Reklama

„Lechia ma zaległości, ale kontrolujemy sprawę”

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2019, 09:02 • 12 min czytania 0 komentarzy

W piątkowej prasie m.in. rozmowy z Mateuszem Wieteską, Rafałem Grzybem, prezesem Lechii Adamem Mandziarą, Andrzejem Gowarzewskim o 100-leciu PZPN, Mikkelem Kirkeskovem i Pawłem Wszołkiem. Już chyba samo to pokazuje, że jest sporo ciekawego. 

„Lechia ma zaległości, ale kontrolujemy sprawę”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Mateusz Wieteska uważa, że rywale Legii wreszcie ponownie czują do niej respekt. Klub z Warszawy wygrał siedem z ostatnich ośmiu meczów.

Zaczęło się od starcia z Lechem. Co takiego się stało, że po stracie bramki nie opuściliście głów jak wcześniej w przegranych spotkaniach z Lechią oraz Piastem?

To zasługa sztabu szkoleniowego. Po porażkach z klubami z Gdańska i Gliwic była przerwa reprezentacyjna. Znajdowaliśmy się w kiepskiej sytuacji, zajmowaliśmy dziewiąte miejsce. Trener Vuković mówił, że po stracie gola zwieszamy głowy, że żaden piłkarz nie wierzy w możliwość odwrócenia wyniku. Dlatego w trakcie przerwy pracowaliśmy nad sferą mentalną i z Lechem w większości zagrała grupa, która została w Warszawie. Praca nie poszła na marne, nie byliśmy gorsi od Lecha i odwróciliśmy wynik.

Reklama

Mówiliście między sobą, co może oznaczać trzecia porażka z rzędu?

Zdajemy sobie sprawę, że Legii nie przystoi przegrywać, o dwóch, trzech spotkaniach nie wspominając. Zrobiłoby się gorąco. Po tamtym meczu wszystko „puściło”. Potrzebowaliśmy czasu na dotarcie, porażki nas hamowały, ale nigdy nie opuściliśmy drogi wybranej przez trenera. Ufaliśmy mu w stu procentach, a on wierzył w swoją koncepcję. Gdybyśmy przegrali trzeci raz z rzędu, każdy mógłby zwątpić, ale nie braliśmy tego pod uwagę.

Wygrany 7:0 mecz z Wisłą Kraków kończyło ośmiu Polaków w koszulkach Legii, w tym pięciu poniżej 23. roku życia. Zmieniły się proporcje.

Nie wiem, kiedy ostatnio tylu i tak młodych Polaków biegało w lidze w barwach naszego klubu. Wynik również pozwolił trenerowi na takie zmiany. Każdy zna swoją wartość, młodsi mają się od kogo uczyć i dostają szansę. Jeśli dobrze wyglądają na treningach, mają minuty na boisku. To dla nich marchewka, trener nie boi się ich wpuszczać. Na zajęciach wszyscy są równi, choć szacunek do starszych mają. Rywalizacja jest naprawdę na wysokim poziomie. Kiedy ja wchodziłem do zespołu w wieku 17 lat, tak szybko się nie zaadaptowałem. Dłużej byłem nieśmiały.

Kiedy na boisku jest tylu rodaków, łatwiej o komunikację?

Jeśli jest więcej zawodników w zbliżonym wieku, łatwiej w ogóle się odezwać i podpowiedzieć. Niektórzy czasem boją się zwrócić do starszego, jako 17-latek trudno mi było krzyknąć do Tomka Jodłowca: „Przesuń się w lewo”. Ale to przychodzi z wiekiem.

Reklama

ps1

Rozmowa z Rafałem Grzybem, który odmienił Jagiellonię.

Po bezdyskusyjnym zwycięstwie 3:0 nad Lechią drużyna zebrała pochwały, a pośrednio pan – za determinację, ogromną chęć zwycięstwa, wolę walki. Czy zwolnienie Ireneusza Mamrota tak terapeutycznie podziałało na zespół?

Nie uważam tak i mówię to jako człowiek ze sztabu trenera Mamrota, będący blisko drużyny. Dopiero zmiana szkoleniowca sprawiła, że drużyna zareagowała większym zaangażowaniem i determinacją. Żebym został dobrze zrozumiany – nie było tak, że zawodnicy nieprofesjonalnie podchodzili w ostatnim czasie do swojej pracy. Wykonywali ją rzetelnie, ale brakowało tej iskry, by pokazać, że jednak potrafią.

Po 2,5 roku wspólnej pracy po obu stronach nastąpiło zmęczenie?

Trudno wskazać na jeden czynnik. Jakaś prawda w pańskiej teorii o zmęczeniu zapewne jest. Wcześniej szatnia reagowała inaczej, niestety gdzieś to uciekło. Nie zgodzę się jednak z twierdzeniem, że atmosfera była wyjątkowo kiepska. Gdy analizowałem wydarzenia z boiska, uderzyła mnie jedna rzecz – traciliśmy gole w kuriozalny sposób. Chyba żadna z ekstraklasowych drużyn nie robiła tego tak samo. Często graliśmy dobrze, lecz jeden głupio stracony gol odcinał dopływ energii, wprowadzał chaos. Zbyt dużo tego było.

Z wykształcenia jest pan inżynierem, a temat pańskiej pracy dotyczył osuszania ścian. Ponoć w przerwie i po niedawnym meczu z Zagłębiem Lubin w roli asystenta trenera Mamrota mocno pan „suszył głowy” piłkarzom w szatni, wstrząsnął drużyną.

Taki miałem zamiar. Zaznaczę, że zrobiłem to za przyzwoleniem trenera. Doświadczenie piłkarza podpowiedziało mi, w który klawisz uderzyć. I nawet nie chodziło o wstrząs, a o przekazanie drużynie, jakie mogą być następstwa, jeśli ich dyspozycja sportowa nadal będzie tak wyglądać. Nie zdawali sobie sprawy, że zbliża się niebezpieczeństwo. Dostrzegłem zagrożenie i jego konsekwencje.

O jakim niebezpieczeństwie pan mówi?

Chodzi mi o znalezienie się w drugiej ósemce. To nie były jeszcze potężne tarapaty, jeśli przegralibyśmy dwa razy z rzędu, a zespoły za nami zdobywałyby punkty, mogliśmy zbliżyć się do dolnych rejonów tabeli. Doskonale znam różnicę między presją walki o coś dużego a bojem o uniknięcie degradacji. W Jagiellonii przeżyłem jedno i drugie. Część zawodników, szczególnie ta z zagranicy, nie do końca może zdawać sobie sprawę, jak wygląda nasza ekstraklasa.

ps2

Prezes Lechii Gdańsk, Adam Mandziara tłumaczy się z kolejnych opóźnień płacowych w klubie.

ANTONI BUGAJSKI: Potwierdza pan, że zaległości Lechii w wypłatach piłkarzom sięgają kilku miesięcy?

ADAM MANDZIARA (PREZES LECHII GDAŃSK): Są takie sytuacje, ale oczywiście nie mówię o wszystkich piłkarzach. W przypadku większości młodych zawodników ten okres jest znacznie krótszy, niektórym płacimy na bieżąco. Jeżeli ktoś jest w szczególnej potrzebie życiowej, nie zostawiamy go z tym samego. Generalnie jednak są zaległości wobec drużyny i temu nie zaprzeczam.

No to macie poważny problem.

Byłby to poważny problem, gdybyśmy nad tą sprawą nie mieli kontroli. A tu kontrola jest. Zbliża się koniec roku i wracają kłopoty z płynnością finansową, z którymi zawsze umieliśmy sobie radzić. Większość wpływów mamy dopiero w drugiej połowie sezonu. Od głównych sponsorów w tym roku otrzymaliśmy około 4 milionów złotych, a w następnym dostaniemy 20.

Czyli piłkarze muszą się uzbroić w cierpliwość, bo otrzymają zaległe należności, gdy przyjdą przelewy od sponsorów?

Nie muszą tyle czekać, bo włączyliśmy tryb awaryjny.

Na czym on polega?

Jak zwykle poprosiliśmy o pomoc właściciela. I ta pomoc zapewne nastąpi, tylko że wcześniej muszą być spełnione określone kryteria, jesteśmy już na ostatniej prostej. Właśnie dzisiaj (w czwartek – przyp. red.) spotkałem się w Kolonii z panem Franzem Josefem Wernze, żeby ustalić finalne szczegóły.

Czyli mówiąc wprost, Franz Josef Wernze pożyczy pieniądze Lechii, a klub mu je zwróci z gwarantowanych kwot, jakie dostanie od sponsorów?

Dokładnie tak to się odbędzie, już nie pierwszy raz.

ps3

W tym numerze specjalny dodatek o setnych urodzinach PZPN.

A zdaniem Andrzeja Gowarzewskiego, który od ponad ćwierć wieku w swojej Encyklopedii piłkarskiej Fuji stara się odkłamać historię polskiego futbolu, PZPN jest starszy niż się wydaje.

– Za oficjalną datę powstania PZPN uznano 20–21 grudnia 1919 roku, a przecież pół roku wcześniej w Krakowie utworzono organizację o identycznej nazwie.

ANDRZEJ GOWARZEWSKI: Początków powstania PZPN należy się doszukiwać znacznie wcześniej. Myślę, że w roku 1911, kiedy polskie galicyjskie kluby powołały we Lwowie Związek Polski Piłki Nożnej. Działał on w strukturach austriackiego związku, ale miał dużą autonomię. To, że słowo Polska znalazło się na drugim miejscu nazwy, było mądrym zabiegiem działaczy Lwowa i Krakowa, bo nie drażniło zaborców, a pozwalało ZPPN organizować dla swoich drużyn rozgrywki, choć nie mógł wystawiać reprezentacji narodowej. W pierwszych mistrzostwach Galicji wystąpiły 24 kluby, a tytuł przypadł Cracovii, która wyprzedziła Wisłę i lwowskie drużyny Pogoń oraz Czarni. Wybuch pierwszej wojny światowej spowodował, że ZPPN musiał zawiesić działalność, ale wznowił ją zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, by w czerwcu 1919 zmienić nazwę na Polski Związek Piłki Nożnej. Mądrość działaczy sprawiła, że nie zadowolili się istnieniem tej galicyjskiej organizacji, a postanowili stworzyć ogólnopaństwowy związek. Intencją ludzi futbolu, a także władz państwowych, między innymi marszałka Józefa Piłsudskiego, miała to być organizacja, która zjednoczy kluby z terenów trzech zaborów, które znalazły się w granicach niepodległej ojczyzny. I tak od grudnia 1919 roku PZPN rozpoczął nowe życie, będąc niejako kontynuacją wcześniej działającego ZPPN, o którego istnieniu i zasługach w Polsce zapomniano. Być może kiedyś władze Polskiego Związku Piłki Nożnej dojdą do wniosku, że powinno się postarzeć go o osiem lat i przyjmą rok 1911 jako datę urodzin. Nie będzie to ani śmieszne, ani złośliwe, a tylko na mocy bezdyskusyjnych dowodów będzie potwierdzeniem prawdy. Z tym że pierwsze lata działalności związku przypadły na czasy zaborów, a nie niepodległej Polski.

– Kraków i Lwów były głównymi ośrodkami piłkarskimi w Rzeczpospolitej. Dlaczego zjazd założycielski PZPN odbył się w Warszawie, która miała tylko dwa kluby?

Decyzję podjęto po długiej dyskusji. I w tej sprawie widzimy mądrość ówczesnych działaczy pochodzących z Galicji. Zrezygnowali oni z partykularnych interesów. Dobra Lwowa i Krakowa poświęcili dobru wspólnemu. Zgodzili się na organizację zjazdu założycielskiego nowego PZPN w Warszawie, która była stolicą niepodległej Polski. Mieliśmy tu kolejny przykład łączenia rozbiorowych podziałów.

ps5

SPORT

Obrońca Piasta Gliwice, Mikkel Kirkeskov wcale nie narzeka na nadmiar meczów.

Trzy dni przed Bożym Narodzeniem rozegra pan najpewniej 41. spotkanie w 2019 roku, nie licząc zimowych i letnich sparingów. Czy odczuwa pan zmęczenie wyczerpującym sezonem?

– Nie. Nie jestem zmęczony. Powiem więcej, cieszę się, że to jeszcze nie koniec grania w tym roku. Może dziwnie to zabrzmi, ale jestem podekscytowany sobotnim meczem w Płocku!

Naprawdę?

– Poważnie, taki już jestem, że uwielbiam grać mecze. Cieszę się, że grałem regularnie, niemal wszystkie, które Piast rozgrywał. Uwielbiam w ten sposób dochodzić do formy. Gdy czujesz się ważnym ogniwem, czujesz się potrzebny i masz możliwość grać w lidze, w europejskich pucharach, to jesteś usatysfakcjonowany. A teraz na koniec roku jedziemy do Płocka, to ważny mecz w kontekście walki o grupę mistrzowska. Oni są mocni, my się przełamaliśmy w ostatnim spotkaniu i zapowiada się naprawdę zacięty mecz. Nie myślę jeszcze o świętach, wakacjach. Na to przyjdzie czas po meczu w Płocku.

sport1

Dokładnie 100 lat temu, 20 grudnia 1919 roku, odbył się założycielski zjazd Polskiego Związku Piłki Nożnej. Uczestniczyło w nim 31 delegatów.

W jednym z listopadowych numerów przypomnieliśmy początki działalności piłkarskich władz na scalanych ziemiach polskich po I wojnie światowej oraz postać pierwszego prezesa, doktora Edwarda Cetnarowskiego. Ten lekarz ginekolog był wcześniej asystentem Henryka Jordana, pioniera wychowania fizycznego w Polsce. Sam Cetnarowski przez lata kierował Cracovią, jednym z najlepszych klubów okresu międzywojennego.

Cetnarowski kierował PZPN od 20 grudnia 1919 do 15 stycznia 1928 roku. Koniec jego rządów to walka i przeciąganie liny pomiędzy związkiem a klubami. Co było tego powodem? W grudniu 1926 roku w Krakowie doszło do zebrania klubów w celu utworzenia ligi z prawdziwego zdarzenia. Rozgrywanie mistrzostw Polski w formacie z lat 1920-26 przestało klubom pasować, a koncepcja pucharowa – z udziałem mistrzów poszczególnych okręgów – to już nie było to, czego chcieliby ligowi działacze. W 1925 roku w Czechosłowacji odbyły się pierwsze ligowe rozgrywki z prawdziwego zdarzenia. Polskie kluby też chciały pójść tą drogę. W konferencji porozumiewawczej wzięli udział przedstawiciele 13 z nich, w tym m.in. Ruch Chorzów i 1.FC Katowice. Brakowało delegata Cracovii, związanej z prezesem PZPN, doktorem Cetnarowskim. Kluby groziły wystąpieniem ze związku, jeżeli ten nie zaaprobuje ich życzeń. PZPN z kolei zarzucał im chęć przejścia na zawodowstwo. Ligowcy natomiast zwracali uwagę na aspekt sportowy i korzyści materialne. Ostatecznie, wbrew zaleceniom związku, a równocześnie przy mediacji Związku Polskich Związków Sportowych, który pośredniczył w rozmowach ze zwaśnionymi stronami, secesjoniści triumfowali. Liga, bez Cracovii (w jej miejsce dokooptowano krakowską Jutrzenkę), wystartowała wiosną 1927 roku, z miejsca zyskując poklask i zainteresowanie kibica, a o to przecież chodziło.

sport2

Jeszcze w tym roku Mariusz Idzik może przedłużyć kontrakt z Ruchem Chorzów. Prezes Seweryn Siemianowski znacząco uśmiecha się też, gdy jest pytany o Łukasza Janoszkę.

Po wtorkowej prezentacji aplikacji Ruchu „Czas odbudowy”, do jakiej doszło w Chorzowskim Centrum Kultury, prezes „Niebieskich” Seweryn Siemianowski długo rozmawiał z Mariuszem Idzikiem, czyli najlepszym snajperem zespołu, którym interesują się nawet I-ligowcy. Kontrakt 22-letniego napastnika wygasa w czerwcu, ale jest w nim wpisana kwota odstępnego. 

– Myślę, że jeszcze w tym roku dogadamy się z Mariuszem. Chciałbym, by został z nami i podpisał dłuższą umowę, będąc jednym z fundamentów tej drużyny, która pomoże nam realizować wyższe cele. Mariusz sam też chce zostać w Chorzowie. Jest na naszych wszystkich akcjach. We wtorek był w ChCK, nie zabrakło go też na pokazie filmu „Niebieskie Chachary”; słowem uczestniczy w życiu klubu. My też jako klub, kibice, udowadniamy mu, że Ruch nie jest byle jakim miejscem, a bardzo konkretnym, w którym tkwi wielki potencjał. Trzeba ten potencjał wykorzystać do odbudowy klubu, odbicia się od dna – mówi prezes Siemianowski.

sport3

SUPER EXPRESS

Rozmowa z Pawłem Wszołkiem, który odrodził się w barwach Legii.

„Super Express”: – W przypadku piłkarzy powracających do ekstraklasy po wielu latach gry za granicą mówi się, że to krok w tył. Jak to jest w twoim przypadku?

Paweł Wszołek: – Nie traktuję powrotu do Polski jako kroku w tył. Wiedziałem, do jakiego klubu przychodzę, jaki jest jego potencjał. Dla mnie to krok do przodu.

– W Legii chcesz się odbudować i wybić, aby wrócić za granicę?

– Nie jestem tutaj po to, aby się odbudować. Odbudowywać to się musi zawodnik, który nie gra. W Anglii zagrałem ponad 100 meczów przez trzy lata (QPR – red.). We Włoszech też nie byłem graczem, który tylko siedział na ławce (Sampdoria i Hellas Werona – red.). Wiadomo, że byłem dłuższy czas bez klubu, bo prawie pół roku, ale trenowałem indywidualnie w tym czasie.

– Miałeś wątpliwości, że transfer do Legii to dobry ruch?

– Żadnych. Gdy zawsze podejmuję decyzję, to wiem, że jestem jej w 100 procentach pewny. 

se1

GAZETA WYBORCZA

Od 46 do 115 rannych w zamieszkach pod Camp Nou po bezbramkowym meczu Barcelona– Real, w którym najwięcej emocji było poza boiskiem.

Zaczęło się od bójki Katalończyków z Katalończykami. Zdelegalizowana grupa bojówkarzy FC Barcelony, osławieni Boixos Nois, którzy od powstania w 1981 roku wywoływali burdy, niszczyli, rozrabiali na wielu hiszpańskich stadionach, aż zostali usunięci z Camp Nou przez prezesa Joana Laportę (dostał od nich za to „wyrok śmierci”), tym razem wdali się w uliczną bitwę z separatystami zwołanymi na mecz przez Tsunami Democratic. 

TD to niezidentyfikowany, tajemniczy ruch, którego zwolennicy zwołują się na akcje w mediach społecznościowych. Jest oskarżany przez władze Hiszpanii o terroryzm. Sprawą zajmuje się Krajowy Sąd Karny i Administracyjny (Audiencia Nacional). Tsunami zapowiadało, że wykorzysta mecz Barcelony z Realem do udowodnienia światu, iż w Katalonii łamane są prawa człowieka. Chodzi o wyrok Sądu, który w październiku skazał na kary od 9 do 13 lat więzienia dziewięciu organizatorów nielegalnego referendum niepodległościowego w Katalonii. „Hiszpanio, usiądź i rozmawiaj” – tej treści transparent rozwinięto na Camp Nou podczas meczu. W 56. min gry sędzia musiał przerwać spotkanie, bo na boisko wrzucono z trybun kilkadziesiąt plastikowych piłek. Mimo wszystko Tsunami Democratic ogłosiło, że protest nie do końca się udał ze względu na interwencję policji. Jej akcja zaczęła się od rozdzielenia Boixos Nois i separatystów pod bramą numer 18. Dlaczego się bili? Bojówkarze stadionowi są skrajną, nacjonalistyczną prawicą, separatyści identyfikowani są jako skrajna lewica. Jedni i drudzy uważają się za katalońskich patriotów, ale termin „kataloński patriota” rozumieją zupełnie inaczej. Na tym się jednak nie skończyło. Około 5 tys. osób zwołanych przez Tsunami Democratic starło się z policją, która użyła broni z kulami gumowymi.

gw1

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...