Reklama

Klęska i zemsta. Jak wielki Tottenham wojował z wielkim Górnikiem

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

11 grudnia 2019, 14:58 • 21 min czytania 0 komentarzy

Rok 1961 pozostaje po dziś dzień najbardziej udanym w całej, już prawie 140-letniej historii Tottenhamu Hotspur. „Koguty” sięgnęły wtedy po mistrzostwo Anglii i – a to w tamtych czasach było w sumie jeszcze istotniejsze – po krajowy puchar, co uczyniło ich pierwszą angielską ekipą w XX wieku, a trzecią w ogóle, której udało się skompletować dublet. Duży, niezapomniany wyczyn. Nic zatem dziwnego, że nad Tamizą z wielkimi nadziejami wyczekiwano występów Tottenhamu w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych w sezonie 1961/62. Spurs nie byli może postrzegani jako główny faworyt do zdobycia trofeum, ale na pewno wymieniano ich wśród poważnych kandydatów do końcowego zwycięstwa. Przewidywania okazały się zresztą całkiem słuszne – mistrzowie Anglii zawędrowali aż do półfinałów, gdzie w niezwykle kontrowersyjnych okolicznościach odpadli z lizbońską Benficą, która potem wygrała całe rozgrywki po raz drugi z rzędu.

Klęska i zemsta. Jak wielki Tottenham wojował z wielkim Górnikiem

Niewiele jednak brakowało, a Tottenham pożegnałby się z rozgrywkami już w przedbiegach, w rundzie wstępnej. Tak się bowiem złożyło, że „Koguty” swój pierwszy dwumecz w tamtej edycji Pucharu Europy rozegrały z Górnikiem Zabrze i swój udział w turnieju rozpoczęły od sromotnej porażki na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Historię tego spotkania przypominamy w kolejnym odcinku cyklu: „Był sobie mecz”.

ETOTO podwyższa kursy na dzisiejszy mecz Bayern – Tottenham. Wygrana Bawarczyków to kurs 1,38, remis – 6,40, zwycięstwo Tottenhamu – aż 7,50 (KLIKNIJ, aby się zarejestrować i odebrać bonus +200% od pierwszego depozytu)

Górnik Zabrze na początku lat sześćdziesiątych był już niemalże u szczytu swojej potęgi. W 1957 roku zabrzańska ekipa po raz pierwszy sięgnęła po mistrzostwo kraju i rozpoczęła triumfalną passę. W sumie przez piętnaście lat nie schodziła z ligowego podium, zdobywając w tym czasie aż dziesięć złotych medali. Co wcale nie oznacza, że przepustką klubu do występów w Pucharze Europy 1961/62 był kolejny mistrzowski tytuł dołożony do rosnącej w galopującym tempie kolekcji. Nic bardziej mylnego. Ówczesną I ligę rozgrywano w systemie wiosna-jesień, więc z dzisiejszego punktu widzenia udział w rozgrywkach powinien wziąć mistrz kraju z 1960 roku. A zatem – Ruch Chorzów. Walka o najwyższy stopień podium w sezonie 1960 była niezwykle wyrównana, lecz Górnik skończył ją ostatecznie dopiero na trzeciej lokacie. W kolejnych rozgrywkach było już mniej emocji – zabrzanie się zrehabilitowali i totalnie zdominowali ligę, kończąc rozgrywki z olbrzymią przewagą nad wicemistrzami z Polonii Bytom.

Bilans bramkowy mówi sam za siebie – Górnik w sezonie 1961 strzelił aż 73 gole, deklasując konkurencję. Dla porównania – w poprzednich rozgrywkach mistrzowie z Ruchu potrzebowali ledwie 41 trafień, by zakończyć ligę na pierwszej lokacie.

Reklama

Dlaczego jednak to właśnie ekipa niedzierżąca aktualnie mistrzowskiego tytułu została zgłoszona do udziału w Pucharze Europy? Cóż – Polski Związek Piłki Nożnej chciał prawdopodobnie, żeby w prestiżowych rozgrywkach brała udział drużyna będąca jesienią w możliwie w jak najlepszej formie. Dlatego mistrz miał prawo rywalizowania z najmocniejszymi klubami Starego Kontynentu tylko pod warunkiem, że po rundzie wiosennej kolejnego sezonu znajdował się w ligowym TOP3. Ruch Chorzów sezon 1961 zakończył zaś dopiero na piątej lokacie, wiosną chorzowian też nie było w trójce. Europejska przygoda przeszła im koło nosa.

PZPN do gry w Pucharze Europy 1961/62 wyznaczył po prostu aktualnego lidera tabeli, a tym był Górnik Zabrze.

EUROPEJSKIE PRZETARCIE

Losowanie rundy wstępnej odbyło się 4 lipca 1961 roku w Kopenhadze. W duńskiej stolicy los skojarzył ze sobą mistrzów Anglii i przedstawiciela Polski. Dogadanie terminów dwumeczu pozostawiono już zainteresowanym zespołom, ale z zastrzeżeniem, że wszystkie starcia pierwszej rundy muszą zostać rozegrane do końca września. Działacze Tottenhamu i Górnika ustalili zatem, że pierwsze spotkanie  odbędzie się 13 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie, a rewanż tydzień później. Rzecz jasna na White Hart Lane w Londynie. – O rywalu nie widzieliśmy nic – wspominał Stanisław Oślizło, obrońca Górnika i reprezentacji Polski. – Byli mistrzami Anglii, więc musieli być mocni, ale żadnej większej wiedzy na temat tego zespołu nie posiadaliśmy.

Latem 1961 roku Górnik wziął też udział w innych europejskich rozgrywkach. Zabrzanie wystąpili w pierwszej edycji Pucharu Intertoto, zwanego również „Pucharem Lata” i „interligą”.

Reklama

To było całkiem wartościowe przetarcie przed dwumeczem z Tottenhamem. Z dzisiejszej perspektywy rywale polskiego pucharowicza nie robią oczywiście piorunującego wrażenia – Spartak Hradec Králové, Dynamo Berlin i Wiener SC to kluby już niemalże zapomniane. Lecz na początku lat sześćdziesiątych były całkiem, całkiem groźne. Czeska ekipa w poprzedniej edycji Pucharu Europy (1960/61) napsuła krwi Barcelonie, Katalończycy ostatecznie zawędrowali przecież aż do finału rozgrywek. Zresztą to właśnie Spartak wygrał ostatecznie grupę interligi i awansował do kolejnej fazy turnieju. Choć Górnik mistrzów Czechosłowacji z 1960 roku pokonał na wyjeździe i zremisował z nimi u siebie. „Inauguracyjny występ lidera naszej ekstraklasy w rozgrywkach Intertoto był pod każdym względem udany. Górnicy zjednali sobie bez reszty sympatię widowni Hradca. Podobali się nawet bardziej, niż słynna Barcelona, która w ćwierćfinale Pucharu Europy ledwie zremisowała z Spartakiem” – zachwycał się w pomeczowej relacji redaktor „Sportu”, Stanisław Wojtek, cytowany przez WikiGórnik. Fenomenalny Hubert Kostka, golkiper zabrzańskiej ekipy, obronił tamtego dnia dwa rzuty karne, podcinając skrzydła gospodarzom.

n/z Hubert Kostka Gornik zabrze pilka nozna fot. Mieczyslaw Swiderski / Agencja Przeglad Sportowy --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Hubert Kostka (fot. NewsPix)

Trenerem Górnika Zabrze był Augustyn Dziwisz. To on w 1960 roku ściągnął dwudziestoletniego Kostkę do Zabrza. – To był świetny trener, żył piłką na co dzień, do tego był prawdziwym fachowcem. Bardzo mnie chciał. Od razu złapałem z nim dobry kontakt i poświęcał mi dużo czasu. Dzięki niemu doszedłem do właściwej formy. Byłem już na trzecim roku studiów, więc przez najtrudniejsze egzaminy przebrnąłem, miałem dobre oceny. Mogłem skupić się na trenowaniu i grze – opowiadał były golkiper Górnika w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Dopóki Kostka nie skończył studiów, Dziwisz trenował z nim indywidualnie, żeby grafik młodego bramkarza jakoś się spiął.

Charakterny Kostka szybko wyrósł rzecz jasna na jedną z najważniejszych postaci w zespole. Zarówno na murawie, jak i poza nią. Ale mocnych osobowości i utalentowanych zawodników w Górniku nie brakowało.

Obronę zabrzan trzymał w garści wspomniany już Stanisław Oślizło – piłkarz, co tu dużo mówić, klasy światowej. A obok niego grali inni czołowi w tamtym czasie polscy zawodnicy. Wymieniać można długo, nazwiska muszą robić wrażenie: Stefan Floreński, Edward Olszówka, Ginter Gawlik, Antoni Franosz, Jan Kowalski, Roman Lentner, Erwin Wilczek, Edward Jankowski, Jerzy Musiałek, Marian Olejnik… Elita.

No i oczywiście najpotężniejsza broń w zabrzańskim arsenale – Ernest Pohl. Super-strzelec, choć jego boiskowe zadania nie ograniczały się tylko do polowania na gole. – Umiał znaleźć sobie miejsce do strzału, mając na plecach jednego czy dwóch rywali. Ten jego instynkt strzelecki był niesamowity. Nie widziałem nigdy drugiego takiego polskiego piłkarza. Dopiero w ostatnich czasach tak mi się zaczął z nim kojarzyć Robert Lewandowski – opowiadał Oślizło.

Zdaniem Huberta Kostki, poziom piłkarski poszczególnych zawodników Górnika był zdecydowanie wyższy niż poziom zaawansowania taktycznego, jaki prezentowała wówczas drużyna z Górnego Śląska. – Piłka nożna zmieniła się diametralnie w 1958 roku, gdy Brazylia przyjechała na mistrzostwa świata ze swoim ustawieniem 4-2-4. Myśmy grali przestarzałym W-M, czy „złotym kwadratem” jeszcze przez kolejnych sześć lat, przez co nie mogliśmy się skutecznie bronić przeciwko 4-2-4. Mieliśmy światowej klasy stopera Staszka Oślizło, ale to było niemożliwe, by przeciw dwóm środkowym napastnikom nawet on był w stanie w pojedynkę podołać. W lidze nie było jednak problemu – mając w ataku Pohla, Lentnera i Jankowskiego w piętnaście minut potrafiliśmy prowadzić już trzy-cztery do zera – twierdził Kostka w rozmowie z Weszło. Chwaląc też atmosferę w zespole: – Nie było tak, że nie pojawiały się jakieś konflikty, ale każdy mówił wprost o co chodzi i rozwiązywaliśmy problemy równie szybko jak się pojawiały. Potrafiliśmy też pożartować, była grupa chłopaków, która lubiła poopowiadać dowcipy, mieliśmy też takiego Antka Franosza, praktycznie nie mówił po polsku, tylko gwara śląska i to taka trudna do zrozumienia. I kiedyś wysłaliśmy go przygotować nam napoje po treningu do baru mlecznego. Przychodzimy, a tam nic dla nas nie ma. Tylko zmieszana kelnerka pyta: „skąd wy panowie jesteście?! Z jakiejś Słowacji?! Ten tu do mnie gada i gada, a ja nic nie rozumiem!”

Mogli się zatem piłkarze Górnika w dobrych humorach przygotowywać do wrześniowego dwumeczu z Tottenhamem.

[etoto league=”eng”]

ROZPOZNANIE TERENU

Atmosfera w obozie londyńczyków nie była natomiast aż tak szampańska.

Drużyna w 1961 roku wspięła się na sam szczyt angielskiego futbolu, fakt. Przede wszystkim za sprawą charyzmatycznego managera, Billa Nicholsona, który twardą ręką zarządzał w tamtym czasie ekipą „Kogutów”. Nicholson – trochę wbrew stereotypowi – nie był jednak skoncentrowany wyłącznie na odnoszeniu sukcesów na krajowej arenie. Nie patrzył z pogardą na piłkarskie dokonania pozostałych narodów, a wręcz przeciwnie. Jego celem było wypromowanie klubu na europejskiej arenie. Gdy wygrał w barwach Spurs mistrzostwo Anglii jako piłkarz w 1951 roku, nie miał jeszcze takiej szansy. Dekadę później istniał już jednak Puchar Europy, stale zyskujący na prestiżu. – Dopóki klub taki jak Tottenham nie zaistnieje w Europie… Nie znaczy nic. Po prostu nic – twierdził Nicholson.

Dlatego słynący ze skrupulatności manager do dwumeczu w rundzie wstępnej Pucharu Europy przygotowywał się z niezwykłą pieczołowitością. Podczas gdy zawodnicy Górnika tak naprawdę niczego nie wiedzieli o swoich angielskich przeciwnikach, Nicholson już na tydzień przed meczem wybrał się do Polski na rekonesans organizacyjny.

– W Katowicach nie mieli lotniska, więc złapałem nocny pociąg z Warszawy – wspominał Anglik w autobiografii. – Działacze Górnika odebrali mnie z dworca w Katowicach. Moim oczom ukazał się krajobraz typowy dla Europy Wschodniej – fatalne oświetlenie, brak porządnych peronów, ogólnie nieprzyjazny widok. Zaprowadzono mnie do jakiegoś obskurnego hotelu. To była jak scena z powieści „Ze śmiertelnego zimna”. Mój pokój był tak paskudny i zabrudzony, że odmówiłem spędzenia tam nocy. Powiedziałem: „Zawieźcie mnie do najlepszego hotelu”. A oni odparli, że właśnie w nim jesteśmy. Od razu zapowiedziałem, że w takim razie przed meczem chcę z drużyną nocować w innym mieście. Ostatecznie zawieziono mnie do Chorzowa, gdzie objechaliśmy chyba wszystkie hotele i okazało się, że ten w Katowicach był jednak rzeczywiście najlepszy. Muszę jednak przyznać, że gdy powróciłem tam już z drużyną, wszystko zostało przystrojone i wyczyszczone. Oczywiście piłkarze i tak marudzili – okazało się, że po ich łóżkach łaziły jakieś insekty – opowiadał Nicholson.

Anglik dowiedział się też sporo na temat samej drużyny Górnika. Na tyle dużo, by poczuć ukłucie zaniepokojenia przed zbliżającym się wielkimi krokami dwumeczem. Zrozumiał, że podczas losowania w Kopenhadze szczęście nie sprzyjało „Kogutom”.

Jego podopieczni z wyraźnym lekceważeniem podchodzili do rywalizacji z polskim zespołem, tymczasem okazało się, że gra tam podobno kilku piłkarzy europejskiego formatu. Stadion Śląski w Chorzowie też robił wielkie wrażenie. Nicholson miał świadomość, że pierwszy mecz to może być wyjątkowo skomplikowana przeprawa, tymczasem drużyna Spurs w ogóle nie dopuszczała takiej możliwości. Jechali jak po swoje. – Przede wszystkim zawiodły przygotowania do meczu. Wbrew namowom Nicholsona, zorganizowano ostatecznie tylko jedną wizytę w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że na mecze Górnika trudno było dotrzeć. Konieczny był lot do Warszawy, a potem podróż pociągiem do Katowic – pisał Dave Bowler w biografii bodaj największej gwiazdy ówczesnego Tottenhamu, Danny’ego Blanchflowera.

Tottenham Hotspur and Northern Ireland football captain Danny Blanchflower was happy to celebrate on the football pitch, here holding the FA Cup aloft after winning the 1961 final against Leicester City to win the league and cup ÔdoubleÕ.

Danny Blanchflower triumfuje (fot. Mirror)

Spore problemy logistyczne przed spotkaniem mieli też brytyjscy dziennikarze, którzy – co widać tez w powyższych cytatach – nie mogli się połapać w mapie Górnego Śląska. Ostatecznie wyszło im, że Górnik Zabrze to zespół z Katowic i tam też mieści się Stadion Śląski. W opasłej księdze „The Biography of Tottenham Hotspur” do dzisiaj można przeczytać informację, że pierwsze spotkanie Górnika ze Spurs zostało rozegrane właśnie w Katowicach.

ZWYCIĘSCY I POGRUCHOTANI

– Kiedy pierwszy raz zobaczyłem polski zespół na boisku, prezentowali się marnie – twierdził wspomniany Blanchflower.

Irlandczyk z Północy był największą piłkarską gwiazdą swojego kraju, dopóki nie eksplodował talent George’a Besta. Choć nawet dzisiaj znajdą się eksperci, którzy stawiają Blanchflowera na równi z Bestem. W 1958 roku nominowano go do drużyny gwiazd mistrzostw świata w Szwecji. W mistrzowskim sezonie 1960/61 wybrano go natomiast najlepszym zawodnikiem angielskiej ekstraklasy. Większość kariery spędził występując jako wysunięty, prawy obrońca. Niby niezbyt wyeksponowana na boisku pozycja, ale nie przeszkodziło to Blanchflowerowi w wygraniu wielu głosowań na najwybitniejszego piłkarza Spurs w całej historii klubu. – Nie obawialiśmy się starcia z tak przeciętnie dysponowanym zespołem. Szybko jednak zmieniłem o nich zdanie, gdy sędzia zaczął mecz. Okazało się, że tamtego dnia przerastali nas o klasę.

Robert Lewandowski z rekordem fazy grupowej Ligi Mistrzów? Nikt wcześniej nie zdobył 12 goli, Cristiano Ronaldo prowadzi z 11. „Lewy” ustrzeli dublet i go pobije? Kurs 1,58 (KLIKNIJ, aby się zarejestrować i odebrać bonus +200% od pierwszego depozytu)

13 września 1961 roku o godzinie 17:00 na trybunach Stadionu Śląskiego zgromadziło się około 80-90 tysięcy kibiców. Zawodnicy Górnika Zabrze nie zawiedli oczekiwań publiczności i zaprezentowali się z fenomenalnej strony.

Zresztą, kibicom nie brakowało też dodatkowych piłkarskich atrakcji – przed pucharowym starciem odbył się też finał mistrzostw Polski juniorów. Młodzieżowcy Zrywu Chorzów pokonali w finałowym starciu juniorską ekipę Górnika Wałbrzych. W barwach chorzowskiej drużyny wystąpili między innymi Jan Banaś i Zygfryd Szołtysik, dla których było to pierwsze – ale, jak się okazało, nie ostatnie – spotkanie rozegrane przy tak olbrzymiej publice.

Screenshot_2019-12-11 13 09 1961 - Górnik Zabrze - Tottenham Hotspur 4 2 – WikiGórnik

 Składy Górnika i Tottenhamu (źródło: WikiGórnik).

– Pamiętam strażników z karabinami maszynowymi. I kobiety, które na klęczkach, nożycami strzygły trawę na stadionie. Boisko było przygotowane jak na Wembley – zachwycał się Bill Nicholson. Okazało się jednak, że dywan przygotowywany w pocie czoła przez śląskie kobiety wcale nie sprzyjał Anglikom, lecz znacznie bardziej zaawansowanym technicznie gospodarzom. Punktualnie o piątej po południu belgijski arbiter Antoine Blavier rozpoczął spotkanie, a zszokowani Anglicy nie potrafili połapać się, gdzie jest piłka.

Tymczasem już po sześciu minutach futbolówka po raz pierwszy wylądowała w siatce. Samobója ustrzelił Maurice Norman, późniejszy reprezentant Anglii. Spotkanie toczyło się w niezwykle szybkim tempie, na boisku panował chaos. „Górnicy rozpoczęli grę w wielkim stylu” – relacjonował „Sport”. „Okazało się, że nie mają najmniejszego respektu przed wielkim przeciwnikiem. Nie mieli go starzy wyjadacze, ale nie mieli też młodzi, zdobywając sobie swą postawą najwyższe uznanie. Gra nie była może zbyt płynna. Szło przecież o zwycięstwo a nie o pokaz. Obrona polska ostro szarżowała, nie dopuszczała Anglików do pozycji strzałowych, podczas gdy atak nie przetrzymywał wprawdzie piłek zbyt długo, ale mądrymi uderzeniami rozbijał raz po raz defensywę przeciwnika i stwarzał sobie dogodne pozycje do strzału. Najbardziej imponował nam wówczas spokój i swoboda, z jaką operował przede wszystkim Musiałek, który już w 8 min. stał się współtwórcą bramki, zmuszając Nortona do zabójczej dla bramkarza angielskiego interwencji. Zasługę miał też Lentner. On bowiem oddał jeden ze swoich niebezpiecznych ni to strzałów, ni centr, czym spowodował zamieszanie na przedpolu Browna.”

1961 rok, polski klub załatwia mistrza Anglii centrostrzałem.

Na tym jednak nie zakończył się strzelecki popis piłkarzy Górnika. Po dwudziestu minutach prowadzenie gospodarzy podwyższył ledwie 21-letni Jerzy Musiałek, a tuż przed przerwą do siatki trafił także inny 21-latek, Erwin Wilczek. Zabrzańskie gwiazdeczki po prostu zdemolowały pewnych siebie Anglików. Trzy minuty po wznowieniu gry do siatki trafił jeszcze Ernest Pohl. Zanosiło się na totalną demolkę wyspiarzy.

Wtedy do akcji wskoczył żołnierz do zadań specjalnych w armii Billa Nicholsona – Dave Mackay.

Szkot był sercem i płucami Tottenhamu. George Best wskazał go swego czasu jako najbardziej niewygodnego i najodważniejszego przeciwnika ze wszystkich, z jakimi przyszło mu się mierzyć. Jego umiejętności czysto piłkarskie można przy naprawdę dużej życzliwości określić najwyżej jako przyzwoite. Na najwyższy poziom Mackay wskoczył przede wszystkim dzięki nieprawdopodobnej wydolności i niezłomnemu charakterowi. Szybko stał się pupilem Nicholsona, który przywiązywał niesamowitą wagę do treningów siłowych i wytrzymałościowych. Organizował nawet swoim zawodnikom treningi z kulturystami.

– Te krótkie, ale intensywne sesje treningowe z ciężarowcem strasznie nas wzmacniały – opowiadał Mackay. – W ogóle trenowaliśmy ciężko. Każdego dnia nacisk był położony na inny element gry – gierki treningowe, zajęcia wytrzymałościowe, stałe fragmenty gry. Tylko w piątek mieliśmy wolne. Ale wolne u Billa nie oznaczało, że mogliśmy sobie pójść do pubu albo na golfa. Chodziło o to, że mamy wolny wybór w kwestii ćwiczeń i możemy dopracowywać to, na co tego dnia mamy ochotę. (…) Część z nas przychodziła jeszcze na dodatkowe zajęcia z własnej woli, graliśmy sobie pięciu na pięciu na hali. Sala była ciasna, piłka nie miała gdzie uciec. Do dziś wierzę, że nie ma lepszej metody treningowej niż gierka po pięciu. Nikt nie brał jeńców podczas rywalizacji, więc co i rusz wybuchały awantury. Sam uwielbiałem zapędzać mojego przeciwnika z futbolówką do narożnika i potem go tam blokować. Kończyło się to zwykle ciosem łokcia w twarz albo kopniakiem w jaja. Ale kiedy trening był zakończony, nikt nie chował urazy. To był ciężki, lecz pouczający reżim treningowy.

– Na treningi z Dave’em trzeba było przychodzić w zbroi. Rozsmarowywał nas na ścianach – wspominał się Bobby Smith, inny z piłkarzy „Kogutów”. – Sytuacja podczas gierki treningowej była zawsze jasna: „Może i jesteśmy kumplami, ale nie dziś. Nie dziś, koleżko”.

Piłkarze Górnika na mecz z Tottenhamem wyszli bez zbroi i gorzko tego pożałowali.

Pierwszą ofiarą rozjuszonego Mackaya padł Jan Kowalski. Brutalnie sfaulowany zawodnik Górnika został zniesiony z boiska w siedemnastej minucie drugiej połowy i już nie zdołał powrócił na plac gry. Oznaczało to, że gospodarze muszą dokończyć mecz w dziesiątkę – regulamin rozgrywek nie dopuszczał w tamtym czasie przeprowadzania zmian. Wkrótce potem Mackay wykluczył też z gry Musiałka, czyli najjaśniejszą postać całego widowiska. Osłabieniu zabrzanie spanikowali – padła organizacja gry, a Spurs zdołali wpakować Kostce dwie bramki, zmniejszając tym samym rozmiary porażki.

„Gra Górnika skończyła się w 62 minucie i od tej chwili mieliśmy wszelkie powody niepokoić się o zwycięstwo” – pisał redaktor „Sportu”. „Przed meczem ostrzegaliśmy przed końcówką Anglików, którzy są mistrzami w podkręcaniu tempa. Stało się to w sytuacji dla nas najmniej dogodnej, toteż przyjęliśmy z ulgą gwizdek zwiastujący zakończenie meczu. Obrona nasza pod koniec całkowicie się rozkleiła. Zamiast kryć ustawiających się zawodników angielskich uganiano bez sensu i myśli za piłką. Nic dziwnego, że Jones znalazł okazję do swobodnego główkowania, któremu Kostka nie umiał sprostać. Wielu obserwatorów miało do niego o to pretensję, jesteśmy bardziej wyrozumiali i usprawiedliwiamy go zaskoczeniem. Poza tym obrona główek jest trudniejsza, niż wydaje się to wielu. W sumie grał on dobrze, mimo że raz czy drugi miał mniej pewne interwencje. (…) Pół godziny słabszej gry gospodarzy zatarło wprawdzie dobre optyczne wrażenie, jednak nie jest w stanie przyćmić wartości zwycięstwa. Chcielibyśmy oczywiście, by Górnik posiadał jeszcze większe zapasy sił, ale na to w krótkim czasie już nie poradzimy.”

Screenshot_2019-12-11 13 09 1961 - Górnik Zabrze - Tottenham Hotspur 4 2 – WikiGórnik(1)

Wynik starcia Górnika z Tottenhamem (źródło: WikiGórnik).

Wielki Tottenham nie pozostawił wielkiego wrażenia. (…) Podobał nam się prawy pomocnik Blanchflower, który zjawiał się wszędzie tam, gdzie był potrzebny. Szkoda, że partner jego Mackay celuje w grze aż nazbyt ostrej przechodzącej w brutalność” – dodał.

– Powinniśmy byli wygrać różnicą trzech bramek. Wszyscy moi zawodnicy zasłużyli na wielkie słowa uznania za ambitną grę i zrealizowanie założeń taktycznych. Anglicy do 60 minuty grali bardzo fair, później jednak przekroczyli wszelkie ramy przyzwoitości. Moim zdaniem Mackay zasłużył na usunięcie z boiska – złościł się szkoleniowiec Górnika.

Trener Nicholson przyznał natomiast po końcowym gwizdku arbitra: – Jeżeli chodzi o taktykę, zdecydowałem, że nie będziemy niczego zmieniać względem mistrzowskiego sezonu. Uznałem, że należy trzymać się strategii, która zapewniła nam dublet. To był błąd. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak należy grać w Europie. A przede wszystkim nie miałem doświadczenia z rozgrywaniem dwumeczów. Byłem rozczarowany. Przede wszystkim dlatego, że brakowało nam dyscypliny i determinacji, dopóki wynik nie stał się tragiczny.

– To była cholerna kompromitacja – dorzucił. A „cholerna” w jego słowniku stanowiło najcięższy kaliber obelgi.

Po końcowym gwizdku zawodnicy Górnika nie pozostawiali suchej nitki na przeciwnikach, którzy w tak brutalny sposób postanowili odrabiać straty w drugiej połowie. Tym bardziej, że kontuzje spowodowane przez perfidne wślizgi Mackaya okazały się naprawdę paskudne. Zabrzański lekarz, doktor Janusz Młynarski, opowiadał „Sportowi”: – Po meczu pojechałem z Musiałkiem i Kowalskim do Pogotowia Ratunkowego. Okazało się, że Musiałek ma ranę tłuczoną w okolicach kostki wewnętrznej prawej nogi. Na miejscu dokonałem zabiegu chirurgicznego. Ranę trzeba było zszyć. U Kowalskiego stwierdziłem krwawy wylew w okolicach kostki zewnętrznej prawej nogi i nadwyrężenie torebki stawowej. Obie te kontuzje są wynikiem ordynarnego kopnięcia przez przeciwnika. Jeśli u Musiałka nie nastąpi przyranne zakażenie, wtedy będzie możliwość wystawienia go do gry w Londynie. Niestety, pod znakiem zapytania stoi udział Kowalskiego w spotkaniu rewanżowym. To już poważniejsza kontuzja. Zrobimy jednak wszystko co w naszej mocy. Ostateczna decyzja zapadnie dopiero po obejrzeniu zdjęcia rentgenowskiego. Bramkarz Kostka doznał stłuczenia kości policzkowej. Jest to wprawdzie bolesna kontuzja, ale nie groźna.

Brytyjskie media nie miały litości dla piłkarzy Spurs. Londyńczyków oskarżono o skompromitowanie angielskiego futbolu na międzynarodowej arenie.

ZEMSTA

Rewanżowemu spotkaniu towarzyszyło mnóstwo niezdrowych emocji. Przede wszystkim dlatego, że pierwszy mecz wiązał się z paroma incydentami natury – nazwijmy to – pozasportowej. Przykład? Dwóch dziennikarzy pisma „Daily Sketch” zostało aresztowanych na warszawskim lotnisku, co skończyło się interwencją brytyjskiej ambasady. – Chciałem zrobić zdjęcie napisowi „Warszawa”, gdy nagle znikąd wyłoniło się paru tajniaków, obezwładniło mnie i wylądowałem na przesłuchaniu – opowiadał Laurie Pignon. – Jeżeli chodzi o sam mecz, to zapamiętałem tylko jedno: Dave’a Mackaya, biegającego po całym boisku i kopiącego najlepszych zawodników Górnika. Dwóch wykluczył z gry.

Angielskie media chętnie zagęszczały atmosferę, żeby dodatkowo zmobilizować piłkarzy Tottenhamu do zmazania hańby, jaką była porażka 2:4 w pierwszym spotkaniu. Ostatecznie wszystkie te okoliczności sprawiły, że 20 września stadion White Hart Lane został rozgrzany do czerwoności, a piłkarze Spurs – na nieszczęście Górnika – zagrali być może najbardziej spektakularne spotkanie w całych dziejach klubu.

Mecz zakończył się wynikiem 8:1 dla londyńskiej drużyny i stał się symbolem potęgi tamtego Tottenhamu.

Screenshot_2019-12-11 20 09 1961 - Tottenham Hotspur - Górnik Zabrze 8 1 – WikiGórnik

Wynik rewanżu (źródło: WikiGórnik).

Na pocieszenie gościom zostało tylko to, że najpiękniejszego gola spotkania zdobył Ernest Pohl, autor honorowego trafienia dla gości. – Trafiliśmy do innego, piłkarskiego świata. Kiedy staliśmy w tunelu byliśmy autentycznie wystraszeni. Oni wrzeszczeli, walili głowami w mur… Do tej pory nasze kontakty z zagraniczną piłką to były towarzyskie mecze z Banikiem Ostrawa i innymi zespołami bloku wschodniego – opowiadał Hubert Kostka w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. Podkreślając też przy okazji rozmaite drobnostki, jakie miały znaczenie w przypadku tamtego niepowodzenia. Choćby kwestię obuwia – piłkarze Górnika na zabłocone boisko na White Hart Lane wyszli w butach kolarskich, do których szewc poprzyczepiał korki. Wszystko się oczywiście natychmiast rozkleiło i rozmemłało w ledwo przypominającym murawę bagnie.

– Kiedy szliśmy tunelem na boisko, w tym gąszczu labiryntów, gdzie nikt nas nie prowadził, trafiliśmy do toalety – wspominał bramkarz Górnika.

Na rewanż pojechało w sumie trzynastu piłkarzy Górnika (w tym Kowalski i Musiałek, obaj z nogami w gipsie) i… aż szesnastu działaczy. Gospodarze potraktowali to jako pewną formę demonstracji w stylu: „o, zobaczcie, jak chamsko graliście w pierwszym spotkaniu”. Tymczasem procedura zorganizowania wyjazdu do Wielkiej Brytanii była w PRL-u na tyle skomplikowana, że poturbowani zawodnicy już od dawna byli wypisani na listę do wyjazdu i niczego nie dało się zmienić na tydzień przed meczem.

Goleada w Monachium? Powyżej 2,5 gola to kurs 1,34, powyżej 3,5 – 1,83, a powyżej 7,5 gola (tak było w Londynie!) – 15,00 (KLIKNIJ, aby się zarejestrować i odebrać bonus +200% od pierwszego depozytu)

Zabrzanie nie mieli w Londynie do dyspozycji lekarzy czy masażystów. Oczywiście poziom profesjonalizacji sportu także i w Anglii nie był wówczas zbliżony do współczesnego, niemniej – Górnik na tle „Kogutów” pod kątem organizacyjnym był drużyną z piłkarskiego trzeciego świata. Piłkarsko nie wyglądało to jednak wbrew pozorom aż tak katastrofalnie. „W całości nasza drużyna, mimo wysokiej klęski okresami podobała się nawet. Słyszałem głosy Anglików, którzy twierdzili że mamy indywidualnie dobrych graczy, nie umiejących jednak włączyć się w jednolity zespół” – raportował „Sport”. Podobnego zdania byli piłkarze Spurs. – Ten mecz z Górnikiem mam do dzisiaj w pamięci. U nich zagraliśmy słabo, a to był bardzo mocny przeciwnik. Prasa nas miażdżyła, zresztą słusznie. Nie mogliśmy się doczekać rewanżu, podobnie jak kibice. Kiedy wyszedłem na murawę… Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem – wspominał Cliff Jones. – 65 tysięcy ludzi czekających na nasz triumf. Rywale się tego nie spodziewali. Ich stadion był duży, ale trybuny oddzielała od murawy bieżnia. Na Tottenhamie kibiców masz tuż za plecami, nad głową, wszędzie. Widzieliśmy w oczach Polaków myśl: „Co się tutaj dzieje?”. Od razu ich napoczęliśmy, tłum oszalał. To był niekończący się ryk. Tamtego dnia nie pokonałby nas ani Górnik, ani nikt inny. Moim zdaniem to najlepszy występ angielskiego klubu na europejskiej arenie.

Brutal Mackay wtórował koledze: – Górnik był naprawdę niezły, ale dzisiaj byliśmy niezniszczali.

To samo stwierdził John Bond, w tamtym czasie zawodnik West Hamu. Było dość powszechnym zjawiskiem, że na mecze Spurs przychodzili piłkarze innych londyńskich zespołów. Po prostu, żeby popatrzeć na futbol w najlepszym wydaniu. – Ten rewanżowy mecz z Górnikiem to był według mnie ich szczytowy moment. Górnik grał całkiem nieźle. Widać było, że to świetna drużyna. A jednak – zostali znokautowani. Trudno porównywać zespoły z innych epok, lecz powiem jedno – jeżeli jakiekolwiek pokolenie Tottenhamu ma być lepsze od tego, którym dowodził Bill, musi dokonać czegoś naprawdę niezwykłego.

Ponoć to właśnie podczas rewanżowego starcia z Górnikiem Zabrze narodziła się na trybunach Spurs tradycja wyśpiewywania słynnej pieśni „Glory, glory”, na melodię „Hymnu Bojowego Republiki”. Do angielskiej prasy przeciekły wycinki z polskich gazet, gdzie w jednym z artykułów napisano o piłkarzach Spurs, że „nie są aniołkami”. W ramach reakcji na ten tekst – odnoszący się oczywiście do brutalnych fauli Mackaya i jego kolegów – część londyńskich kibiców na meczu pojawiła się w anielskich kostiumach, a gdy gospodarze objęli już naprawdę wysokie prowadzenie nad zabrzanami, angielscy fani zaczęli wyśpiewywać „Glory Glory Hallelujah, and the Spurs go marching on”.

Spotkaniem zachwycił się nawet Bobby Robson, wówczas jeszcze piłkarz. – Spędziłem wiele wolnych wieczorów na trybunach White Hart Lane, podziwiając tę wielką drużynę Spurs. Ledwo mogłem zdążyć na ich mecze, więc zwykle wysiadałem z autobusu przy Siedmiu Siostrach i po prostu pędziłem na stadion biegiem. Atmosfera tego obiektu mnie po prostu do siebie zasysała. Byłem wśród kibiców tego dnia, gdy Tottenham zdeklasował Górnik Zabrze 8:1 w Pucharze Europy, choć pierwszy mecz w Polsce został przegrany. Cóż to był za wieczór!

Zemsta Anglików była bezwzględna i słodka. Ale triumf Górnika w pierwszym spotkaniu do dziś – a minęło już przecież ponad pół wieku – pozostaje jednym z największych zwycięstw polskich klubów na europejskiej arenie.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. okładka „Sportu”

***
„Był sobie mecz” to nowy cykl na Weszło, w którym będziemy wraz z ETOTO wspominać pamiętne mecze z historii futbolu. Czasami ze szczegółami opiszemy starcia takie jak to wyżej opisane, o którym mówił cały świat. Czasami zajrzymy na polskie podwórko i przypomnimy starcie, o którym wielu kibiców już zdążyło zapomnieć. Niemniej gwarantujemy, że zawsze będzie ciekawie.

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
3
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...