Reklama

Joker z Betisu. Wszystkie oblicza Joaquina

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2019, 17:56 • 15 min czytania 0 komentarzy

Joaquin przyszedł do Betisu w tym samym roku, co Wojciech Kowalczyk. Co prawda zasilił wtedy zespół juniorski – Joaquin, nie Kowal – ale zawsze.

Joker z Betisu. Wszystkie oblicza Joaquina

Dla klubu to, że dziś, dobijając z wolna do czterdziestki, cały czas gra i kapitanuje zespołowi, to wielka sprawa. Tym większa, że wciąż potrafi dać zespołowi bardzo wiele, co udowodnił choćby wczoraj, strzelając hat-tricka w dwadzieścia minut i prowadząc Betiko do zwycięstwa.

Joaquin nie zwalnia tempa, wciąż pisze nowe rozdziały swojej niebanalnej historii, ale za nim też już niejeden barwny rozdział.

***

„Jeśli ci źle, spójrz na herb. Nie ma piękniejszego widoku na świecie”.

Reklama

Flaga na jednym z meczów Betisu.

***

„Kocham Betis. Któregoś dnia będę jego prezydentem”.

Joaquin.

***

Gdy zapytano Joaquina jak to robi, że tyle lat kariery nie miał kontuzji, a tak długo utrzymuje świetną atletyczność, opowiedział o piciu matczynego mleka do szóstego roku życia.

Reklama

To teoretycznie możliwe, bo pochodzi z wielodzietnej rodziny, ma ośmioro rodzeństwa, sam jest trzeci licząc od najstarszego. Ale za Joaquinem i jego poczuciem humoru czasem ciężko nadążyć – bywa tak, że nie ma do końca pewności – facet mówi poważnie czy też nie?

Jeden ze sławniejszych wywiadów piłkarskich ostatnich lat w Hiszpanii to rozmowa pomiędzy Julio Baptistą a Joaquinem. Julio spytał jakie jest hobby Hiszpana, na co ten odpowiedział:

– Gra w tenisa.

– Człowieku, przecież ty nigdy nie grałeś w tenisa. Ani razu.

– Julio, nawet nie wiedziałbym jak trzymać rakietę.

Jesteśmy pewni, że coś tu ginie w tłumaczeniu, pewnie znający hiszpański lepiej zrozumieją wszystkie konteksty, ale jest to rozmowa na tyle sławna, że do dziś Joaquin ma wśród kumpli ksywę Julio, a Marca z tego zdarzenia potrafiła zrobić okładkę. Być może wypowiedzi Wojtka Pawłowskiego per „esensej de casa”, a raczej cała sytuacja, też nie byłyby tak łatwo przetłumaczalne na inny język.

Joaquin, w jednym z głosowań kibiców, został uznany za jednego z najbardziej lubianych hiszpańskich piłkarzy – tylko za Andresem Iniestą i Santim Cazorlą. Tych, co zrobili więcej na boisku, było całe multum, ale on nadrabia humorem i pewną scenicznością. Potrafi zrobić show. Normą jest, że wywiady z Joaquinem w pewnym momencie mają akcent „opowiedz jakiś dowcip”. Gdy zagaił go o to TeenMagazine, Joaquin odpowiedział:

– OK. Któregoś dnia Betis grał z Sevillą. Mój syn przybiegł rozgorączkowany, przestraszyłem się, a on powiedział: „tato, mama jest w łóżku z innym mężczyzną!”. Powiedziałem: „uff, myślałem, że Sevilla strzeliła”.

Gdy trener Quique Setien udzielał telewizyjnego wywiadu, przechodzący obok Joaquin przerwał go mówiąc:

– Powiedz im kto naprawdę robi różnicę.

Innym razem Joaquin, wówczas już dwuprocentowy udziałowiec Betisu, tłumaczył Setienowi, że powinien być wdzięczny jemu, pracodawcy, bo mało który trener tak długo wytrzymuje na tym stołku. Inna rzecz, że panowie złapali doskonały kontakt, Joaquin do dziś mówi, że to był najlepszy trener jakiego miał.

Inna sławna sytuacja, już łatwiejsza do zrozumienia, to gdy w programie telewizyjnym zahipnotyzował kurę. Tak, to zdarzyło się naprawdę, prowadzący, z sobie znanych przyczyn, powiedział, że Joaquin ma podobno takie hobby, a ten pociągnął dowcip do samego końca.

Gdy skończy grać, bankowo będzie pracował w showbiznesie. Sam o tym mówi otwarcie, a hiszpańskie telewizje będą się o niego zabijać – zagwarantuje merytorykę, ale i mnóstwo luzu. Będzie cała rzesza ludzi, którzy włączą odbiornik specjalnie dla niego.

Oczywiście nie zawsze trafia swoimi żartami w dziesiątkę, na pewno nie najwyższego lotu jest zdjęcie na golasa po zdobyciu Copa del Rey w przededniu własnego wesela – parafrazując klasyka, cała Hiszpania widziała. Joaquin bardziej trafił z zaproszeniem całej drużyny na swoje weselicho, włącznie z trofeum, które posadził na honorowym miejscu.

Czasem ta opinia dyżurnego człowieka od żartów w hiszpańskiej piłce i jego chyba uwiera. Kiedyś powiedział:

– Nie gram w piłkę w wieku 36 lat tylko dlatego, że jestem zabawny.

To niewątpliwe. Nikt nie może mieć pretensji do jego etyki pracy, wszyscy do dziś podkreślają, że Joaquin schodzi z treningu ostatni.

Ale nie byłby też idealnym ambasadorem zdrowego życia. To nie Robert Lewandowski, to raczej facet, który wszedł w piłkę w czasach, gdy jeszcze normą była całonocna balanga, a pilnowanie diety było czymś rodem z science fiction. Często wykręcał się żartem: gdy przyszedł zawiany na poranny trener u Serry Ferrera, miał buty całe brudne od klubowania do rana. Tłumaczył się, że uprawiał biegi przełajowe.

Do legendy przeszła też jedna impreza w Betisie, która dziś jest uznawana za jedną z najgrubszych w historii klubu. Było to halloween w domu kumpla z Betisu, Benjamina. Na imprezę pod hasłem „ŻADNYCH ŻON I PARTNEREK” przyszło dwieście osób. Na tę imprezę w pewnym momencie wpadł ówczesny prezes klubu, kontrowersyjny Manuel Ruiz de Lopera, który swego czasu pobił transferowy rekord świata kupując do Betisu Denilsona, potrafił nazwać stadion Betisu własnym imieniem, ale trafić też za kraty za przewiny podatkowe. Pojawienie się Ruiza wywołało taki popłoch, że Denilson próbował uciec oknem – Joaquin zatrzymał go słowami:

– Gdzie idziesz? To dwa metry wysokości, połamiesz się.

Jeśli już, to Joaquin mógłby służyć za przykład kogoś, komu naprawdę, ale to naprawdę nie przeszkadzała zabawa w świetnej grać w piłkę, bo to, że nigdy nie trafił do klubu europejskiego ścisłego topu, nie wysypało się z tej przyczyny.

***

„Jest kochany przez ludzi. Pochodzi z bardzo skromnej, biednej rodziny. Uczynił wszystkich swoich bliskich bogatymi, ale nigdy nie zachowywał się jak gwiazdor. To facet twardo stąpający po ziemi, zawsze mający czas na akcje charytatywne”.

Rafael Pineda, dziennikarz El Pais.

***

W ogóle nie chciał być piłkarzem.

To znaczy, jasne, futbol miał w jego sercu ważne miejsce, ze szczególnym uwzględnieniem Betisu, ale jako dziecko marzył raczej o zostaniu matadorem. Od 1994 jeździł jednak na trasie Cadiz – Sevilla na treningi, nie jest to może ultradaleko, ale nie jest też rzut beretem. Miał chwilę zwątpienia, nie chciało mu się, ale jego wuj i mentor zawsze go wspierał. Już wtedy, gdy był dzieciakiem dojeżdżającym na obiekty Betisu by trenować, a na meczach rzucać piłkę Wojtkowi Kowalczykowi, wuj miał mu pewnego razu powiedzieć:

– Będziesz najlepszym piłkarzem Hiszpanii. Zobaczysz.

Rodzinne sentymenty rodzinnymi sentymentami, ale jeszcze dwóch jego braci parało się piłką, a jednak tego nie usłyszeli.

Powiedzmy szczerze: wuj spudłował. Ale raz, że nieznacznie, a dwa, że do momentu jego śmierci w 2002 roku mogło zdawać się, że wszystko idzie zgodnie z przepowiednią.

Jakże wymowne fiasko supertransferu Denilsona: Brazylijczyk zamiast wnieść nową jakość, poprowadzić ku gwiazdom, za chwilę był członkiem zespołu, który w sezonie 99/00 spadł z La Liga. W tamtym roku również osiemnastoletni Joquain doznał goryczy spadku, bo rezerwy Betisu zleciały z Segunda B do Tercera. Młody został jednak włączony do kadry drugoligowca, a tu szybko znalazł grunt – Betis błyskawicznie wrócił do Primera Division.

W sezonie 01/02 był jednym z odkryć sezonu La Liga, jak i również członkiem młodzieżówki. Cholernie mocny zespół U21 z Xavim czy Reiną nie dał jednak rady nawet awansować na finałowy turniej, odpadając po barażach – ledwo się do nich zresztą zakwalifikował.

Ale Joaquin pewnie i tak by na ten turniej nie jechał, bo po prostu grał już w dorosłej kadrze. Hiszpania, klasycznie, przed finałami w Korei i Japonii, była mocna jak nigdy. Weterani jak Hierro czy Luis Enrique, piłkarze w sile wieku jak Morientes, Diego Tristan, Valeron, Mendieta, 24-letni Raul i Puyol, do tego młodziutcy Casillas, Xavi i najmłodszy z nich wszystkich Joaquin.

Hiszpania rozbiła swoją grupę, wygrywając wszystkie mecze, wrzucając po trzy gole Paragwajowi, Słowenii i RPA – w tym ostatnim meczu zagrał młodzik z Betisu, robiąc nawet asystę. W pierwszej rundzie pucharowej przeszli Irlandczyków, a o awans do strefy medalowej grali z Koreą Południową.

Wszystko wskazywało, że to będzie ten moment.

Turniej, kiedy nie są tylko papierowym faworytem, turniej, kiedy nie zawodzą, tylko w końcu coś przywiozą. A kto wie, może wygrają całość?

Jeśli jednak Włosi narzekali na sędziowanie meczu z Koreą, to co mieli powiedzieć Hiszpanie? Okradziono ich z dwóch prawidłowych goli. Joaquin, któremu Camacho zaufał w tym starciu od pierwszej minuty, „asystował” przy trafieniu głową Morientesa.

Gamal Mahmoud Ahmed El-Ghandour uznał, że młody wyjechał z piłką poza boisko – nie było nawet blisko takiego zdarzenia.

Screen Shot 12-09-19 at 03.22 PM

Hiszpanie byli lepsi, sam Joaquin został wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania – i to mimo pudła w karnych, które ostatecznie przesądziło o odpadnięciu, choć nie ukrywajmy, w tym niechlubnym meczu o odpadnięciu La Rojy zdecydowało coś zupełnie innego. Joaquin karnego strzelał mimo kontuzji, do strzelania nie palił się, tak wyznaczył Camacho, za co wziął później pełną odpowiedzialność. Oczywiście też mówiąc, że przede wszystkim to, że w ogóle doszło do karnych, i tak jest sędziowskim skandalem. Sam Joaquin powiedział bez ogródek:

– To było złodziejstwo. Nie chodzi tylko o dwa gole, ale o wiele innych błędnych decyzji.

Wciąż, wydawało się, że Joaquin ma świat u stóp. W kadrze mógł grać jeszcze naście lat. Kluby? Chcieli go wszyscy najwięksi.

Dlaczego więc jedyne, co kiedykolwiek wygrał, to Copa del Rey?

***

Nie wygrałem nic. Zupełnie nic. Ale miałem frajdę z wielu rzeczy. Tego nikt mi nie odbierze.

Joaquin.

***

Jego historia rozstania z reprezentacją Hiszpanii jest godna dowcipu, który sam by opowiedział.

Hiszpania miała potężne problemy w eliminacjach do Euro 2008. W październiku 2006 przegrała dwa wyjazdowe mecze: z Irlandią Północną i Szwecją. Kadrę prowadził Luis Aragones, a Joaquin nie gryzł się w język. W wywiadzie radiowym powiedział:

„Kadra to dzisiaj totalny bałagan. Jeden wielki chaos, a Luis nie ma pojęcia jak radzić sobie z trudnymi momentami. Nie sądzę, by to co mówię sprawiło, że wrócę do kadry, ale tak myślę”.

Łatwo było w tamtym momencie jechać po Aragonesie. Ale ten wkrótce odmienił kadrę, wprowadzając styl oparty na tiki-tace. Na Joaquina się nie obraził, dał mu jeszcze kilka szans – ostatecznie ten ich nie wykorzystał i w 2007 zagrał swój ostatni mecz dla kadry.

Reszta jest historią. Hiszpania wygrała Euro 2008, mundial 2010, Euro 2012.

Metrykalnie, Joaquin spokojnie mógłby znajdować się w każdej z tych reprezentacji, to powinny być lata jego szczytu. Zamiast tego zaliczył skandal z Koreą, odpadnięcie w grupie podczas Euro 2004, a także porażkę w pierwszej rundzie pucharowej z Francją w 2006. Spokojnie może uchodzić za jeden z ostatnich symboli pokoleń w rytm „grali pięknie jak nigdy, przegrywali jak zawsze”.

Jeśli chodzi o kluby, to Betis zrobił się dla niego za ciasny już jesienią 2002 roku. Jasne, był prawdziwym Betiko. Jasne, prezydentem był wówczas Manuel Ruiz de Lopera, który nie był chętny oddawać swoich ulubionych zawodników, ekonomia nie do końca go interesowała.

Ale w zasadzie wszyscy spodziewali się transferu, który pozwoli mu nabrać rozpędu, grać o największe stawki. Wśród zainteresowanych w kolejnych latach był podobno Manchester United, Juventus, Liverpool. Joaquin wpadł w oko Romanowi Abramowiczowi, sam Mourinho miał przylecieć do Hiszpanii i spotkać się z piłkarzem, ale Joaquin tylko kwitował:

– Co ja bym robił w Londynie? Chodził spać o szesnastej?

Mogło mu się nie podobać w Anglii? Mogło. Ale Madryt? Ciekawostka, że choć zawsze był Betiko, tak pierwszą koszulkę jaką dostał była koszulka Realu. Taką kupił mu ojciec, bo mały Joaquin bardzo prosił o piłkarski strój, a akurat nie było na straganie żadnego trykotu Betisu.

Rozmowy były zaawansowane. Podczas jednego ze zgrupowań kadry Raul zorganizował Joaquinowi tajne spotkanie z Florentino Perezem – spotkanie w toalecie. Joaquin wspominał słowa Florentino:

– Raul, jak myślisz, jak ten facet prezentowałby się w bieli?

– Powinienem to wiedzieć od dawna, prezesie.

A jednak i tym razem nic z tego nie wyszło. Joaquin przegapił swój najlepszy moment na transfer.

Nie można co prawda powiedzieć, żeby z Betisem nic nie ugrał, ale zależy to od kontekstu. Betis, choć jest jednym z najpopularniejszych klubów Hiszpanii, ma w nim czwartą średnią frekwencję, to klub, który, delikatnie mówiąc, nie ma przeładowanej gabloty.

Wymowne jest nawet klubowe motto: „Niech żyje Betis, nawet gdy przegrywa”.

Nie tworzysz takiego motta, jeśli częściej wygrywasz niż przegrywasz.

Mistrzostwo zdobył tylko raz, jeszcze przed II Wojną Światową. Copa del Rey? W 1977 i w 2005, za drugim razem więc pod batutą Joaquina – to miało swoją wymowę. Tak samo jak jedyny w historii klubu awans do Ligi Mistrzów, w której zagrali w sezonie 05/06, ogrywając w grupie Chelsea, choć musząc jednak uznać wyższość LFC i The Blues, a zajmując miejsce nad Anderlechtem.

Biorąc pod uwagę kontekst, to wielkie rzeczy, dla Betiko historyczne. Ale z punktu widzenia szczytów europejskiego futbolu, gdzie mógł się znaleźć, ledwie dostrzegalne.

***

„Lubię przekomarzać z kibicami Sevilli. To miejska tradycja, nie przekraczamy pewnych barier, po prostu u nas w regionie uwielbiamy żartować – to część naszej kultury”.

Joaquin.

***

Gdy w końcu zostawił Betis, to na rzecz „tylko” Valencii. Nie obyło się bez komplikacji, bo Joaquin zmieniał zdanie – chciał zostać, zapewniał prezesów, że Betis na zawsze, a potem zależało mu koniecznie na przenosinach. Do legendy przeszedł fakt, że na jeden dzień został za karę… zesłany do Albacete. W umowie miał zapis, według którego miał iść na wypożyczenie tam, gdzie postanowi klub. Przyjął to z pokorą, a potem sprawy potoczyły się torem, na jaki wówczas liczył.

Valencia to nie popierdółka, ale jest różnica pomiędzy Valencią z 2006 roku, a tą początku wieku, która docierała do finału Ligi Mistrzów, wygrywała Puchar UEFA, dwukrotnie sięgała mistrzostwo z Hiszpanii, a ekipę z Aimarem za sterami kojarzył w Europie każdy.

Valencia 05/06 to wciąż siła w Hiszpanii, ale w pucharach odpadli… w finale Intertoto. Było jasne, że na Mestalla są mocne karty, jak choćby David Villa, ale trzeba powoli wymyślać siebie na nowo. Transfer Joaquina, wówczas najdroższy w historii klubu, miał temu pomóc – Joaquin nie trafiał więc do klubu europejskiej czołówki, ale do klubu, który ma takie ambicje. Pytanie czy bardziej w oparciu o jeszcze świeże wspomnienia, czy o realne możliwości Nietoperzy.

Dziś chyba trzeba powiedzieć, że pewne rzeczy drastycznie zmieniały się w piłce i Valencia nie zdołała dotrzymać tempa. Za czasów Joaquina sięgnęła po jedno Copa del Rey, raz znalazła się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów – – więcej było jednak goryczy, jak zajęcie miejsca w fazie grupowej Champions League za Rosenborgiem Trondheim, jak dziesiąta pozycja w tabeli, jak porażka w 1/32 Pucharu UEFA.

W Hiszpanii dystans między Barcą, Realem a całą resztą drastycznie się zwiększał. Dwukrotnie wdrapała się na trzecie miejsce – sezon 09/10, 10/11 – ale przecież do mistrzowskiej Barcy tracąc blisko trzydzieści punktów. Nie ta liga.

09/10:

Screen Shot 12-09-19 at 04.13 PM

10/11:

Screen Shot 12-09-19 at 04.15 PM

Po Joaquinie spodziewano się tego, czego spodziewa się po najdroższym transferze w historii klubu: że będzie gamechangerem. Tym kimś nigdy się nie stał. Nie był aż tak dobry, by pociągnąć zespół ku gwiazdom.

Wyzwanie okazało się zbyt duże.

W późniejszym czasie zdarzały się konflikty, na przykład gdy Ronald Koeman posadził go na ławę – z ławki Joaquin obejrzał choćby finał Copa del Rey – a ten odgryzał się mówiąc, że Holender nadużywa alkoholu i ma problem z profesjonalizmem. Romans zbliżał się nieuchronnie do końca.

***

Gdy szedł do Malagi, wydawało się, że wielkie granie ma już za sobą. Tymczasem właśnie tutaj przeżył jedną z lepszych przygód w karierze.

Zameldował się w klubie po swojemu. Gdy przyszedł, zorganizowano mu „powitanie” na stadionie. Znacie ten standard, zawodnik wychodzi, robi trochę żonglerek, jakąś sztuczkę, a kibice przyzwyczajają się z wolna do jego widoku w nowych barwach. Joaquin jednak nie miał ochoty na żonglerki i uznał, że zamiast nich przeprowadzi stand-up.

Nie jest łatwo znaleźć się na pierwszych stronach najważniejszych tytułów sportowych grając w Maladze. Ale tu się udało: w pierwszym sezonie Joaquin pomógł wywalczyć sensacyjne czwarte miejsce, premiowane Ligą Mistrzów.

W kolejnym Malaga była rewelacją, bijąc w eliminacjach Panathinaikos, potem w grupie Zenit, Milan i Anderlecht, w kolejnej rundzie będąc lepszym od Porto, aż w ćwierćfinale trafiając na arcypolskie wówczas BVB.

Ten dwumecz to jedno z najlepszych, co miała do zaoferowania tamta edycja. 0:0 w Hiszpanii, rewanż w Dortmundzie – wynik otwiera Joaquin. Odpowiada Lewandowski, ale Eliseu w 82 minucie na 1:2.

Borussia ma kilka minut, by strzelić dwa gole.

I daje radę, dwa razy trafiając w doliczonym czasie gry.

To, że ówczesne mocarstwowe plany Malagi były pisane palcem po wodzie, szybko okazało się oczywiste i zaczął się exodus piłkarzy. Joaquin wybrał Italię – twierdził, że zawsze chciał zagrać w Serie A. To możliwe, w czasach, gdy wchodził w dorosły futbol, calcio było potęgą, tu grali najlepsi, tu pół ligi potrafiło bić rekordy transferowe – czasy się zmieniły, ale sentyment pozostaje.

Fiorentinę prowadził wtedy Montella, ekipa miała kim grać: to Cuadrado, to Gomez, to Ilicić, to Matri, Valero czy Aquilani. Mieli ochotę awansować do Ligi Mistrzów, co się nie udało, ale były dwa niezłe rajdy w w Lidze Europy. Szczególnie drugi był istotny:

Oto w półfinale Fiorentina wpadła na Sevillę, czyli wroga numer jeden. Nic dziwnego, że to właśnie w jednym z tych meczów wyprowadził drużynę jako kapitan – niestety dla niego, była to gorzka pigułka, bo Sevilla z Krychowiakiem w składzie nie dała szans Fiorentinie, piorąc ją w dwumeczu 5:0.

W klubie go jednak bardzo ceniono, tak na trybunach, jak w szatni i klubowych gabinetach. Po prostu tam pasował – stary lis, umiejętności na najwyższym poziomie, może czasem chimeryczny, ale czasem potrafiący wyczarować też Coś Więcej.

Czas jednak płynął, Fiorentina nie zbliżała się do Ligi Mistrzów, a Joaquin uznał, że pora powrócić do Betisu, bo nie wyobraża sobie by skończyć karierę gdzie indziej. Walczył o ten powrót bezpardonowo: publikował na Instagramie wpisy, że chce wrócić do domu, a na jednym ze spotkań z szefostwem Fiorentiny tak uderzył z wściekłości ręką w krzesło, że aż złamał sobie palec.

Kibice walczyli o niego, na jednym z treningów powitał go banner „Matadorze, nie zostawiaj nas. Zakochaliśmy się w tobie przy piłce”. Ale Hiszpn był nieugięty.

Betis dopiął transfer na kilka minut przed zamknięciem okna transferowego latem 2015 roku. Joaquin miał wtedy 34-lata – wielu zastanawiało się ile ma jeszcze prochu w arsenale. Jasne, pojawiały się piękne hasła, prezes Betisu powiedział, że na Estadio Benito Villamarín wróciła jego dusza. Na prezentację Joaquina przyszło 20 tysięcy widzów, a sprzedaż karnetów też szła wybitnie dobrze.

Ale choć można się było spodziewać, że nie będzie przeszkadzał, że czasem coś od siebie da, tak chyba nikt nie spodziewał się, że wniesie aż tyle i tak długo.

– W pierwszym sezonie jeszcze skromnie: tylko pomoc w utrzymaniu bytu – Betis był beniaminkiem – w drugim tak samo, bez fajerwerków, zostanie w elicie jako sukces.

– Potem przyszło ciekawsze: pierwsze od lat zwycięstwo na Bernabeu, pierwsze, choć przecież grał w tylu derbach, derbowe zwycięstwo na Sanchez Pizjuan;

– Awans do pucharów z Betisem, gdzie wyszli z fazy grupowej, ogrywając Olympiakos i Milan (lepsze w fazie pucharowej okazało się Rennes);

– Pokonanie Barcelony na Camp Nou.

A teraz, raptem wczoraj, pierwszy hat-trick w karierze, w dodatku skompletowany raptem w 20 minut. Został tym samym najstarszym graczem La Liga, któremu udało się strzelić trzy bramki w meczu – poprawił 55-letni rekord Alfredo Di Stefano.

Cały czas, mimo, że przecież ma już 38 lat, jest niezbędny drużynie – w trzech ostatnich meczach trafił pięć razy, co przełożyło się na trzy wygrane i wydobyło Betis z niełatwej sytuacji w tabeli La Liga.

Żaden piłkarz nie zagrał dla Betisu więcej meczów w La Liga niż Joaquin. Kuje swój mit. W tabeli wszechczasów całej ligi, też może jeszcze się poważnie wspiąć, drugi miejsce za Zubizarretą jak najbardziej realne.

Screen Shot 12-09-19 at 11.52 AM

To, co jednak najistotniejsze, to na co zwrócił uwagę Rafael Pineda z El Pais.

„Ciekawe, że zdołał się bardzo zmienić. Teraz częściej atakuje środkiem pola. Wcześniej był dość jednowymiarowy, głównie operował na skrzydle. To niezwykłe, by przejść taką metamorfozę stylu i preferowanej pozycji w wieku 36-37 lat. Dziś jest zupełnie innym piłkarzem, a nowy Joaquin nie zarabia nie gdzieś w Arabii Saudyjskiej, tylko wciąż na najwyższym poziomie, w La Liga”.

***

„Czy mogłem osiągnąć więcej? Pewnie tak. ale mogłem też mniej. Życzę wszystkim, żeby byli tak szczęśliwi jak ja. Żyje się tylko raz”.

Joaquin.

***

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...