Reklama

Manchester City nie dał się zakopać, Chelsea wraca z niczym

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2019, 21:22 • 3 min czytania 0 komentarzy

Manchester City lizanie ran po przegranym hicie z Liverpoolem zaczął od wygranej z Chelsea, która miała na koncie sześć z rzędu ligowych zwycięstw, do maksimum wykorzystując serię meczów ze średniakami i słabeuszami. Niczego w kontekście walki o mistrzostwo to na razie nie zmienia. Strata do „The Reds” nadal wynosi dziewięć punktów. Przynajmniej jednak piłkarze Pepa Guardioli przeskoczyli dzisiejszego rywala i wskoczyli na trzecie miejsce, choć okupiono to kontuzjami – wszystkie trzy zmiany zostały wymuszone.

Manchester City nie dał się zakopać, Chelsea wraca z niczym

A przez moment wydawało się, że City może się jeszcze bardziej dobić. Gospodarze obiecująco zaczęli, szczególnie aktywny był Kevin De Bruyne, ale to przyjezdni z Londynu prowadzili. N’Golo Kante jest w tym sezonie męczony przez problemy zdrowotne, co nie przeszkadza mu w strzelaniu. Dopiero szósty mecz, już trzeci gol. Bramka jego autorstwa przestaje być tak wielkim wydarzeniem jak wcześniej. Kante pokazał się do podania, bardzo dobrze obsłużył go Kovacić, a filigranowy pomocnik okazał się sprytniejszy i od Mendy’ego, i od chyba niepotrzebnie wychodzącego Edersona.

Na swoje szczęście „The Citizens” szybko wyrównali. Pomógł przypadek i to dwukrotnie. Najpierw piłka po rykoszecie znalazła się pod nogami De Bruyne, by następnie po uderzeniu Belga odbić się od nóg Kurta Zoumy i zupełnie zmienić kierunek. Nie było natomiast przypadku w akcji Mahreza. Całe Premier League wie, że nie można mu dawać swobody w grze na lewą nogę. Całe? Nie, dwóch zawodników Chelsea wciąż opiera się przed przyswojeniem tej wiedzy. Emerson i apatycznie broniący Pulisić zawalili na całego. Algierczyk łatwo ich minął i płaskim strzałem w dalszy róg zaskoczył Kepę Arrizabalagę.

No dobra, tutaj też był mały fart, piłka przeszła między nogami Tomoriego, ale to już nie ten kaliber co wcześniej.

Do tego momentu Chelsea radziła sobie naprawdę dobrze. Roztrwonienie początkowej zaliczki jeszcze przed przerwą trochę podcięło jej skrzydła, City zaś ułożyło sobie grę. Jeśli ktoś w londyńskiej ekipie potrafił jeszcze mocniej szarpnąć, to głównie Willian. Inni nie stwarzali większego zagrożenia. Pulisić cały mecz był chaotyczny, Kovacić kolejnych przebłysków nie zanotował. Tanny Abraham nie miał od kogo dostawać piłek. Najgroźniej więc pod bramką Edersona było po próbach z daleka. Tę Williana Brazylijczyk musnął końcami palców (sędziowie nie widzieli), a już w doliczonym czasie Mount nieznacznie chybił z rzutu wolnego.

Reklama

Gorzej, że drużyna Guardioli także po zmianie stron spuściła z tonu, dlatego ogólnie to spotkanie oglądało się już mniej przyjemnie. Najciekawsze dostaliśmy dopiero na sam koniec. W ostatniej akcji City zdobyło trzecią bramkę, Raheem Sterling zdążył utonąć w objęciach kolegów i… psikus. Na podstawie VAR-u sędzia gola anulował. Chodziło o takiego spalonego.

city spalony

Gdybyśmy mówili o ważniejszym trafieniu, pewnie znów rozgorzałaby dyskusja na temat powtórek video w lidze angielskiej, mimo że jakiś milimetrowy spalony faktycznie tutaj był.

Wygrana z Chelsea nie pokazała, że Manchester City z pełną parą powraca na falę wznoszącą, ale daje jej kibicom nadzieję na przyszłość. Co z tych nadziei wyjdzie, przekonamy się za parę tygodni. Na przystawkę wyjazdy do Newcastle i Burnley, a potem seria trudniejszych meczów: derby z United, Arsenal na Emirates i Leicester u siebie.

Manchester City – Chelsea 2:1 (2:1)
0:1 – Kante 21′
1:1 – De Bruyne 26′
2:1 – Mahrez 37′

Fot. newspix.pl 

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...