarzy zmierzających ku końcówce kariery. Nie można tego niepowodzenia uzasadnić jedną przyczyną, wiele czynników trzeba wziąć pod uwagę. Ale widać, że trener Probierz nauczył się dzięki temu wiele, bo teraz praktycznie co rok bije się o miejsca w górze tabeli. 

Podobno po ciężkim okresie przygotowawczym mówiliście na niego „Hitler”.

– (śmiech) Pierwsze słyszę! Rzeczywiście, był mocny okres przygotowawczy, harówka konkretna, ale tej ksywki trenera nie znam.

Kulminacją w Wiśle był mecz ze Śląskiem, gdy trybuny wzięły cię na celownik. „Jebać Messiego, my mamy tu Sikorskiego” i tak dalej. Pisaliśmy wtedy, że stałeś się jednoosobowo ofiarą tego, jak grała Wisła. Tak się wtedy czułeś?

– Wiesz, co? Miałem pecha, że wtedy, gdy oni się nakręcali, rozgrzewałem się tam, gdzie się rozgrzewałem. Moje nazwisko im się fajnie rymowało, pasowało do przyśpiewki. Ale dostałem w tamtym okresie wiele wiadomości od kibiców. Pisali, żebym nie brał tego do siebie, że to nic osobistego. Po prostu byłem w złym miejscu, w złym czasie.

Można było odnieść wrażenie, że w tamtym meczu wpuszczenie ciebie na boisko byłoby jak rzucenie cię na pożarcie, ostateczne spalenie resztek twojej pewności siebie. Tak odbieraliśmy ten ruch Tomasza Kulawika.

– On pytał się mnie przed wejściem: „Daniel, poradzisz sobie z tym?”. Co miałem odpowiedzieć? Że nie? Że to dla mnie za wiele? Jestem profesjonalnym piłkarzem i to, czy ktoś tam śpiewa moje nazwisko, hejtuje mnie… co mnie to? Moja praca polega na wyjściu na boisko, oddaniu serca, zdrowia. Dla mnie odmowa wyjścia na boisko nie była opcją. Ale, jak mówię, pytał o to.

Pilka nozna. I liga. Znicz Pruszkow - Stomil Olsztyn. 24.08.2016

Odszedłeś z Polski z braku ofert czy chciałeś wtedy, po Wiśle, po Polonii, zagranicznej przeprowadzki?

– Chciałem po trzech latach gry w ekstraklasie, po dwóch – nie ma się co oszukiwać – słabych z mojej strony, coś zmienić. Spróbować czegoś innego. Udało mi się to, choć nie bez pecha, bo natychmiast przyszła ciężka kontuzja, stracony sezon.

Czy da się wytłumaczyć napastnika, w którego karierze są dwa sezony bez strzelonego w lidze gola?

– Nie jestem chyba jedynym napastnikiem na świecie, w profesjonalnej piłce, który nie zaliczył bramki w sezonie.

Na pewno nie jest ich wielu.

– Nie ma jednego czynnika, który można by wskazać, obwinić. Ale to nie jest tak, że uważam, że wszystko jest okej. Jestem bardzo niezadowolony z poprzedniego sezonu. Nie byłem zadowolony w Polonii. Cały czas myślałem, co mogłem zrobić inaczej, lepiej, ale nie próbuję grzebać w trupach, tylko wyciągać z tego naukę. Nie poddaję się, pracuję dalej i próbuję potwierdzić to wykorzystując kolejną szansę. Jak się wierzy i ciężko pracuje, to zawsze nowa szansa przyjdzie. Trzeba się starać ją wykorzystać.

Co zaskakujące w twoim przypadku, mimo że liczby nigdy nie powalały, nie masz luk w CV, okresów bez klubu.

– Dla mnie to nie jest zaskakujące! Jestem wdzięczny losowi, że udało mi się zagrać w tylu miejscach, poznać tylu ludzi.

Od kiedy przyszedłeś do Górnika, tylko w jednym klubie zagrzałeś miejsce dłużej niż przez rok. Możesz tak naprawdę powiedzieć o którymś miejscu „to jest mój dom”?

– Mamy swoje lokum w Warszawie, tam przebywamy po sezonie, tam trzymamy większość naszych rzeczy. W piłce losy różnie się układają, na pewno inaczej sobie wyobrażałem moją karierę niż skakanie między klubami, krajami. Błąd popełniłem w Szwajcarii – dawali mi umowę na trzy lata, ja chciałem na dwa. Po wszystkim zastanawiałem się, czemu nie wziąłem dłuższego kontraktu, tym bardziej że przez kontuzję straciłem cały pierwszy rok. Z drugiej strony nie mogę żałować, bo zwiedziłem tak wiele miejsc, spotkałem tylu ludzi – trenerów, chłopaków, z którymi grałem. Poznałem nową kulturę, umiem się porozumieć w czterech językach, a jestem w trakcie nauki hiszpańskiego. Postęp jest, chłopaki w szatni to potwierdzają. Poza tym znam polski, angielski, niemiecki, rosyjski.

Fundament pod to, co po karierze?

– Staram się, żeby i moja córka z tego korzystała, rozmawiamy w domu po niemiecku, żeby łapała ten język naturalnie, zapisaliśmy ją na prywatne lekcje angielskiego, ma angielski w szkole. Do tego staramy się, żeby skorzystała z tego, że gram w Hiszpanii i nauczyła się też nieco hiszpańskiego. Niewiele ludzi ma taką szansę jak my, by uczyć się na co dzień doświadczając języka, kultury. Chcemy z tego czerpać jak najwięcej, a nie jak większość – z kursów, z filmów.

Jakiś plan, co dalej, już jest? 32 lata na karku, sporo ponad pół kariery za tobą.

– Plany mogą wypalić, a nie muszą, ale od dłuższego czasu przygotowuję się do pracy już po zawieszeniu butów na kołku. Na razie czuję się na siłach, zdrowie dopisuje, chcę jeszcze trochę pokopać. A później i tak zostać przy piłce. Zawsze miałem i będę mieć uśmiech na twarzy, gdy myślę o piłce. Od małego moje największe marzenia były związane z piłką. Nie sądzę, bym miał to kiedykolwiek odpuścić.

3024023d-1d1a-41e2-90f0-55cab40429ce

Jakie są realia twojego obecnego klubu w Segunda B?

– Pełen profesjonalizm. Codziennie rano trening, przed meczami wyjazdowymi spędzamy noc w hotelu, mamy odnowę biologiczną, wszystko, co ma klub w polskiej ekstraklasie. Infrastruktura nie jest może taka, jak powinna być w profesjonalnym klubie, ale na resztę nie można się skarżyć. No i nie spotkałem się z tym, żeby ktoś z drużyny jeszcze obok gry w piłkę pracował, jakoś sobie dorabiał. Część zawodników studiuje, ale jeśli chodzi o pracę – gra jest dla nas jedynym źródłem utrzymania. W Tercera jest już inaczej, menedżerowie wspominali mi, jakie są tak zarobki i faktycznie, byłoby ciężko za to przeżyć.

Grałeś i tu, i tu, poziom płac w Segunda B jest taki, że którykolwiek klub ekstraklasy wybrałby jakiegokolwiek piłkarza, to byłby w stanie mu płacić więcej?

– W ekstraklasie kasa jest lepsza. Bo to najwyższa liga, transmitowana w telewizji, która za prawa do jej pokazywania dostaje sporo pieniędzy. W Segunda B jest tylko platforma internetowa do oglądania transmisji, przez co budżet jest mniejszy. Są pojedyncze kluby, które można porównywać do czołowych w ekstraklasie.

Słyszałem z dobrego źródła, że ostatnio jesteś polecany polskim klubom, polskim agentom. Daniel Sikorski znów w ekstraklasie?

– Dopiero co przyjechałem do Hiszpanii i na razie nic mi o tym nie wiadomo. W piłce wszystko jest możliwe, także… kto wie? Jak się pojawi taka okazja, to dlaczego nie?

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

[etoto league=”pol”]

fot. FotoPyK/NewsPix.pl

Najnowsze

Skoki

Jak wygląda wiedza sportowa Olka Zniszczoła? Sprawdziliśmy! [WIDEO]

Kacper Marciniak
0
Jak wygląda wiedza sportowa Olka Zniszczoła? Sprawdziliśmy! [WIDEO]
Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...