Reklama

6 udanych transferów na 10 to minimum przyzwoitości. Kulisy skautingu Pogoni

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2019, 11:31 • 26 min czytania 0 komentarzy

To oni robią ostatnio najlepsze transfery. Benedikt Zech i Kostas Triantafyllopoulos tworzą najszczelniejszą defensywę w lidze, Dante Stipica został wybrany najlepszym zawodnikiem rundy jesiennej, Srjdan Spiridonović czaruje w ofensywie, Damian Dąbrowski i Igor Łasicki okazali się pożytecznymi uzupełnieniami. Aż z sześciu na siedem letnich ruchów Pogoń może być co najmniej zadowolona.

6 udanych transferów na 10 to minimum przyzwoitości. Kulisy skautingu Pogoni

Uznaliśmy, że to dobry powód, by przedstawić osoby odpowiedzialne w ekipie „Portowców” za skauting – Sławomira Rafałowicza i Rafała Żerebeckiego.

Co można dostrzec obserwując Zecha ośmiokrotnie z trybun? Jakie wątpliwości towarzyszyły transferowi Stipicy? Dlaczego skauting to długi proces? Jak wygląda tworzenie bazy danych? Jak wyglądają analizy wideo, które skauci tworzą piłkarzom przed ich zatrudnieniem? Czy Kożulj, którego Pogoń pozyskała dzięki dobrej okazji, był już wcześniej w notesach? Czy Manias to wpadka transferowa? I dlaczego skaut jest jak kupiec samochodów? Zapraszamy. 

***

Czujecie, że latem rozbiliście bank?

Reklama

Sławomir Rafałowicz: – W piłce najważniejsza jest pokora, więc nie pisałbym z tego powodu hymnów pochwalnych. Można przypisywać sobie zasługi, cieszyć się z tego, co jest, ale trzeba podejść do tego skromnie. To nasza robota i fajnie, że się broni. Od ocen jesteście wy, dziennikarze. My jesteśmy od tego, by nie zachłysnąć się tą chwilą, bo to jak w piłce – mecz okazał się wygrany, cieszymy się, ale jedziemy dalej.

Rafał Żerebecki: – Cieszymy się na pewno z tego, że w ostatnich kilku okienkach widać systematyczny progres. Składa się na niego długa praca, która teraz owocuje. Ale wiadomo – pokora, bo jesteś tak dobry, jak twoje ostatnie okienko transferowe.

Progres widać też w waszych działaniach? Dobre transfery są konsekwencją rozwoju waszego działu i was samych?

Sławomir Rafałowicz: – Dokładnie, to kwintesencja. To godziny oglądania meczów, wyjazdy, wiele dni poza domem, rozmowy telefoniczne, szukanie kontaktów, detali, które decydują. Jest satysfakcja, gdy praca procentuje.

Zgodzicie się, że w erze InStata rolą obserwacji na żywo jest przede wszystkim prześwietlenie charakteru piłkarza i poznanie jego sytuacji, tego czy jest zadowolony w klubie, jakie są możliwości, by go wyjąć?

Rafał Żerebecki: – Na żywo widzi się zdecydowanie więcej, niż na wideo. Obserwujemy choćby to, czego nie pokazuje kadr kamery.

Reklama

Sławomir Rafałowicz: – Reakcje na decyzje sędziego, komunikację z zespołem, relacje z trenerem, z kibicami.

Rafał Żerebecki: – Załóżmy, że zespół traci bramkę. Jak się zachowuje piłkarz, którego obserwujemy? Ma spuszczoną głowę? Motywuje zespół?

Sławomir Rafałowicz: – Z trybun potrafimy ocenić, czy piłkarz jest ważną postacią w zespole, czy podporządkowującą się. Widać to gołym okiem. Nie mamy sztywnego szablonu na to, jaki powinien być profil psychologiczny piłkarza. Badamy oczywiście sytuację zawodnika, czy jest zadowolony z pozycji w swoim zespole, czy jest, mówiąc kolokwialnie, napalony na nasz klub, czy jednak ma podejście “nie mam gdzie iść, to może pójdę tutaj”. Sprawdzamy, jak funkcjonuje poza boiskiem. Do tego służą nam wieloletnie kontakty z byłymi trenerami czy zawodnikami, które ciągle pozyskujemy, bo oglądając zawodników na żywo łapie się mnóstwo kontaktów. Ważne jest dla nas też to, jakie piłkarz ma życie rodzinne, czy w poprzednich klubach sprawiał problemy, ale nigdy nie są to dla nas decydujące elementy.

Docieracie także do rodziny piłkarza, czy to już za szeroko?

Sławomir Rafałowicz: – Nie, nie, to nie w naszym stylu.

Rafał Żerebecki: – Prędzej zdarza się to w młodzieżowym skautingu, ale pod pierwszą drużynę na pewno nie.

Macie w głowie przykład zawodnika, który bronił się piłkarsko, ale sprawy pozaboiskowe sprawiły, że zainteresowanie nim wygasło?

(chwila zastanowienia)

Sławomir Rafałowicz: – W ostatnim czasie nie mieliśmy zawodników, których mocno filtrowaliśmy i odpadliby w selekcji. Na TransferRoom w Madrycie mieliśmy spotkanie ze skautami i dyrektorami sportowymi. Pytali nas o zawodników z naszej ligi. Zawsze mówimy swoje subiektywne zdanie, bo na tym to polega – ja coś ci powiem, a potem ty coś powiesz mi, wymienimy się wartościową informacją. Mieliśmy w notesie zawodnika, który podobał nam się piłkarsko. Gdy zapytaliśmy o niego, nasz rozmówca złapał się za głowę.

Rzucił od razu: – Weź go wykreśl, będziesz miał z nim same problemy.

Zakodowaliśmy to w naszych głowach, bo zawsze bierzemy pod uwagę takie głosy i ten zawodnik ma u nas już niższe notowania. Ale z drugiej strony, taki jeden głos nie może go przekreślać. Weryfikujemy wszystkie informacje w kilku źródłach. Po prostu zapala nam się lampka, że musimy być ostrożniejsi.

Rafał Żerebecki: – Przy obecnej globalizacji jesteśmy w stanie zweryfikować zawodnika w naprawdę wielu źródłach. Weryfikujemy tak, by prawo pomyłki było jak najmniejsze.

Sławomir Rafałowicz: – Świat piłki jest tak mały, że nie ma opcji, by nie dotrzeć do środowiska piłkarza. Granice się zacierają, to tylko kwestia poświęcenia czasu. Informacja nigdy sama do ciebie nie przyjdzie, musisz o nią powalczyć.

Rafał Żerebecki: – To jak sieć pajęcza, każdy z kimś się gdzieś spotkał, czy to z trenerem, dyrektorem, selekcjonerem. Szukamy także wywiadów zagranicznych portali.

Sławomir Rafałowicz: – Czasami pytamy o kilku zawodników, a wśród nich jest też ten, na którym nam naprawdę zależy.

Rafał Żerebecki: – Informacje często przedostają się do zawodników, co może utrudniać negocjacje.

78697833_470672900233850_2515657405778362368_n

Jak często zdarzają się fake newsy? Podaje wam ktoś informacje wyssane z palca, by was celowo zniechęcić do zawodnika albo by wypromować kogoś, z kim ma dobry kontakt?

Rafał Żerebecki: – Staramy się nie weryfikować u zawodników, bo oni zwykle nie mówią o sobie złych rzeczy, wystawiają sobie wzajemnie laurki. Na poziomie pracowników klubu, skautów czy dyrektorów, raczej się to nie zdarza. Fake news jest szybki do weryfikacji, a z uczciwej relacji obie strony mogą wynieść korzyści.

Sławomir Rafałowicz: – Mamy świadomość, że jedna informacja nie może ani decydować o podpisie, ani go dyskwalifikować. Wystarczy, że naszym rozmówcą jest człowiek, z którym piłkarz nie ma dobrych relacji, mają jakieś zaszłości sprzed lat.

Rafał Żerebecki: – Na pierwszy rzut oka idzie internet. Jeżeli zawodnik nie jest w stanie zadbać nawet o własne social media, to naprawdę musi być z nim kiepsko. Jeśli wrzuca na tablicę niepożądane rzeczy, połowa zdjęć pochodzi z jakichś imprez, to jego duży minus.

Zdarzają się w ogóle jeszcze tacy piłkarze?

Rafał Żerebecki: – Tak, można takich znaleźć.

To jednak dość ekstremalny przykład, a zdarzają się na Instagramie jakieś drobne rzeczy, niuanse, po których zapala wam się lampka?

Rafał Żerebecki: – Aż tak to chyba nie.

Sławomir Rafałowicz: – Nocne życie oczywiście dyskwalifikuje zawodnika, ale social media zwykle nie mogą go przekreślać. Nie gloryfikowałbym ich roli w prześwietlaniu piłkarza, to po prostu jedno z narzędzi, które nam pomaga. Nie odkryję Ameryki – kluczem jest wartość piłkarska. Jeśli weryfikujemy ją pozytywnie, szukamy felerów. Piłkarsko jest niezły, stać nas na niego, ale dlaczego nie gra wyżej niż polska liga? Co może być z nim nie tak? Najczęściej jest tak, że świetnie gra do przodu, ale słabo broni, bo jeśli robiłby to i to, nie byłby na polską ligę. Szukamy zminimalizowania deficytów, bo znalezienie zawodnika, który ma wszystko i jest w naszym zasięgu, jest ekstremalnie trudne. Jak mówię, najpierw musi nam grać piłkarsko, a potem dograć się muszą do tego pozostałe rzeczy. Co z tego, że piłkarz jest poukładany, jak nie ma jakości? Nie można patrzeć na to od drugiej strony.

Porozmawiajmy na konkretnych przykładach – co można było dostrzec w Benedikcie Zechu, widząc go z trybun aż osiem razy, a czego nie było widać na wycinkach meczów w InStacie? Pytam zwłaszcza dlatego, że Altach leży w austriackich górach, to po prostu daleko.

Rafał Żerebecki: – Nigdy nie ma tak, że jedziemy tylko na jeden, konkretny mecz, by obejrzeć jednego zawodnika, który nam się podoba. Zazwyczaj są to wyjazdy na dwa-trzy dni. Nie ograniczamy się też do jednego kraju – oglądamy mecz w Austrii, ale blisko są Czechy, Słowenia, Słowacja, Chorwacja. Układamy sobie plan tak, by obejrzeć po kilka meczów weekendowo.

Sławomir Rafałowicz: – Wiadomo, są to jakieś koszty.

Rafał Żerebecki: – Ale w perspektywie czasu to tylko inwestycja.

Sławomir Rafałowicz: – Mamy naszą bazę danych, która jest coraz szersza i są w niej setki zawodników. W momencie, gdy interesujemy się jakimś piłkarzem, wpisujemy go w bazę i mamy w niej raporty sprzed jakiegoś czasu. Nie jesteśmy przecież w stanie spamiętać każdego zawodnika, którego widzieliśmy przed dwoma laty. Jak mówimy w naszym slangu – odświeżamy wtedy zawodnika. Obserwacje Benedikta także łączyliśmy z obserwacją innych piłkarzy. Oglądamy na przykład mecz Davida Steca, a przy okazji widzimy, jak gra Zech. Nie chcę, by nasza praca była owiana jakąś legendą. To nie tak, że osiem tygodni z rzędu oglądamy na żywo tylko jednego zawodnika, bo to byłoby wyjęte w kosmosu. Po prostu regularnie była oglądana przez nas cała liga austriacka.

Zresztą Benedikt był na naszym radarze nie od trzech miesięcy, a od kilku lat. Wiele razy zawodnicy są filtrowani przez naprawdę długi czas. Wcześniej interesowały się nim kluby z Bundesligi, więc był poza naszym zasięgiem. Potem się troszeczkę do nas zbliżył, a później oddalił. A co w nim dostrzegliśmy na żywo? Na pewno zupełnie inaczej odbiera się szybkość z trybun, niż z wideo.

Rafał Żerebecki: – Zdecydowanie. To coś, co na żywo robi wrażenie.

Sławomir Rafałowicz: – Do tego doszedł spokój w rozegraniu, choć akurat tego wideo tak bardzo nie zakłamywało. Benedikt gra półlewego, bo mamy dwóch prawonożnych stoperów, ale gdyby grał prawego jak w Altach, dałby jeszcze więcej w wyprowadzaniu piłki. Zimą odszedł Dwali, wiedzieliśmy także, że odejdzie Walukiewicz. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której na sto procent będziemy potrzebować stoperów i mamy czas na pozyskanie ich. Nasza baza wskazała nam Benedikta. Do tego wiedzieliśmy, że kończy mu się kontrakt, więc zintensyfikowaliśmy starania. Trener nie potrzebował wiele, by dać się do niego przekonać. Nieraz długo przedstawiamy zawodników, a Benedikta kupił od razu. Benedikt przyjechał do nas na rekonesans. Przedstawiliśmy mu nasz pomysł na niego i wideo z analizą tego, co nas w nim urzekło. Był w pozytywnym szoku, że tyle o nim wiemy. Ma 29 lat, ale jest tak wyżyłowany fizycznie, przez lata grał w Altach bez kontuzji, że wróży nam to, że będzie podstawowym stoperem przez trzy lata kontraktu.

Rafał Żerebecki: – Zmieniała się cała linia defensywna, więc potrzebowaliśmy zawodnika, który w swoim poprzednim zespole był liderem. Benedikt był w Altach kapitanem i widzieliśmy na żywo, że to od niego zależy, jak gra linia defensywna. Zresztą możemy zauważyć, że w Altach po odejściu Benedikta obrona mocno kuleje.

SZCZECIN 23.11.2019 MECZ 16. KOLEJKA PKO EKSTRAKLASA SEZON 2019/20: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSAW JAROSLAW NIEZGODA BENEDIKT ZECH FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Na rekonesansie był nie tylko Benedikt Zech, ale i choćby Santeri Hostikka, który spędził w Szczecinie tydzień. Jak wygląda taki rekonesans?

Sławomir Rafałowicz: –  Myślę, że to korzyść dla obu stron. Benedikt spędził całą karierę w jednym miejscu, dla niego to całkowita zmiana życia. Chciał to poczuć. Dla nas też to było istotne, bo sam kontakt twarzą w twarz powoduje, że – jak na randce – oczy albo zaiskrzą, albo nie. Po tym spotkaniu już mówiliśmy sobie, że to się nie wywali na ostatniej prostej, takie rzeczy się czuje. Przedstawiliśmy Benediktowi pomysł na niego. że chcemy, by był liderem obrony i jest dla nas chłopakiem, który profilowo pasuje idealnie pod to, co oczekuje trener Kosta. Pokazywaliśmy mu materiały wideo o tym, co nas w nim urzekło. Czuł się dowartościowany, że tyle czasu na niego poświęciliśmy. Z Santerim było inaczej, bo miał równolegle propozycję z drugiej ligi holenderskiej.

Rafał Żerebecki: – To także było dobre dla dwóch stron, bo oni też sami chcieli wtedy przyjechać, poczuć to, żeby dokonać dobrego wyboru.

Sławomir Rafałowicz: –  Potrenował dwa-trzy dni. Santeri ma skandynawską mentalność, introwertyczną, więc to inny profil człowieka, ale na tyle mu się spodobało, że uznał Pogoń za lepszą opcję. Nie ma u nas żadnego stawiania pod ścianą na zasadzie “albo się decydujesz, albo nie”. To musi wyjść samo z siebie, wszyscy muszą być naturalnie przekonani. Nie mamy problemu, by zawodnik jechał oglądać inne kluby. Jeśli będzie przekonany, że gdzieś indziej będzie mu lepiej – nie ma sprawy. Naszą rolą jest przedstawienie klubu, koncepcji, tego jak to wygląda od środka. Gdy zawodnicy przeglądają oferty z polskiej ligi, zachwycają się stadionami, a u nas cały czas stało koloseum. Często ich to odpychało. Widzą teraz, że stadion już się buduje i jak my to mówimy – nowy stadion niesie za sobą nowy projekt, a klub wchodzi na wyższy poziom.

Jak wyglądają te analizy wideo? Przygotowywane są dla każdego piłkarza?

Sławomir Rafałowicz: – Każdy przykład jest inny. Kostasowi Triantafyllopoulosowi pokazywaliśmy na przykład sytuacje, które nie przejdą w polskiej lidze. Wiedzieliśmy, że to typ wojownika, który nie odstawia nogi. W greckiej lidze sędziowie pobłażliwie patrzyli na sytuacje na pograniczu czerwonej kartki. Za każdym razem zaznaczaliśmy, że chcemy takiego wojownika jak on, ale musi mieć otwartą głowę i rozwinąć kilka elementów. I przypominam sobie tylko sytuację z pierwszej kolejki, gdy wszedł w Kulenovicia na pograniczu czerwonej kartki. Daje nam wiele dobrego.

Spiridonoviciowi z kolei od początku przypominaliśmy sytuacje, gdy – co teraz zaczyna pokazywać, bo na początku to nie był ten Spiri – grał jeden na jeden. Nawet w wywiadzie u was wspominał, że gdy grasz jeden na jeden, od razu jesteś zauważony. Na pierwszym sparingu z Vitesse przyjął piłkę po przerzucie i od razu wdał się w pojedynek. Powiedzieliśmy, że to jest właśnie to, po co go ściągnęliśmy. Zawodnicy wyczuwają, czy jesteś nim faktycznie zainteresowany, czy to zainteresowanie z kapelusza. Działa na nich, gdy wiemy o nich wiele. Ale zdobywanie informacji i zarażenie drugiej strony to tylko element naszej pracy. Na końcu piramidy jest trener, który musi ocenić piłkarza pozytywnie i mieć dobre odczucia po rozmowie. Nie ma takiej opcji, że trener na koniec nie stawia swojego stempla. Piłkarze też wiedzą wtedy, że trener widzi ich w swojej koncepcji, bo czasem słyszy się o historiach, że zawodnika do klubu ściągnął dyrektor, ale są problemy, bo trener nie stał za tym transferem. Nie możemy sobie pozwolić na takie sytuacje, bo każdy transfer to jakiś koszt.

Zawsze powtarzamy też, że nie ma na nic złotego środka. Jak mówi nasz trener – trzeba być flex. Elastycznym w działaniu. Jeżeli się zafiksujemy na jeden model pozyskiwania zawodnika, możemy na tym dużo stracić. To kreatywna praca. Trzeba być otwartym na różne sytuacje, nie można bagatelizować sugestii, podpowiedzi, okazji. Benedikt był naszym pierwszym wyborem, od razu wiedzieliśmy, że chcemy na nim budować, ale nie każdy transfer jest taki, jak sobie zamarzymy. A ten taki był – długo mieliśmy go w notesach, czekaliśmy tylko na odpowiedni moment.

Teraz mamy w bazie – analogicznie – mnóstwo zawodników z mistrzostw świata U-20 czy klubów z naszego zasięgu, czyli z ligi słowackiej, czeskiej, austriackiej, portugalskiej, lig skandynawskich i tak dalej. Wiemy, że dzisiaj wielu z nich do nas nie trafi, ale obserwujemy ich, bo może za dwa lata będą w innym momencie kariery i Pogoń stanie się dla nich atrakcyjna? Wtedy będziemy mogli sięgnąć po piłkarza, którego mamy na radarze od lat.

Rafał Żerebecki: – Staramy się nie działać tak, że zaczynamy oglądać piłkarza dopiero wtedy, gdy rozpoczniemy z nim pierwsze rozmowy. Jest opcja, by go ściągnąć, więc jedźmy i się upewnijmy – nie, to nie w naszym stylu. Każdy tydzień to inne obserwacje, budujemy bazę danych. Wyższy procent udanych transferów wynika z tego, że systematycznie coś do niej dokładamy. Nawet jak na meczu nie ma żadnego zawodnika w orbicie naszych zainteresowań i tak jedziemy na obserwację, bo może zaprocentuje ona w przyszłości. Dziś nie wiemy, czy za rok dany piłkarz wciąż nie będzie dla nas dostępny.

Sławomir Rafałowicz: – Czasami jedziemy obejrzeć zawodnika, któremu się przyglądamy, a okazuje się, że za dwie godziny jest inny mecz, 50 kilometrów od naszego, jak na przykład w Portugalii, gdzie wokół Porto, trochę jak na Śląsku, jest kilkanaście klubów i obejrzenie meczu kosztuje nas 30 minut jazdy samochodem. Grzechem nie pojechać, by zrobić świeże notatki. Czasami po takiej obserwacji zdzwaniamy się, że w klubie X jest fajny piłkarz i warto go wpisać w bazę. W tej chwili jest na przykład wypożyczony z Benfiki, więc nie mamy żadnych szans. Ale może za dwa lata?

Czasem są wyjazdy, po których mam poczucie, że były słabe, nikt nie wpadł w oko. Byłoby za pięknie, gdyby zawsze wracać z siecią pełną ryb. Darek Adamczuk powtarza, że to też jakiś pozytyw, bo skauting negatywny także jest skautingiem.

Rafał Żerebecki: – Skauting to nie tylko oglądanie zawodników, ale też aktualizacja informacji o nich. Czy ma problemy w klubie? Czy może jego klub ma problemy finansowe?

Sławomir Rafałowicz: – To jak z giełdą – notowania rosną i maleją, a ty musisz je cały czas sprawdzać, być na bieżąco.

Skauting negatywny nie jest trochę deprecjonowany? Teoretycznie nie ma z niego żadnej wymiernej korzyści, ale to też jakaś praca: w końcu skaut stwierdza, by danym piłkarzem się nie interesować, a więc dzięki niemu klub nie podpisze kontraktu z kimś przypadkowym.

Rafał Żerebecki: – Skauting negatywny ułatwia nam pracę, bo czasem przewijają się jakieś nazwiska i gdy jakiś piłkarz jest w naszej bazie zweryfikowany negatywnie, nie tracimy na niego energii i czasu. Mamy przekonanie, że te raporty są rzetelne.

Sławomir Rafałowicz: – Jak ocenimy piłkarza totalnie na nie, rzadko zdarza się, by stał się po czasie na totalnie tak. Są zawodnicy, którzy są oceniani na pograniczu. Na tę chwilę na nie, ale w następnym roku, dwóch, może wskoczy na inny level. Nie można być niewolnikiem swojej oceny sprzed lat. Trzeba umieć przyznać się do błędu.

Zdarzył wam się zawodnik, którego oceniliście negatywnie, a potem zmieniliście decyzję?

Rafał Żerebecki: – Ja sobie nie przypominam.

Sławomir Rafałowicz: – Ja także. Ale na przykład jeden z zawodników, który rok temu był w naszych rankingach bardzo wysoko, teraz mocno pikuje, aż za bardzo. Dla nas to też wewnętrzna dyskusja: nieprawdopodobne, by chłopak mógł zaliczyć taki zjazd. Dalej będziemy go śledzili i jesteśmy ciekawi, czy będzie w stanie się odbić, bo na sto procent nie jest tak słaby, by pozostać w otchłani. Dla nas to też lekcja: wszyscy ocenialiśmy go pozytywnie, a tu teraz taki zjazd. Co byłoby, gdybyśmy go wzięli, a on zaliczyłby taki zjazd u nas? Gdzie byłby popełniony błąd? W tym chłopaku czy w naszej złej ocenie?

SZCZECIN 23.11.2019 MECZ 16. KOLEJKA PKO EKSTRAKLASA SEZON 2019/20: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSZAWA 3:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSAW 3:1 DANTE STIPICA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dante Stipica także był tak długo w waszych notesach?

Sławomir Rafałowicz: – Dante wpadł w nasz notes po swoim ostatnim sezonie w Hajduku Split (sezon 17/18 – red.). Trzeba pamiętać, z kim wcześniej w Hajduku rywalizował.

Wicemistrzowie świata, Danijel Subasić i Lovre Kalinić.

Sławomir Rafałowicz: – Zdziwiło nas to, że w CSKA Sofia przegrał rywalizację z Vytautasem Cerniauskasem, ale spojrzeliśmy na jego sytuację szerzej. CSKA co roku bije się o najwyższe cele. Dante przyszedł tam w momencie, gdy Cerniauskas miał już wyrobioną pozycję. Miał być zawodnikiem, który spokojnie jest w stanie wygrać rywalizację, ale na początku sezonu wygrywali mecz za meczem, tracili bardzo mało bramek, mieli szczelną defensywę. Trener nie chciał mieszać na pozycji, która jest tak newralgiczna. Zwłaszcza, gdy dobrze idzie.

Rafał Żerebecki: – Przyznamy, że to był nasz największy znak zapytania.

Sławomir Rafałowicz: – Spośród tych wszystkich sezonów, gdy Dante był tylko rezerwowym, ten ostatni w Hajduku był bardzo dobry. Sami się dziwiliśmy: dlaczego Hajduk Split oddaje takiego bramkarza? Z taką spontanicznością, eksplozywnością ruchów? I jak to możliwe, że on później nie gra w CSKA? Mówiliśmy sobie, że – z całym szacunkiem – nie może być przecież gorszy od Cerniauskasa. Stipica dostał szansę w końcówce sezonu, ale wiedzieliśmy, że nie tyle wrócił do łask, co bardziej był to gest ze strony trenera. Przekonał nas ten ostatni sezon w Hajduku. To klub, który gra o najwyższe cele w Chorwacji i jeśli ktoś stanowi o jego sile, odchodzi do klubu ze znacznie wyższej półki. Myśleliśmy wciąż o nim i temat powrócił wiosną. Teraz możemy dopisywać do tego różne ideologie, bo jak coś się broni, to wszyscy będą dorabiać do tego historię dziejów, ale to wcale nic wielkiego. 

Za Dante przemawiały też wspomniane wcześniej detale. Jego były dyrektor sportowy Sasa Bjelanović wystawił fantastyczną opinię o nim jako człowieku i wszystko się potwierdza. Zaraża pozytywną energią cały zespół, cały klub. Gdy już weszliśmy na poziom rozmów o kontrakcie, istotna była też rozmowa z trenerem. Kosta po tej rozmowie zadzwonił do nas mówiąc, że widzi w tym chłopaku energię, iskrę w oczach, które mówią: dajcie mi szansę, mam 28 lat, a czuję się, jakbym dziś pierwszy raz mógł zostać jedynką! Trener też wyczuł ten feeling. To trochę jak na wspomnianej randce – albo iskry się od razu zapalą, albo człowiek jest niezdecydowany. Kiedy musieliśmy się decydować na Dante, trener powiedział nam, że to czuje, róbmy to.

Jak ocenić piłkarsko gościa, który przez cały sezon nie gra w klubie? Stipica był trochę kotem w worku.

Sławomir Rafałowicz: – Nie ukrywamy, zawsze jest ryzyko. Inni kandydaci też mieli zalety i wady, a wadą Dante było to, że nie grał w ostatnim sezonie. Nie powiem, że spałem z kasetą Dante, nie dajmy się zwariować i nie dopinajmy ideologii do czegoś, czego nie było, ale na pewno poświęciliśmy mu dużo czasu. Wystarczająco dużo, by wiedzieć, jakim jest bramkarzem. To nie koło fortuny. Co nas urzekło? Spontaniczność i eksplozja reakcji. To taki kot w bramce, który po pierwszej interwencji błyskawicznie się zbiera. Ma 28 lat, a sprawia wrażenie, jakby miał ich 21 i dostał właśnie pierwszą życiową szansę. On delektuje się tą chwilą i zaraża wszystkich dookoła. Tak się nakręcił, że widzi tylko jedną drogę i to go napędza, jak kula śnieżna. To też kwestia naszej decyzji: wolimy chłopaka głodnego czy nasyconego, który grał np. w lidze hiszpańskiej i przyjdzie sobie pograć u nas na spokoju?

Ciekawe były kulisy transferu Zvonimira Kożulja, który okazał się gwiazdą Pogoni. Sprzedawaliście do Hajduka Split Adama Gyurcso i Chorwaci zaproponowali, że w ramach rozliczenia może oddać jednego ze swoich piłkarzy. Było niewiele czasu na decyzję. Jak wygląda taki przyspieszony skauting? A może Kożulj był już wcześniej w waszych notesach?

Rafał Żerebecki: – To efekt bazy, którą konstruujemy. Kiedy pojawia się jakiś temat, odświeżamy konkretne nazwiska.

Czyli Kożulj już był w notesach, po prostu pojawiła się niespodziewana okazja.

Rafał Żerebecki: – Tak.

To też pokazuje, jak długofalowym procesem jest skauting.

Rafał Żerebecki: – Ale to nie jest też tak, że co tydzień uaktualniamy profile tysięcy piłkarzy.

Sławomir Rafałowicz: – Czasami pojawiają się okazje i załóżmy, że w następnym okienku pojawi się opcja ściągnięcia zawodnika, o którym niewiele wiemy, ale może się to okazać dobrym transferem dla wszystkich stron. Mamy na to mało czasu. Wiemy już na starcie, że nie obejrzymy go na żywo. Wtedy oceniamy tylko na podstawie wideo i wywiadu środowiskowego. Nie wierzę, że wszystkie transfery są modelowe, poparte obserwacjami na żywo, kilkoma spotkaniami obu stron. I tak weszliśmy już na dużo wyższy poziom jako Polska, ale wciąż mamy deficyty.

SZCZECIN 23.11.2019 MECZ 16. KOLEJKA PKO EKSTRAKLASA SEZON 2019/20: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSZAWA 3:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSAW 3:1 SRDAN SPIRIDONOVIC ANDRE MARTINS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Kolejny świetny strzał to Srdjan Spiridonović, który sam twierdzi, że wiele klubów wciąż odstrasza łatka bad boya, która przylepiła się do niego kilka lat temu w Austrii Wiedeń. Dlaczego nie odstraszyła Pogoni? Bo zakładam, że było to wnikliwie weryfikowane.

Sławomir Rafałowicz: – Oczywiście, że było to weryfikowane. On sam o tym mówi, my też o tym wiedzieliśmy. Najważniejsza jest, o czym mówiliśmy, jakość, a gdy ta nam pasowała, zaczęliśmy szukać mankamentów. Dlaczego Spiri, który ma bardzo duży potencjał piłkarski, nie trafił do klubów z poziomu, na którym może się znaleźć? Łatka go na pewno trochę wyhamowała. Spływały do nas informacje, że to się po prostu za nim ciągnie, a obecna sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Rafał Żerebecki: – Nadano mu kiedyś łatkę, a teraz po prostu trudno ją odkleić.

Sławomir Rafałowicz: – Co ciekawe, inne kluby Ekstraklasy też się nim interesowały i ta łatka spowodowała, że odpuścili. Spiri pokazuje w Ekstraklasie to, co pokazywał we wcześniejszych klubach. Ta jego nieprzewidywalność jest nie tylko fajna dla oka, ale i efektywna. Trener odegrał przy tym transferze kluczową rolę. Srdjan się wahał, my też się wahaliśmy. Mówiliśmy wcześniej o błysku – u Spiriego jakość piłkarska była zdecydowanie na tak, ale inne detale nie do końca trybiły. Bylibyśmy hipokrytami, gdybyśmy mówili, że jesteśmy jasnowidzami i mieliśmy stuprocentowe przekonanie, że ten ruch wypali. Trener skontaktował się z nim i zaczęli sobie rozmawiać. W rozmowie Kosta wyczuł, że wszystko z nim jest w porządku, a wszelkie doniesienia o trudnym charakterze są wyolbrzymione.

Manias to wpadka transferowa? Już tak trzeba go oceniać? Co przemawiało za tym, że zweryfikowaliście go pozytywnie?

Sławomir Rafałowicz: – Pod każdym transferem się podpisujemy, więc nie będziemy teraz mówić, że pod transferem Maniasa się nie podpisywaliśmy. To zawodnik, który rozegrał 161 meczów w lidze greckiej, zdobył 51 bramek, otarł się o reprezentację. Nie wyciągnęliśmy go z kapelusza. Grał ostatnio regularnie w greckim średniaku.

Rafał Żerebecki: – Nie skreślajmy go za szybko. Dziennikarze mogą go negatywnie oceniać, ale my nie mamy poczucia, że jest w nim jakaś rezygnacja i trzeba uznać go za negatywny transfer.

Sławomir Rafałowicz: – Dajmy sobie czas. Byłoby zbyt cukierkowo, gdyby wszystkie transfery wypaliły od pierwszego meczu. Nie szukamy alibi, ale rozmawiamy konstruktywnie. Filtrowaliśmy go dłuższy czas. Wiedzieliśmy, że kończy mu się kontrakt i ma na tyle dużą markę w lidze greckiej, że spokojnie znajdzie tam nowego pracodawcę i jeśli się szybko nie zdecydujemy, ktoś może nas uprzedzić, zwłaszcza, że każdy zawodnik chce jechać na wakacje z czystą głową. Rozmawiając z nim, byliśmy świadomi, że latem może odejść Adam Buksa. Manias miał nominalnie walczyć o wyjściową jedenastkę, jeśli obroniłby się w rywalizacji z Benyaminą, Benedyczakiem i Frączczakiem.

Gdy już podpisaliśmy z nim kontrakt, pod koniec sezonu złapał kontuzję. Dostał od nas rozpiskę na przerwę letnią, ale ból powracał. Nasi fizjoterapeuci postawili go na nogi w trzy tygodnie, ale de facto zaczął trenować pod koniec okresu przygotowawczego. Adam Buksa to z kolei jeden z najlepszych napastników w lidze i nie jest łatwo z marszu się wkomponować. Sam Manias, jak i Kostas podkreślają, że nasze treningi różnią się od greckich jak czarny od białego, jeśli chodzi o intensywność, styl pracy. Sam Kostas mówił, że potrzebował miesiąca, by się zaadaptować, długo dochodził do siebie po obozie. Manias dostał dwie szanse w pucharze, ale się nie obronił. Łatwo dochodził do sytuacji, ale z napastnikiem jest jak z bramkarzem – jeśli nie masz rytmu, tracisz pewność siebie. Wy, dziennikarze, macie prawo do oceny, ale moim zdaniem mamy zbyt mało składowych, by go skreślać. My też nie zaciemniamy obrazu – za niedługo ma kolejny okres przygotowawczy, musi coś udowodnić, nie spodziewaliśmy się, że będzie potrzebował tak długiej adaptacji. Ale też go rozumiemy: dostał od klubu informację, że przychodzi walczyć o pierwszy skład, bo dotychczasowy numer jeden mógł odejść, ale życie pokazało, że został, przez co Manias miał niewiele szans na pokazanie się.

Jak ważne dla piłkarzy jest to, że Pogoń uchodzi za klub, który nie ma chorych oczekiwań, gdy po zawodnika zgłasza się inny klub? Tak było przy transferze Radka Majewskiego, który odszedł za darmo mając szansę na przygodę życia, ale i Lasza Dwali odszedł za niewielkie pieniądze w momencie, w którym był potrzebny. Walukiewicz także mógł sobie wybrać odpowiedni klub, Pogoń nie naciskała, by wybrał ten, który daje największą sumę odstępnego.

Rafał Żerebecki: – W ostatnich okienkach poszczególni zawodnicy widzą, że u trenera Kosty podnosi się umiejętności, dzięki czemu można się wypromować. To na pewno nasz duży plus przy ściąganiu zawodników, którzy mają swoje ambicje i nie chcą, by Pogoń była ich ostatnim klubem w karierze. Korzystają wtedy obie strony. Nie zamykamy się na zasadzie: nie, ten nie może odejść.

Sławomir Rafałowicz: – My generalnie z zawodnikami na te tematy nie rozmawiamy, to już bardziej rola Darka Adamczuka, gdy transfer wchodzi na poziom negocjacji.

Jak wygląda u was skauting młodzieżowy? Tu bez wątpienia pole do pomyłki jest znacznie większe, ale kluczowa wydaje się szybkość reakcji, by nikt zdolnego chłopaka nie przechwycił. Macie na swoim koncie parę fajnych strzałów, a ściągnięcie Sebastiana Walukiewicza to prawdziwy majstersztyk.

Sławomir Rafałowicz: – Na naszym zachodnio-pomorskim podwórku prowadzimy projekt “Pogoń to Wy”, w ramach którego współpracujemy z klubami z regionu. Monitorujemy zawodników już od roczników 08-09. Nie wymykają nam się talenty z okolicy, ale cały czas musimy być czujni. Mamy dwójkę skautów, która odpowiada tylko za skauting młodzieżowy. Mamy określoną jakość jako akademia i pokazanie ścieżki rozwoju to często kluczowy argument dla rodziców. Dobry klub, nie trzeba się wyprowadzać na drugi koniec Polski, rodzic ma dziecko w miarę pod ręką.

Jakby podzielić Polskę na cztery części, na każdej mamy swojego skauta. Po stronie Szczecina urzędujemy ja z Darkiem Adamczukiem, Rafał jest z Dolnego Śląska, inna osoba ogarnia północny-wschód, jeszcze inna okolice Krakowa i Rzeszowa.

Rozsądny podział.

Sławomir Rafałowicz: – Wiemy, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, moce przerobowe. Czym więcej skautów, tym więcej zawodników obejrzymy. Ale i tak to kolejny krok, gdy popatrzymy na to, co było rok-dwa lata temu. Być może dołożymy do układanki jeszcze pewne elementy, ale na razie wszystko funkcjonuje. Też nie jest dobrze, gdy w barszczu jest za dużo grzybów. Podczas meczu towarzyskiego spotkałem się z szefem skautów Cagliari i usłyszałem, że oni przy pierwszym zespole mają tylko czterech skautów. Czy to dużo na Serie A? Można powiedzieć, że przy takich budżetach powinno być dwudziestu skautów. A jednak czterech wystarcza. Przy większej liczbie pracowników informacja się rozrzedza.

Rafał Żerebecki: – Informacje mogą się gubić po drodze. Spływają do ciebie od dwudziestu osób, każdy ma swoich zwierzchników, nie wszystko musi dochodzić do szczytu piramidy.

9Z7A2320

Sławomir Rafałowicz: – Nie chcemy mówić, że pozjadaliśmy wszelkie rozumy. Do pewnych decyzji dojrzewamy, myślimy o naszym rozwoju, ale nie sięgamy tak wysoko, że docelowo chcemy mieć w każdym województwie dziesięciu skautów. Mierzymy siły na zamiary. Chcemy, by to było wydajne, spójne. W trójkę wraz z Rafałem i Darkiem Adamczukiem jesteśmy główną instancją przy podejmowaniu decyzji, ale gdyby było nas sześciu? Nie wiem, czy byłoby to dobre. Zanim kandydat trafi na biurko trenera, mamy naszą burzę mózgów, spieramy się, podajemy argumenty. Z Darkiem graliśmy w piłkę, Rafał nie grał, więc ma zupełnie inne spojrzenie, analityczne, nowa szkoła komputerowo-statystyczna.

Czym jest szkoła komputerowa-statystyczna?

Rafał Żerebecki: – To tak jak z dziennikarzami, którzy nie mieli kontaktu z profesjonalną piłką jako zawodnicy. Inaczej oceniają piłkarzy, ich zachowania boiskowe. Da się wyczuć, że zwracają uwagę na inne elementy. Myślę, że to pozytywne połączenie.

Sławomir Rafałowicz: – Mi się wydaje, że skauting nie powinien być oparty tylko na osobach spoza piłki, tak jak nie powinien być oparty tylko na samych piłkarzach. Najlepszy jest miks.

Jak zostać skautem, gdy nie ma się za sobą kariery piłkarskiej?

Rafał Żerebecki: – Kilka lat temu Śląsk Wrocław przeprowadził konkurs na skauta piłkarskiego. Zgłosiłem się i przeszedłem sito eliminacji. Po wygraniu konkursu otrzymałem staż w klubie. Byłem na nim przez 1,5 roku, po czym podpisałem umowę. Trwała pół roku, po czym szef skautów, który mnie wtedy wyłonił, Łukasz Becella, zaproponował moją osobę do Pogoni. I tak jestem tu od trzech lat. Wraz z trwaniem konkursu i stażu rozwijałem się, czerpałem wiedzę od osób, które były w klubie. Można powiedzieć, że jestem samoukiem. Wiedzę czerpię z obserwacji.

Ile procent transferów musi być udanych, byśmy mówili o dobrej skuteczności?

Rafał Żerebecki: – To zależy, czy mówimy o starterach, czyli zawodnikach przewidzianych do pierwszej jedenastki, czy o piłkarzach do rotacji. To zbyt złożone, by sprowadzać to do procentów.

Sławomir Rafałowicz: – Jeśli ściągamy piłkarza do pierwszej jedenastki, a jest tylko zmiennikiem, trzeba stwierdzić, że to nieudany transfer. Ale jeśli ma 21 lat, przyszłość przed sobą, ale gra w kratkę, wciąż na niego czekamy…

Rafał Żerebecki: – Teoretycznie można uznać to wtedy za dobry transfer, nawet jeśli nie gra zbyt wiele, bo tego się właśnie spodziewaliśmy.

Sławomir Rafałowicz: – Na dziesięć transferów, sześć udanych to minimum przyzwoitości, siedem już jest OK, wszystko co wyżej jest już bardzo dobrą skutecznością. Trzeba docenić pracę, ale trzeba też mieć w tym wszystkim trochę szczęścia. Bywa, że zawodnik funkcjonuje w swoim środowisku jak gwiazda, a po transferze ma problemy z adaptacją. Choć jestem zdania, że na dystansie dobry piłkarz zawsze się obroni. Nie znam klubu, który zrobił dziesięć na dziesięć udanych transferów.

Utopia.

Sławomir Rafałowicz: – Mamy świadomość, że każdy ruch jest obarczony ryzykiem. Często porównuję pracę skauta do kupca samochodów. To tylko luźna metafora, ale obrazowo pokazująca pewne podobne schematy. Kupujący próbuje wykorzystać okazję na rynku. Z nami jest podobnie. Chcielibyśmy móc wejść do salonu i po prostu wybierać spośród nowych samochodów, ale wiemy, że obracamy się w zupełnie innych realiach. Jeździmy zagranicę, by znaleźć okazję na dobre auto za rozsądną cenę. By dokonać odpowiedniego wyboru, potrzebna jest jednak weryfikacja. Można jechać do komisu i wskazać palcem na pierwsze lepsze auto z brzegu, może się nawet okazać, że będziemy z niego bardzo zadowoleni, bo nam się poszczęści. Ale jak robisz dziesięć takich zakupów z przypadku, przy ośmiu autach wzrasta prawdopodobieństwo, że są rozklekotane, mają przekręcony przebieg albo ukryte wady. Naszą rolą jest minimalizowanie ryzyka.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. Pogoń Szczecin / archiwum prywatne / FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
1
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Cały na biało

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...